Karawany śmierci, sto lat później

W kwietniu 1915 r. w imperium osmańskim zaczęła się rzeź Ormian. Dziś dla Armenii i ormiańskiej diaspory w świecie to najważniejsze wydarzenie, budujące ich tożsamość.

19.04.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Library of Congress
/ Fot. Library of Congress

Piętnastego marca 1921 r. na berlińskiej Hardenbergstrasse niejaki Salomon Teilirjan zabił strzałem w głowę mężczyznę. 25-letni Ormianin stał potem spokojnie, z pistoletem w dłoni czekał na policję. Aresztowany, od razu przyznał się do winy. Po przesłuchaniu zasnął sobie w celi. Policjanci uznali go za szaleńca: pierwszy raz widzieli zabójcę zapadającego w spokojny sen...

Proces zaczął się trzy miesiące później. Sąd uznał, że Teilirjan zabił. Ale wyrok brzmiał: niewinny. Wszystko przez osobę ofiary: Mehmeta Talaata, byłego ministra spraw wewnętrznych Turcji, jednego z architektów ludobójstwa Ormian.
Wobec Wielkiej Wojny
Suren Manukjan, wicedyrektor Muzeum Ludobójstwa w Erywaniu, stolicy Armenii, studiuje dziś dokumenty, wspomnienia, zdjęcia, relacje korespondentów akredytowanych w imperium osmańskim. Dla Manukjana, naukowca ważącego słowa i unikającego emocji, nie są to tylko suche fakty: to opowieść o zaplanowanej (jak zabić? jak pozbyć się ciał? jak podzielić majątek zabitych?) i precyzyjnie przeprowadzonej operacji wymordowania półtora miliona ludzi.
Ludobójstwo Ormian, które zaczęło się w kwietniu 1915 r. i trwało do 1917 r., porównuje się ze zbrodniami niemieckimi podczas II wojny światowej, także z Holokaustem. 22 sierpnia 1939 r., tuż przed atakiem na Polskę, Adolf Hitler miał mówić do generałów Wehrmachtu: „Zabijajcie bez litości, kobiety, starców i dzieci, liczy się szybkość i okrucieństwo. (...) Kto w naszych czasach jeszcze mówi o eksterminacji Ormian?”.
Manukjan uważa, że z technicznego punktu widzenia Niemcy mieli ułatwione zadanie: dla potrzeb Holokaustu opracowano infrastrukturę, zbudowano obozy, komory gazowe, krematoria. W Auschwitz-Birkenau w komorze gazowej zabijano naraz 1400 ludzi. Wcześniej zabierano więźniom majątek. Turkom i biorącym udział w rzezi Kurdom przyświecał ten sam cel. Ale musieli zabić twarzą w twarz. Manukjan: – Zabijano nożami, toporami, szablami. Zabijali zwykli ludzie, którzy przed wojną może nie skrzywdziliby muchy. Tysiące ludzi opętała chęć zabijania.
Zdaniem Manukjana władze tureckie podjęły decyzję o wymordowaniu Ormian po tym, jak partia Dasznakcutiun – największe ormiańskie ugrupowanie polityczne – uznała, że w obliczu I wojny światowej, gdy Rosja i Turcja znalazły się we wrogich obozach, Ormianie powinni pozostać wierni temu państwu, w którym żyją. Czyli: albo imperium osmańskiemu, albo imperium carów. Salomonowa decyzja, mająca chronić mniejszości ormiańskie w obu krajach, oznaczała dla Ormian – mobilizowanych do obu armii – walkę bratobójczą. Ale Turcy, którzy liczyli na pełne poparcie Ormian, uznali, że z ich strony grozi im prorosyjska dywersja.
Pogromy Ormian w imperium osmańskim zdarzały się już wcześniej; łącznie w XIX w. i na początku XX w. zginęło w nich może nawet 200 tys. ludzi. Ale to, co miało się teraz wydarzyć, wykraczało poza pojęcie pogromu.
Zabić i ograbić
Za symboliczny początek rzezi uważa się 24 kwietnia 1915 r.: tego dnia Turcy aresztowali ormiańską inteligencję i liderów religijnych w stołecznym Stambule (dawnym Konstantynopolu). Większość wkrótce zamordowano; na zdjęciach widać szubienice i tłumy gapiów. Dziś dla mieszkańców Armenii i Ormian z diaspory 24 kwietnia to Dzień Pamięci o Ludobójstwie (Ormianie piszą to słowo wielką literą). Dzień święty. Każdego 24 kwietnia pod pomnikiem w Muzeum Ludobójstwa w Erywaniu, wzniesionym w 1965 r., zbierają się tłumy.
Ale zaczęło się już wcześniej. W styczniu 1915 r. rozbrojono Ormian służących w armii sułtańskiej; wkrótce zostali rozstrzelani. Natomiast 27 maja opublikowano Tymczasowe Prawo o Deportacjach: na jego mocy od maja do sierpnia 1915 r. deportowani Ormianie mieli pokonać drogę z Anatolii do znajdującej się pod panowaniem tureckim Syrii, tam czekały na nich obozy (dziś powiedzielibyśmy: koncentracyjne). Słyszeli, że po wojnie wrócą do domów.
Do historii wędrówka Ormian przejdzie jako „karawany śmierci” lub „marsze śmierci”: ludzi gnano przez pustynię, umierali z głodu i zmęczenia; kobiety i dziewczynki porywano i gwałcono. Drogę usłały trupy. Maszerujących atakowały bojówki Kurdów i Organizacja Specjalna – żandarmeria konna, powołana przez młodoturecką partię Jedności i Postępu. Nie sposób dziś ustalić, kto został zamordowany, a kto padł z wycieńczenia. W sierpniu 1915 r. amerykański „New York Times” pisał, że brzegi Eufratu usłane są trupami Ormian.
Ci, którzy przeżyli „karawany śmierci” i dotarli do Syrii, trafili do obozów nad Eufratem i pod Damaszkiem. Pozostawiony majątek Ormian, domy i dobytek, przejęli Turcy i Kurdowie.
Pięć brulionów Andżeli
Dziś nie żyje już nikt ocalony z tamtego ludobójstwa. Żyją za to ich potomkowie.
Jak Andżela Albojadżjan, której ojciec Arutjun przetrwał „marsz śmierci” z Cylicji (dziś południowe wybrzeże Turcji) do Syrii. Cylicję otaczają surowe góry i gęste lasy. Na początku XX w. mieszkańców żywiło morze: połów ryb, handel. Ojciec mieszkał w Górnej Cylicji, w 1915 r. był chłopcem.
Andżela ma twarz pociętą zmarszczkami i wysuszone ciało. Gdy w Erywaniu panuje żar, dom opuszcza tylko wieczorem. 20 lat temu, w latach 90., przy świeczce siedziała u łóżka umierającego ojca i miesiącami spisywała jego wspomnienia. Po upadku Związku Sowieckiego czas w Armenii spowolnił, trwała wojna o Górski Karabach, panował głód, prąd i gaz były przez godzinę dziennie. Andżela i ojciec mieli dużo czasu na rozmowy. Arutjun płakał, gdy wspominał. Opowiadał, jak wyglądała śmierć głodowa, jak udręczeni ludzie tracili zmysły.
Andżela: – Moja rodzinna wioska w Cylicji się nie poddała, chłopi stanęli do walki, ale było ich niewielu. W tym chłopskim powstaniu poległ mój dziadek, Turcy zabili też jednego z braci taty. Wioska spłonęła, Turcy wyprowadzili ludzi pod bagnetami. „Marsz śmierci” ruszył do Syrii, szła w nim babcia, tata i siostry taty; jedna dziewczynka była niemowlęciem przy piersi. Babcia bała się o córki i to był strach proroczy, siostrę taty porwano. Po tym zdarzeniu babcia umarła. Pochowali ją na pustyni, wieczorem, gdy zelżało słońce. Potem porwano drugą dziewczynkę. Z całej rodziny ocalał tylko tata. Trafił do przytułku dla ormiańskich dzieci, które organizowali potem Francuzi i Amerykanie.
Wspomnieniami ojca Andżela zapisała pięć brulionów. Opublikowała je. Taka była wola taty: zostawić światu świadectwo. Mimo to Andżela niechętnie godzi się na rozmowę o 1915 r. Mówi, że jest genetycznie obciążona cierpieniem i traumą. – To gen lęku – mówi.
Anahit sięga po albumy
Ci, którzy wtedy przeżyli, chcieli zemsty.
W rodzinie Anahit Stepanjan, której babcia przetrwała rzeź, zachowało się takie wspomnienie: mężczyzna wpycha dziecku do ust mięso i mówi: „Jedz, musisz to zjeść”. Dziecko zaciska zęby, nie chce. Mięso jest żylaste, wstrętne. Anahit: – To było mięso ludzkie, ciało zabitego Turka. Ormianie chcieli w ten sposób pomścić śmierć bliskich. Byli bezsilni, zjedzenie kawałka trupa Turka było zemstą.
Kuzyn Anahit Stepanjan, Eduard Baghdasarjan (jego matka przeżyła ludobójstwo), wspomina z kolei taką opowieść: Ormianie złapali Turka, który przyznał się do zabicia kilkudziesięciu ich rodaków, w tym kobiet i dzieci. Kilka dni więzili go w ziemnej jamie, torturowali. Jeden z Ormian rozciął mu brzuch, zaczął pić krew. Gdy go odciągali, powiedział: „Zostawcie, wypiję trochę i się uspokoję”.
Anahit: – Krew za krew. Ludzie patrzący na ludobójstwo zezwierzęcieli.
Pamięć o rzezi zaważyła na wychowaniu i losie zarówno Anahit, jak też Eduarda. Różnica wieku między Anahit i Eduardem jest duża: 25 lat. Dla Anahit naturalniej jest mówić do niego „wujku”, a nie „kuzynie”. Oboje należą do erywańskiej inteligencji. Ojciec Anahit był znanym malarzem, jej mieszkanie na jednej z głównych arterii Erywania to mała galeria sztuki.
Anahit sięga po rodzinne albumy z czarno-białymi zdjęciami. – Mama była powierniczką babci, która przeżyła 1915 r. Ale mama dopiero na łożu śmierci zaczęła mówić o ludobójstwie. Powtarzała: „Jaką nasi przodkowie mieli siłę, całe życie zagryzali zęby i milczeli”. Bo takie były czasy: stalinizm. Trzeba było milczeć. Babcia może tylko popłakiwała w poduszkę.
Eduard ucieka w średniowiecze
W rodzinie Eduarda też nie mówiło się o rzezi, a jeśli, to szeptem „na kuchni”, gdy nie było obok dzieci. Ale ochronny klosz rodziców nic nie dał: Eduard pamięć o ludobójstwie i strach przed nim jakby odziedziczył. Wiedział, że w rodzinie przechowuje się tajemnicę o złu, tragedii. Czuł, że gdy się do tej tajemnicy zbliży, jego życie się zmieni: będzie obciążone bólem.
Eduard kilka razy próbował zmierzyć się z tematem. Gdy był chłopcem, w rodzinnym domu pojawiły się książki o rzezi wydane na emigracji. Przemycił je ktoś z przyjaciół rodziców. Choć oni ukrywali je przed chłopcem, ten podebrał je pewnej nocy i schowany pod kołdrą, z lampką, zaczął czytać. Nad ranem był już chory: wysoka gorączka, ból głowy. Kilka dni leżał w malignie, na pograniczu jawy i snu.
Eduard jest historykiem. Po studiach znów chciał badać temat rzezi: miała to być jego praca doktorska. Ale znów emocje nie pozwoliły. Wybrał więc średniowiecze i ukrył się wśród starodruków: pracuje w Matenadaran, muzeum rękopisów w Erywaniu. Stare księgi są bezpieczne.
Teraz dusi się dymem mocnych papierosów i wspomina rodzinną historię, którą częściowo poznał dzięki ludziom z diaspory, którzy odwiedzali Matenadaran.
Przed I wojną światową rodzina Anahit i Eduarda mieszkała w wiosce w prowincji Wan. Gdy w 1915 r. kilka tylko wilajetów (prowincji) stawiło opór Turkom, były wśród nich wioski z Wan. Kiedy Turcy zaatakowali wioskę, w której mieszkał dziadek Eduarda, Kierop Baghdasarjan, ten stanął na czele chłopskich oddziałów powstańczych.
Eduard: – Naboje szybko im się skończyły. Turcy strzelali, im zostały kamienie. Gdy dziadek zobaczył, że Turcy ciągną armaty, zawołał do swoich ludzi: „Kamienie przeciw armatom, już nic nie możemy zrobić”. Rzucił się do rzeki. Był młody, miał 32, może 33 lata.
W opowieściach o „karawanach śmierci”, którą babcia przekazała Anahit Stepanjan, chyba większy był lęk przed gwałtem niż utratą życia. Aby ocalić dziewczynki, przebierano je za chłopców.
Rzecz o bohaterstwie
W 1919 r. Trybunał Wojskowy w Stambule skazał Mehmeta Talaata i innych polityków młodotureckich, winnych decyzji o rzezi Ormian, na śmierć. Oskarżenie brzmiało: „Wciągnięcie Turcji w wojnę i dokonanie ludobójstwa Ormian”. Wyrok wydano zaocznie: Talaat i inni odpowiedzialni za rzeź uciekli za granicę. Talaat mieszkał w Berlinie. Elegancki mężczyzna z wąsem, codziennie wychodził na poranny spacer. Podczas procesu jego zabójcy niemiecki profesor prawa Kurt Niemeyer udowodnił, że Talaat był winien ludobójstwa.
Dziś o zbrodni świadczą nie tylko wspomnienia, ale też dokumenty (w dużej mierze zdeponowane w Berlinie i Erywaniu). Przykładowo: Franz Gunther, pracownik Deutsche Bank (DB współfinansował budowę kolei Berlin–Bagdad, biegnącej na trasie „karawan”), przesyłał władzom firmy zdjęcia; opatrzył je komentarzem: „Zwierzęce okrucieństwo”. Z kolei w 1915 r. Oscar S. Heizer, konsul USA w Trabzonie, przesyłał do kraju raporty o łodziach, w których umieszczano ormiańskie dzieci, by wyrzucić je za burtę. O rzezi pisała światowa prasa. Jednym z najważniejszych świadectw pozostaje książka ambasadora USA Henry’ego Morgenthaua.
Teilirjan, zabójca Talaata, uratował się z rzezi, w której zginęła cała jego rodzina. Wbrew temu, co sądzili Niemcy patrzący na jego sen w celi, nie był spokojny. Gdy zdecydował, że na własną rękę wykona wyrok na Talaacie, zastanawiał się, czy będzie umiał pociągnąć za spust. I czy nie zawiedzie jego ciało – cierpiał na epilepsję.
Zabójstwo Talaata było częścią operacji „Nemezis”: prócz byłego ministra spraw wewnętrznych śmierć dosięgła jeszcze sześć osób: tureckich polityków, odpowiedzialnych za rzeź, i Ormian-zdrajców, którzy przeszli na stronę wroga i wzięli udział w zbrodni.
Władze i większość społeczeństwa Turcji do dziś nie uznają odpowiedzialności za ludobójstwo Ormian. Dla części Turków Talaat to bohater narodowy – w 1943 r. jego ciało przeniesiono z Berlina do Stambułu.
Teilirjan jest narodowym bohaterem dla Ormian. ©

MAŁGORZATA NOCUŃ i ANDRZEJ BRZEZIECKI są redaktorami „Nowej Europy Wschodniej”, dziennikarzami „TP”. Przygotowują książkę o Armenii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2015