Armia w wersji demo

Szeregowi i podoficerowie są niedoszkoleni, uczą się na starym sprzęcie, a w jednostkach szkoleniowych brakuje kadr.

31.08.2020

Czyta się kilka minut

Spotkanie ministra Mariusza Błaszczaka (w tle) z żołnierzami odbywającymi szkolenie w ramach służby przygotowawczej,  Warszawa-Wesoła, 23 lipca 2020 r. / JAKUB KAMIŃSKI / EAST NEWS
Spotkanie ministra Mariusza Błaszczaka (w tle) z żołnierzami odbywającymi szkolenie w ramach służby przygotowawczej, Warszawa-Wesoła, 23 lipca 2020 r. / JAKUB KAMIŃSKI / EAST NEWS

Od czego zacząć? Może od wódy? A może od lęków, stanów depresyjnych? Lepiej od tego, jak w wojsku wygląda dowodzenie. A wygląda tak, że dobrzy ludzie szybko stamtąd uciekają, zostają miernoty. Zaczyna się darcie mordy, poniżanie, szeregowy ma wykonać, nieważne: dobrze czy źle. A może zacząć od nepotyzmu?

My, szeregowi, czujemy się w wojsku jak piąte kołu u wozu. Jak słyszę w telewizji wojskową przysięgę, przełączam kanał.

Stary sprzęt, stare standardy

Opublikowany w maju raport Najwyżej Izby Kontroli o szkoleniu zawodowych szeregowych i podoficerów to kolejny akapit wciąż tej samej, ciągnącej się od lat historii. Polskie wojsko jest jak służba zdrowia: każdy, kto spróbuje podnieść je z kolan, polegnie na polu walki. Mimo wielkich planów i okrągłych słów kolejnych ministrów, dumnych defilad 15 sierpnia, rzeczywistość na najniższych szczeblach armii jest mniej reprezentacyjna.

Raport NIK, oparty na kontroli prowadzonej w latach 2016-18, dotyczy właśnie ich – żołnierzy najniższych rangą, a jednocześnie najbardziej potrzebnych. Według kontrolerów NIK jednostki szkoleniowe nie są w stanie przeszkolić aż jednej trzeciej osób, które by tego wymagały. Pozostałe dwie trzecie żołnierzy i podoficerów ćwiczy „na przestarzałym sprzęcie, przy braku podstawowych środków bojowych i przy niedoborach kadry szkolącej”.

Technologia i wiedza pędzą do przodu, ale polski szeregowy stoi w miejscu i mocuje się z zacinającym się karabinem. „Dlatego szkolenie żołnierzy powinno być dostosowane do nowych technologii wprowadzanych do Sił Zbrojnych RP, a jednocześnie specjalności zanikające powinny być utrzymywane na minimalnym poziomie, zaś skuteczność szkolenia sprawdzana” – piszą kontrolerzy.

Jeśli sprzęt jest, to bywa, że nieużywany pokrywa się kurzem w magazynach. W pewnej jednostce za skomplikowane wyposażenie zapłacono 7,5 mln zł, po czym nie zainstalowano pięciu jego kluczowych części. W innej wiek używanego do szkoleń sprzętu to ponad 30 lat. Na porządku dziennym są niedobory ślepej amunicji strzeleckiej, lontu prochowego, petard czy ręcznych granatów dymnych.

Były lata, gdy nawet ponad połowa zgłoszonych na szkolenie żołnierzy nie mogła uczestniczyć w kursach. Przykładów jest kilka: w 2017 r. w Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych we Wrocławiu przeszkolono 43 proc. żołnierzy, w Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce 45 proc., a w Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu tylko 48 proc.

System szkolenia cierpi na braki kadrowe. Najpoważniej Szkoła Podoficerska Marynarki Wojennej w Ustce, gdzie trzy lata z rzędu brakowało aż 66 proc. instruktorów. Jednocześnie największą część kadry instruktorskiej i dydaktycznej stanowili żołnierze o długim stażu w służbie wojskowej, czyli ponad 21 lat.

Dlaczego ambitni młodzi oficerowie odpływają – jak odnotowali kontrolerzy NIK – z jednostek szkoleniowych? Według kontrolerów głównym powodem jest „brak systemu motywacyjnego zachęcającego żołnierzy do służby w jednostkach szkolnictwa wojskowego”, słowem: marne pieniądze.

Do wyników kontroli odniósł się minister Mariusz Błaszczak. „Jest to wycinek całości; całość przedstawia się zupełnie inaczej. Wojsko Polskie rozwija się liczebnie. Kiedy w 2015 roku rząd PiS obejmował władzę, było 95 tysięcy, a teraz jest 107 tysięcy żołnierzy zawodowych, 24 tysięcy żołnierzy WOT” – mówił w Polskim Radiu. Zasugerował też dwuznaczną rolę – skonfliktowanego z PiS-em – prezesa NIK Mariana Banasia w powstaniu raportu: „Wojsko się rozwija, a że ktoś ma tam jakiś cel polityczny, żeby uderzyć; cóż, w takim świecie żyjemy”.

Dobrzy odchodzą

MACIEJ: – Pytasz, jak zweryfikowało się moje wyobrażenie o wojsku, kiedy do niego wstąpiłem? To jest tak, jak z wersją demo gry komputerowej i jej wersją pełną. Wersja demo wygląda super, ale po kupieniu pełnej okazuje się, że dostałeś bubel.

Spędziłem w wojsku ładnych parę lat i wiem, że problemem jest beton i złe dowodzenie. Moim zdaniem problemem nie jest to, że buty są za ciężkie, a karabinek szturmowy ma swoje lata. Problemem jest negatywna weryfikacja. Dobrzy ludzie odchodzą, bo nie wytrzymują. Potem dorwie się taki jeden z drugim do dowodzenia, dzięki znajomemu na górze dostanie awans, ale że nie umie zarządzać ludźmi, to tylko poniża, wydaje bezsensowne rozkazy, niczego nie potrafi odpowiednio wytłumaczyć. Jeśli coś poszło nie tak, to jest to tylko twoja wina, bo nie zrozumiałeś.

Sam miałem nad sobą takiego podporucznika, że jakbym nie odszedł, to pewnie w końcu wziąłbym go z zaskoczenia. W kawałki i do czarnego worka.

JACEK: – Jak wygląda szkolenie szeregowych? Powiem w skrócie: nie wygląda. Moja kuzynka po 60 godzinach kursu w Legii Akademickiej dostała kaprala i może dowodzić mną, starszym szeregowym z 10-letnim doświadczeniem i służbą na misji zagranicznej [Legia Akademicka to utworzony przez MON w 2017 r. program dla studentów, po którym można zostać oficerem lub podoficerem – red.].

Sprzęt? Wysyłają do remontu honkery [przestarzałe auta terenowe – red.], płacą nie wiadomo komu po 100 tys., po czym sprzęt wraca pomalowany i tyle. Przy czym na portalu aukcyjnym można znaleźć takie same honkery po 10 tys. za sztukę. Albo wpisz w Google: „trampki wojskowe”. To takie niebieskie, szmaciane trampki. Ich cena wynosi 220 zł. Kamizelka kosztuje 700 zł, chodzi w niej całe wojsko, a do niczego się to nie nadaje, to najgorsza konstrukcja na świecie. Bluza? Po 100 zł, co roku wydają na głowę po dwie, ale przez 10 lat służby nie mogłem jej założyć ani razu. Jednocześnie moja jednostka jest w wojsku uważana za „elitę”. Tyle że Wojska Obrony Terytorialnej mają tysiąc razy lepszy sprzęt niż my.

MACIEJ: – Czego nauczyłem się na wojskowych szkoleniach? Jak parować skarpety i prawidłowo je składać. To faktycznie było pilnowane. Jak coś nie było idealnie, to całe łóżko na podłogę i zaczynaj od nowa.

Mieliśmy przedmioty ogólnowojskowe i politechniczne. Strzelnicę raz na dwa tygodnie, czyli dość często; rozkładanie i składanie karabinka w nocy, na czas. Raz na dwa tygodnie był poligon. Niewiele się tam nauczyliśmy, poza zabawami w czołganie się przez kilometr albo ubieranie maski filtracyjnej w gazie łzawiąco-drażniącym. Byliśmy na elektronice i telekomunikacji. Była matematyka i szukanie prawdopodobieństwa znalezienia elektronu za pomocą równań Schrödingera. Poziom był wysoki: matma, matma i jeszcze raz półprzewodniki. Ale mnie szybko przestało to interesować, bo szkolenie ogólnowojskowe nie było zsynchronizowane z politechnicznym. Żeby się na obie rzeczy przygotować, to się czasem nie spało całe noce. W końcu byliśmy tak dojechani, że wszystko robiliśmy po najmniejszej linii oporu. Trzeba było wiedzieć, co można olać jako pierwsze.

Należy pamiętać, że na jednego żołnierza, który strzela, przypada wielu, którzy dbają o zaopatrzenie itp. Mogliby jakimś cudem przygotować mnie do dowodzenia radiostacją. Mówię „cudem”, bo było więcej teorii niż praktyki. Radiostację na bazie samochodu ciężarowego widziałem tylko raz. Tylko po co? Można to zrobić normalniej. Rekrutować z cywila ludzi po studiach, wysłać na roczny kurs specjalistyczny i po sprawie. Korpus podoficerów – dobrych sierżantów i chorążych – może niedługo przestać istnieć. Odchodzą na emeryturę i zabierają ze sobą wiedzę i doświadczenie. Kształci się za to oficerów, którzy mają wojować papierem i długopisem.

Na marginesie

Sytuacja szeregowych wpisuje się w szerszy kontekst. Politycy zapowiadają wielkie inwestycje i na konferencjach prasowych ogłaszają z dumą zakupy drogiego sprzętu. Jednocześnie realnie wspierają Wojska Obrony Terytorialnej, mające być łącznikiem między obywatelami a zawodową armią.

Jednak od zawodowych żołnierzy słyszę, że podczas gdy terytorialsi są traktowani jak oczko w głowie władzy, oni czują się ignorowani. Powtarzają: „Czujemy się jak mięso armatnie”. Mają pretensje, że służą jako tło dla medialnych wydarzeń, jako narzędzie do uprawiania politycznego PR-u.

Podwyższeniu morale nie sprzyja polityka kadrowa. Wśród żołnierzy dominuje zmęczenie ciągłymi zmianami w dowodzeniu. Pierwsza czystka dotknęła armię po 2015 r., gdy ministerstwo objął Antoni Macierewicz. Ale na tym się nie skończyło. Wśród żołnierzy krąży dowcip, że polityka kadrowa ministrów Macierewicza i Błaszczaka różni się tylko jednym: kolorem kopert, w których wręczane są wypowiedzenia.

Jak prawdziwy żołnierz

GRZEGORZ: – Jestem w służbie od 2008 r. W moim pułku człowiek nie nauczy się niczego. Grunt, żeby wykuć na pamięć kilka punktów z regulaminu i musztry, i już można pełnić służbę.

Kiedy przychodziłem, odbywał się właśnie duży nabór. Obiecywali, że jak się zostanie, to będzie się zarabiało więcej niż w cywilu, zrobi się kursy, uprawnienia, studia nawet. Już w 2009 r. zostałem przeniesiony do służby nadterminowej. Pełniłem też służbę wartowniczą i czasem na kuchni, ale mycie garów mi nie odpowiadało.

Na wartach czułem się chociaż jak żołnierz. Broń, amunicja, posterunek – wszystko naprawdę, nie tak jak na śmiesznych ćwiczeniach ze ślepakami, gdzie miałem udawać, że kogoś widzę i strzelać. Tak to ja się bawię z moim małym synkiem pistoletem na kulki.

Jeszcze przed służbą byłem zapisany na kurs prawa jazdy typu C. Dzięki dobremu szefowi kompanii mogłem go kontynuować w wojsku. Jazdy po mieście uczył nas cywil. Normą był zjazd do lasu, żeby facet sobie spuścił paliwo z wozu.

Już na etacie zajmowałem się obsługą instalacji służącej do usuwania skażeń chemicznych i szkoliłem się do obsługi radiostacji. Zbiórka raz w miesiącu i coś tam nam próbowali wytłumaczyć. Ale było nas za dużo, więc jak któryś się znał, to wykonywał ćwiczenie za całą grupę i było zaliczone. I do zobaczenia za miesiąc.

Wiedza z „Czterech pancernych”

Paweł Szramka jest posłem Kukiz’15 z województwa kujawsko-pomorskiego. Kiedy pięć lat temu dostał się do Sejmu, odszedł ze służby wojskowej. Jest zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji obrony narodowej i podkomisji stałej ds. społecznych w wojsku. Jego zdaniem problemy, które dotykają żołnierzy najniższych rangą, zaczynają się od najwyższych szczebli drabiny.

– Ryba psuje się od głowy – mówi Paweł Szramka. – Jeśli mamy sytuację, że ministrami obrony są ludzie, którzy nie mają ani wykształcenia, ani doświadczenia, a wojsko znają chyba tylko z „Czterech pancernych”, to nie może być dobrze. Wojsko powinno być apolityczne, a tak nie jest. Dziś awanse często zależą od tego, czy dany oficer jest przychylny partii rządzącej.

Szramka podkreśla, że zna wielu, jak mówi, sensownych oficerów będących blisko MON-u, którzy mają trafne obserwacje, ale których argumenty nie są zbieżne z interesem partii politycznych. Na czym ten interes polega? – Dzisiaj duże zakupy dla wojska robi się chyba tylko po to, by z pompą to ogłosić, a nie pod kątem tego, co jest nam potrzebne i co nam się opłaca – mówi poseł. – Dlaczego od lat się to nie zmienia? Bo za obronność odpowiadają ludzie, którzy jej nie rozumieją, którzy jej nie czują.

Jakich żołnierzy „produkuje” armia zarządzana w nieudolny sposób? – Patologie we własnym środowisku demotywują i powodują, że ludziom się po prostu nie chce – mówi Paweł Szramka. – Armia traci na jakości, a my wszyscy tracimy bezpieczeństwo. Sprzęt można mieć najlepszy pod słońcem, a i tak najważniejsi są ludzie. Jeśli będą dobrze wyszkoleni i zmotywowani do podnoszenia umiejętności, będziemy silni.

Tymczasem wielu żołnierzy rozpoczynających karierę w wojsku traci energię i wiarę w sens służby. – Jeśli ktoś się stara, a nie jest doceniany, nie ma możliwości awansu i szkoli się na przestarzałym sprzęcie, szybko się demotywuje. W pewnym momencie może to doprowadzić do trudnych sytuacji. Sam pamiętam, że kiedy o 15.30 wychodziłem z jednostki, myślałem sobie: „Jeśli nie wykonałbym tej pracy, którą wykonałem w ciągu dnia, nic by się nie zmieniło”.

W trampkach na poligon

MACIEJ: – W końcu siadło mi zdrowie. Zwyrodnienie kolan, które leczyłem latami. Ale komisja lekarska takie rzeczy ma gdzieś. Na YouTubie jest filmik o żołnierzu, któremu siadło kolano, więc dowódca wysłał go do psychiatry. Dlaczego? Bo jeśli żołnierz dozna urazu podczas szkolenia, to trzeba dać odszkodowanie. Łatwiej zrobić „psychiatrię represyjną”. Lekarz potwierdził, że wariat, i się chłopaka z wojska pozbyli. Kiedy mnie bolały nogi, lekarz wojskowy w rozpoznaniu napisał, że mogę biegać, ale w trampkach.

Kiedy zrezygnowałem ze szkolenia, kazali mi oddać kasę. To też jest ciekawy wątek. Poszedłem na studia, bo dzięki temu można było to rozłożyć na raty. Z pomocą rodziny spłaciliśmy ok. 14 tys. zł, resztę umorzono. Oczywiście na samym początku musiałem się sądzić z własną uczelnią w sądzie administracyjnym.

JACEK: – W polskim wojsku nie ma logiki. Wynika to z lat kolesiostwa i zapychania wakatów idiotami bez pojęcia. Oczywiście, nie wszyscy są źli. Ludzie ambitni są tłamszeni. Jest podział na tych ze służbą stałą i kontraktowych. Ci drudzy się boją i siedzą cicho. Gdyby ktoś z tych pierwszych przyszedł do roboty pijany, i tak sprawa zostałaby zamieciona pod dywan.

MACIEJ: – Jeśli się jest „plecakiem”, to ma się luz. Być „plecakiem” oznacza „posiadać plecy”. Najłatwiejsze kierunki są zaklepane na początku rekrutacji przez tatusia, który później w razie problemów też pomoże. Jak głosi stare porzekadło: „Wojsko to nie góry, z plecakiem łatwiej”.

Dlaczego odszedłem? Stany depresyjne, lęki, w pracy zapierdziel od 5 rano do 22, a czasem do północy. Więc w weekend alkohol, żeby odreagować. Dzisiaj taniej jest komuś wmówić, że powinien się cieszyć z kolejnych odznaczeń, niż zapewnić mu to, czego potrzebuje, żeby dobrze pracować. Dlatego cała ta gadka o służbie dla ojczyzny to dla mnie bzdura. ©

Imiona żołnierzy zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2020