Księga użyteczna

Encyklopedia nie postrzega historii kina chłodnym okiem. Encyklopedia wartościuje i ocenia. Dlaczego stronić od jasnych sądów? By udawać, że każde zjawisko filmowe ma tę samą wartość?.
 /
/

JAN STRZAŁKA: - Czy praca nad "Encyklopedią kina", której był Pan głównym redaktorem, odmieniła Pańskie widzenie historii X Muzy? Czy jakakolwiek encyklopedia może być "wieczną korektorką"?

PROF. TADEUSZ LUBELSKI: - Nie wyobrażałem sobie, podobnie jak inni autorzy “Encyklopedii" ani jej wydawca, aby stała się ona miejscem bądź pretekstem do zasadniczej rewaloryzacji historii kina. “Encyklopedia" ma przekazywać trafny i obiektywny stan wiedzy, naszym celem było uchwycenie przyjętej po 1989 r. hierarchii zjawisk filmowych. Dlaczego po 1989? Żeby “Encyklopedia" odzwierciedlała w sposób niczym niewymuszony polską perspektywę historii kina. W Europie Środkowej w tym czasie oglądaliśmy te a nie inne filmy...

- O perspektywie, w jakiej widzimy kino światowe, wspomina we wstępie do “Encyklopedii" Andrzej Wajda. Wydaje się, że owa perspektywa po 1989 roku upodobniła się do zachodniej. W Krakowie i Paryżu oglądamy w końcu te same filmy.

- Nie całkiem! Przeciętny Francuz ogląda rocznie ok. stu filmów wyprodukowanych przez rodzimą kinematografię, z których do nas dociera najwyżej pięć. To naturalne, każdy naród dba najbardziej o własne kino. Po drugie: nad Polakami ciąży nadal tradycja i niedawna przeszłość. Dla powojennego kina polskiego wzorcem i ideałem artystycznym stał się włoski neorealizm, który wówczas był jedynym zachodnim kierunkiem dostępnym naszej publiczności, zaś dla Francuzów neorealizm był jedną z wielu propozycji. Mogli oglądać nie tylko “Złodziei rowerów" de Siki, ale i “Obywatela Kane’a", którego u nas nie pokazywano, albo czarny kryminał amerykański. Nasza fascynacja neorealizmem była poniekąd przymusem kulturowym. Istnieją obszary kina dotąd nam nieznane, które dla widzów zachodnich są częścią tradycji, np. melodramaty Douglasa Sirka. Fassbinder, by przywołać nazwisko spoza Francji, nie skrywał fascynacji nieco kiczowatym kinem Sirka. W Polsce nigdy nie pokazano żadnego jego dzieła...

- Ale zaczęto o nim pisać przy okazji niedawnej premiery “Daleko od nieba" Todda Haynesa, który nawiązuje do przesłodzonej estetyki Sirka.

- Znamy więc Sirka z drugiej ręki, lecz nigdy nie wpisze się on w naszą historię kina, nie stanie się żywą tradycją. Mamy inne doświadczenia, które budują polską perspektywę, przede wszystkim własne kino powojenne, poza tym oglądaliśmy znakomite filmy czeskie czy wymykające się spod kontroli i propagandy kino radzieckie, którego widz zachodni raczej nie zna.

- Jak długo trwały prace nad “Encyklopedią"? Ponad tysiąc stron, ponad pięć tysięcy haseł, sylwetki dwóch tysięcy reżyserów, tyleż samo aktorów, sześćset innych osób związanych z kinem, hasła poświęcone kierunkom, pojęciom, kinematografiom narodowym...

- Praca zajęła nam ok. trzech lat. Większość autorów związana jest z Instytutem Sztuk Audiowizualnych UJ, z Uniwersytetem Śląskim i Gdańskim oraz z miesięcznikiem “Kino". Najwięcej haseł - ponad pięćset - opracował Adam Garbicz, który w ostatniej fazie pracy wspomógł mnie jako współredaktor.

“Encyklopedia" przypomina nieco amerykańską “The Film Encyclopedia" Efraima Katza, ale jej autor położył nacisk na hasła osobowe, my zaś definiujemy również pojęcia, gatunki, zjawiska towarzyszące filmowi. Mam nadzieję, że popełniliśmy mniej błędów niż przydarzyło się to Katzowi, który przez kilkadziesiąt lat samotnie pracował nad dziełem swojego życia. Ja jednak, jako frankofil, najczęściej korzystałem z wydanego u Larousse’a “Dictionnaire du Cinéma" pod redakcją Jean-Loup Passka, który nb. pochodzi podobno od naszego Jana Chryzostoma.

Pracując nad “Encyklopedią", pamiętaliśmy o jedynej wielkiej panoramie kina pisanej z polskiej perspektywy, czyli sześciotomowej “Historii sztuki filmowej" Jerzego Toeplitza, doprowadzonej do r. 1953. Wychowało się na niej wielu miłośników kina. Pierwsze tomy “Historii" powstały w latach socrealizmu, a więc Toeplitz za kwintesencję sztuki filmowej uznał realizm. Pomni tego, staraliśmy się unikać estetyki normatywnej, dbać jedynie o kryterium jakości. Co najważniejsze zaś, dziś “Historia" wydaje się zbyt europocentryczna. Dziś, kiedy świat i Polska - nawet jeśli nasi dystrybutorzy nie nadążają za modą - coraz silniej ulega fascynacji sztuką filmową Azji, musieliśmy poświęcić jej tyle uwagi, na ile zasługuje. Czyli dużo. W naszej “Encyklopedii" nie brak więc haseł o filmach i reżyserach irańskich, chińskich, tajwańskich, hongkongijskich. Uznaliśmy także, że powinniśmy przedstawić kinematografie dotąd niemodne, przede wszystkim pozostające w cieniu kino Ameryki Południowej, które od pewnego czasu zadziwia nas oryginalnymi dokonaniami, jak np. kino brazylijskie: przed paru laty “Dworcem nadziei" Waltera Sallesa, dziś “Miastem Boga" Fernando Meirellesa. Podejrzewam, że wkrótce może nastąpić boom południowoamerykański.

Szukałem krytyków, którzy znają twórczość np. irańskiego reżysera Kiarostamiego czy Sallesa, orientują się w tradycji, do której należą ci oryginalni artyści, bo np. kino brazylijskie wyrasta z nieznanego u nas ruchu Cinema Novo, który w latach 60.-70. penetrował rzeczywistość społeczną i kulturową Brazylii, korzystając z doświadczeń neorealizmu i nowej fali.

- "Encyklopedia" ma być dziełem obiektywnym, ale autorzy haseł nie unikają subiektywnych ocen...

- Wstrzemięźliwość wobec rewaloryzacji historii kina nie oznacza unikania ocen; pragnęliśmy, by historia kina nie była postrzegana w ,,Encyklopedii" chłodnym okiem. Zachęcałem autorów haseł do osobistych uwag, wierząc, że ułatwi to czytelnikowi poruszanie się po świecie kina. Dzięki temu “Encyklopedia" może stać się alternatywą dla internetu. Dziś wystarczy kliknąć, by otrzymać oschłe informacje czy kompletną filmografię interesującego nas reżysera, lecz w internecie darmo szukać oceny konkretnego dzieła czy jego elementarnej interpretacji dokonanej przez wiarygodnego krytyka. “Encyklopedia" wartościuje i ocenia, a czytelnik - mam nadzieję - może zaufać naszym subiektywnym opiniom.

- O subiektywizmie świadczy np. hasło o Luc Bessonie. O "Piątym elemencie" czytamy: "Przepych efektów specjalnych krył wewnętrzną pustkę". Żal mi Bessona, bo na jego filmach dobrze się bawię, szczególnie na "Leonie zawodowcu". Zdaje się, że to Pan jest autorem cytowanych opinii?

- Owszem, choć przypomnę, że doceniłem wczesne filmy Bessona. Nie jestem odosobniony w surowej ocenie jego ostatnich dokonań. Krytycy nie szczędzą Bessonowi uwag, że stacza się w komercję albo w pretensjonalność, czego przykładem “Joanna d’Arc". W “Encyklopedii" znajdziemy np. Erika Zonkę, który należy do pokolenia Bessona, lecz wydaje się przeciwwagą dla jego twórczości, czy starszego od nich Maurice’a Pialat, który największe triumfy zaczął święcić w latach 80., realizując “Pod słońcem szatana" czy dziesięć lat później “Van Gogha"...

- W chwili, kiedy zdawało się, że kino potrzebuje jedynie estetyki MTV.

- Otóż to! Zonca i Pialat to artyści spełnieni, nigdy nie postawiłbym im zarzutów takich jak Bessonowi. Każda ocena w “Encyklopedii" musiała być formułowana wedle jasnych kryteriów, akceptować prawdziwe wartości, nie powinna być jedynie świadectwem zauroczenia efektowną pustką. Dlaczego mielibyśmy stronić od jasnych sądów? By udawać, że każde zjawisko filmowe ma tę samą wartość, jakby chcieli radykalni postmoderniści?

- "Encyklopedia" nie tworzy na nowo historii kina - zgoda. Ale skoro mówimy o kinematografii francuskiej: czy nowa fala nie wymaga bardziej krytycznej oceny niż przed kilkudziesięciu laty? Oglądając niedawno "Do utraty tchu", dziwiłem się, czym się kiedyś fascynowano. Bałbym się znów oglądać filmy Alaina Resnais, które niegdyś mnie zachwycały...

- Nowej fali przydarzyło się to, co przytrafia się każdemu prądowi skutecznemu. Wywarła niesłychany wpływ na światowe kino - zmieniła nawet hollywodzkie kino gatunkowe, wykreowała nową obyczajowość. Jej skuteczność okazała się jednak bronią obosieczną: zagospodarowawszy wyobraźnię masową, estetyka nowofalowa stała się wszechobecna, tym samym po latach sama tracąc nerw świeżości i oryginalności.

Niemniej zaskoczył mnie pan zdaniem o “Do utraty tchu". Kiedy oglądam Godarda ze swoimi studentami, mam wrażenie, że to dzieło nadal porywa i prowokuje, pozostaje estetycznym bluźnierstwem. Sam nie cierpię Godarda, przyznaję jednak, że pozostaje on najbardziej żywotnym reżyserem tego nurtu; w tym sensie, że jego poetyka jest dziś najbardziej naśladowana. Nawet reżyserzy amerykańscy, jak Quentin Tarantino, wywodzą się z ducha Godarda. To Godard dowiódł, że można przekraczać w kinie wszelkie etyczne i estetyczne granice. Jego amerykańscy uczniowie, idąc śladem mistrza, doprowadzili okrucieństwo do absurdu i każą dzisiejszym widzom bawić się nim. Oglądając “Kill Billa" Tarantino, czuję w tym filmie godardowskie myślenie o kinie.

Co do Resnais, mam podobne odczucia jak pan. Ja również boję się wracać do niektórych jego filmów, szczególnie do “Zeszłego roku w Marienbadzie", który niegdyś wstrząsnął mną zupełnie. Za to “Hiroszimę, moją miłość" nadal uwielbiam i często oglądam. Czuję jednak, że dzisiejszych studentów razi łatwość, z jaką Resnais opowiada o sprawach wstydliwych i intymnych, czyniąc z nich poetyckie obrazy. W świecie współczesnej niepowagi poetyckie drążenie intymności i pamięci wzbudza nieufność, zresztą sam Resnais reżyseruje dziś komedie. Przed kilkoma tygodniami wszedł na paryskie ekrany jego nowy film ,,Pas sur la bouche", co można przetłumaczyć jako ,,Tylko nie w usta". To wciąż krzepki artysta, mimo że skończył 82 lata. Pokolenie nowej fali nadal dzierży władzę w kinie francuskim, podobnie jak u nas artyści związani kiedyś ze szkołą polską. Wajda, Kawalerowicz, Kutz to rówieśnicy reżyserów nowej fali, a wielu francuskich historyków kina przyznaje, że Polacy odświeżyli język filmowy, zanim narodziła się nowa fala.

- Wystarczy zajrzeć do "Encyklopedii". Hasło: Cannes...

- Andrzej Wajda dostał niegdyś Srebrną Palmę za ,,Kanał" ex aequo z “Siódmą pieczęcią" Bergmana. Tym samym dokonała się konsekracja szkoły polskiej, i to na dwa lata przed canneńskim triumfem ,,Czterystu batów" François Truffaut i ,,Hiroszimy, mojej miłości", ze wspaniałą rolą Emmanuelle Rivy. Kino to medium zdradliwe, znakomicie utrwala mody swojej epoki, ale trudno mu walczyć z tym, co przyniesie jutro. Mimo niezniszczalności “Hiroszimy", Resnais znajduje się dziś w gronie artystów, którzy żyją poniekąd w muzeum, podobnie jak Michelangelo Antonioni czy Werner Herzog. Premiery ich filmów nie ekscytują już publiczności ani krytyków, tak jak niegdyś, choć reżyserzy ci nadal tworzą dzieła znakomite.

- Czyżby już za życia trafili do filmowego czyśćca?

- Zapewne czyściec istniał nieomal od narodzin kina. Przed laty trafił do niego René Clair, skazany na zapomnienie przez pokolenie nowej fali, które zbuntowało się przeciw “kinu papy". Clair został zapomniany nawet w swojej ojczyźnie, choć to wybitny reżyser. Do czyśćca trafiają też twórcy wciąż aktywni, jak np. Carlos Saura, którego Pedro Almodovar zepchnął na margines kina hiszpańskiego. Saura to żywy klasyk, ale nikt nie czeka na jego nowe filmy. Podobny los spotkał Bernarda Bertolucciego. Na nasze ekrany wchodzą właśnie dwa jego nowe obrazy, lecz nie sadzę, by mogły dorównać “Strategii pająka" czy ,,Ostatniemu tangu w Paryżu".

- Dlaczego fascynuje Pana nowa fala? Jest Pan autorem monografii tego kierunku, ale słysząc, co mówi Pan o Godardzie i Resnais, można przypuszczać, że nie przemawia przez Pana filmoznawca, ale człowiek prywatnie zauroczony tym wciąż żywym kinem...

- Nowa fala zbiegła się z moją młodością. Jako licealista, a później student zobaczyłem wiele obrazów nowofalowych, których poetyka zachwyciła mnie niesłychaną świeżością.

- Czy w czasach, gdy wkraczał Pan w dorosłość, polska młodzież uległa manii filmowej podobnej do francuskiej kinofilii, jaką wraz z Nouvelle Vague przeżywała młodzież znad Sekwany? We Francji kino wyznaczało styl życia...

- Polska mania filmowa nie osiągnęła może takiego wymiaru jak francuska kinofilia. Korzenie kinofilii tkwią w czasach okupacji, w niezaspokojonych pragnieniach młodych ludzi. Po 1945 r. Francję ogarnął ruch klubów filmowych, zakładanych przez licealistów i studentów. Podobny fenomen pojawił się u nas po Październiku ’56, kiedy powstawały Dyskusyjne Kluby Filmowe, będące surogatem wolności. Nie mieliśmy paszportów i szansy żywego uczestniczenia w kulturze zachodniej, tymczasem kino pozwalało nam nawiązać z nią kontakt. Obserwując losy młodych bohaterów nowej fali, oglądając Felliniego czy Bergmana wkraczaliśmy w świat, gdzie każdy ma prawo do wolnego wyboru. Bo to były filmy o wolności! Potem wolność pojawiła się nawet w kinie “bratnich krajów", w filmach szkoły czeskiej czy w twórczości reżyserów radzieckich, takich jak Panfiłow, Paradżanow, Chucyjew, Riazanow, o czym można poczytać w “Encyklopedii".

- Gdzie oprócz haseł: kino radzieckie, kino rosyjskie, mamy nawet "Dni Filmu Radzieckiego". Można też przeczytać o FEKS, czyli o porewolucyjnej grupie rosyjskich dadaistów, w Polsce nieznanych.

- To grupa ciekawa, nie tylko z tej racji, że awangardowa, lecz także dlatego, że Grigorij Kozincew i Leonid Trauberg z Fabryki Ekscentrycznego Aktora później, w czasach stalinizmu, stworzyli wzorcowy epos rewolucyjny, czyli “Trylogię o Maksymie". W jeszcze późniejszych latach sam Kozincew stworzył takie arcydzieła jak “Hamlet" z Innokientijem Smoktunowskim czy “Król Lear". Pokrętne życiorysy Kozincewa czy Michaiła Romma, który popełnił kilka haniebnych filmów socrealistycznych, dowodzą, że wielu filmowców rosyjskich przeżywszy stalinizm odnalazło swoją drogę artystyczną. Romm nie musiał się wstydzić “Dziewięciu dni jednego roku"... A propos, dzięki propagandowej imprezie, jaką były Dni Filmu Radzieckiego, pierwszy raz zobaczyłem dzieło Otara Joselianiego - takie przeżycie należy właśnie do polskiej perspektywy.

Chciałem, aby “Encyklopedia" spełniła dwa zadania. Aby, używając terminu Czesława Miłosza, była księgą użyteczną, a przy okazji dobrze się ją czytało.

- Czyta się znakomicie, dowiadując się rzeczy użytecznych i arcyciekawych. Na przykład, że Bibi Andersson debiutowała w reklamie mydła, którą reżyserował Bergman...

Prof. TADEUSZ LUBELSKI, krytyk i historyk filmu, tłumacz. Ukończył polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie obecnie jest profesorem, wicedyrektorem Instytutu Sztuk Audiowizualnych. Zajmuje się interpretowaniem utworów filmowych w kontekście kultury. Stale współpracuje z “Tygodnikiem Powszechnym". Właśnie ukazała się pod jego redakcją “Encyklopedia kina", Wyd. Biały Kruk, Kraków 2003 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2004