Barca albo śmierć

Senegal to jedno z najstabilniejszych państw Afryki Zachodniej. Jednak nie zatrzymuje to jego młodych mieszkańców, którzy decydują się na ryzykowną podróż do Europy.
z Lougi, Dakaru i Saint Louis (Senegal)

27.01.2020

Czyta się kilka minut

Działacze Forum Civil, m.in. Michael Diallo (w koszuli w kratę) i Abel Kaber Fall, Saint Louis (Senegal), 2019 r. / JAKUB MEJER
Działacze Forum Civil, m.in. Michael Diallo (w koszuli w kratę) i Abel Kaber Fall, Saint Louis (Senegal), 2019 r. / JAKUB MEJER

Dwa lata temu świat 27-letniej Danieli zmienił się całkowicie. Daniela poślubiła Karima, starszego o 15 lat. Mężczyznę poznała poprzez wspólnych znajomych, wcześniej widziała go zaledwie raz. Zresztą pan młody nie był nawet obecny na ich ślubie – islam dopuszcza taką możliwość – gdyż od 2003 r. jest w Hiszpanii, i w Senegalu bywa rzadko.

Rodzina na odległość

Po ceremonii ślubnej Daniela zrezygnowała z pracy kasjerki w barze w Dakarze, stolicy Senegalu; wyprowadziła się też z domu rodzinnego. Zamieszkała w domu starszego brata swego męża w stutysięcznym mieście Louga na skraju Sahary, 170 km na północ od Dakaru. W tym mieście nie ma restauracji, w których mogłaby pracować.

Od ślubu nowożeńcy nie widzieli się ani razu. – To nie jest normalne, czuję się samotna. Chciałabym to zmienić – mówi Daniela. Już dwa lata temu zaczęła starania o wizę, aby dołączyć do męża, który pracuje w sklepie w Barcelonie i w odróżnieniu od wielu rodaków w Unii jest legalnie. Na razie bezskutecznie.

Dom, w którym mieszka, nie jest wykończony, ale widać nowobogacki przepych. Na podłogach marmur, ściany ozdabiają styropianowe gzymsy z antycznymi ornamentami. W pokoju gościnnym są solidne drewniane meble (w mieście, w którym prawie nie ma drzew), skórzane fotele i kanapa, a na podłodze sztuczne futro. W Loudze są całe dzielnice domów takich jak ten. Duże wille, z fasadami w mniejszym lub większym stopniu wyglądającymi jak kiczowate pałacyki. W większości są niezamieszkałe albo urzęduje w nich rodzina właściciela, który mieszka w Europie. Obok budują się kolejne, podobne.

Wzorowa demokracja Afryki

Jak wynika z analizy Parlamentu Europejskiego, aż 2,5 proc. mieszkańców niespełna 16-milionowego Senegalu mieszka w Unii Europejskiej, a pieniądze, które przysyłają do domów (wraz z migrantami mieszkającymi w innych regionach świata) stanowią 10 proc. PKB tego kraju.

W 2016 r. Senegal był na dziesiątym miejscu na liście państw, z których najczęściej pochodziły osoby nielegalnie pokonujące Morze Śródziemne w drodze na Stary Kontynent. W pierwszych trzech kwartałach 2019 r. Senegalczycy, według danych ONZ, stanowili 7,5 proc. migrantów docierających do Europy tzw. zachodnią drogą (z Maroka i Algierii do Hiszpanii). Do tego Senegal był jednym z niewielu państw wykazujących tendencję wzrostową w liczbie migrantów.


Czytaj także: Zwycięstwo prymusa - Wojciech Jagielski o demokracji w Senegalu


A to wszystko w państwie, które ma wizerunek jednej z wzorowych demokracji Afryki – jako jedno z niewielu w regionie nigdy nie doznało puczu, a w jego stolicy siedziby ma wiele międzynarodowych koncernów i organizacji.

Kwestia (także) tradycji

– W Senegalu próba wyemigrowania do Europy jest uznawana za swego rodzaju „rytuał przejścia” młodych mężczyzn w dorosłość – mówi Jessamy Garver-Affeldt, specjalistka ds. migracji w Mixed Migration Centre.

Pierwsi migranci ruszyli stąd do Europy niedługo po uzyskaniu niepodległości w 1960 r. Starszyzna wsi w dolinie rzeki Senegal wybierała mężczyzn, którzy bez rodzin jechali do Francji, aby tam pracować w fabrykach samochodów. Gdy wracali, zastępowali ich młodsi z tej samej społeczności. Kryzys ekonomiczny połowy lat 70. XX w. wymusił na dawnej metropolii kolonialnej zaostrzenie prawa migracyjnego i ukrócił ten proces.

Zresztą w tym czasie to Senegal przyciągał imigrantów zarobkowych z innych miejsc Afryki, kuszonych przez rozwijający się stołeczny Dakar. Jednak spowolnienie w latach 80. zastopowało ten proces. – Dziś migrantów przyciągają w tym regionie raczej duże miasta na Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Nigerii, jak Lagos i Abidżan. Także Ghana jest popularna – mówi Johannes Claes z Mixed Migration Centre.

W latach 90. nowym kierunkiem migracji stały się Włochy, głównie jednak Hiszpania, której rozwijająca się gospodarka potrzebowała rąk do pracy w szarej strefie. To do dziś najpopularniejszy kierunek migracji Senegalczyków. Znajdują tam zatrudnienie np. w tzw. morzu plastiku, czyli ogromnych szklarniach na południu kraju.

– Oceany stają się cmentarzami imigrantów, ale ludzie i tak wyruszają. Są zdesperowani. Młodzi mają tu swoje powiedzenie: „Barsa wala Barsakh”, co w języku wolof znaczy „Barcelona albo śmierć” – mówi Aïssatou Diallo, koordynatorka w organizacji pozarządowej Concept.

Powiedzenie „Barcelona albo śmierć” rozsławił we Francji Stephen Smith w książce „La ruée vers l’Europe” („Pęd do Europy”). Esej Smitha – byłego korespondenta francuskich mediów w Afryce, obecnie wykładowcy akademickiego – ostrzega przed inwazją młodych mężczyzn z Afryki Zachodniej. Był cytowany zarówno przez Emmanuela Macrona, jak i Marine Le Pen.

W Senegalu ma się jednak wrażenie, że jest ono bardziej rozdmuchane przez media, niż że funkcjonuje naprawdę w przestrzeni publicznej – choć trudno odmówić mu prawdziwości. W badaniu prowadzonym przez niemiecki Instytut Ekonomiki Pracy 77 proc. potencjalnych emigrantów z Senegalu deklarowało, że jest gotowych ryzykować śmiercią, byle dotrzeć do Europy (40 proc. z nich uważało, że prawdopodobieństwo, iż zginą, jest wyższe niż 50 proc.).

Dramatyczny rok 2006

O tym, jak niebezpieczna może być podróż do Europy, Senegalczycy przekonali się już kilkanaście lat temu.

– W 2005 r. ludzie stracili nadzieję, jaką wiązali z nowym prezydentem. Nie było też ryb, a ceny podstawowych produktów bardzo wzrosły – mówi Michel Diallo, politolog z Uniwersytetu Gaston Berger w Saint Louis. W 2006 r. tylko do wybrzeży Wysp Kanaryjskich dotarło 30 tys. migrantów z Afryki Zachodniej. Połowa z nich pochodziła z Senegalu. W wodach Atlantyku życie straciło wtedy 7 tys. ludzi; co siódmy z nich był z Senegalu.

Niewiele brakowało, a dołączyłby do nich Tafar i 88 ludzi, którzy płynęli wraz z nim na pirodze. Tafar twierdzi, że po siedmiu dniach podróży, gdy byli już prawie u brzegów Hiszpanii, złapał ich sztorm. Postanowili zawrócić.

Dotrzeć do Europy nie udało się też Abou, przyjacielowi Tafara, który wypłynął niedługo później na innej łodzi. – Zdecydowaliśmy się na migrację z powodów ekonomicznych. Tu nie dało się żyć. Nie było pracy, a ludzie, którzy wrócili z Europy, zachwalali ją – mówi Abou, który próbował wyjechać w wieku 40 lat, zostawiając w Saint Louis żonę i dwoje dzieci.

Potem już nie próbowali, bo jeden z kolegów, który wyruszył w tym samym czasie, do dziś się nie odzywa – mężczyźni są przekonani, że się utopił.

Dużo lepiej na tym procederze wychodzili szmuglerzy. – Kupowałeś pirogę za 10 mln franków. Dwa silniki, każdy po dwa miliony. Pięć worków ryżu, olej, cukier, wodę, węgiel. W sumie wychodziło maksymalnie 30 mln. Ludzie za podróż płacili milion, niektórzy pół miliona. Jak płynęło 100 osób, trudno było nie zarobić – mówi Moussa Dieng, działacz społeczny z Saint Louis [walutą Senegalu i innych krajów Zachodnioafrykańskiej Unii Ekonomicznej i Monetarnej, UEMOA, jest frank CFA; jeden złoty to dziś ok. 150 franków CFA – red.].

Szacunki te potwierdza Moussa Diaye, który w 2006 r. wysłał trzy, może cztery łodzie z migrantami (na każdej 100 ludzi) do Hiszpanii. – Jedna z tych osób dwa dni temu dała mi to w nagrodę – mówi, pokazując na ręce duży nowy zegarek. U niego płaciło się 500 tys. franków CFA. Twierdzi, że na jego łodziach byli mechanik i ratownik medyczny.

Biznes skończył się, gdy w 2007 r. Hiszpania zwiększyła częstotliwość patroli na oceanie i zintensyfikowała współpracę z senegalskimi służbami. Diaye został złapany i przesiedział pół roku w więzieniu. – Od siedmiu lat raczej nikt tak nie pływa – mówi.

Co może zrobić Europa

– Po morzu pływa „Guardiola”. Łapie ludzi, którzy chcą dostać się do Europy i przekazuje żandarmerii – mówi Tafar.

Mężczyźnie chodzi o hiszpański okręt patrolowy, która pływa w okolicy wybrzeży Senegalu. W istocie nazywa się inaczej. Ale ponieważ na burcie ma nazwę jednostki „Guardia Civil”, Tafarowi myli się to z nazwiskiem byłego trenera FC Barcelony. W kraju, który mocno żyje futbolem (wygrana Senegalu z Francją w 2002 r. podobno była jednym z największych świąt w historii kraju), można to wybaczyć.

Obecnie większość emigrantów z Senegalu wybiera tzw. zachodnią drogę śródziemnomorską. – Z naszych danych wynika, że Senegalczycy są bardziej skłonni migrować do Europy niż do innych afrykańskich państw – mówi Johannes Claes, wyjaśniając, że większość migracji w Afryce Zachodniej odbywa się wewnątrz regionu.

– Mogą na to wpływać czynniki historyczne, duża diaspora senegalska w Europie. Ale pewnie o powodach tego stanu rzeczy można napisać kilka doktoratów i będą się one różnić. Stawianie ­konkretnych tez to chodzenie po kruchym lodzie – dodaje Claes.

Według Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji do Europy wyrusza nieco ponad połowa spośród tych Senegalczyków, którzy opuszczają ojczyznę. Wywodzą się zwykle z rolników i rybaków. To głównie mężczyźni (średnio w wieku 31 lat); 36 proc. z nich ukończyło szkołę podstawową, a 31 proc. szkołę koraniczną. Ponad połowa jest żonata. W Senegalu zarabiali średnio 50–150 tys. franków CFA miesięcznie (równowartość 330–1000 zł).

– Na farmach w dolinie rzeki Senegal brakuje już rąk do pracy. Ale tam są bardzo niskie pensje. Migracja dotyczy głównie młodych, wśród nich jest duże bezrobocie, brakuje perspektyw, nie mają dostępu do edukacji zawodowej i wyższej – mówi Abel Kaber Fall, aktywista organizacji pozarządowej Forum Civil (lokalnego oddziału Transparency International).

– Jak nie ma ryb, to rybacy wyruszają do Europy. Senegal słynie z łowisk, ale korzystają z nich statki z Rosji, Chin, Portugalii, Hiszpanii i w efekcie nic nie zostaje dla lokalnych rybaków – uważa politolog Michel Diallo.

Unia Europejska stara się wspomagać władze Senegalu – tylko w latach 2014-17 Senegal otrzymał od Wspólnoty 1,3 mld euro. Część tych pieniędzy przeznaczana jest na walkę z migracją – np. na program EU Emergency Trust Fund for Africa, w ramach którego dziewięć projektów otrzymało łącznie 162 mln euro.

Efekty, zdaniem lokalnych aktywistów, są mizerne. – Projekty finansowane przez Bank Światowy i Unię Europejską są bardzo spolityzowane – uważa Michel Diallo. – Pieniądze nie idą bezpośrednio do młodych. Te fundusze są przekazywane np. na finansowanie akcji politycznych. Rząd Senegalu stworzył dwie-trzy agencje, które mają rozdzielać środki, ale one nie działają dobrze.

– Jeśli Europa nie chce emigracji, powinna zbudować w Senegalu fabryki. Transfer technologii byłby dobrym rozwiązaniem – dodaje Diallo.

Sukcesy zachęcają

Do emigracji mobilizują też historie sukcesów, którymi w mediach społecznościowych albo po powrocie do domu z Europy chwalą się ci, którym się powiodło.

– Słyszy się tylko o tych, którym się udało. Ci, którym się nie powiodło, siedzą cicho – mówi Diallo.

Louga to typowe miasto w Senegalu, z którego się wyjeżdża. Tradycyjnie ta okolica utrzymuje się z rolnictwa. Ale pustynnienie regionu utrudnia uprawę orzeszków ziemnych, narodowego warzywa tego kraju [mimo nazwy, jest to roślina motylkowa, a „orzechy” to strąki nasion rosnących w ziemi – red.].

Cheikh Mbacke Diop opuścił Lougę w 1993 r., w wieku 22 lat. – Zapłaciłem pośrednikowi 500 tys franków za wizę turystyczną – wspomina. – Kiedyś było łatwiej, można było polecieć na czyimś paszporcie, w Europie pogranicznicy nie odróżniają czarnych twarzy. Teraz tak się nie da, bo wszystko jest cyfrowe.

Diop opowiada, że w Europie zarabiał, wciskając turystom bransoletki z Chin. Najpierw przez kilka miesięcy mieszkał we włoskiej Rawennie, następnie przez ponad trzy lata w Paryżu. Żyjąc, jak mówi, „w dobrych warunkach” (czyli nawet w 10 osób w pokoju), był w stanie zaoszczędzić równowartość od 300 do 500 tys. franków CFA miesięcznie. Wrócił, gdy narobił sobie problemów z dokumentami. – Jakbym miał papiery, tobym został – mówi.

W Loudze otworzył wraz ze wspólnikiem warsztat stolarski; produkują drzwi i meble. Zatrudnia od 30 do 40 osób, ożenił się, zbudował dom. Twierdzi, że zarabia na warsztacie mniej więcej tyle samo, co z naciągania turystów w Europie.

– Bardzo trudno byłoby mi mówić komuś: „Nie jedź, to nie jest dobry pomysł, żeby jechać”. Bo oni odpowiedzą: „Ty pojechałeś, udało ci się” – mówi.

Niedawno w kierunku Europy udało się trzech jego pracowników. ©

 

Autor jest dziennikarzem Polsat News.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2020