Będzie z nich dumna

Czy niepodległość może być podszyta strachem? Czy niepodległość to wsobność, egoizm, pogarda dla innego, pielęgnowanie najbardziej wykluczających tradycji?

08.11.2021

Czyta się kilka minut

 / WOJCIECH OLSZANKA / EAST NEWS
/ WOJCIECH OLSZANKA / EAST NEWS

Czy może raczej niepodległość to mądra odwaga niezależności, poczucie własnej wartości, które wyklucza ksenofobię, szacunek i empatia dla drugiego, innego, radość z wolności i chęć dzielenia się nią? Czy patriotyzm to niechęć do innych, wsobna swojskość, strach przed zmianą, przed otwarciem się, czy poczucie przynależności do wspólnoty, obejmującej nie tylko miejsce urodzenia, lecz także kontynent i planetę, ludzi mówiących tym samym językiem i tych o innym kolorze skóry i innej historii? Czy patriotyzm oznacza podziały, czy łączenie? Czy może oznaczać odpowiedzialność za bliźnich, za inne niż ludzie istoty, za rośliny, pejzaże, budowle, dzieła sztuki?

Polska straciła niepodległość pod koniec XVIII wieku z własnej winy i na własne życzenie. Odzyskała ją po ponad 120 latach, trochę dzięki odwadze i uporowi jednostek, trochę wskutek nieprawdopodobnych, wyjątkowo sprzyjających okoliczności historycznych: jej wszyscy trzej okupanci przegrali pierwszą wojnę światową i powstała przestrzeń do zupełnie nowego układu sił w Europie.

Już po ośmiu latach, w 1926 r., zrezygnowaliśmy z demokracji. Kolejne 12 lat było zsuwaniem się ku przepaści.

Nie czas tu na analizę błędów dwudziestolecia międzywojennego i uzależnień od europejskiego i światowego kontekstu.

Faktem jest, że już wówczas w tym rzekomo chrześcijańskim kraju głównym budulcem politycznym była wzajemna nienawiść i pogarda wobec słabszych, biedniejszych, nieuprzywilejowanych. Mniejszości, kobiet, nędzarzy. A polski Kościół katolicki odegrał kluczową rolę w budowaniu tej twierdzy pychy, strachu i pogardy, którą oblegały najpierw fantomy wrogów, stworzone na użytek zarządzania strachem, a potem już wrogowie prawdziwi. Tylko że przed tymi prawdziwymi nikt nie chciał nas bronić, a rządzący uciekli do Rumunii, pozostawiając ludność na łup najeźdźców.

A przedtem ugruntowana przez XIX wiek sympatia elit zachodnich do Polski, bohatersko walczącej o niepodległość w powstaniach i na frontach różnych wojen, „za wolność naszą i waszą”, sympatia wzmacniana obecnością żywej polskiej kultury w obiegu europejskim, powoli rozmywała się przez okres międzywojennego dwudziestolecia. To prawda: cała Europa stawała się antysemicka, ale to u nas były pogromy i getto ławkowe; to prawda: zachodnie państwa były okrutnymi często kolonizatorami, ale to u nas traktowano Białorusinów i Ukraińców, obywateli Rzeczypospolitej, jak ludzi drugiej kategorii. Wiele pięknych, równościowych praw przyjętych na początku naszej niepodległości stało się wkrótce pustą literą: prawa kobiet, prawa mniejszości, również rzadka wtedy w Europie tolerancja dla mniejszości seksualnych. Tak jak dziś pustą literą stała się idea solidarności, która przyniosła nam wolność, podziw świata i umocowanie w rodzinie demokratycznych państw prawa.

Polska leży między Rosją i Niemcami – tej banalnej prawdy nic nie zmieni. Nasza niepodległość i bezpieczeństwo są zależne od wiarygodności sojuszy międzynarodowych, od tego, czy inni będą chcieli „umierać za Gdańsk”. Zarówno wtedy, jak i dzisiaj nikt za Polskę skłóconą z wszystkimi, za Polskę nieszanującą własnego prawa i układów międzynarodowych, za Polskę liberum veto, za Polskę szczującą na własnych obywateli umierać nie będzie chciał. Musimy zdać sobie z tego sprawę.

Ludzkość wydaje się zapominać o doświadczeniach totalitaryzmów XX wieku, a obecne zagrożenia, wyzwania i zmiany znajdują ją nieprzygotowaną, gotową w ślepej obronie swego iluzorycznego stanu posiadania do zbrodni, również masowych zbrodni.

Druga wojna światowa była dla ludzkości próbą granic człowieczeństwa, była nią również w okupowanej Polsce. Tutaj taką próbą nie tylko odwagi, lecz także człowieczeństwa – a dla wierzących chrześcijaństwa – był stosunek do mordowanych Żydów. Chcemy dziś czcić Sprawiedliwych, nie pamiętając, że była ich garstka, nie pamiętając, że niektórzy Polacy uczestniczyli w mechanizmie Zagłady, a większość była obojętna lub zadowolona z takiego rozwiązania „kwestii żydowskiej”.

Tym, którzy śledzą tragiczne wydarzenia na wschodniej granicy naszego kraju, skojarzenia z tamtymi czasami nasuwają się nieuchronnie.

Przy pompatycznym języku o świętych granicach, wojnie hybrydowej i bohaterskiej obronie naszego bezpieczeństwa odbywa się proceder dehumanizowania przez władze złapanych przez Łukaszenkę w pułapkę nadziei, kłamstwa i manipulacji migrantów, ludzi uciekających przed prześladowaniami, wojną, głodem lub po prostu brakiem perspektyw na sensowne życie w krajach, do których destrukcji również myśmy się przyczynili. Następnie zamyka się ich w kleszczach obustronnych łapanek i wywózek, zwanych dziś pushbackami, co prowadzi do chorób, śmierci z zimna, głodu i wycieńczenia w naszych i białoruskich bagnach i lasach.

I znów nasze lasy pełne są uciekających i kryjących się jak szczute zwierzęta przerażonych ludzi: mężczyzn, kobiet, również ciężarnych, matek, starców i dzieci. Mundurowi dostają nieludzkie rozkazy, a większość miejscowych – nawet jeśli widzi, co się dzieje, nie wierzy już w oficjalną propagandę – boi się pomagać. I znów wyjątkiem są współcześni „sprawiedliwi”, którzy ratują nasze człowieczeństwo. Władza otoczyła ten teren kordonem stanu wyjątkowego, nie wpuszczając tam mediów, medyków, organizacji pomocowych, żeby nikt nie był świadkiem rodzaju eksterminacji, która się tam odbywa.

Nie chcę wiedzieć, jakim politycznym celom mają służyć te śmierci, ale wiem, że dziś znów toczy się walka o duszę Polaków, a również o duszę Europy, tchórzliwej, chowającej głowę w piasek przed perspektywą nadciągających milionami uciekinierów z terenów ogarniętych suszą, głodem, wojnami o wodę, przed tragedią klimatyczną, Europy zupełnie nieprzygotowanej do tych nowych wyzwań.

Jeśli polsko-białoruska granica jest rodzajem laboratorium, które Europa obserwuje z powściągliwą życzliwością, to nie mam złudzeń, że przy kolejnym kryzysie masowa, organizowana przez rządy eksterminacja migrantów na morzu i lądzie może stać się faktem.

A wtedy zapomnijmy o kontynencie demokracji, prawa, praw człowieka. Koniec z rewolucyjną wciąż nauką Jezusa, z chrześcijaństwem Ewangelii. Już dziś głosy biskupów, tak aktywnych w zwalczaniu gender i LGBT oraz w obronie martwych i chorych płodów, są rzadkie i nieśmiałe, a kościoły katolickie na terenach, gdzie ludzie umierają w lesie, są dla tych ludzi na głucho zamknięte.

Niepodległość to piękne pojęcie. Ale czy potrzebna nam taka, która ma cementować wspólnotę przez zabijanie niewinnych ludzi? Czy nie jest tak, że dziś to my, niepodlegli polscy obywatele, jesteśmy odpowiedzialni za ich życie i śmierć?

Przeczytałam właśnie wpis jednego z mieszkających w „zonie śmierci”, jak już się nazywa to miejsce, współczesnego sprawiedliwego, pisarza i filozofa, Mirosława Miniszewskiego, który przez ostatnie miesiące spędza dni i noce, chodząc z ciężkim plecakiem po lasach i bagnach, niosąc podstawową pomoc potrzebującym:

„Starożytni Grecy mieli dwa pojęcia na określenie życia: dzoe i bios. Pierwsze to czyste, nagie życie z początkiem i końcem. Drugie, od którego pochodzi »biografia«, to życie, które można opowiedzieć. Biografie wielu przetrwały ich dzoe. Eichmann, Hoess, Himmler, Franco, Bierut, Moczar, Jaruzelski, Kiszczak. Byli przekonani, że czynią dobro dla swoich ojczyzn. Jakie my, współcześni Polacy, spiszemy biografie? Dzisiaj dowiedziałem się od jednego znajomego, że jestem zdrajcą Polski. Jeśli dając komuś wodę, jedzenie i śpiwór, zdradzam Polskę, to trudno, tym gorzej dla niej. Sam »piszę« codziennie swoją autobiografię...”.

Nie wierzę, nie chcę wierzyć, że Polska może uznać pomoc bliźniemu, jakiejkolwiek byłby wiary, rasy, orientacji seksualnej, narodowości – za zdradę. Może nie teraz, ale kiedyś będzie z tych pomagających Polaków dumna, jak dumę ze Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, tych tak długo przemilczanych bohaterów niemieckiej okupacji, głoszą dziś nawet obecnie rządzący nacjonaliści... ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2021

Artykuł pochodzi z dodatku „Wolność Kocham i Rozumiem