Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To zaledwie kilkanaście starych piosenek, nagranych między 1937 a 1940 r. Były śpiewane w knajpach i do tańca; pewnie i dziś mogą być (prze)puszczane gdzieś na drugim czy trzecim planie mentalnym, podczas innych zajęć. Ale: Mt 11, 15. Wystarczy zatem przyjąć tę muzykę, by, prawdę powiedziawszy, zmienił się świat. Tak zresztą zwykle działa intensywność.
A w śpiewie Billie Holiday i w grze jej muzyków bardzo wiele się dzieje. Piosenki okazują się trzyminutowymi dziełami sztuki, cudownie logicznymi narracjami i rozpisanymi na role dramatami. Spośród aktorów tego (intensywnego) teatru wydawcy omawianego wyboru wyróżnili tenorzystę Lestera Younga. Oczywiście, to żadne odkrycie, wyjątkowość muzycznych relacji, łączących Lady Day i Presa (jak się nawzajem nazwali), komentowano wielokrotnie. Niemniej warto raz jeszcze odpowiedzieć skupionym wzruszeniem. Tym bardziej, że staranna remasteryzacja pozwala usłyszeć wszystkie dźwiękowe subtelności.
Bo przecież oboje grają właśnie niuansami. Holiday, dysponując głosem o nader skromnej skali, potrafiła tak nim operować, że zyskał najbogatsze brzmienie. Siła i pewność budowanych linii muzycznych, a zarazem ich przejmująca kruchość. Lekkie, kontrolowane wibrata, frazowanie wygłosów. Saksofon Younga czasem poprzedza partię Lady Day, innym razem parafrazuje całość, którą przed chwilą zaśpiewała. Niekiedy obie ścieżki się przeplatają bądź współbrzmią, także kontrapunktycznie. Zdarza się, że takty instrumentu stają się strumieniem opływającym i przenoszącym głos.
ADAM POPRAWA