Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak wspominają ci, którzy tam się znaleźli, był to paskudny, deszczowy dzień, w marcu 40 lat temu, gdy w miasteczku Bensberg pod Kolonią zebrała się garstka katolickich intelektualistów. Żaden z nich nawet nie przypuszczał, że memorandum, nad którym od pewnego czasu dyskutowali i które w końcu podpisali, nie tylko wstrząśnie Niemcami Zachodnimi i wywoła emocjonalną debatę na skalę ogólnokrajową, ale z czasem wpłynie na zmianę zachodnioniemieckiej polityki zagranicznej.
Wszyscy oni, którzy zebrali się wtedy w Bensbergu, mieli za sobą doświadczenia związane z wojną; w końcu skończyła się zaledwie 23 lata wcześniej. Pamięć o niej była motywacją znaczącą - jeśli nie kluczową - dla tego, o co chcieli zaapelować w swoim dokumencie.
Potem do listy sygnatariuszy dołączyli kolejni - i tak powstał tzw. "Krąg z Bensbergu" (Bensberger Kreis). Byli wśród nich tacy katolicy, jak liberalny publicysta Walter Dirks, socjolog Eugen Kogon (więziony w obozie koncentracyjnym jako przeciwnik Hitlera), teolog Karl Rahner czy znany dziennikarz Hans Heigert. Był także niejaki Joseph Ratzinger, wtedy profesor katolickiej dogmatyki na uniwersytecie w Tybindze. A także teolog Walter Kasper (obecnie watykański kardynał).
Połączył ich jeden cel: pojednanie z Polską, która tak straszliwie ucierpiała pod niemiecką okupacją. A nie był to wówczas cel prosty. Republika Federalna traktowała ziemie utracone w 1945 r. jako "tereny jedynie czasowo pozostające pod polską administracją" - i polityka taka miała wielkie poparcie w społeczeństwie, które jeśli już pamiętało o jakichś ofiarach wojny, to głównie o swoich. Nawet kontakty międzyludzkie między Polakami a Niemcami Zachodnimi (komunistyczna NRD to osobna historia) były niemal zerowe: oba państwa, RFN i komunistyczna PRL, nie utrzymywały nawet kontaktów dyplomatycznych.
Pytania, które postawił sobie "Krąg z Bensbergu", brzmiały więc rewolucyjnie: czy nie powinniśmy uznać, że tereny za Odrą i Nysą nigdy już nie wrócą do Niemiec i czy państwo niemieckie nie powinno, w konsekwencji, uznać oficjalnie nowej granicy?
149 osób podpisało memorandum w marcu 1968 r. Domagali się, aby Republika Federalna zapewniła Polskę, że nigdy nie będzie domagać się zwrotu straconych terenów i że żyjący na nich Polacy, często sami będący wygnańcami z polskich Kresów, powinni mieć prawo do traktowania ich już jako swojej nowej ziemi ojczystej. W ogóle Niemcy nie powinni stawiać Polakom żadnych warunków, powinni natomiast zadośćuczynić polskim ofiarom hitlerowskiego terroru. Dosłownie brzmiało to tak: "Naród, którego polityczni przywódcy rozpętali niesprawiedliwą wojnę i następnie ją przegrali, musi za to zapłacić".
Nic dziwnego, że memorandum z Bensbergu wywołało gigantyczną burzę i lawinę protestów - nie tylko ze strony zachodnioniemieckich polityków, ale także w społeczeństwie. Jego "negatywnych skutków" dla interesu Niemiec obawiał się także, rzecz jasna, Związek Wypędzonych. Sygnatariusze memorandum "fałszują sytuację polityczną" - grzmiał jeden z ministrów z chadeckiej CDU. Podobne poglądy panowały zresztą także wśród wielu polityków socjaldemokracji (SPD) - także oni nie wyobrażali sobie uznania powojennej granicy.
A były to jeszcze głosy względnie łagodne: ludzi z "Kręgu z Bensbergu" publicznie lżono, nazywano "zdrajcami", wyzywano ich od komunistów. Niektórzy - w tym Joseph Ratzinger - otrzymywali listy, w których grożono im śmiercią. Bardziej przykre dla księdza Ratzingera było jednak być może to, że od tego memorandum publicznie odcinało się wielu biskupów.
Ponad dwa lata później, w grudniu 1970 r., nowy kanclerz Willy Brandt podpisał w Warszawie traktat uznający granicę. Czy doszłoby do niego, gdyby nie wystąpienie niewielkiej grupy odważnych katolików, a wcześniej, w 1965 r., ewangelików, z podobnymi postulatami? Odpowiedzi na to pytanie nie będzie nigdy, historycy nie posługują się kategorią "gdybania". Faktem pozostaje, że wystąpienia niemieckich chrześcijan obu wyznań - traktujących swoje zaangażowanie jako nakaz sumienia - przygotowywały grunt społeczny do późniejszych decyzji politycznych. ?h
przełożył WP