Bachmut: Najdłuższa bitwa

Po miesiącach walk o miasto nieliczni mieszkańcy Bachmutu walczą o przetrwanie. Bez wody, prądu i gazu, przy zimowych temperaturach.
z Bachmutu (Donbas)

20.02.2023

Czyta się kilka minut

WOŁODYMYR przed swoim domem ostrzelanym z wyrzutni Grad. Bachmut, luty 2023 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
WOŁODYMYR przed swoim domem ostrzelanym z wyrzutni Grad. Bachmut, luty 2023 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Ulica jest wymarła. Jej krajobraz tworzą betonowe bloki, gruzy z trafionych budynków, rozbite szkło i resztki rakiet. I zwłoki psa przysypane zmrożonym śniegiem, spod którego widać martwe oko, lekko rozdziawiony pysk i zmierzwioną sierść. W tle napis: „Witamy w piekle” – element pracy bachmuckiej artystki Maszy Wyszedskiej. Zderzając realia z marzeniem namalowała uliczkę, którą chciałaby widzieć w swoim mieście, gdzie panuje radość, tętni życie, a przy tym jest ładnie i nie ma chaosu. Dziś jej praca, poharatana odłamkami i z leżącymi obok zwłokami, nabiera innego znaczenia.

Panuje mroźna pogoda, niebo jest czyste, ale wydaje się, jakby wokół trwała niekończąca się burza. Niekiedy można odnieść wrażenie, że rozstępuje się ziemia. Artyleria ucicha z rzadka. Często uszu dobiegają złowieszcze świsty pocisków i warkot silników rakiet. A wyżej krążą rosyjskie myśliwce.

Kilkaset metrów dalej od miejsca, gdzie leżą zwłoki psa, biega Johnny, kundel w ciapki. Gdy odbiega za daleko, woła go Wołodymyr, 64-letni emeryt, a w czasach sowieckich artylerzysta. Zrobił przerwę w rąbaniu drewna, dzięki któremu pozostali w mieście ludzie mogą się ogrzać. Od dawna brak gazu, prądu i wody, nie działa sieć telefoniczna. Choć dwa dni temu w jego budynek trafiły rakiety Grad, Wołodymyr nawet nie drga, gdy nad głową przelatują mu pociski. – Jak Bóg da, przeżyję. Włączę wtedy Petera Greena i Pink Floyd, żeby nudno nie było, bo teraz jest ze mną tylko Johnny i cztery koty – mówi.


UKRAIŃSKA WOJNA O ISTNIENIE – ROK PIERWSZY. CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Walki o Bachmut rozpoczęły się latem 2022 r. Do 24 lutego mieszkało w mieście 80 tys. ludzi, na początku lutego 2023 r. zostało ich ok. 6 tys. Bój o Bachmut to najdłuższa bitwa od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na pełną skalę. Miasto jest coraz bardziej zniszczone, walki trwają na kolejnych ulicach. W rocznicę wojny pełnoskalowej ukraińska armia z trudem odpiera kolejne ataki.

W czasie teraźniejszym

Oprócz Wołodymyra i jego zwierząt w kilkupiętrowej kamienicy nie mieszka już nikt. Na przełomie stycznia i lutego mieszkały z nim jeszcze żona (o pięć lat młodsza od niego) i 34-letnia córka. – Dlaczego zostaliśmy? Ciotka miała demencję, musieliśmy się nią zająć. Pochowaliśmy ją we wrześniu – wyjaśnia Wołodymyr.

Już wówczas sytuacja w Bachmucie była ciężka. Jakoś do niej się adaptowali i po śmierci ciotki zostali w ostrzeliwanym mieście. Obie kobiety jednak zabrała wojna, przy czym córce nie wytrzymało serce. Życie w ciągłym zagrożeniu ma konsekwencje. Zmarła na zawał.

Wołodymyr pogodził się już z myślą, że będzie musiał zakopać je na podwórku, bo nie miał pieniędzy na pogrzeb. Ale znajomi, którzy wyjechali do zachodniej Ukrainy, zapłacili za wszystko. Dzięki temu córka i żona spoczęły na cmentarzu w sąsiednim mieście Czasiw Jar.

On wciąż mówi o nich w czasie teraźniejszym: – Żona będzie miała urodziny 7 kwietnia, a córka 24 lutego.

Dramat, który spotkał Wołodymyra, pozbawił go nadziei i chęci do działania. – Już za późno, by wyjechać – stwierdza, a nieopodal wybucha pocisk. – Z wiekiem zaczynasz rozumieć, że swoje już przeżyłeś. To była moja druga żona, mam dzieci. Mógłbym do nich jechać, ale nie chcę się im plątać pod nogami. Będę się modlił, żebym przeżył.

Gdy to mówi, wybuchy stają się tak głośne, że czasami z trudem go słyszę, choć stoję obok. – W szkole uczyli mnie, że Boga nie ma. Ale kiedy dzieją się takie rzeczy, zaczynasz częściej o nim myśleć – przyznaje i wraca do rąbania drewna.

Dziesięć po dziesiątej

Dwa dni przed tym, jak rozmawialiśmy, w jego dom trafiły grady. Zniszczyły fasadę budynku tuż pod mieszkaniem Wołodymyra. Na ulicy leżą cegły, walają się odłamki i szkło, w ziemię powbijane są korpusy rakiet.

Gdy jego dom został ostrzelany, leżał już w łóżku – bez prądu nie ma wiele do roboty ciemnymi i zimnymi wieczorami. I właśnie wtedy jest najstraszniej: wszystko drży, koty chowają się pod kanapę, a pies siada, patrzy na niego i szczeka. On miał już zasypiać, gdy nagle tak łupnęło, że poderwał się z łóżka i zaczął przeklinać. Nie, nie zbiegł do piwnicy, choć w budynku jest prawdziwy schron z czasów sowieckich.

Dopiero rano zobaczył, co się stało. Myślał, żeby balkon wyremontować, ale machnął na to ręką. Od uderzenia spadł ze ściany zegar, wypadły baterie. Stąd wie, że ostrzał był dokładnie o godzinie 22.10.

Dotychczas Wołodymyr miał co jeść. W mieście wydawali pomoc humanitarną, a żołnierze, którzy opuszczali pozycje w pobliżu jego domu, powiedzieli, żeby zabrał wszystko, co mu potrzebne. Ale przyznaje, że jakoś szczególnie nie myśli o jedzeniu – nieustające eksplozje zabijają łaknienie. Nim sytuacja w mieście uległa pogorszeniu, ważył jakieś 90 kilogramów. Szacuje, że obecnie ma nie więcej niż 70 kilogramów.

Wodę nabiera ze studni, topi też śnieg. Drewnem, które narąbie, pali w piecyku wstawionym do domu; jego rura wystawała przez zabite dyktą okno.

Punkt niezłomności

Wkrótce jednak sytuacja może ulec zmianie. Ze względu na pogarszające się położenie wojenne wokół Bachmutu i Rosjan zapuszczających się coraz bardziej w głąb miasta władze obwodu donieckiego ograniczyły dostęp do miasta wszystkim cywilom, którzy nie są tu zameldowani. Tłumaczą to bezpieczeństwem. Na posterunku przed miastem cywile muszą okazać specjalne przepustki. W rezultacie wolontariusze mają utrudniony lub wręcz uniemożliwiony wjazd. A to oni zapewniają jedzenie pozostałym w mieście ludziom.

– To wiele wyjaśnia – powtarza kilkukrotnie 51-letnia Tetiana, gdy dowiaduje się o nowych obostrzeniach.

Decyzja o przepustkach została ogłoszona nagle. Choć wymagano ich na posterunkach, przez pierwsze trzy dni nie były wystawiane. Urzędnicy przekonywali, że zgody nie dało wojskowe dowództwo. W rezultacie pomoc do Bachmutu nie dojechała.

Tetiana odpowiada za jeden z trzech tzw. punktów niezłomności działających w mieście. Ludzie mogą się w nim codziennie od godziny 8 do 16 ogrzać, zjeść ciepły posiłek, wypić herbatę. Wydawane są leki i udzielana jest też pierwsza pomoc – zdarzało się, że do punktu wbiegali ranni. Tetiana jest akuszerką, przez lata pracowała w szpitalu.

Tutaj można otrzymać również drewno do opalania. Niestrudzenie rąbie je jeden z wolontariuszy.

Punkt niezłomności to jedyne miejsce, gdzie mieszkańcy mogą podłączyć się do internetu dzięki połączeniu satelitarnemu. Wtedy mogą powiedzieć bliskim, że żyją.

Do końca

Tetiana wraz z innymi wolontariuszami jest zabiegana. W punkcie niezłomności w godzinach pracy przebywa stale kilkadziesiąt osób, a po dwunastej, gdy gotowy jest obiad, przychodzi nawet i powyżej setki. To małe pomieszczenie, do którego nie wpada światło przez zabite okna. Oświetla je tylko słabe światło żarówek i pieca, na którym gotuje się zupa. Przychodzą głównie zabiedzone starsze osoby – nie mają dokąd iść lub nie chcą wyjeżdżać.


PODKAST TYGODNIKA POWSZECHNEGO: BITWA O BACHMUT TRWA. DLA TYSIĘCY LUDZI DOM STAŁ SIĘ POLEM BITWY. NA DŹWIĘKOWĄ OPOWIEŚĆ ZAPRASZAJĄ PAWEŁ PIENIĄŻEK I KRZYSZTOF STORY >>>


Tetiana, choć uśmiecha się i znajduje chwilę dla każdego, przyznaje, że jest wykończona. Pracuje bez przerwy od kilku miesięcy. A w domu trudno się zrelaksować. – Nie mam okien, jest zimno i panuje zupełna ciemność. Święcę latarką i rozpalam burżujkę – mówi. Burżujka to piec, na który w Polsce potocznie mówi się koza.

Czasami, gdy już nie ma sił, kładzie się i – jak mówi – wyje, ryczy i szlocha.

– Jestem po operacji kręgosłupa, mam cukrzycę. Każdego ranka wygrzebuje się z łóżka, choć jest ciężko. Mówię sobie: „Tania, wstawaj, jesteś potrzebna”. Dopóki są siły i możliwości, trzeba pomagać. Wiem, że jestem tym gwoździem, na którym trzyma się wielu – mówi.

Do punktu niezłomności idzie pod ostrzałami i wraca pod ostrzałami. Na większość nie zwraca uwagi, choć gdzieś blisko walnie. Trafienia są też obok ich punktu. Blaszany sklep naprzeciw zamienił się w ruinę. Tetiana przegnała wszystkich sprzed drzwi i starała się zachować zimną krew. Dlatego wejścia do punktu niezłomności zastawiają drewnianymi tarczami, które mają zatrzymać odłamki.

Od dawna jest spakowana. Gdy Rosjanie będą o krok od zajęcia miasta, wyjedzie.

– Jeśli Bachmut nie będzie ukraiński, nie zostanę – mówi.

Będzie dobrze

Anatolij, pracownik kolei państwowych, też nie wyjeżdża – jest przekonany, że ukraińska armia obroni miasto. Choć Rosjanie stopniowo zaciskają pierścień wokół Bachmutu: prą od północy, wschodu i południa. Odcięli dwie kluczowe trasy, pozostawiając jedną gorszą drogę, której sięga już ich artyleria.

Anatolij postanowił, że zostanie, jeszcze w 2014 r., gdy wybuchła wojna w Donbasie. – W takiej sytuacji nie można padać, trzeba się trzymać. Wszystko będzie dobrze – mówi, a w tym momencie rozlega się wystrzał z działa. – Kiedy to się skończy, będziemy żyć lepiej.

Przyznaje, że taki jest z natury, więc łatwiej mu w tym trudnym czasie: – Jest strasznie, ale to nic. Ze strachu nic nie wynika. Jak mocno strzelają, zbiegam do piwnicy, ale nie na długo, na pół godziny, czasami godzinę.

Trudno powiedzieć, skąd bierze ten optymizm. Jego dzieci i żona wyjechali. Mówi, że najbardziej brakuje mu ich wspólnych rozmów. Mieszka w domu syna – jego dom i mieszkanie córki zostały zniszczone, a jego działka jest na terenie zajętym już przez Rosjan.

W otoczeniu Anatolija zostało raptem kilka osób. Okazjonalnie ucina z nimi pogawędki. To samotność najbardziej mu doskwiera. Wraz z sąsiadem podtrzymują się wzajemnie na duchu. Znają się od 1995 r., gdy Anatolij przeprowadził się do Bachmutu z zachodniej Ukrainy.

Będzie, co będzie

W domu obok została starsza para, oboje zbliżają się do dziewięćdziesiątki. Gdy Anatolij był u nich ostatnio, mieli spuchnięte nogi, ledwie się poruszają. On i pozostali sąsiedzi pomagają, czym mogą. Przynoszą im drewno, by mieli jak się ogrzać.

Para staruszków nie chce wyjeżdżać. Nie ma też dokąd. Ich syn po prostu ich porzucił. Wyjechał z miasta jesienią. Gdy Anatolij do niego zadzwonił, usłyszał w słuchawce: „Nie chodź do nich, będzie co będzie”.

– Płakać mi się chce, jak o tym pomyślę – mówi.

Anatolij chodzi po kurniku, gdzie kilkanaście kur głośno gdaka, czasami płosząc się od huku artylerii. Gdy pocisk świszcze mu nad głową, nie rusza się. Stoi prosto i jako jeden z nielicznych wierzy, że Bachmut też wystoi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Najdłuższa bitwa