Akuszerowie wolności

12 września 1989 r.: Polacy obserwujący obrady Sejmu z zapartym tchem czekają na koniec przerwy. Chwilę wcześniej pierwszy niekomunistyczny premier w bloku wschodnim zasłabł podczas przemówienia.

08.09.2009

Czyta się kilka minut

Doszedłem do takiego stanu jak polska gospodarka, ale wyszedłem z niego - zażartował po powrocie na mównicę Tadeusz Mazowiecki. - Mam nadzieję, że gospodarka też wyjdzie".

Drużyna Wałęsy

Jeszcze trzy miesiące wcześniej marzeniem był sam widok człowieka Solidarności stojącego przed Sejmem. Stało się ono możliwe dzięki podpisaniu 5 kwietnia porozumień Okrągłego Stołu, na mocy których po raz pierwszy od czterech dekad do wyborów dopuszczono opozycję. W obozie Solidarności zaczął się wyścig z czasem, w którym liderom pomagały rzesze sympatyków (skalę zaangażowania można porównać jedynie z fenomenem budowania "S" w 1980 r. i 16 miesiącami jej legalnej działalności).

Chcąc przeciwdziałać rozproszeniu głosów, liderzy związku przyjęli zasadę "jeden kandydat na jeden mandat". Większość wystąpiła na plakatach wyborczych z Lechem Wałęsą (to pomysł Andrzeja Wajdy) - później Aleksander Kwaśniewski ironizował, że "nawet krowa weszłaby do Sejmu, gdyby sfotografowała się z Wałęsą". Niewątpliwie zdjęcia pomogły uwiarygodnić się wielu mniej znanym solidarnościowcom, stworzyły też obraz zwartej "drużyny Wałęsy".

Zwycięstwo 4 czerwca nie wywołało triumfalistycznych nastrojów w Solidarności, tym bardziej że tego samego dnia świat obiegła wiadomość o masakrze na placu Tiananmen. Dwa dni po I turze doszło do spotkania liderów opozycji i władzy, podczas którego ci ostatni grozili buntem aparatu partyjnego i resortu siłowego oraz niezadowoleniem państw Układu Warszawskiego. W obawie przed zerwaniem kontraktu okrągłostołowego strona solidarnościowa zgodziła się na przeniesienie nieobsadzonych mandatów z listy krajowej na okręgi wyborcze (oznaczało to zmianę ordynacji w trakcie wyborów). W II turze część posłów z obozu władzy uzyskała mandaty dzięki poparciu Solidarności, co miało duże znaczenie podczas późniejszego formowania rządu pod jej egidą.

Pakt z diabłem

Cztery dni po I turze Janusz Reykowski, jeden z czołowych negocjatorów przy Okrągłym Stole, spytał Adama Michnika o gotowość przejęcia władzy przez opozycję i uzyskał odpowiedź twierdzącą. Podczas jednego z lipcowych spotkań z gronem doradców Wałęsa poprosił Bronisława Geremka, który w czerwcu stanął na czele Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, aby "przygotował taki rząd na zapas, żeby on już był, jak będzie trzeba".

Do upublicznienia pomysłu utworzenia rządu przez Solidarność doszło 3 lipca na łamach "Gazety Wyborczej". W artykule "Wasz prezydent, nasz premier" Michnik nawoływał do sojuszu między opozycją a reformatorskim odłamem partii i proponował utworzenie nowego układu władzy, w którym prezydentem zostałby człowiek z PZPR, a premierem - przedstawiciel Solidarności. Miało to gwarantować kontynuację sojuszy i umów międzynarodowych, a dzięki osobie premiera - przeprowadzenie reform przy finansowym wsparciu Zachodu.

Wielu ludzi Solidarności nie podzielało entuzjazmu Michnika i obawiało się sytuacji, w której utworzony przez opozycję gabinet odpowiadałby za państwo, lecz byłby pozbawiony narzędzi sprawowania władzy. Tak myślał m.in. Tadeusz Mazowiecki, który w artykule "Spiesz się powoli" na łamach "Tygodnika Solidarność" opowiedział się za unikaniem aliansu z PZPR i ewolucyjną drogą przemian, podkreślając, że opozycja nie posiada spójnego planu wyjścia z kryzysu gospodarczego.

Rozważania te zeszły na drugi plan, gdy przyszło wybrać głowę państwa. Wedle niepisanej umowy miał nią zostać Wojciech Jaruzelski, który jednak niespodziewanie wysunął kandydaturę Czesława Kiszczaka, po­partą przez Wałęsę. Ostatecznie, za namową m.in. Michaiła Gorbaczowa i goszczącego w Polsce George’a Busha, zmienił zdanie.

19 lipca Zgromadzenie Narodowe dokonało wyboru. Zrezygnowano z debaty, co zresztą było po myśli części opozycji, gdyż - jak argumentował Jacek Kuroń - "Jeśli będzie debata, to go sponiewieramy. Czy nam zależy na sponiewieranym prezydencie?". Generał otrzymał 270 głosów (niezbędne minimum wynosiło 269 głosów). Przeciw głosowało 11 przedstawicieli obozu władzy, więc wybór Jaruzelskiego był możliwy dzięki postawie części członków OKP.

Minimalna wygrana wywołała kolejny wstrząs wśród rządzących. Geremek wspominał: "Kiedy tego dnia wychodziłem z Sejmu, chwycił mnie za rękaw rozgorączkowany Ciosek. »Wy macie pakt z diabłem - sapał - to wszystko było wymyślone, żeby on przeszedł tylko jednym głosem. Zegarmistrzowska precyzja - jak wy to robicie?«".

Wszystko albo nic

Pomoc opozycji w wyborze Jaruzelskiego nie skłoniła go do zmiany planów w kwestii urzędu premiera, który w jego mniemaniu należał się PZPR. Pod koniec lipca zaproponował Wałęsie przekazanie opozycji 35 proc. miejsc w rządzie, na co usłyszał: "wszystko albo nic". Odpowiedzią było wskazanie Kiszczaka jako premiera. Wprawdzie groźby wybuchu wojny domowej skłoniły ZSL i SD do poparcia go, wkrótce jednak członkowie stronnictw zaczęli się z niego wycofywać. Zdesperowany Kiszczak przygotowywał spotkanie z antysolidarnościową opozycją pozaparlamentarną, ale ostatecznie, po ponad dwóch tygodniach bezowocnych starań, porzucił misję tworzenia rządu. Ta porażka sprawiła, że realne stawało się powstanie rządu z ludźmi "S" w rolach głównych.

Już od lipca pracowano nad dwoma planami. Pierwszy był urzeczywistnieniem koncepcji przedstawionej przez Michnika, popieranej przez Geremka i Kuronia, a polegającej na utworzeniu wielkiej koalicji z PZPR, ZSL i SD. Jej główną ideę wyjaśnił później Mazowiecki: "zepchnięcie PZPR do ścisłej opozycji i do ścisłej negacji byłoby pułapką dla nas i dla kraju. (...) Nie ma na świecie opozycji, która dysponuje armią, służbą bezpieczeństwa - i pozostaje opozycją".

Drugi plan przewidywał utworzenie małej koalicji OKP z ZSL i SD. Jeszcze kiedy Kiszczak próbował formować gabinet, zakulisowe negocjacje na ten temat podjęli doradcy Wałęsy Lech i Jarosław Kaczyńscy, którzy w roli premiera widzieli przewodniczącego Solidarności. Efektem tych działań była rezygnacja stronnictw z udziału w rządzie Kiszczaka.

Oba plany były znane Wałęsie, który ostatecznie 7 sierpnia opowiedział się za koncepcją Kaczyńskich, a cztery dni później ofertę sformowania gabinetu złożył Mazowieckiemu (choć w rozmowach z ludowcami wspominał także o Geremku i Kuroniu). W międzyczasie uzgodniono możliwość rozszerzenia koalicji o przedstawicieli PZPR, dla których zarezerwowano resort obrony i spraw wewnętrznych, powracając poniekąd do idei wielkiej koalicji. Niemniej dwutorowe próby budowania rządu zapoczątkowały rozłam między Wałęsą i jego gdańskimi współpracownikami a elitą OKP w Warszawie i stały się preludium "wojny na górze".

Doktryna Sinatry

19 sierpnia, miesiąc po wyborach prezydenckich, Jaruzelski powierzył misję formowania gabinetu Mazowieckiemu. Niewątpliwie w obliczu dramatycznie pogarszającej się sytuacji gospodarczej łatwiej było mu oddać ster rządów człowiekowi opozycji. Na skutek uwolnienia cen przez rząd Mieczysława Rakowskiego nastąpił bowiem ich gwałtowny wzrost, zwiększyły się kłopoty z zaopatrzeniem, w wielu miastach wybuchły strajki ostrzegawcze.

O tym, że utworzenie rządu przez Solidarność będzie możliwe również z perspektywy Moskwy, informowali dyplomaci amerykańscy. Ambasador USA John Matlock pisał w połowie sierpnia, że chociaż może to "być dla Rosjan gorzką pigułką do przełknięcia, to (...) przełkną ją, choć będą się bardzo dławić i krztusić". Również wypowiedzi Gorbaczowa wskazywały na porzucenie doktryny Breżniewa (usprawiedliwiającej w podobnych sytuacjach zbrojną interwencję "bratnich państw") i przyjęcie "doktryny Sinatry" (zgodnie z tytułem piosenki "My Way", państwa satelickie miały możliwość podążania własną drogą w reformowaniu ustroju).

Z wydarzeń w Polsce najbardziej niezadowolony był przywódca Rumunii Nicolae Ceauşescu. W dniu nominacji Mazowieckiego na ręce ambasadora PRL w Bukareszcie przekazano sprzeciw wobec powołania nowego rządu, uznając to za "służące najbardziej reakcyjnym kołom imperialistycznym". Podobny protest, zawierający sugestię interwencji, Ceauşescu wysłał do Gorbaczowa.

Premier niemalowany

24 sierpnia premier Mazowiecki wygłosił pierwsze przemówienie w Sejmie. Jego najbardziej znany fragment brzmiał: "Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania". Była to deklaracja odcięcia się od poprzedników i ­otworzenia nowego rozdziału w dziejach Polski, jednak wkrótce wypaczono jej sens. "Grubą linię" zmieniono na "grubą kreskę", tworząc z niej synonim akceptacji bezkarnej obecności komunistów w strukturach państwa.

Formując gabinet, Mazowiecki postępował zgodnie z wypowiedzianą przez siebie maksymą: "Mogę być premierem dobrym albo złym, ale nie zgodzę się być premierem malowanym". Wkrótce okazało się, że nie adresuje tego zdania wyłącznie do PZPR, ale także do Wałęsy. Pod koniec sierpnia przewodniczący Solidarności zarzucając szefowi rządu zbyt dużą samodzielność wypomniał: "To ja pana zrobiłem tym premierem", na co Mazowiecki miał odrzec: "Ale ja już jestem tym premierem".

Podczas ponad dwóch tygodni tworzenia gabinetu Mazowiecki musiał utemperować apetyt na władzę PZPR i ZSL, które domagały się jak największej liczby tek. Oprócz zarezerwowanych dla partii ministerstw obrony i spraw wewnętrznych, jej przedstawiciele żądali trzech kolejnych, a także kontroli nad Komitetem ds. Radia i Telewizji. Najbardziej zażarty bój toczył się o ministerstwo spraw zagranicznych, które w ramach kompromisu powierzono Krzysztofowi Skubiszewskiemu. Premier rozstrzygnął także ostrą rywalizację między ZSL a Solidarnością Rolników Indywidualnych o ministerstwo rolnictwa, które ostatecznie przypadło ludowcom.

12 września Mazowiecki przedstawił 24 członków gabinetu, spośród których połowa wywodziła się z Solidarności, po czterech z PZPR i ZSL, trzech z SD, zaś jeden minister był "niezależny". W gabinecie znaleźli się zarówno opuszczający scenę polityczną generałowie Czesław Kiszczak i Florian Siwicki, jak i ludzie, którzy przez następne lata mieli odgrywać na niej pierwszoplanowe role - jak Leszek Balcerowicz.

O tym, jak trudne było wydanie na świat tego rządu, świadczyło zasłabnięcie jego głównego akuszera.

Paulina Codogni (ur. 1978) pracuje w  Instytucie Studiów Politycznych PAN oraz w Collegium Civitas w Warszawie. Autorka książek "Rok 1956" i "Okrągły Stół, czyli polski Rubikon".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2009