Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Można się zastanawiać, czy przypadkowo wybrano moment, w którym wicepremier odpowiedzialny m.in. za obronność i szef MON ogłosili, że producent z USA dostarczy 250 czołgów dla Wojska Polskiego. Kilkanaście dni wcześniej pojawił się „lex TVN” – projekt ustawy, która może zmusić amerykańskiego właściciela do odsprzedania krytycznej wobec rządu telewizji – uprawnione jest więc pytanie, czy ogłoszenie kontraktu właśnie teraz nie jest elementem jakiejś gry.
Nie zmienia to jednak faktu, że kontrakt nie spadł z nieba: wiosną br. media branżowe donosiły o rozmowach z pięcioma światowymi koncernami, a rządowy program zakupu nowych czołgów trwa od 2017 r. Armia ich potrzebuje w miejsce kilkuset wozów typu T-72, które są dużo starsze niż ich załogi, a wybór amerykańskich abramsów wydaje się racjonalny – zarówno z punktu widzenia militarnego (kupimy najnowszą wersję; podobną wybrał w kwietniu br. Tajwan), jak też politycznego. Kolejny kluczowy kontrakt zbrojeniowy z USA to także inwestycja w relacje z głównym sojusznikiem, budowanie sieci powiązań. Gdyby szukać analogii historycznej: kiedyś Niemcy Zachodnie, wtedy frontowy kraj NATO, podobnie inwestowały w sojusz z USA (różnica jest jednak taka, że RFN była gotowa kupować nawet sprzęt wątpliwej jakości, jak niesławny samolot F-104, przez pilotów zwany „producentem wdów”).
Abramsy trafią do 18. Dywizji: jednostki formowanej od 2019 r., która – z punktu widzenia potencjalnego agresora – stoi mu na drodze do Warszawy.©℗