Akt sumienia

W marcu 1968 grupa intelektualistów wywołała w Niemczech Zachodnich burzę: żądając uznania granicy z Polską, dotknęli sprawy będącej w Niemczech tematem tabu. Był wśród nich Joseph Ratzinger.

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Prof. Joseph Ratzinger, rok 1965 / Fot. KNA-Bild /
Prof. Joseph Ratzinger, rok 1965 / Fot. KNA-Bild /

Jak wspominają ci, którzy tam się znaleźli, był to paskudny, deszczowy dzień, w marcu 40 lat temu, gdy w miasteczku Bensberg pod Kolonią zebrała się garstka katolickich intelektualistów. Żaden z nich nawet nie przypuszczał, że memorandum, nad którym od pewnego czasu dyskutowali i które w końcu podpisali, nie tylko wstrząśnie Niemcami Zachodnimi i wywoła emocjonalną debatę na skalę ogólnokrajową, ale z czasem wpłynie na zmianę zachodnio­niemieckiej polityki zagranicznej.

Wszyscy oni, którzy zebrali się wtedy w Bensbergu, mieli za sobą doświadczenia związane z wojną; w końcu skończyła się zaledwie 23 lata wcześniej. Pamięć o niej była motywacją znaczącą - jeśli nie kluczową - dla tego, o co chcieli zaapelować w swoim dokumencie.

Potem do listy sygnatariuszy dołączyli kolejni - i tak powstał tzw. "Krąg z Bensbergu" (Bensberger Kreis). Byli wśród nich tacy katolicy, jak liberalny publicysta Walter Dirks, socjolog Eugen Kogon (więziony w obozie koncentracyjnym jako przeciwnik Hitlera), teolog Karl Rahner czy znany dziennikarz Hans Heigert. Był także niejaki Joseph Ratzinger, wtedy profesor katolickiej dogmatyki na uniwersytecie w Tybindze. A także teolog Walter Kasper (obecnie watykański kardynał).

Połączył ich jeden cel: pojednanie z Polską, która tak straszliwie ucierpiała pod niemiecką okupacją. A nie był to wówczas cel prosty. Republika Federalna traktowała ziemie utracone w 1945 r. jako "tereny jedynie czasowo pozostające pod polską administracją" - i polityka taka miała wielkie poparcie w społeczeństwie, które jeśli już pamiętało o jakichś ofiarach wojny, to głównie o swoich. Nawet kontakty międzyludzkie między Polakami a  Niemcami Zachodnimi (komunistyczna NRD to osobna historia) były niemal zerowe: oba państwa, RFN i komunistyczna PRL, nie utrzymywały nawet kontaktów dyplomatycznych.

Pytania, które postawił sobie "Krąg z Bensbergu", brzmiały więc rewolucyjnie: czy nie powinniśmy uznać, że tereny za Odrą i Nysą nigdy już nie wrócą do Niemiec i czy państwo niemieckie nie powinno, w konsekwencji, uznać oficjalnie nowej granicy?

149 osób podpisało memorandum w marcu 1968 r. Domagali się, aby Republika Federalna zapewniła Polskę, że nigdy nie będzie domagać się zwrotu straconych terenów i że żyjący na nich Polacy, często sami będący wygnańcami z polskich Kresów, powinni mieć prawo do traktowania ich już jako swojej nowej ziemi ojczystej. W ogóle Niemcy nie powinni stawiać Polakom żadnych warunków, powinni natomiast zadośćuczynić polskim ofiarom hitlerowskiego terroru. Dosłownie brzmiało to tak: "Naród, którego polityczni przywódcy rozpętali niesprawiedliwą wojnę i następnie ją przegrali, musi za to zapłacić".

Nic dziwnego, że memorandum z Bensbergu wywołało gigantyczną burzę i lawinę protestów - nie tylko ze strony zachodnioniemieckich polityków, ale także w społeczeństwie. Jego "negatywnych skutków" dla interesu Niemiec obawiał się także, rzecz jasna, Związek Wypędzonych. Sygnatariusze memorandum "fałszują sytuację polityczną" - grzmiał jeden z ministrów z chadeckiej CDU. Podobne poglądy panowały zresztą także wśród wielu polityków socjaldemokracji (SPD) - także oni nie wyobrażali sobie uznania powojennej granicy.

A były to jeszcze głosy względnie łagodne: ludzi z "Kręgu z Bensbergu" publicznie lżono, nazywano "zdrajcami", wyzywano ich od komunistów. Niektórzy - w tym Joseph Ratzinger - otrzymywali listy, w których grożono im śmiercią. Bardziej przykre dla księdza Ratzingera było jednak być może to, że od tego memorandum publicznie odcinało się wielu biskupów.

Ponad dwa lata później, w grudniu 1970 r., nowy kanclerz Willy Brandt podpisał w Warszawie traktat uznający granicę. Czy doszłoby do niego, gdyby nie wystąpienie niewielkiej grupy odważnych katolików, a wcześniej, w 1965 r., ewangelików, z podobnymi postulatami? Odpowiedzi na to pytanie nie będzie nigdy, historycy nie posługują się kategorią "gdybania". Faktem pozostaje, że wystąpienia niemieckich chrześcijan obu wyznań - traktujących swoje zaangażowanie jako nakaz sumienia - przygotowywały grunt społeczny do późniejszych decyzji politycznych. ?h

przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008