Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dziś „Hiroszima to brand” – rzuca Konrad, młody stołeczny artysta, jeden z bohaterów nowej książki Joanny Rudniańskiej. „Jak Penderecki napisał dziewięć minut muzyki i potem nazwał to »Tren ofiarom Hiroszimy«, to do tej pory jest hit. A »Hiroszima, moja miłość«? Każdy wie, co to Hiroszima”. Oglądana na nowo produkcja Alaina Resnais’go, do której wielokrotnie odsyła czytelnika Rudniańska, zaskakuje nowatorstwem filmowego języka, choć od premiery minęło dokładnie 60 lat.
Zanim poznamy twarze kochanków, Resnais pokazuje w zbliżeniu fragmenty ich ciał – obsypane prochem nagie ramiona splecione w miłosnym uścisku. Zaraz potem oglądamy poparzonych i rannych po ataku na Hiroszimę. „Śmierć w obliczu miłości czy miłość w obliczu śmierci. Co byś wolała?” – pyta On Ją w książce Rudniańskiej chwilę po tym, jak wychodzą z kina, w którym po „Hiroszimie” pokazano jeszcze „Miłość” Michaela Hanekego. W obu gra Emmanuelle Riva. Dychotomia tego pytania materializuje się w historiach dwóch bohaterek – terapeutki Bibi (zdrobnienie od Beatrycze, alegorii miłości Dantego) oraz jej matki, artystki, która przeżyła obóz w Ravensbrück i śmierć jednej z córek, bliźniaczek. Motyw podwójności (poza przewodnim motywem podwójności Hiroszimy i Holokaustu, dwóch najsilniej obecnych w kulturze modeli masowej śmierci) jest Rudniańskiej szczególnie bliski – przy uważnej lekturze zauważamy, że właściwie każda z bohaterek kogoś prędzej czy później udaje, korzysta z przebrania.
Przebranie chroni przed szaleństwem. Szaleństwo – przed lękiem. A życiu bohaterów Rudniańskiej nieustannie towarzyszy strach. Każde przedsięwzięcie, ale i każda podróż, odbywa się w cieniu jakiegoś kataklizmu, katastrofy. Nie tylko przeszłej, jak Auschwitz, Hiroszima, Ravensbrück, ale i współczesnej, czasem prywatnej. W Smoleńsku spada samolot, w Islandii wybucha wulkan, na Haiti dochodzi do trzęsienia ziemi, rozpada się małżeństwo, kończy się romans, ginie dziecko. Pewnego dnia w gabinecie Bibi pojawia się Japończyk Suzuki, który jednego dnia jest „normalnym człowiekiem, a następnego już wariatem” – „to stało się trzy miesiące temu, w niedzielę, podczas obiadu”. To wtedy nieoczekiwanie wróciły wspomnienia. Szaleństwo przychodzi nagle, wypełnia cię całego i wtedy przez chwilę rozumiesz – mówił w swoim filmie Resnais – ale kiedy odchodzi, nie rozumiesz już niczego. Szaleństwo, o którym opowiada Rudniańska, rodzi się z lęku przed zapomnieniem o wszystkich tragediach, które przytrafiły się ludzkości.
Jean Cayrol, pisarz i autor scenariusza „Nocy i mgły”, jednego z pierwszych filmów dokumentalnych poświęconych Zagładzie, wyreżyserowanego zresztą przez Resnais’go, zaproponował kategorię „bohatera łazarzowego”. To człowiek, pisał Cayrol, który nie może się uwolnić od swego głównego, często traumatycznego, doświadczenia, jednocześnie czując, że nie jest w stanie żyć jak dawniej. Człowiek, który poznał śmierć, nie odnajdzie się w świecie. Podobnie człowiek współczesny, który jest tej historii świadomy. Świadomość dramatycznych zdarzeń na zawsze odmieniła ludzkość. To, co możemy zrobić, to w sposób emocjonalny na tragedię odpowiedzieć. O tym właśnie robił swoje filmy Resnais. Funkcję katartycznego oczyszczenia świadków symbolizuje u Rudniańskiej terapeutka Bibi, która pozwala swoim pacjentom przejść przez proces żałoby, wyzwolić się ze strachu przed obojętnością i zapomnieniem.
„Sny o Hiroszimie” to oddająca hołd kinematografii francuskiego reżysera opowieść o artyście. O kondycji artysty, która bliska była samemu Resnais’mu – współczesny człowiek jest samotny, unieruchomiony w wiecznej traumie, powtarzał w kolejnych autotematycznych filmach reżyser. W „Snach” artysta jest starą kobietą wciśniętą w kimono, z włosami upiętymi w kok, upudrowaną twarzą. Niedługo umrze, konstatuje Rudniańska. Czy twórczość może zapobiec nieuchronności tego wyroku? ©℗
Joanna Rudniańska SNY O HIROSZIMIE, W.A.B., Warszawa 2019