Cmentarz bezimiennych

Chamseddine jest wolontariuszem: organizuje pochówki imigrantów z Afryki Subsaharyjskiej, których ciała Morze Śródziemne wyrzuciło na tunezyjski brzeg.
z Tunezji

20.05.2019

Czyta się kilka minut

Chamseddine chowa ludzi, których ciała wyrzuciło morze. Zdjęcie z 2017 r. / FATHI NASRI / AFP / EAST NEWS
Chamseddine chowa ludzi, których ciała wyrzuciło morze. Zdjęcie z 2017 r. / FATHI NASRI / AFP / EAST NEWS

Harraga to po arabsku: „Ci, którzy palą”.

W Tunezji harraga oznacza osoby, które podejmują ryzyko przeprawy przez Morze Śródziemne do Europy, a przed wejściem do łodzi palą swoje dokumenty. To umożliwia im zmianę tożsamości i pozwala udawać np. Syryjczyków – choć Europejczycy wierzą w to dziś mniej chętnie niż w 2015 r. Bez dokumentów trudniej też zostać deportowanym.

W 2018 r. do włoskich wybrzeży dotarło ponad 5 tys. Tunezyjczyków – więcej niż przedstawicieli jakiegokolwiek innego narodu. Liczba Tunezyjczyków przypływających do Włoch przewyższyła zatem liczbę Erytrejczyków, uciekających z jednej z najokrutniejszych dyktatur świata, a także Irakijczyków czy Sudańczyków.

Niestabilność niszczy turystykę

Do Europy przeprawiło się również dwóch braci Morada, 34-letniego taksówkarza z portowego miasta Zarzis. Dziś jeden mieszka w Paryżu, gdzie (nielegalnie) rozwozi jedzenie. Drugi w Genui, gdzie pracuje w pizzerii (też nielegalnie). W Tunezji obaj pracowali w hotelach, gdzie zarabiali równowartość 150 euro miesięcznie.

Także Morad nieraz rozważał emigrację. Jednak w Zarzisie trzyma go żona i troje dzieci, choć ciężko jest utrzymać rodzinę przy miesięcznej pensji 600 dinarów (równowartość 175 euro). – Nawet gdy jesteś sam, życie jest bardzo drogie. A kiedy masz rodzinę i któreś z dzieciaków np. zachoruje, to prawdziwa katastrofa – mówi mężczyzna, popijając mocną i bardzo słodką herbatę miętową w kawiarni w Zarzisie.

W środę o dziesiątej rano kawiarnia, podobnie jak wszystkie inne w mieście, jest pełna. Przy stolikach bezrobotni mężczyźni popijają kawę lub herbatę i palą papierosy. Nie widać ani jednej kobiety.

Zarzis, jeden z głównych ośrodków turystycznych w Tunezji, jeszcze kilka lat temu tętnił życiem. W tym niewielkim kraju, liczącym 11 mln mieszkańców, działa aż dziesięć hotelarskich szkół zawodowych i trzy hotelarskie szkoły wyższe.

Po 2015 r., gdy w zamachach terrorystycznych w nadmorskim kurorcie Soussi i muzeum Bardo zginęło ponad 60 osób, głównie turystów, branża turystyczna w Tunezji przeżyła zapaść. Wiele największych hoteli zamknięto, a rządy europejskie ostrzegały swoich obywateli przed podróżowaniem do Tunezji.

Ale Morad zamienił pracę w hotelowej restauracji na taksówkę jeszcze wcześniej – w 2011 r. Wtedy turyści przestraszyli się po raz pierwszy – wówczas Jaśminowej Rewolucji, która obaliła dyktatora Ben Alego i dała sygnał do Arabskiej Wiosny w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. A także przyczyniła się do likwidacji miejsca pracy Morada.

Wolnością się nie najemy

Morad oszacował, że ryzyko związane z wyprawą do Europy jest zbyt wysokie.

Wprawdzie dotąd w Morzu Śródziemnym tonęli głównie migranci z Afryki Subsaharyjskiej, ale zaczęło to się zmieniać wraz ze zwiększoną liczbą tunezyjskich harraga. W czerwcu 2018 r. koło brzegu Tunezji zatonęła łódź transportująca 180 migrantów. Zginęło 112 z nich, głównie Tunezyjczyków.

– Ci, którzy wyruszają do Europy, nie mają nic do stracenia. Jest im wszystko jedno, czy umrą tu, czy na morzu. Nie mogę sobie na to pozwolić – mówi Morad.

Wbrew nadziejom Zachodu i samych Tunezyjczyków Jaśminowa Rewolucja z 2011 r. nie przyniosła poprawy poziomu życia zwykłych obywateli. Wręcz ­przeciwnie: w 2018 r. inflacja osiągnęła rekordowy, najwyższy od 1990 r. poziom. Średnie bezrobocie wynosi 15,5 proc., ale na południu i w głębi Tunezji – z dala od hoteli i turystycznych miejscowości nadmorskich – jest dużo wyższe.

– Wolnością się nie najemy. Wbrew temu, w co sami chcieliśmy wierzyć – mówi Halmi Rahmeni, 29-letni pielęgniarz z Tunisu.

Halmi brał udział w rewolucji, współorganizował protesty w swojej dzielnicy. – Jestem rozczarowany efektami. Owszem, zmusiliśmy Ben Alego do odejścia, ale wszystko inne pozostało takie samo. Rewolucja stworzyła nową elitę, która wzbogaciła się na zmianach politycznych, a przeciętny Tunezyjczyk nic na niej nie zyskał – tłumaczy swoje rozgoryczenie.

– Mamy wolność słowa, ale nie mamy żadnych perspektyw – dodaje Halmi. – Moja 20-letnia siostra od dwóch lat nie może skończyć szkoły z powodu strajków nauczycieli. Nie ma żadnej ciągłości politycznej, co sześć miesięcy zmienia się rząd, a wraz z nim plany reform. Wszędzie panuje chaos.

Czynniki ubóstwa

Halmi nie brał nawet pod uwagę pracy w publicznej służbie zdrowia, którą opisuje jako „praktycznie nieistniejącą”. Pracuje na dwa etaty w prywatnej klinice. Dzięki temu zarabia 1800 dinarów miesięcznie (równowartość ok. 500 euro).

– W stołecznym Tunisie mogę za to wyżyć i to wszystko. Nie mam żadnych perspektyw rozwoju – ocenia. – A przecież w życiu nie chodzi tylko o fizyczną egzystencję. Ludzie potrzebują czegoś więcej. Gdy nie ma się nadziei, to jest jak śmierć za życia.

Halmi mówi, że nie będzie ryzykował nielegalnej przeprawy pontonem przez morze. Natomiast intensywnie uczy się niemieckiego: chce wyjechać legalnie i pracować w Niemczech jako pielęgniarz. Jego kuzyn, który też jest pielęgniarzem, mieszka i pracuje w swoim zawodzie w Wielkiej Brytanii.

Według badań UNDP (agendy ONZ ds. rozwoju) ponad 40 proc. ludności świata arabskiego żyje w ubóstwie. Od początku Arabskiej Wiosny w 2011 r. wszystkie czynniki, za pomocą których ONZ mierzy poziom biedy, utrzymały się na tym samym poziomie albo się pogorszyły. Te czynniki to głównie wojny i konflikty, niestabilne przychody z turystyki i inwestycji zagranicznych, niskie pensje oraz – a może przede wszystkim – zbyt mała liczba miejsc pracy w stosunku do liczby młodych ludzi, którzy co roku wchodzą na rynek zatrudnienia. Równolegle od 2011 r. pogorszył się dostęp do podstawowych usług publicznych, takich jak służba zdrowia, edukacja, zaopatrzenie w wodę i elektryczność oraz transport.

Tymczasem w świecie arabskim jeszcze nigdy w historii odsetek młodych ludzi nie był tak wysoki: aż 30 proc. mieszkańców krajów arabskich ma pomiędzy 15 a 29 lat.

Obudził się, a ich nie było

Do Europy uciekło też dwoje dzieci Chamseddinego Marzouga, rybaka z Zarzisu.

Kiedy wsiadali na ponton, jego córka miała 17, a syn 19 lat.

– Paradoks jest następujący: w Tunezji pracy nie brakuje, lecz jest tak słabo płatna, że młodzi Tunezyjczycy nie chcą jej wykonywać. Moje dzieci nie miały żadnej nadziei na lepszą przyszłość. Nawet najzdolniejsi nie mogą się rozwijać z powodu korupcji i nepotyzmu. Dlatego wyjechały – mówi Chamseddine.

Mężczyzna nie wiedział, że jego dzieci odejdą. Nie powiedziały mu, że zamierzają uciec do Europy. Pewnego ranka obudził się, a ich już nie było. Zadzwoniły dopiero z Włoch, by powiedzieć, że dotarły na miejsce i są bezpieczne.

– Gdyby poprosiły mnie o pozwolenie, nie zgodziłbym się – mówi Chamseddine. – Ale teraz widzę, że sobie radzą. Ona pracuje w pizzerii, on jest mechanikiem.

Pozwolenie od rodziców jest zresztą niezbędne dla wszystkich młodych Tunezyjczyków, którzy chcą legalnie podróżować poza granice kraju. Po fali wyjazdów młodych, którzy ruszyli do Syrii, aby dołączyć do Państwa Islamskiego, rząd wprowadził ograniczenia w swobodzie podróżowania obywateli do 35. roku życia: aby móc wyjechać za granicę, oprócz paszportu muszą mieć teraz pisemną zgodę od rodziców.

Ogród Afryki

Chamseddine jest dziś wolontariuszem Czerwonego Półksiężyca. W 2011 r. założył cmentarz, na którym grzebie ciała migrantów, głównie z Afryki Subsaharyjskiej, którzy utonęli w morzu nieopodal wybrzeży Tunezji, w drodze do Europy.

„Cmentarz bezimiennych” ma dwa poziomy i mieści ponad 300 grobów mężczyzn, kobiet i dzieci, których tożsamość pozostaje nieznana. Wszystkie ciała zostały znalezione przez rybaków po tym, jak morze wyrzuciło je na plażę.

– To też są ludzie. Nie mają tu bliskich, rodziny, są zupełnie sami. Chociaż po śmierci chcę zapewnić im odrobinę godności, której nie dostali za życia – mówi Chamseddine.

Wolontariusze Czerwonego Półksiężyca sami zajmują się cmentarzem. Nie dostają żadnego wsparcia od rządu. Wszystko kupują sami, łącznie z gumowymi rękawiczkami, których używają podczas grzebania zmarłych.

Chamseddine: – Rząd ma inne problemy. Ja nie angażuję się w politykę, uważam, że to bez sensu. W naszej części świata nie ma co liczyć na pomoc od państwa. Wiesz, czemu nazywają nas Trzecim Światem? Bo nie ma czwartego.

Kiedy na cmentarzu zabrakło miejsca na kolejne groby, Chamseddine zorganizował zbiórkę internetową na zakup ziemi pod nowy cmentarz, który zamierza nazwać „Ogrodem Afryki”. Chce zasadzić w nim kwiaty pochodzące z różnych krajów kontynentu.

– Europa pozostawiła nas samych sobie. Morze Śródziemne staje się największym cmentarzem świata. A wiesz, co by się działo, gdybyśmy znaleźli na plaży chociaż jedną blondynkę o białej skórze i niebieskich oczach? Jutro byłyby tu wszystkie możliwe stacje telewizyjne, byliby politycy z krajów europejskich. I byłyby pieniądze na co najmniej trzy kolejne cmentarze – mówi z goryczą.

Ośrodek dla repatriantów

Przeciwdziałać nielegalnej migracji próbuje na miejscu niemiecki rząd, który finansuje w Tunisie ośrodek kształcenia zawodowego dla dorosłych. Nieoficjalnie wiadomo, że wielu Tunezyjczyków po dotarciu do Europy nie zatrzymuje się we Włoszech, tylko rusza dalej, zwłaszcza do Niemiec. Program niemieckiego rządu w teorii jest otwarty dla wszystkich młodych, ale w praktyce korzystają z niego głównie tunezyjscy repatrianci – ci, którzy wrócili dobrowolnie z Europy do ojczyzny, oraz ci, którzy zostali deportowani.

– Pomagamy im na nowo odnaleźć się w ojczyźnie. Wskazujemy możliwe kierunki kształcenia zawodowego, oferujemy kursy przekwalifikowujące, reorientację zawodową i wsparcie w otwarciu własnego mikrobiznesu – mówi Saoussen Ben Hamouda, która z ramienia niemieckiej Agencji ds. Rozwoju zarządza centrum w Tunisie.

– Zajmujemy się też kampaniami informacyjnymi na temat tego, jak naprawdę wygląda życie Tunezyjczyków bez papierów w Europie – dodaje Saoussen. – Młodzi słyszą od przemytników oraz od tych, którzy już wyjechali, że Europa jest rajem. Posty w mediach społecznościowych tworzą fałszywy obraz życia w Europie. Jeśli czasem usłyszą, że komuś się nie udało, od razu uznają, że to wina tej osoby, i że z nimi na pewno będzie inaczej. Tymczasem w rzeczywistości czeka ich albo pobyt w ośrodku detencyjnym, albo życie w szarej strefie czy nawet działalność kryminalna.

– Ostatecznie naszym celem jest przekonanie młodych, że emigracja nie jest jedynym sposobem na poprawienie ich sytuacji życiowej. Osoby, które decydują się na przeprawę do Europy, najczęściej nie mają wykształcenia, często nawet nie ukończyły szkoły średniej. Niektórzy nie umieją czytać i pisać. Pomagamy im w zdobyciu kwalifikacji odpowiednich do zapotrzebowania pracodawców. Przygotowujemy też film, który będzie pokazywał ryzyko związane z nielegalną przeprawą do Europy – przekonuje Saoussen.

Jednak zasięg programu w Tunezji jest na razie niewielki. Od dwóch lat działalności z oferty ośrodka skorzystało 127 osób; 62 z nich otworzyły własne mikrobiznesy, głównie kioski z napojami i papierosami. Sześć osób znalazło pracę przy taśmach produkcyjnych w fabrykach, a cztery skorzystały z kursów reorientacji zawodowej. W przyszłości program zakłada współpracę z niemieckimi firmami, które działają w Tunisie.

Balti śpiewa o „hargich”

Jednak takie działania to kropla w morzu. Młodzi Tunezyjczycy nadal marzą o Europie. Jedna z najpopularniejszych tunezyjskich piosenek ostatnich lat to „Wala Lela”. Tunezyjski raper Balti śpiewa w niej o nielegalnej imigracji: „»Harga« siedzi mi w głowie, a po policzkach spływają mi łzy. Czy mam wyjeżdżać? Powiedzieli mi, żebym jechał do Rzymu. Powiedzieli mi, że spotkam tam znajomych z mojej dzielnicy. Jak wytłumaczyć rodzicom, że »harga« to jedyna opcja?”.

Piosenka „Wala Lela” ma 63 mln odsłon na YouTubie. To tak, jakby każdy mieszkaniec Tunezji wysłuchał jej prawie sześć razy. ©

Tekst powstał w ramach projektu „SILENCE HATE”, finansowanego przez Komisję Europejską.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2019