Austria w wyborczym letargu

Jak zachować dziś twarz, gdy Austrii przykleja się etykietkę republiki bananowej? Jak tłumaczyć, że nadzór OBWE to nie uszczerbek ani hańba? Oto dylematy polityków w Wiedniu.

25.09.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Ronald Zak / AP / EAST NEWS
/ Fot. Ronald Zak / AP / EAST NEWS

Jeszcze do niedawna wydawało się, że z początkiem października wreszcie się wyjaśni, kto przez następne sześć lat będzie gospodarzył w wiedeńskim Hofburgu, siedzibie głowy państwa. Wydawało się, bo tymczasem historia tegorocznych wyborów prezydenckich, już i tak barwna, wzbogaciła się o nowy, zaskakujący rozdział. Oto powtórkę drugiej tury – zarządzoną przez Trybunał Konstytucyjny – trzeba było przesunąć, i to z powodu budzącego powszechne zdumienie. W efekcie Austriacy ponownie pójdą do urn w Adwencie, a nowo wybrany prezydent republiki wprowadzi się do Hofburga przypuszczalnie dopiero podczas karnawału.

Niezwykła elekcja

Tak dziwnych wyborów głowy państwa nie pamiętają nawet najstarsi Austriacy.
W pierwszej, kwietniowej turze sromotną porażkę ponieśli przedstawiciele dwóch tradycyjnych partii głównego nurtu: socjaldemokrata Rudolf Hundstorfer i chadek Andreas Khol. Do tego – obaj kandydaci rządzącego obozu, z którego w ostatnich dekadach wywodzili się wszyscy kolejni prezydenci.

Druga, majowa tura wyborów przypominała film grozy, trzymający w napięciu do ostatniej sekundy. Dzięki głosom oddanym korespondencyjnie popierany przez lewicę były przywódca Zielonych, Alexander Van der Bellen, uzyskał nad kontrkandydatem – Norbertem Hoferem z prawicowo-populistycznej Austriackiej Partii Wolnościowej (FPÖ) – minimalną przewagę niespełna 31 tys. głosów.

Jednak radość Van der Bellena nie trwała długo, gdyż wolnościowcy zaskarżyli wynik do Trybunału Konstytucyjnego. Przyczyna była prosta: elektorat wolnościowców listownie głosuje raczej rzadko, byłoby im więc na rękę unieważnienie wszystkich oddanych korespondencyjnie głosów – albo wręcz zaniechanie tego sposobu głosowania.

Po zbadaniu sprawy i stwierdzeniu licznych nieprawidłowości podczas przeliczania głosów oddanych listownie, a także przypadków przedwczesnego ujawniania wyników głosowania, Trybunał zarządził powtórzenie drugiej tury.

Termin powtórki wyznaczono na pierwszą niedzielę października. Kiedy jednak zaczęto rozsyłać zamówione przez wyborców karty do głosowania, okazało się, że część z nich jest wadliwa. Klej na kopertach nie zdał egzaminu, a karty – odesłane w niezaklejonych kopertach – nie mogłyby być liczone jako głosy ważne.

Tak więc, aby uniknąć powtórnego unieważnienia drugiej tury, przesunięto termin powtórki – na pierwszą niedzielę grudnia.

Okiełznywanie chaosu

Tymczasem ujarzmienie zamieszania wokół wyborów stało się dla władz niemałym wyzwaniem, pojawiają się bowiem coraz to nowe problemy.

W ciągu minionych miesięcy, licząc od maja, naturalnym trybem ubyło „starych” wyborców i przybyło nowych – młodzieży, która ukończyła 16. rok życia i nabyła tym samym prawo wyborcze. Co począć z takim stanem rzeczy? Postanowiono doraźnie zmienić przepisy prawne, zaktualizować listy wyborcze i dopuścić młodych do tego powtórnego głosowania (choć w pierwotnym nie mogli jeszcze brać udziału).

Pojawiła się też kwestia zapewnienia osobom niepełnosprawnym możliwości oddania głosu w taki sposób, który nie mógłby zostać zakwestionowany jako nadużycie. Problematyczny okazał się także druk kart do głosowania, gdyż właściwie należałoby wszcząć normalną procedurę i ogłosić przetarg. A to oczywiście zajęłoby sporo czasu.

Dalej: co zrobić z już rozwieszonymi plakatami? A co z wydrukowanymi latem podręcznikami szkolnymi do wychowania obywatelskiego, wedle których wybranym w 2016 r. prezydentem Republiki Austrii jest Alexander Van der Bellen? Plakaty zdjąć, podręczniki wycofać i zastąpić nowymi... Ale jak wygospodarować kilka milionów euro, które pochłonie powtórka wyborów?

No i wreszcie – jak zachować twarz, gdy Europa i świat pilnie przyglądają się wokółwyborczym wydarzeniom i przyklejają Austrii etykietkę republiki bananowej? Jak tłumaczyć, że nadzór Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, która zazwyczaj wysyła swych obserwatorów do krajów o wątpliwych standardach demokracji, nie jest dla Austrii uszczerbkiem ani hańbą? Jak zachować zimną krew i robić dobrą minę do złej gry, jak zapobiec następnym wpadkom?

Gra o wysoką stawkę

Kolejne potknięcia w organizacji wyborów to najczarniejszy scenariusz. Z jednej strony chodzi o wizerunek państwa na arenie międzynarodowej, o to, by nie stracić zbyt wiele w oczach Unii i pozaeuropejskich partnerów gospodarczych. Ale co ważniejsze, chodzi też o nastroje wyborców, którzy za dwa miesiące rozstrzygną, kto przejmie Hofburg.

Choć austriacki suweren nie powierzył prezydentowi zbyt bogatych kompetencji, zanosi się na to, że następny gospodarz Hofburga może wywrzeć szczególne piętno na historii kraju – jako reprezentant narodu na zewnątrz i spoiwo wewnątrz, kontrolujący władzę wykonawczą i inicjujący przemiany. Dotąd większą determinacją w tym wyścigu wykazał się kandydat FPÖ Norbert Hofer. Wolnościowcy, na czele ze swym liderem Heinzem Christianem Strachem, od dawna dążą do obalenia obecnego systemu i przejęcia władzy. Nie dziwi więc, że doprowadzili do powtórki drugiej tury wyborów prezydenckich, wietrząc szansę na obsadzenie Hofburga. Zapowiadają, że za dwa lata zamierzają zdobyć również urząd kanclerski.

Zakwestionowanie majowego zwycięstwa Van der Bellena nie było szczególnie trudne. Wystarczyło wydobyć na światło dzienne sprawy, które praktykowano przypuszczalnie przez dziesiątki lat.

Świadczą o tym wyjaśnienia, jakie członkowie lokalnych komisji wyborczych – również ci reprezentujący FPÖ – składali przed Trybunałem Konstytucyjnym w toku dochodzenia. Okazało się, że choć zliczanie głosów oddanych drogą korespondencyjną dozwolone jest dopiero w powyborczy poniedziałek, to część komisji otwierała koperty lub w inny sposób zaczynała zliczanie już w wyborczą niedzielę, nie widząc w tym żadnego problemu. Dalej: członkowie lokalnych komisji podpisywali raporty, nie kontrolując ich, czyli na tzw. gębę – i nie widzieli w tym problemu, bo przecież „tak robiło się od zawsze”.

Jak w hipnozie

Przygotowania do powtórki drugiej rundy głosowania przypominają hipnotyczny trans. Resort spraw wewnętrznych robi swoje, starając się za wszelką cenę nie zwracać uwagi opinii publicznej. Rządząca koalicja po staremu robi swoje, jakby nigdy nic. Kandydaci zniknęli z ekranów telewizorów, prasowych tytułów i w ogóle z przestrzeni publicznej. Elektorat wydaje się zajęty swoimi codziennymi sprawami, znużony i znudzony niekończącą się kampanią. Niektórzy jeszcze próbują żartować z kleju, ale większość milczy, unika dyskusji i jak zahipnotyzowana czeka na dalszy rozwój wypadków.

Temat wyborów chwilowo więc jakby nie istniał. Przynajmniej na powierzchni, bo – jak to w hipnozie – na niewidocznej z zewnątrz płaszczyźnie jednak coś się dzieje, często całkiem niemało.

To, co niewidoczne na zewnątrz, to m.in. media społecznościowe, gdzie kampania wyborcza toczy się nieprzerwanym nurtem, zdominowanym przez emocje. Tu np. pojawiły się pogłoski, jakoby 72-letni Alexander Van der Bellen chorował na alzheimera i raka. Kłam tym sugestiom zadać miało dementi z publikacją wyników badań i wypowiedzi specjalistów, atestujących nienaganny stan zdrowia kandydata. Ile zostanie w pamięci wyborców z plotek, ile ze sprostowań? Temat ten przeszedł oficjalnie, o dziwo, praktycznie bez echa, choć stan zdrowia i życie prywatne osób publicznych są w Austrii zazwyczaj tabu. Na Facebooku padają propozycje prostych rozwiązań: rozstrzygnąć wybory poprzez rzut monetą albo w ogóle zlikwidować urząd prezydencki. Albo przywrócić monarchię.

Wielka niewiadoma

Który z kandydatów okaże się więc zwycięzcą powtórki i obejmie schedę po prezydencie Heinzu Fischerze, który z początkiem lipca zakończył urzędowanie? Trudno ocenić. Nikt oficjalnie nie publikuje wyników sondaży, nie waży się na jakąkolwiek prognozę, nawet co do przyszłej frekwencji. Zbyt wiele jest niewiadomych.

Zawodowi komentatorzy wróżą, że o ostatecznym wyniku przesądzą nastroje społeczne wywołane wydarzeniami bezpośrednio poprzedzającymi głosowanie. Chodzi szczególnie o politykę migracyjną, Unię i skutki Brexitu, no i oczywiście politykę wewnętrzną. A tu także nie sposób coś przewidzieć. Można jedynie spekulować, jak będą postępować rządzący koalicjanci, zainteresowani utrzymaniem status quo, czyli sukcesem Van der Bellena. Czyli że będą prezentować harmonię, zdecydowanie i skuteczność.

Podobną strategię można było już raz zaobserwować: tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich, gdy socjaldemokraci, współrządzący koalicją rządową razem z chadekami, nieoczekiwanie wymienili swego sfatygowanego lidera, kanclerza Wernera Faymana. Zastąpił go politycznie nieskalany manager Christian Kern, który próbował zatrzymać odpływ elektoratu, propagując nowy początek, zaostrzając politykę migracyjną oraz ostro krytykując tureckie aspiracje do członkostwa w Unii.

Po kilku miesiącach obietnice okazały się na wyrost, a początkowy entuzjazm społeczeństwa znów osłabł. Czy Kernowi uda się wyczarować coś, co pociągnie masy, by zastopować marsz „antysystemowców”? To także wielki znak zapytania. Tymczasem społeczeństwo zdaje się nie wyciągać głębszych wniosków z wyników majowego głosowania. Większość poszła wtedy do urn głównie po to, aby zablokować kandydata opozycyjnego obozu, częściowo po prostu wybierając subiektywnie postrzegane „mniejsze zło”. Jak pewnie wszędzie indziej, mniej od racji stanu liczyło się własne samopoczucie, wynikające oczywiście z różnych pobudek.

Paradoksy polaryzacji

Pewne jest natomiast, że wyrównany wynik drugiej tury wyborów prezydenckich – tej zakwestionowanej przez wolnościowców i ostatecznie przez Trybunał – wskazuje na głęboki podział austriackiego społeczeństwa. Linia tego podziału przebiega przez wszelkie grupy społeczne, definiowane przez wiek, płeć, poziom wykształcenia czy zarobków, miejsce zamieszkania i tym podobne.

Czym wytłumaczyć dla przykładu fakt, że ok. 60 proc. wszystkich kobiet-wyborców oraz ponad 80 proc. osób z wyższym wykształceniem zagłosowało wtedy na popieranego przez lewicę pięknoducha Van der Bellena, a ok. 60 proc. męskiego elektoratu oraz ponad 80 proc. robotników na wolnościowca Hofera, zakorzenionego w nacjonalistycznej studenckiej korporacji Marko-Germania?
Może tym, że ludzie różnie radzą sobie z frustracją, niepewnością jutra, strachem i w ogóle z niedostatkami komfortu życia. Gdyby pokusić się dzisiaj o zdefiniowanie mentalności typowego Austriaka, to na pierwszym miejscu trzeba by postawić właśnie zamiłowanie do wygody, swojskości i łatwości bytu.

I tu jest problem, bo strefa komfortu kurczy się w Austrii systematycznie od wielu lat. Zarówno z przyczyn gospodarczych – takich jak globalizacja, niski przyrost gospodarczy czy narastające bezrobocie – jak też za sprawą rodzimego systemu politycznego, beznadziejnie zaplątanego w paraliżującą potyczkę obozu socjo-liberałów z obozem konserwatywno-narodowym.

W paraliż ten uwikłane są wielowarstwowo i zawile partie polityczne oraz ich zinstytucjonalizowane, a wpływowe grupy interesów – takie jak bliska socjaldemokratom Izba Pracownicza oraz jej chadecki odpowiednik Izba Gospodarcza, a także pilnie dbające o swe interesy lokalne władze w krajach związkowych (landach). Oraz pewien moloch – to typowo austrackie zjawisko, nazwane „systemem proporcji”, które skutecznie chroni zasadę podziału posad w urzędach i instytucjach pomiędzy miłościwie panujących.

W okowach zastoju

Zaiste, w tych warunkach trudno o rozwój, innowacje i konieczne przecież reformy. Stąd trwały zastój – szczególnie w tak newralgicznych dziedzinach jak system emerytalny, edukacja czy opieka społeczna. A to oczywiście pogłębia i utrwala frustrację obywateli.

Norbert Hofer czuje tę frustrację i obiecuje zwalczać establishment, odpowiedzialny za ten paraliż. Jego wyborcy chętnie ignorują przy tym fakt, że Partia Wolnościowa – współrządząca w landach Górna Austria i Burgenland – jest integralną częścią politycznych elit. Egal, wszystko jedno! Nowy prezydent, nowa władza, świeży wiatr mają wymieść z Austrii imigrantów, stawić czoło pazernej Unii Europejskiej i ogólnie poprawić byt.

Z kolei oferta Alexandra Van der Bellena to poszanowanie ładu, spokoju i cywilizowanych norm współżycia społecznego, zachowanie dobrego imienia kraju. Czyli – status quo. Propozycja atrakcyjna bynajmniej nie dla każdego.

Który z kandydatów zdoła ostatecznie zmobilizować większość elektoratu? Obojętne, kto zostanie prezydentem – żadnemu z nich nie będzie łatwo zasypać przepastnych podziałów w austriackim społeczeństwie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2016