Bezwarunkowe miłosierdzie

KS. GREG BOYLE SJ, założyciel i szef Homeboy Industries: Członkowie gangu mogą mówić, że wstąpili do niego dla prestiżu. Ale często jest to ucieczka przed własną matką.

01.11.2021

Czyta się kilka minut

 / KEVORK DJANSEZIAN / AP / EAST NEWS
/ KEVORK DJANSEZIAN / AP / EAST NEWS

MARTA ZDZIEBORSKA: W książce „Tattoos on the heart” („Tatuaże na sercu”) pisze Ojciec, że jako młody kapłan miał pracować na jezuickim uniwersytecie Santa Clara, ale wyprosił u prowincjała przeniesienie do parafii w biednej dzielnicy Los Angeles – Boyle Heights. Dlaczego Ojciec nazywa tamte starania samolubnymi? Przecież motywacją była chęć pomagania potrzebującym.

GREG BOYLE SJ: Bo częściowo kierował mną właśnie egoizm. Chciałem pracować z ubogimi, bo wiedziałem, że tylko wtedy będę miał szansę na zgłębianie Ewangelii na co dzień. Przekonałem się o tym tuż po święceniach kapłańskich, gdy pojechałem w podróż do Boliwii. To tam, podczas posługi w niewielkiej górskiej wiosce, zrozumiałem, że pomaganie innym działa w dwie strony. To doświadczenie bardzo mnie zmieniło i po powrocie do Kalifornii nie wyobrażałem sobie pracy kapelana na uniwersytecie. Na szczęście znałem wtedy trochę hiszpański i prowincjał uznał, że przydam się w parafii Dolores Mission w Boyle Heights.

I jako 32-latek został Ojciec proboszczem parafii w jednej z najbardziej niebezpiecznych dzielnic Los Angeles.

Gdy zaczynałem posługę w Boyle ­Heights, w naszej okolicy rywalizowało ze sobą osiem gangów. Do strzelanin dochodziło non-stop: rankiem, w południe, w nocy. W najgorszym okresie pochowałem ośmiu nastolatków w ciągu zaledwie trzech tygodni. Nie zapomnę pierwszego takiego pogrzebu w 1988 r. Żegnaliśmy wtedy Raphaela. Został zadźgany na śmierć w parku w pobliżu naszego kościoła. Od tamtej pory pochowałem już 251 członków gangów – nie tylko z Boyle Heights, ale też z innych rejonów Los Angeles. Nigdy nie chciałem i nie chcę patrzeć na taką przemoc bezczynnie.

W reportażu amerykańskiej telewizji CBS z 1992 r. widać, jak Ojciec zaczepia młodych chłopaków na ulicy i prosi ich, by trzymali się z daleka od terytorium rywalizujących z nimi gangów. Nie bał się Ojciec?

Szczerze mówiąc nie. Odwiedzałem wcześniej tych chłopaków w areszcie i szpitalu, gdy byli ranni. Po wyjściu na wolność mówili o mnie swoim kolegom i tak powoli zdobywałem ich zaufanie.

O czym rozmawiali z Ojcem podczas pobytu w szpitalu lub areszcie?

To był czas, gdy czuli się bezbronni. Często przy mnie płakali. Na ulicy zgrywali twardych, ale w chwilach słabości ściągali maski i mówili mi o tym, co w życiu przeszli. To zmieniło moją perspektywę i zacząłem im współczuć.

Często powtarza Ojciec, że młodzi ludzie dołączają do gangów nie po to, żeby czegoś doświadczyć, ale po to, by od czegoś uciec. Od czego?

Przede wszystkim od traumatycznych przeżyć w dzieciństwie. Większość członków gangów wychowywało się bez ojca. Z drugiej strony nie mogli liczyć na wsparcie matki, która była albo bierna i wycofana, albo stawała się katem dla swoich dzieci. Pamiętam historię Gusa. Jego matka przypalała go papierosami albo wsadzała mu głowę do muszli klozetowej i spuszczała wodę, podtapiając własnego syna. Gus mógł mi mówić, że wstąpił do gangu dla prestiżu czy z jakiegoś innego powodu, ale w głębi serca to była ucieczka przed własną matką.

O tym, jak wiele przeżyli członkowie gangów, pokazują wyniki badania Adverse Childhood Experiences Study. W teście padają pytania o to, czy w rodzinie dochodziło do przemocy fizycznej, psychicznej i seksualnej, czy któryś z rodziców miał chorobę psychiczną, siedział w więzieniu lub był uzależniony od narkotyków. Osoby zgłaszające się po pomoc do naszej organizacji zwykle odpowiadają twierdząco na 9 z 10 pytań. Dla porównania, ja z takiego testu mam zero punktów. A przecież też wychowywałem się w Los Angeles.

Psycholodzy mówią, że wystarczy odpowiedzieć twierdząco na pięć pytań, by być uznanym za osobę cierpiącą potencjalnie na zaburzenia psychiczne. Czy uzdrowienie człowieka, którego matka podtapiała w muszli klozetowej, jest w ogóle możliwe?

W przypadku Gusa to się udało. Pracuje teraz jako ochroniarz i prowadzi dość dobre, normalne życie.

Co pomogło mu wyjść na prostą?

Kluczowe dla jego uzdrowienia było przebaczenie matce. Gus zrozumiał, że nie chciała być dla niego podła czy okrutna. Ona po prostu była chora psychicznie. Swojej matce wybaczył też inny mężczyzna. Jako dziecko był bity niemal codziennie. Gdy miał zaledwie sześć lat, matka mówiła mu wręcz, że powinien się zabić. W pewnym momencie zawiozła go nawet do sierocińca w Meksyku, przekonując personel, że znalazła dziecko na ulicy.

Przypuśćmy, że osoba z podobnym bagażem doświadczeń odchodzi z gangu i aplikuje o 18-miesięczny program zatrudnienia w Homeboy Industries. Jak wygląda procedura kwalifikacyjna?

Każda osoba, która chce dołączyć do naszego programu, musi mieć negatywny wynik testu na obecność narkotyków. Taką kontrolę przeprowadzamy potem cyklicznie. Po serii rozmów kwalifikujemy kandydatów do kursów zawodowych odpowiadających ich potrzebom.

Czy dużo osób rezygnuje w trakcie z pomocy?

Oczywiście. Funkcjonujemy na podobnej zasadzie jak ośrodek uzależnień. Czasami pytasz kogoś, ile razy był na odwyku, i on odpowiada, że był już dziesięć razy. Z naszymi projektami jest podobnie. Ale podopiecznym gwarantujemy jedno: jeśli do nas wrócą, zawsze mogą liczyć na dawkę Homeboy.

Czyli na co dokładnie?

Na to, że potraktujemy ich z łagodnością i współczuciem. Będziemy zwracać się do nich po imieniu, z szacunkiem. Oni tego potrzebują, bo nie doświadczyli w życiu spokoju i ukojenia. I nawet jeśli znów trafią do więzienia, to po wyjściu na wolność zapewne do nas wrócą.

Czy są jednak jakieś granice pomocy? W jednym z wywiadów opowiadał Ojciec o mężczyźnie zabitym przez dwóch byłych uczestników projektów Homeboy Industries. Ojciec znał całą trójkę. Czy po wyjściu z więzienia sprawcy zabójstwa mogliby ponownie skorzystać z Waszego wsparcia?

Tak, przyjmiemy każdego. Wielokrotnie trafiali do nas byli członkowie gangów, zabójcy ludzi, których znałem. Ale to nie oznacza, że nie okażę im miłosierdzia i nie pomogę im znaleźć pracy. ­Homeboy to miejsce, w którym można doznać odkupienia win. Jednocześnie to miejsce, gdzie ramię w ramię pracują ze sobą dawni wrogowie – ludzie należący kiedyś do rywalizujących ze sobą gangów.

Czy dochodzi między nimi do bójek?

Bardzo często. Na przykład wczoraj dwie kobiety pokłóciły się i zaczęły się bić. Ale koordynatorami wielu projektów są byli członkowie gangów, którzy wiedzą, jak rozwiązywać takie konflikty. Zawsze powtarzamy, że jeśli ktoś nie jest gotowy – może zrezygnować i wrócić do nas za jakiś czas. Ale jeśli chce dalej pracować, to musi dogadać się z innymi.

I właśnie w takich sytuacjach trudno mi uwierzyć, że działacie wyłącznie w oparciu o łagodność i akceptację.

Ale od tego trzeba zacząć. Agresja i przemoc są oznaką innego, głębszego problemu, z jakimi zmagają się członkowie gangów. Dlatego aby skłonić naszych homies [uczestników programów pomocowych Homeboy Industries – red.] do pracy nad sobą, musimy najpierw podejść do nich z łagodnością. Tylko wtedy poczują się bezpiecznie i pójdą na warsztaty radzenia sobie z agresją. Wielu myśli, że wystarczy załatwić takim ludziom pracę i po sprawie. Jeśli coś im potem nie wyjdzie, to znaczy, że nie potrafili pracować albo byli leniwi. A tu nie o to chodzi. Źródłem większości problemów są ich rany z przeszłości.

Dlatego po latach pracy z członkami gangów zaczęliście oferować im nie tylko zatrudnienie, ale także terapię. Zdaje się, że na zmianę strategii wpłynęła konkretna historia.

Dokładnie tak. Chodzi o Roberta, któremu załatwiliśmy pracę, a w zasadzie ­karierę w branży filmowej. Chłopakowi bardzo dobrze szło i pewnie dalej odnosiłby sukcesy, gdyby nie to, że rzuciła go dziewczyna. Wpadł wtedy w rozpacz, upił się i wdał się w bójkę z innym mężczyzną. Obaj mieli przy sobie broń. Gdy doszło do szamotaniny, Robert strzelił w jego kierunku i go zabił. Został skazany na 125 lat więzienia.

Po tamtym wydarzeniu zdałem sobie sprawę, że to, iż były członek gangu znalazł pracę lub zdobył wykształcenie, nie musi oznaczać, że nie trafi znów do więzienia. Ale ci, którzy przepracowali swoje traumy z dzieciństwa, mają szansę nie wrócić na złą drogę.

Nie brakuje krytyków, którzy zarzucają Ojcu naiwność, a nawet chronienie członków gangów przed policją. Sześć lat temu w Los Angeles głośno było o federalnym ­śledztwie, które m.in. ustaliło, że wśród uczestników Waszych programów pomocowych znaleźli się członkowie meksykańskiej mafii. Według śledczych traktowali Homeboy Industries jako przykrywkę do działalności przestępczej.

Po pierwsze, nigdy nie kryliśmy nikogo przed policją. Jeśli ktoś popełnia przestępstwo, to powinien za nie odpowiedzieć. Natomiast jeśli chodzi o tamto śledztwo, to rzeczywiście z nagrań pozyskanych przez prokuraturę udało się ustalić, że oskarżeni rozmawiali w naszej kawiarni o handlu narkotykami. Muszę jednak podkreślić, że żadna z tych osób nie była pracownikiem Homeboy Industries.

Powróćmy jeszcze do lat 80., gdy rozkręcał Ojciec swój pierwszy program aktywizacji zawodowej dla członków gangów. Jaka była wówczas reakcja ze strony mieszkańców i lokalnej policji?

Spotkałem się z dużą nieufnością, także ze strony parafian. Ludzie powtarzali, że Kościół jest dla dobrych ludzi i nie ma w nim miejsca na członków gangów. Przez pierwsze dziesięć lat nasza organizacja dostawała listy z wyzwiskami, groźbami śmierci i groźbami podłożenia bomby. Pisali też funkcjonariusze policji. Jeden na przykład napisał, że mnie nienawidzi i uważa, że swoimi działaniami przyczyniam się do wzrostu przemocy na ulicach. To były zresztą czasy, gdy wyjątkowo mocno demonizowano członków gangów, co jeszcze bardziej pogłębiało ich marginalizację i utrudniało przerwanie spirali przemocy.

Często powtarzałem i powtarzam, że zamiast od razu oceniać członków gangów, powinniśmy najpierw przyjrzeć się temu, co przeżyli w przeszłości. Nie można od razu skreślać zranionych, tylko trzeba ich przyjmować z otwartymi ramionami. Taka sama zasada dotyczy nie tylko potrzebujących: bezdomnych czy trudnej młodzieży, ale także osób, które mają odmienne zdanie niż my. Podstawowym problemem jest to, że z założenia dzielimy ludzi na dobrych i złych. A przecież każdy w głębi serca jest dobry.

W tym kontekście ciekawi mnie, jak Ojciec postrzega obecną w amerykańskim Kościele dyskusję, czy udzielać komunii świętej politykom popierającym liberalne prawo aborcyjne.

Jeśli ktoś chce komuś zakazać przyjmowania komunii, to znaczy, że jest przepełniony strachem i nie rozumie przesłania Ewangelii. Cechą prawdziwego chrześcijanina jest radość i odwaga, a nie strach i smutek! Jezus mówił o czterech wartościach: poczuciu przynależności, bezwarunkowej miłości, współczującej akceptacji oraz niestosowaniu przemocy. Jeśli naprawdę weźmiemy to sobie do serca, to nie będziemy skupiać się na tym, czy prezydent Joe Biden powinien przyjmować komunię świętą, czy nie. Takie rozważania są niezdrowe. Nikt, kto pozostaje w harmonii z samym sobą, nie będzie w ogóle zajmował się takimi sprawami.

Czy ma Ojciec w amerykańskim ­Kościele wrogów?

Miałem trudny moment w 1992 r., gdy musiałem przerwać pracę w parafii ­Dolores Mission i rozpocząć procedurę trzeciej probacji. Nie brakowało wtedy głosów, że po odbyciu probacji nie powinienem wracać do posługi w Los Angeles.

Dlaczego?

Chyba głównie dlatego, że w archidiecezji Los Angeles rozkręcano wówczas konkurencyjny program pomocowy dla byłych członków gangów. Ale to było prawie 30 lat temu i teraz mam lepsze relacje z przełożonymi. Zresztą stworzone przez nas projekty stanowią dziś wzór do naśladowania dla organizacji w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie.

Czy po tylu latach jest jeszcze coś, co stanowi dla Ojca wyzwanie w pracy z członkami gangów?

Na pewno to, że zawsze muszę mieć w stosunku do nich szerszy zakres tolerancji. To w głębi serca dobrzy ludzie, ale czasami doprowadzają mnie do szału. Zawsze biorę wtedy głęboki oddech i powtarzam sobie, że to z powodu ich traumatycznych przeżyć z przeszłości. Na przykład spójrzmy na historię chłopaka, który stoi teraz pod drzwiami mojego biura i pilnuje, by nikt nie przeszkadzał mi podczas naszej rozmowy. Jeszcze cztery lata temu ten sam chłopak kazał mi, za przeproszeniem, „sp... ć”. Wtedy nie był gotowy na pomoc. Przyszedł do Homeboy za namową dziewczyny i wściekł się, gdy powiedziałem, że dostanie pracę, ale pod warunkiem, że zerwie wszelkie kontakty ze swoim gangiem. Dałem wtedy jego dziewczynie wizytówkę. Powiedziałem, że czekam na kontakt, gdy jej chłopak ochłonie i będzie gotowy na pomoc. No i w końcu się odezwał. Dziś jest nie do poznania. Usunął u nas wszystkie tatuaże i już od dłuższego czasu pracuje jako ochroniarz i kierowca.

Czy odejście z gangu nie wiązało się dla niego z problemami? W końcu podkradacie gangom siłę roboczą. Z Waszego 18-miesięcznego programu zatrudnienia korzysta około 450 osób rocznie.

Wielu myśli stereotypowo, że taka sytuacja może wywoływać konflikty. Do tej pory jednak ani razu nie dostaliśmy listu z pogróżkami od członków gangów. Może dostrzegają w naszych działaniach nadzieję na to, że można się z tego wszystkiego wyrwać.©

KS. GREG BOYLE (ur. 1954) jest amerykańskim jezuitą, który na przełomie lat 80. i 90. zeszłego wieku, gdy w Los Angeles w wyniku porachunków między gangami ginęło nawet tysiąc osób rocznie, założył Homeboy Industries – organizację pomagającą byłym więźniom i członkom gangów w zdobyciu zawodu. W ramach 18-miesięcznego kursu uczestnicy otrzymują zatrudnienie w jednym z prowadzonych przez organizację biznesów: restauracji, piekarni, kawiarni, sklepie spożywczym lub punkcie utylizacji elektrośmieci. Oferuje ona również pomoc psychologiczną i prawną, terapię uzależnień i usuwanie tatuaży, które symbolizują przynależność do gangu i odstraszają potencjalnych pracodawców.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2021