Ballada o milicjancie

Rosjanie nienawidzą milicjantów. Pobicia i gwałty na posterunkach, wypadki powodowane przez pijanych mundurowych, korupcja i chamstwo - to codzienność. Prezydent Rosji obiecuje reformy, ale prawdziwa reforma milicji mogłaby osłabić system władzy.

03.08.2010

Czyta się kilka minut

"Nadmorscy partyzanci" - tak nazwała się grupa młodych mężczyzn z rosyjskiego Dalekiego Wschodu, polująca na milicjantów. Przestępcy ci napadali na odosobnione posterunki milicyjne i patrole drogowe. Podczas trwającej niespełna miesiąc eskapady zabili jednego funkcjonariusza, a trzech ranili. I być może nie byłoby w tym nic sensacyjnego - wschodnie rubieże Rosji słyną z przemocy - gdyby nie jeden fakt: napaści miały ideową podbudowę. Była nią walka z bezprawiem milicji.

Zaczęło się od anonimowych gróźb z żądaniem ukarania nieuczciwych stróżów prawa. W internecie pojawiły się odezwy, podpisane "komendant rosyjskiej armii na Dalekim Wschodzie". Wzywały do zbrojnego powstania przeciw milicyjnym ciemiężycielom. Wkrótce potem spłonął pierwszy posterunek... Bandę zlikwidowano po tygodniowych poszukiwaniach, w których brały udział siły OMON-u i Federalnej Służby Bezpieczeństwa, wsparte przez helikoptery. Dwóch "partyzantów" zginęło, resztę aresztowano.

Ale okazało się, że to nie koniec sprawy. Choć "partyzanci" mieli na sumieniu również zwykłe przestępstwa - grabieże, pobicia, wyłudzenia - dla wielu mieszkańców Dalekiego Wschodu są bohaterami. Tygodnik "Ogoniok" pisze, że w ich rodzinnym mieście Kirowka zorganizowano spontaniczny wiec, podczas którego rodzina i znajomi przestępców domagali się ukarania miejscowych milicjantów, przez których "młodzi ludzie stają się bandytami". Dla czekających na sąd zorganizowano zbiórkę pieniędzy na adwokatów. Bliscy "partyzantów" przypominali, że każdy z nich padł wcześniej ofiarą przemocy ze strony mundurowych.

Wojna z milicją przeniosła się też do sieci. W internecie wrzało. "Zginęli jak męczennicy z rąk zwierząt w pagonach" - pisali anonimowi forumowicze, nawołując do powszechnego buntu. Teraz każdy przejaw milicyjnych nadużyć kwitowany jest stwierdzeniem: "To stąd biorą się »nadmorscy partyzanci«". Tak było w przypadku meczu na stadionie Spartaka w Moskwie, skąd milicja wyławiała pojedynczych kibiców, stosując przemoc wobec niestawiających oporu ludzi. Kilku pobitych trafiło do szpitala. Ktoś nagrał zdarzenie telefonem komórkowym i rozpowszechnił w sieci, gdzie cieszy się niesłabnącym powodzeniem.

"Pijany pociągnął milicyjnego konia"

Wydarzenia na Dalekim Wschodzie odbiły się echem jak Rosja długa i szeroka, a sondaże Centrum Lewady przyniosły niepokojące rezultaty: 34 proc. respondentów uznało, że "partyzanci" zostali doprowadzeni do ostateczności przez samowolę milicji, a kolejne 13 proc. uznało ich za mścicieli, występujących przeciw skorumpowanej władzy. W Moskwie tego zdania była aż jedna czwarta pytanych. Ale choć sondaż zatrwożył ekspertów, nikt mu się specjalnie nie dziwił. - Co najmniej 70 proc. społeczeństwa nie ma zaufania do stróżów prawa - twierdzi Natalia Taubina, dyrektorka Fundacji "Obszczestwiennyj Wierdikt".

Są ku temu powody. Wypadki spowodowane przez pijanych funkcjonariuszy, nadużywanie siły, pobicia i gwałty na posterunkach zdarzają się niemal codziennie. Gdy poprosiłam znajomych z różnych części Rosji, aby przesłali mi artykuły z prasy lokalnej o przestępstwach popełnianych przez milicjantów, efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Przykładowo, milicjant z drogówki potrącił kobietę przechodzącą na zielonym świetle; ona zginęła, on dostał mandat 1,5 tys. rubli (ok. 150 zł). Dzielnicowy z pomocnikiem pobili i ograbili 62-letniego profesora konserwatorium; ten trafił do szpitala. Obie informacje prasowe są z jednego dnia (8 lipca br.) i z jednego miasta (Jekaterynburga).

W innych miejscach nie jest lepiej. W maju w Samarze pani sierżant z konnej milicji przypięła pijanego mężczyznę kajdankami do siodła. Zwierzę spłoszyło się i rzuciło w galop, ciągnąc nieszczęśnika. Milicja przedstawiła swoją wersję: "Pijany obywatel, próbując się podnieść, pociągnął stojącego obok milicyjnego konia, który w efekcie przewrócił się na niego. Koń kilkukrotnie podnosił się i powtórnie upadał, przygniatając ofiarę". Ten cytowany przez "Komsomolską Prawdę" fragment protokołu zrobił karierę w internecie, a samarska milicja stała się obiektem drwin. Choć historia nie jest zabawna: ranny mężczyzna zmarł w szpitalu.

- Większość milicjantów wykonuje swe obowiązki skrajnie nieprofesjonalnie, odnoszą się do ludzi chamsko i brutalnie - mówi Artiom Rusakowicz, redaktor serii książek "Twoje prawa" (pierwszą poświęcił relacji milicja-obywatel). - Są niewykształceni i prostaccy. Dotyczy to głównie funkcjonariuszy niższych stopniem. Ale to z nimi spotykamy się najczęściej.

Obywatel się burzy

Według Natalii Taubiny, rosyjska milicja nie zmieniła się od czasów ZSRR, gdy funkcjonariuszy nauczono, że służą władzy, a nie obywatelom. Tyle że rosyjski obywatel coraz mniej przypomina pokornego homo sovieticus.

Fala społecznego oburzenia i sprzeciwu wobec bezkarności milicji wzmogła się rok temu, gdy pijany major w mundurze urządził jatkę w moskiewskim supermarkecie: zastrzelił dwie osoby, a sześć ranił. Pozostali klienci ledwo uszli z życiem. A nie jest to pierwszy taki przypadek: w 2002 r. także major milicji otworzył ogień do klientów baru w miejscowości Jarosławka w Kraju Nadmorskim, z którymi wcześniej pił wódkę.

Zbrodnia w supermarkecie przelała kielich goryczy. A oliwy do ognia dodali przełożeni zabójcy, próbując bagatelizować jego czyn i zacierać ślady. Oburzenie było powszechne. Chcąc nie chcąc, do ogólnego potępienia przyłączyli się politycy rządzącej partii "Jedna Rosja". Ośmieliły się też media. - Od tragedii w supermarkecie dziennikarze zaczęli coraz częściej nagłaśniać skandale i przestępstwa z udziałem funkcjonariuszy - mówi Taubina. - Jest na to silne zapotrzebowanie społeczne i przyzwolenie władz.

Igor Pietrow, lider Sieci LGBT (organizacji zrzeszającej osoby nieheteroseksualne), przyznaje, że rosyjskie media - zwykle obojętne na dyskryminację gejów i lesbijek - reagują, gdy rzecz dotyczy milicyjnych nadużyć. - Ich nienawidzą bardziej niż nas - śmieje się Pietrow.

Łapówki powszechne jak chleb

Rzeczywiście, trudno znaleźć Rosjanina pozytywnie wyrażającego się o stróżach porządku. - "Mienty"? Lepiej ich nie zaczepiać - mówi Lena, doktorantka moskiewskiego uniwersytetu. Przytakuje jej znajomy student z Chin. Niestety, w jego przypadku unikanie kontaktu z milicją jest trudniejsze. Łatwo wszak zauważyć, że jest cudzoziemcem, co wykorzystują milicjanci patrolujący ulice: pod pozorem kontroli dokumentów żądają od wystraszonych obcokrajowców - głównie z Południa i Wschodu - drobnych sum. W miastach to zjawisko nagminne.

- Problem milicji jest problemem kadrowym: idą tu najbiedniejsi, żeby zarobić na łapówkach - twierdzi Igor Awierkijew, lider antymilicyjnej kampanii społecznej z Permu.

Łapówki powszechne jak chleb to jedna z głównych chorób trawiących rosyjską milicję. Słynie z niej nie tylko drogówka, która stała się symbolem pazerności i chciwości.

Michaił Paszkin, przewodniczący niezależnego związku zawodowego milicjantów, próbuje usprawiedliwiać kolegów: - Milicyjne pensje są skrajnie niskie - przypomina.

To prawda. W tym roku minister spraw wewnętrznych obiecał wprawdzie znaczące podwyżki, ale Paszkin niezbyt w to wierzy. Uważa, że przyczyn fatalnej kondycji milicji należy szukać w mizernych zarobkach i narzucanych "normach". - Jeśli któryś posterunek wykryje mniej przestępstw niż w roku poprzednim, jego szef zostanie zwolniony. Dlatego komendanci zmuszają podwładnych, by za wszelką cenę wyrobili "normę". Milicjanci podkładają więc naboje czy narkotyki niewinnym ludziom, rzecz jasna od razu ich łapią i podwyższają statystyki. Dlatego ludzie się ich boją, a część zaczyna nienawidzić. Tak rodzi się przemoc.

W ubiegłym roku problem nabrzmiał na tyle, że głos zabrała najwyższa władza. Zaczęło się od trzęsienia ziemi: zdymisjonowania kilkunastu milicyjnych generałów. Na początku tego roku prezydent Dmitrij Miedwiediew zapowiedział odnowę w milicji - walkę z korupcją i obowiązkowe badania psychiatryczne przy rekrutacji - oraz pogroził palcem ministrowi spraw wewnętrznych za opieszałość we wprowadzaniu zmian.

Ale zapowiadana reforma na razie nie przyniosła poprawy: - Nie ma mowy o wprowadzeniu realnych zmian, jeśli skorumpowany system pozostaje nienaruszony. A na to nie ma politycznej woli - mówi milicyjny związkowiec Paszkin.

Projekt badań psychiatrycznych, które miałyby eliminować ze służby takich ludzi jak zabójca z supermarketu, utknął w izbie wyższej parlamentu (oficjalnie z powodu błędów formalnych). Tymczasem eksperci uważają, że większość milicjantów ma zaburzenia psychiczne.

Natalia Taubajewa twierdzi, że działania władz to nie reforma, lecz kosmetyka: - Rzeczywistej poprawy jak nie było, tak nie ma.

- Jest, jest - śmieje się Artiom Rusakowicz, redaktor serii "Twoje prawa". - Milicjanci z drogówki wyraźnie wystraszyli się gniewu władzy. Teraz, zamiast brać pieniądze do ręki, każą je sobie wsuwać do paszportu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2010