Do białoruskich przyjaciół

Białoruski student ma wybór: albo będzie oportunistą, albo będzie się angażować. Angażując się, zachowa godność, ale prędzej czy później przekreśli swoją przyszłość.

03.04.2006

Czyta się kilka minut

Demonstracja w Mińsku, 25 marca: studenci i uczniowie tworzą szpaler naprzeciw oddziałów milicji (fot. www.svaboda.org) /
Demonstracja w Mińsku, 25 marca: studenci i uczniowie tworzą szpaler naprzeciw oddziałów milicji (fot. www.svaboda.org) /

Przyszli wieczorową porą, jak zwykle bez mundurów, jak zawsze w skórzanych kurtkach. Zrobili rewizję, skonfiskowali sporo rzeczy, zabrali ludzi. Dostałam esemesa: "Zatrzymali Vasię, nie wiadomo, gdzie przebywa".

Vasia należy do Zjednoczenia Białoruskich Studentów, organizacji z tradycją. Choć zarejestrowana została w 1992 r., jej początki sięgają czasów ZSRR: mitycznych lat 80. Teraz, 19 marca, Związek miał świętować swe kolejne urodziny. Rzecz jasna, w tym roku nikt nie miał głowy do rocznic. Taki czas.

Studentów ze Zjednoczenia po raz pierwszy spotkałam wiosną 2005 r. - w Mińsku mieszkałam od dwóch miesięcy - skuszona obietnicą kolegi, że "tam jest naprawdę ciekawie". Poszliśmy. Rzeczywiście. Już sama siedziba wyglądała intrygująco: na wewnętrznych drzwiach wisiała podobizna nagiego studenta, zasłaniającego się indeksem (pozostałość po wystawie "Naga studencka prawda" z 2001 r.). Sama siedziba została zaadaptowana z prywatnego mieszkania. Na Białorusi to nic osobliwego: organizacja pozarządowa, nawet działająca legalnie, rzadko ma normalne biuro.

Mieszkaniowa "nieoficjalność" wychodzi na plus: ważnym miejscem jest kuchnia. Tu odbywają się spotkania, można usłyszeć najnowszy dowcip o prezydencie, anegdoty o nierozgarniętych kagiebesznikach. Można porozmawiać. Zwyczajnie. Bo przecież życie, mimo wszystko, toczy się swoim rytmem: ktoś się w kimś kocha, ktoś się komuś zwierza, na kogoś złości.

Jeśli jest Kasia, są szanse na ciepłą kolację. Kasia potrafi czarować. Na kuchennych drzwiach wiszą podziękowania dla związkowych studentek, które nie tylko są śliczne, ale i świetnie gotują.

***

Kiedy przyszłam pierwszy raz, kuchnia była pełna. Dwa dodatkowe miejsca znalazły się jednak szybko. Ktoś proponował herbatę. W tych ludziach było jakieś światło. Brzmi to górnolotnie, więc wyjaśniam: mieszkając na Białorusi, widziałam, jak ludzie tam gasną. Gasi ich zaprzeczanie na co dzień własnej godności. Gasi ich, gdy egzystencja redukuje się do trwania w codzienności, pełnej niesympatycznych sprzedawczyń, biurokratycznego nonsensu, układów i układzików, permanentnego medialnego kłamstwa, które nie sili się nawet na elegancję. W systemie, który przerasta jednostkę, jednostki gorzknieją. Przestają wierzyć w możliwość zmian.

- Nienawidzę tego kraju - powiedziała mi kiedyś koleżanka z Mińska. - Najlepiej byłoby zlikwidować go w ogóle, a mieszkańcom pozwolić mieszkać w Rosji lub w Polsce. Tu się nie da żyć. Nawet ta tak zwana opozycja nie jest lepsza: popisują się swoim cierpieniem, a tak naprawdę każdy rozgląda się za ciepłą posadką politycznego emigranta. Tu się nic nie zmieni. Ta ziemia jest przeklęta.

Nie wiem, czy ta dziewczyna zmieniła zdanie po tym, co się stało w Mińsku 19 i 25 marca. Wtedy czuła, że żyje w poczuciu niemocy i niewiary, próbując zapomnieć o wszechmocnej głowie państwa, wulgarnej propagandzie, nawet o opozycji. Z wewnętrznej emigracji rodziła się obojętność: słyszysz, ale nie słuchasz, patrzysz, lecz nie widzisz.

Szczęśliwie w białoruskiej stolicy funkcjonują równolegle dwa miasta: codzienny, rosyjskojęzyczny, nieco somnambuliczny Mińsk, ze swą postsowieckością - oraz drugi, niszowy, zbiałorutynizowany Mińsk z mieszkańcami, którym nie jest wszystko jedno.

Siedziba Zjednoczenia Białoruskich Studentów jest jednym z miejsc, gdzie na pierwszy rzut oka niedostrzegalny Mińsk jawi się w całej okazałości. Ileż historii stamtąd schowałam do rękawa! O przesłuchaniach w pokoju dziekana przez mężczyzn w skórzanych kurtkach. O wyrzucaniu z akademików niewygodnych studentów (niewygodnym stać się można choćby przez zbieranie podpisów pod petycją o polepszenie warunków studenckiego życia, np. żeby prysznic przypadający na trzysta osób był udostępniany częściej niż raz w tygodniu). O administracji Ojca Narodu, która oczekuje od dziekana i jego zastępcy, aby osobiście, na oczach studentów, przybijali w uczelnianym holu portret prezydenta - i dziekan, człowiek stateczny, gorliwie te oczekiwania spełnia. O pomalowaniu na pomarańczowo, w ramach żartu, wszystkich pomników Lenina w miejscowości Bobrujsk (jest ich tam 25). O solidarności. O wyborach moralnych. O strachu.

***

Po poprzednich wyborach prezydenckich w 2001 r. organizacja została sądownie zdelegalizowana. To była kara za zaangażowanie Zjednoczenia w akcję "Vybiraj!" (jako organizacja niepolityczna nie popierało ono żadnego kandydata, tylko namawiało studentów do świadomego oddawania głosów i nieuczestniczenia w tzw. przedterminowym głosowaniu, które daje władzy możliwość fałszerstw). Przed sądem nie pomogła nawet genialna obrona w wykonaniu zebeesowskich studentów prawa, braci bliźniaków Siarhieja i Zmiciera, którą zachwycał się sam prokurator. Decyzja była odgórna. Czytając postanowienie o zdelegalizowaniu organizacji, sędzia nie podniósł wzroku.

Dlaczego niszowa organizacja studencka poszła na pierwszy ogień przy okazji rozprawy władzy z białoruskim sektorem pozarządowym? Najwyraźniej irytowała studencką przekorą, odwagą, manifestowaniem osobistej wolności.

Kristina, przewodnicząca organizacji w latach 1999-2001, po wiadomości, że w mieście Gorki KGB grozi studentom kłopotami w razie dalszych kontaktów z ZBS-em, potrafiła zadzwonić do lokalnego oddziału bezpieki i poprosić, by w przyszłości działali bardziej eleganckimi metodami, bo "to nie epoka kamienia ". I kagiebeszniki przepraszały za grubiaństwo. Studenci denerwowali władzę również przygotowaniem merytorycznym. Tym bardziej, że w wielu przypadkach partnerami w dyskusji byli panowie chwalący się, że do ministerstwa edukacji przyszli "prosto z tanka", dzięki partyjnemu awansowi. Drwina jest poważną bronią. Drwiny władza nie lubi.

Mimo delegalizacji, organizacja nie zawiesiła działalności. Przejście do podziemia niewiele zmieniło, już wcześniej nie była mile widziana na uczelniach. Monopol na działalność w szkołach wyższych ma prołukaszenkowski Białoruski Republikański Związek Młodzieży, ustępstwa na rzecz pluralizmu nie są przewidziane. Żaden dziekan nie ryzykowałby utraty stanowiska. Potem zdarzały się rewizje, wyrzucanie członków Zjednoczenia z uczelni, był nawet napad z nożem (sprawców nie wykryto).

***

Naciski nasiliły się teraz, przed 19 marca. Na kilka dni przed wyborczą niedzielą z mińskiego Uniwersytetu Pedagogicznego wyrzucono Ludę, Alesia i Ryhora ("systematycznie łamali dyscyplinę i wewnętrzny porządek"). Wszyscy troje pisywali do niezarejestrowanego studenckiego wydawnictwa "Tankista". Gazeta, poruszająca tematy niewygodne dla władz, cieszyła się sporą popularnością wśród studentów.

Gdy z nią rozmawiałam, Luda, dziewczyna zwykle radosna, płakała do telefonu: nie wiadomo, co się stało z Denisem, jej przyjacielem. Nieumundurowani chwycili go, gdy wychodził z domu z namiotem (miał iść na Plac Październikowy, gdy jeszcze stało tam "miasteczko namiotowe", zlikwidowane przez milicję nad ranem 24 marca). Denisowi czasu starczyło na krótki telefon do przyjaciół, że "jest źle". Co się z nim teraz dzieje, gdzie przebywa, dotąd nie ustalono.

Jurasia skazali na pięć dni aresztu za "drobne chuligaństwo i niecenzuralne wypowiedzi". Sądu nie interesowały zeznania przyjaciół, że Juraś, osoba głęboko wierząca, niecenzuralnych słów nie używa.

Illa, o uroczej ksywce "Spirt" (w wolnym tłumaczeniu: alkohol), dostał osiem dni aresztu. Aleks - 15 dni aresztu. Powód: udział w zgromadzeniu, organizowanym przez (oficjalnie zarejestrowanego) kandydata na prezydenta Aleksandra Milinkiewicza. Władza nie musi być logiczna.

***

Kiedy ostatni raz rozmawiałam z Aleksem, był w podłym nastroju. Jechaliśmy mińskim metrem i on wyrzucał z siebie głośno gorzkie uwagi na temat białoruskiego marazmu. Białoruski marazm udawał, że nie słyszy, choć kątem oka łypał na podejrzaną parę: młodego wichrzyciela i cudzoziemkę z polskim akcentem, rozmawiających po białorusku. Zapamiętałam to spotkanie: jego złość i moje banalne "będzie lepiej".

I będzie. Zdają sobie z tego sprawę obie strony barykady. Pytanie tylko, kiedy.

Ilu jeszcze ludzi zostanie wyrzuconych z uczelni, zwolnionych z pracy, zmuszonych do opuszczenia kraju? Ilu wykształconych, znających języki, pełnych inwencji młodych ludzi zostanie odrzuconych przez system? Ile życiorysów się jeszcze skomplikuje?

***

Vasię zobaczyłam przez podwójną szybkę: on siedział w milicyjnym wozie, ja siedziałam przed telewizorem. Jego aresztowali, mnie wcześniej cofnęli z granicy. Różnica jest znaczna, poczucie bezsilności, śmiem twierdzić, podobne.

Katarzyna Kwiatkowska jest studentką UAM w Poznaniu, przez ostatni rok większość czasu spędziła na Białorusi. Przed wyborami 19 marca chciała wjechać do tego kraju jako obserwator OBWE, ale została zatrzymana przez białoruską straż graniczną i cofnięta do Polski (inni obserwatorzy z jej grupy zostali wpuszczeni).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2006