Adolf na wesoło

Niemcy znowu zajmują się swoim "ulubionym tematem: ich niegdysiejszym "wodzem. Tym razem pytanie, które wywołuje namiętne dyskusje jak kraj długi i szeroki, brzmi: czy "führer to temat także do śmiechu?.

15.01.2007

Czyta się kilka minut

Helge Schneider (Hitler) /
Helge Schneider (Hitler) /

Przyczyną debaty jest komedia pod prowokacyjnym tytułem: "Mój wodzu! Najprawdziwsza prawda o Adolfie Hitlerze", która w minionym tygodniu trafiła na ekrany kin. Żeby było jeszcze ciekawiej, jej reżyserem jest Dani Levy - Szwajcar żydowskiego pochodzenia, na co dzień mieszkający w Berlinie. Hitlera gra znany w Niemczech komik o ciągotach lekko dadaistycznych Helge Schneider; także inne role obsadzają znani aktorzy komediowi. Film sfinansowała częściowo telewizja publiczna ARD, która zamierza pokazać go później swojej masowej publiczności.

Pytanie, czy Hitlera-bestię można pokazywać także od strony ludzkiej, pojawiło się już kilka lat temu, przy okazji filmowego dramatu "Upadek", którego akcja rozgrywała się w ostatnich dniach życia "wodza" w podziemiach jego berlińskiego bunkra. Akcja komedii Levy'ego rozgrywa się również w Berlinie, ale trochę wcześniej, bo zimą 1945 r. Kancelaria Rzeszy legła w gruzach pod bombami, "wojna totalna" wydaje się nieuchronnie przegrana. Hitler zapada na depresję; przychodzi mu do głowy myśl, by porzucić stanowisko "wodza narodu niemieckiego" i razem z ukochanym psem Blondie wymknąć się którejś nocy anonimowo z Berlina. Wtedy minister propagandy dr Goebbels wpada na genialny plan. Przypomina sobie, jak to na początku drogi Hitlera na szczyty władzy pewien aktor szlifował umiejętności przyszłego führera, jak kreować stosowny do okoliczności wizerunek, jak inscenizować egzaltowane, pełne nienawiści wystąpienia. Goebbelsowi przychodzi do głowy, aby powtórzyć ten zabieg: Adolf Hitler powinien wygłosić decydujące, porywające przemówienie do narodu, by zmotywować zmęczony naród do ostatniej, decydującej walki.

Do pewnego stopnia scenariusz filmu zahacza o rzeczywistość: w 1932 r. monachijski śpiewak operowy Paul Devrient towarzyszył Hitlerowi przez siedem miesięcy, pomagając "surowemu" jeszcze mówcy tak, by stał się on demagogiem perfekcyjnym; opisał to już w 1941 r. Bertolt Brecht w dramacie "Kariera Arturo Ui", parodiując w nim Hitlera. W filmie Levy'ego aktor, który ma wyciągnąć Hitlera z depresji nazywa się Adolf (!) Grünbaum, jest niemieckim Żydem i przymiera właśnie głodem w obozie Sachsenhausen, gdy dr. Goebbels postanawia ściągnąć go do Berlina, aby na gwałt postawił "führera" na nogi.

Widzimy więc "największego wodza polowego wszystkich czasów", jak zażywając kąpieli w wannie wyciąga ramię w znanym pozdrowieniu i bawi się modelem pancernika. W innym ujęciu "führer", ubrany w złocisty dres do joggingu, trenuje boks ze swoim żydowskim trenerem i zostaje przezeń rozłożony na deskach. Reżyser zagląda też do sypialni: podczas aktu miłosnego Ewa Braun skarży się: "Mój wodzu, nie czuję ciebie!". Na co Hitler: "A więc muszę się powiększyć!".

Czy takie komediowe podejście przyczynia się, jak chcieliby obrońcy Levy'ego, do zerwania z Hitlera maski demona i uderzenia weń za pomocą satyry? Chyba nie. "Mój wodzu" to kiepska komedia, chwilami niebezpiecznie niesmaczna - np. w scenie, gdy Goebbels wprowadza ściągniętego z kacetu Grünbauma w jego zadanie i mówi: "A jeśli chodzi o ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, to cóż, niech pan nie bierze tego osobiście".

Czy więc Hitler to także temat do śmiechu? O tym dyskutuje się teraz namiętnie w prasie i w telewizyjnych audycjach kulturalnych. Wygląda to trochę na wyważanie drzwi dawno otwartych, bo na pytanie to odpowiedź padła już dawno: śmiać się wolno i należy, wszystko zależy tylko od tego, w jakim stylu! Aby obiektem śmiechu uczynić bestię, trzeba być mistrzem w swoim fachu. Takim, jak np. reżyser Ernst Lubitsch, emigrant z Niemiec, który trafił do Hollywood i tam nakręcił w 1942 r. wybitny film "Być albo nie być": tematem jego jest okupowana Warszawa i polska trupa teatralna, w której jeden z aktorów potrafi doskonale parodiować Hitlera. Inny przykład, klasyczny wręcz, to oczywiście Charlie Chaplin i jego film "Dyktator", nakręcony w 1940 r., w którym Chaplin gra Hitlera. Obie komedie powstały jeszcze podczas II wojny światowej i celem ich było również zaangażowanie sztuki w walkę z III Rzeszą - właśnie przez ośmieszanie Hitlera (inna sprawa, że Chaplin powiedział później, że nie nakręciłby swego filmu, gdyby już wtedy miał świadomość ogromu zbrodni Hitlera).

Dziś tymczasem za sprawą takich obrazów, jak ten Levy'ego, Hitler staje się - wolno się tego obawiać - kolejną postacią w galerii komediowych pop-figur. Widać to po internecie, w którym komediowy Hitler żyje od dawna własnym życiem. Wśród młodzieży z Europy Zachodniej popularnością cieszy się przykładowo dostępna w internecie seria "Der Bonker" (to parodia niemieckiego słowa "bunkier"). Na wielu stronach internetowych, także w USA, Hitler pojawia się jako postać komiksowa; z innej zaś można się dowiedzieć o epokowym odkryciu Madonny, że to Hitler jest "wynalazcą" AIDS.

A więc: z Hitlera można i należy się śmiać. Także w Niemczech. Jeśli to w ogóle kiedykolwiek było tabu, to zostało już dawno złamane. Problem tylko w tym, że komedia "Mój wodzu!" wcale nie jest komiczna, ale żenująca.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2007