Arytmetyka oburzenia, arytmetyka bojkotu

Zachód najwyraźniej doszedł do wniosku, że granice jego tolerancji wobec chińskich represji w Tybecie nie zostały przekroczone. Bojkotu Olimpiady nie będzie. Ale tymczasem Zachód może zrobić rachunek sumienia.

01.04.2008

Czyta się kilka minut

Jak twierdzą chińskie władze, w marcowych zamieszkach w Tybecie zginęło 19 osób; według źródeł tybetańskich ofiar śmiertelnych było 140. Czy 140 zabitych wystarczy, żeby świat zareagował? Wygląda na to, że nie. Proszę więc wybaczyć pytanie, ale czy 250 ofiar sprowokowałoby bojkot olimpiady? Pięćset? Może dopiero tysiąc? Proszę się nie gniewać, ale ilu tybetańskich sprawiedliwych musiałoby zginąć, żeby wprowadzić embargo na import chińskich towarów albo blokadę chińskich portów?

Przyznaję: te pytania są moralnie przewrotne, ekonomicznie absurdalne, politycznie naiwne. Ale uświadamiają problem reakcji społeczności międzynarodowej na łamanie praw człowieka i aspiracji wielkiego narodu. Przypominają także o systemie relacji polityczno-ekonomicznych, którymi przywódcy państw Zachodu spętali sobie ręce.

Pan Cogito czyta o Tybecie

"120 poległych daremnie szukać na mapie" - mówił Pan Cogito w wierszu Zbigniewa Herberta, czytając w gazecie o żołnierzach na dalekim froncie - "zbyt wielka odległość pokrywa ich jak dżungla; nie przemawiają do wyobraźni, jest ich za dużo". Według herbertowskiej arytmetyki wpółczucia wrażliwość na tragedię konkretnego człowieka słabnie wraz z oddaleniem od miejsca tragedii i abstrakcyjnymi zerami przy liczbie ofiar. Podobnie można pytać o aksjomaty naszej arytmetyki oburzenia, arytmetyki bojkotu czy arytmetyki interwencji zbrojnej. W jakich okolicznościach bojkot Olimpiady będzie nieuchronny? Jaki jest w naszych rachunkach współczynnik represji i interesów gospodarczych?

Można te pytania zignorować i decydować na gorąco, w miarę rozwoju wypadków, narażając się na manipulowanie naszymi emocjami. Dramatyczne zdjęcia z telefonów komórkowych z zamieszek w Tybecie czy - jak w zeszłym roku - portrety birmańskich mnichów w purpurowych szatach ze strużkami krwi na twarzy, podrywają do działania. Tymczasem jedyny obecny 13 i 14 marca w Lhasie dziennikarz zachodni, James Miles z "Economista", opowiadał w BBC, że kiedy Tybetańczycy zaatakowali chińskie sklepy i napotkanych Chińczyków, wszechobecna na ogół policja zniknęła. "Władze pozwoliły, żeby Lhasa zapłonęła" - mówił Miles, sugerując element sterowania rozmiarami incydentu.

30 miliardów srebrników

Czy dla sformułowania ostrej linii Zachodu w sprawie Tybetu potrzebna jest krew niewinnych, czy nie wystarczy polityka jego systematycznego wynaradawiania? Zachodnimi politykami najwyraźniej kierują bardziej dramatyczne zdjęcia na pierwszych stronach gazet niż systematyczne bicie na alarm obrońców praw człowieka i przyjazny głos człowieka-boga w okularach. Charakterystyczny jest tu przykład brytyjskiego premiera: Gordon Brown nie zaprosił Dalajlamy do odwiedzin na Downing

Street w czasie majowej wizyty Świątobliwości w Wlk. Brytanii. Zrobił to dopiero 19 marca, w obliczu krwawych represji w Tybecie, po... telefonicznej rozmowie z chińskim premierem, Wen Jiabao.

Dwa miesiące wcześniej Brown był z roboczą wizytą w Pekinie, gdzie nie ukrywał entuzjazmu wobec rozwoju bilateralnego handlu, który staje się filarem brytyjskiej gospodarki. Na dodatek to Londyn ma gościć olimpijczyków w 2012 r., więc wszelkie sugestie o wycofaniu się z Igrzysk w Pekinie, które mogłoby wywołać wieloletnią spiralę bojkotów, napawają brytyjskich organizatorów przerażeniem.

O ewentualności bojkotu inauguracji Olimpiady wspominali kanclerz Niemiec i prezydent Francji. Zauważmy jednak, że Nicolas Sarkozy bawił w Pekinie jesienią, przywożąc z wyprawy łupy warte 30 miliardów dolarów, w tym kontrakty na budowę dwóch elektrowni atomowych i umowę na zakup 160 samolotów Airbusa.

Chiny ratują Busha

Europę - i Amerykę - cieszy dynamika wzrostu w wymianie handlowej z Chinami, martwi jej nierównowaga. Niepokoi zwłaszcza rosnąca nadwyżka rezerw walutowych po stronie Pekinu. Chińskie władze zgromadziły rezerwy gotówkowe na bajkowym poziomie, przekraczającym w lutym bilion sześćset pięćdziesiąt miliardów dolarów -niemal tyle co połączony roczny produkt narodowy brutto Rosji i Indii. Oznacza to niebywałe możliwości inwestowania za granicą, gwarantowania długofalowych dostaw energii i surowców, rozszerzania własnych wpływów, a także trzymania innych w szachu. Jest to szczególnie ważne w klimacie zagrożenia światowym krachem finansowym. Chiny nie tylko podkupują Afrykę; są dziś w stanie rozmawiać z Waszyngtonem z pozycji siły.

Stany Zjednoczone nigdy dotąd nie miały tak wielkiego deficytu handlowego z jakimkolwiek krajem (ponad 250 miliardów dolarów w 2007 r.). Waszyngton głośno woła o podniesienie wartości juana, podczepionego do dolara na sztucznie niskim poziomie, dyktowanym przez chińskie politbiuro. Zwiększyłoby to ceny chińskich towarów i uatrakcyjniło amerykański eksport. Ale Biały Dom nie może tylko narzekać. Chińskie nadwyżki gotówkowe zainwestowane w obligacje rządu amerykańskiego posłużyły temu ostatniemu do łatania dziur na giełdzie i utrzymania inflacji w USA na niskim poziomie. Mimo Tiannanmenu i wspierania Birmy, Chiny - w amerykańskim rozumieniu - dzieli od Osi Zła coś więcej niż granica z Koreą Północną. W rozmowie telefonicznej prezydent Bush wezwał chińskiego prezydenta Hu Jintao do wykazania powściągliwości w Tybecie i do podjęcia rozmów z Dalajlamą. To była jednak bardziej dobra rada niż ultimatum.

Ostatnia prosta

Presję na Chiny mogą wywierać nie tylko rządy, ale także międzynarodowe korporacje. Zachodnie firmy nie zawsze mają czyste sumienie. Przykładem chiński rozdział w historii Microsoftu, Google’a czy Yahoo: wszystkie podpisywały porozumienia z rządem w Pekinie w sprawie faktycznego udziału w cenzurze. Głośny jest przypadek Shi Tao, dziennikarza skazanego na 10 lat więzienia za udostępnienie w internecie przecieku partyjnego dokumentu: władze aresztowały go po uzyskaniu z Yahoo danych o autorze publikacji. Normą na chińskiej stronie www.google.cn jest pojawiający się napis: "Zgodnie z lokalnymi prawami i przepisami część wyników wyszukiwania nie jest pokazana". Tym niemniej firmy internetowe i medialne, a także olimpijscy sponsorzy w rodzaju McDonalds’a, Coca Coli, Adidasa czy Volkswagena mają dziś nie tylko moralny obowiązek, ale interes w przekonywaniu władz chińskich do hamowania ich autorytarnych instynktów.

Takie formy nacisku nie pozostają bez echa. Chińskie władze doskonale rozumieją, że utrzymywanie dobrych kontaktów z zachodnimi partnerami i konsumentami jest opłacalne. Ich strategia 10-procentowego wzrostu gospodarczego opiera się na rozwoju eksportu. Dlatego nawet kilkutygodniowy bojkot chińskich towarów w sklepach nie pozostałby w Pekinie niezauważony. Czy jednak europejski konsument zbojkotuje chińskie trampki za trzy euro ze względu na paru dysydentów czy mnichów, skoro nie przeszkadzają mu niewolnicze warunki pracy, w których te trampki wyprodukowano? 76 milionów Chińczyków (dwa razy tyle co ludność Polski) żyje w warunkach skrajnej nędzy.

Nie ma wątpliwości, że w ciągu najbliższych miesięcy, dzielących nas od inauguracji Igrzysk, każda forma represji czy protestu będzie elektryzować światową opinię publiczną. Olimpiada Beijing 2008 wchodzi nie tyle na ostatnią prostą, co na PR-owskie pole minowe. Pierwszym sygnałem była rezygnacja Stevena Spielberga, który być może nie okazał politycznego wyczucia, przyjmując stanowisko artystycznego doradcy Igrzysk, ale przynajmniej z instynktem reżysera wybrał moment "cięcia". Spielberg nie tylko skutecznie zwrócił uwagę na chińskie poparcie dla sudańskiego reżimu, ale wprowadził światowe media w "wokół-

olimpijski" stan gotowości. W najbliższy weekend w Londynie i Paryżu, na trasie olimpijskiej sztafety, można oczekiwać dalszego ciągu demonstracji, rozpoczętych w trakcie ceremonii zapalania ognia w Grecji. Zdjęcia z tych wydarzeń obiegną świat, ale znów nie dotrą do chińskiego odbiorcy, ze względu na kontrolę internetu i telewizji satelitarnej, do której Zachód też przyłożył rękę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2008