Cud na Wisłostradzie. Co pokazało nam wojsko i co ukrył rząd

W święto Wojska Polskiego żołnierzom należą się podziękowania za służbę i słowa uznania. Nie zmieni to jednak faktu, że armia staje się pacynką w politycznym teatrzyku PiS-u, a dzisiejszy pokaz w Warszawie to jego sztandarowe przedstawienie.

15.08.2023

Czyta się kilka minut

Defilada „Silna Biało-Czerwona" z okazji Święta Wojska Polskiego, Warszawa, 15 sierpnia 2023 r. / FOT. BEATA ZAWRZEL / REPORTER

Parada tysiąclecia”, jak nazywano dzisiejsze wydarzenie, była pokazem ostatnich zakupów dla naszych sił zbrojnych. Zobaczyliśmy więc pierwsze polskie czołgi Abrams (do końca 2026 roku mamy ich mieć na stanie 366) i lżej opancerzone, ale za to zwrotniejsze południowokoreańskie K2 Black Panther. W Korei zamówiliśmy 180 takich wozów, ale razem z ich producentem zamierzamy uruchomić w Polsce produkcję krajowej wersji, która ma zasilić nasze siły pancerne co najmniej 980 czołgami K2PL. Pojawiły się też kupione wcześniej wyrzutnie systemu obrony wybrzeża NSM, sprawdzone w boju w Ukrainie, chwalone za niezawodność polskie samobieżne haubice Krab, jak również koreańskie K9, które docelowo ma uzupełnić uzbrojenie polskich sił zbrojnych w liczbie co najmniej 212. Nie zabrakło oczywiście amerykańskich wyrzutni HIMARS i ich południowokoreańskiego odpowiednika Czunmu, których łącznie Wojsko Polskie może mieć docelowo na stanie pod pięćset sztuk. Obok nich Wisłostradą przejechały zmodernizowane czołgi Leopard 2PL, których nasza armia jeszcze nie pokazywała publicznie na wydarzeniu takiej rangi.

Zobaczyliśmy też wiele innych pojazdów, które od krótszego lub dłuższego czasu znajdują się na wyposażeniu naszej armii albo niebawem do niego wejdą. Samobieżne moździerze Rak. Wchodzący dopiero do seryjnej produkcji bojowy wóz piechoty Borsuk, a obok sprawdzony w Afganistanie kołowy transporter Rosomak. Niedawno odkupione od US Army opancerzone wozy wsparcia piechoty MRAP Cougar, które – jako konstrukcja – także mają za sobą chrzest bojowy podczas amerykańskich kampanii w Iraku i Afganistanie.

Wszystko to razem miało unaocznić widzom, że minister obrony Mariusz Błaszczak nie składa pustych obietnic, kiedy zapewnia, że już w 2030 roku Polska będzie dysponować najsilniejszą armią lądową w Europie. Zwłaszcza gdy nad głowami przeleciały im jeszcze pierwsze polskie samoloty szkolno-bojowe FA-50, ściągnięte w pośpiechu z Korei właśnie na tę okazję. Udało się nawet uprosić Amerykanów o wypożyczenie kilku supernowoczesnych myśliwców F-35, które również zamówiliśmy w liczbie 32 sztuk, oraz jednego śmigłowca bojowego AH-64 Apache. W końcu i na nie złożyliśmy już zapytanie ofertowe w amerykańskim Departamencie Obrony i czekamy na odpowiedź. W dokumentach deklarujemy chęć zakupu aż 96 takich maszyn, ale utrzymanie takiej liczby śmigłowców bojowych tej klasy przerasta armie znacznie bogatszych od Polski krajów, zapewne skończy się więc na zakupie 24-32. Nawet tyle znacząco wzmocni potencjał obronny polskiej armii.

Na równie dużych zakupach Wojsko Polskie było ostatni raz w czasach, gdy w fotelu Mariusza Błaszczaka zasiadał Wojciech Jaruzelski, czyli na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego stulecia. Z tej epoki pochodzi też większość jego uzbrojenia. Na współczesnym polu walki nie dałoby ono naszym żołnierzom dużych szans na przeżycie.

Licencja na patriotyzm

„Dwie godziny, dwa tysiące stu bezpośrednio zaangażowanych żołnierzy, 30 koni, 22 psy” – tymi słowami głównodowodzący rodzajów sił zbrojnych generał broni Wiesław Kukuła zapowiadał paradę w rozmowie z serwisem Defence24. Po trzech latach przerwy wywołanej pandemią wojsko wraca do świętowania na bogato, do czego ma zresztą powody, bo jest dziś oczkiem w głowie rządzących. W tym roku budżetowe i pozabudżetowe wydatki na obronność przekroczą w Polsce 4,3 proc. PKB, co przełoży się na niemal 150 mld zł. To więcej niż tegoroczny budżet Narodowego Funduszu Zdrowia, ale wojna za naszą wschodnią granicą sprawiła, że inwestycje w armię i sprzęt dla niej przestały być przedmiotem politycznych kontrowersji. Opinia publiczna na razie akceptuje politykę hojnego dofinansowywania armii, a PiS, rozpaczliwie poszukujący nośnego wątku przewodniego dla swojej kampanii wyborczej, widząc te nastroje ochoczo uderza w militarny bębenek. Minister Błaszczak niemal każdą konferencję prasową oprawia w sprzęt dla wojska i towarzystwo żołnierzy. Premier Morawiecki zaczął już nawet ubierać się na takie okazje w przygaszone zielenie i brązy; lada moment zacznie pojawiać się w mundurze. PiS za wszelką cenę usiłuje skleić wyborcom swoje rządy z poczuciem bezpieczeństwa, o czym ani przemawiający podczas parady prezydent Andrzej Duda, ani minister Błaszczak nie pozwolili zapomnieć słuchaczom. 

15 sierpnia, w święto upamiętniające uratowanie młodej polskiej państwowości, padły w Warszawie słowa o politycznych poprzednikach, którzy z premedytacją rozbrajali Polskę i chcieli bez walki oddawać potencjalnemu agresorowi tereny Polski na wschód od Wisły. 
Andrzej Duda dorzucił przy okazji kilka zdań o potrzebie ponadpartyjnego konsensusu w kwestiach obronności, ale w kontekście, który nie pozostawiał słuchaczom cienia wątpliwości, kto temu konsensusowi ma nadawać kierunek. Czy taki pomysł na kampanię się PiS-owi sprawdzi, dowiemy się 15 października. Już dzisiaj można za to z pełną odpowiedzialnością za słowa stwierdzić, że głównym poszkodowanym w tej zabawie będzie prędzej czy później nasza armia. W symboliczny sposób w swoim wystąpieniu dał temu wyraz Mariusz Błaszczak, poświęcając podziękowaniom dla świętujących żołnierzy jedno zdanie. Podziękowania dla prezesa Kaczyńskiego zajęły ministrowi aż trzy zdania.

Armia skarbu państwa

W demokratycznej Polsce wojsko miało być apolityczne, choć oczywiście podlegające cywilnej kontroli kolejnych demokratycznie wybieranych rządów. Polityka miała zatem toczyć się swoimi koleinami, przypominającymi często rynsztok, ale w bezpiecznej odległości od kluczowej dla kraju kwestii, jaką jest bezpieczeństwo. To, co robi dziś PiS, stoi w sprzeczności z tamtymi pryncypiami i ze standardami współczesnego państwa demokratycznego, które nie pozwala wojsku zbliżać się do doraźnej polityki. Jakiś czas temu świat obiegło nagranie z konferencji prasowej australijskiego ministra obrony, który w trakcie spotkania z dziennikarzami nagle zboczył z głównego tematu związanego z armią. Towarzyszący mu generał taktownie przerwał cywilnemu zwierzchnikowi i oznajmił, że w tej sytuacji zmuszony jest opuścić spotkanie wraz ze wszystkimi żołnierzami, którzy stali za plecami polityka. Czy ktoś dziś wyobraża sobie podobną sytuację podczas wystąpienia Błaszczaka lub Morawieckiego?

Część polskich wojskowych, o dziwo, dobrze odnalazła się w nowych realiach. Państwo wymaga, ale za to przynajmniej zaczęło sensownie płacić. Plany budowy trzystutysięcznej armii, które rząd PiS-u uczynił jednym z filarów swojej wizji silnego państwa, oznaczają przecież, że wojsko będzie potrzebować wielu nowych generałów i pułkowników. Z okazji sierpniowego święta prezydent Andrzej Duda wręczył nominacje generalskie 13 oficerom. 
Wcześniej, w święto Konstytucji 3 Maja, taki sam zaszczyt spotkał sześciu innych. Z wypowiedzi polityków obozu władzy wynika, że dopóki będą rządzić, dopóty wojsko pozostanie największym pieszczochem budżetu: rosnąć ma nie tylko liczebność wojska, ale także zarobki żołnierzy zawodowych oraz wydatki na uzbrojenie. 14 sierpnia MON złożył zamówienie na kolejny bojowy wóz piechoty, tym razem w wersji ciężko opancerzonej i niepływającej. Kilkanaście dni wcześniej minister Błaszczak parafował zamówienie na trzy nowoczesne fregaty dla Marynarki Wojennej RP, chyba najbardziej zaniedbanej i niedoinwestowanej formacji w polskich siłach zbrojnych, a na rozstrzygnięcie czeka przetarg na nowe okręty podwodne. 

Trudno w zasadzie wskazać dziś wycinek wojskowej rzeczywistości, do którego nie dotarłyby pieniądze z budżetu – lub przynajmniej ich zapowiedź. Nikt, włącznie z wojskowymi, nie ma jednak odwagi publicznie przyznać, że zakupy nowoczesnego uzbrojenia, choć potrzebne, odbywają się w sposób, delikatnie mówiąc, daleki od przemyślanego i przejrzystego.

Na co zabraknie, jeśli nie zabraknie na armię

Przykłady można łatwo mnożyć. Wielce udany projekt armatohaubicy Krab, dzieło inżynierów Huty Stalowa Wola, zamieniamy oto na importowane z Korei armatohaubice K9, które – w przeciwieństwie do polskich – nie przeszły testu prawdziwego pola walki. Oficjalnie dlatego, że polski zakład nie jest w stanie dostarczyć nam szybko tylu Krabów, ilu potrzebuje wojsko (lwią część armatohabic, które były na wyposażeniu naszych artylerzystów, oddaliśmy bądź sprzedaliśmy Ukraińcom). Nieoficjalnie mówi się, że właśnie tego zażądali Koreańczycy w zamian za podpisanie z Polską szerokiej umowy na dostawy ich uzbrojenia wartego łącznie ponad 14 mld dolarów.

W absurdalny wręcz sposób mnożymy też liczbę modeli śmigłowców na wyposażeniu armii, co nie tylko nabawi w przyszłości migreny naszych wojskowych logistyków, ale przede wszystkim podniesie koszty eksploatacji. W dodatku nadal kupujemy sprzęt „z półki”, czyli w wersji przygotowanej dla armii kraju producenta, a nie dla naszych żołnierzy. Pierwsze czołgi K2 do polskich jednostek trafiły prosto z zasobów magazynowych armii koreańskiej. Kolejne z partii 180 zamówionych maszyn będą dopiero wyprodukowane, ale również w wersji opracowanej dla Koreańczyków. Ale do nich przynajmniej nie zabraknie amunicji. Za 32 supermyśliwce F-35, które mają wejść na wyposażenie polskiego lotnictwa na przełomie 2025 i 2026 roku, zapłacimy do 4,6 mld dolarów (w kontraktach z amerykańskim przemysłem zbrojeniowym określono maksymalny pułap cenowy). Niemcy za 35 tych myśliwców zapłacą aż 8,4 mld dolarów, ale wraz z maszynami kupują dla nich pełen pakiet uzbrojenia. Owszem, Berlin, w przeciwieństwie do Warszawy, nie ma na wyposażeniu myśliwców F-16, z którymi F-35 może współdzielić uzbrojenie, ale łatwo też wyliczyć, że niemal podwajając liczbę wielozadaniowych maszyn nie zwiększamy dla nich odpowiednio zapasu amunicji. 

Parada na Wisłostradzie nie dała nam okazji do takich obserwacji. Przeciwnie, miała pokazać, że już dziś Wojsko Polskie dysponuje dostatecznym potencjałem odstraszającym, żeby powstrzymać zakusy ewentualnego agresora. Tyle że to niestety nieprawda. Zamówiony sprzęt dopiero zaczyna trafiać do Polski. Z niemal tysiąca czołgów K2, które mamy mieć na wyposażeniu, w tej chwili dysponujemy 28. Ze 116 Abramsów z pierwszej partii dotarło zaledwie 14. Około 1400 bojowych wozów piechoty Borsuk to również pieśń dalekiej przyszłości, bo pojazd ten dopiero wejdzie do seryjnej produkcji. A przecież wojsko musi jeszcze nauczyć się pracy z nowym sprzętem, a potem zgrać jego poszczególne rodzaje na poziomie brygad i dywizji. To zadanie na lata. I to przy odpowiednim poziomie finansowania. Ani minister Błaszczak, ani cieszący się z nowych zakupów wojskowi nie chcą tymczasem przyznać publicznie, że zakupy uzbrojenia stanowią jedynie wycinek kosztów jego użytkowania. W cyklu życia samolotu czołgu czy okrętu od 60 do nawet 75 proc. wydatków pochłaniają serwisy, bieżące naprawy i zwykła eksploatacja. Tysiącom podatników oglądającym paradę należałaby się zatem jeszcze informacja, że w kolejnych latach, dla utrzymania tego arsenału w należytym stanie, państwo polskie będzie musiało wydawać na obronność nie 3-4 proc. PKB rocznie, ale około 5 proc. Najpewniej kosztem budżetu na edukację, opiekę zdrowotną czy kulturę.

Armia bez wojska

Świętujące Wojsko Polskie ma zresztą jeszcze jeden problem, którego nie sposób dostrzec oglądając paradę. Nawet z nowoczesnym uzbrojeniem i wyższymi płacami nie stanowi dla młodych Polaków atrakcyjnej ścieżki kariery. 

„W 2015 roku Wojsko Polskie liczyło 95 tysięcy żołnierzy – dziś 172,5 tysiąca żołnierzy. To jest właśnie dowód tego, że polskie władze poważnie traktują to wszystko, co związane jest z bezpieczeństwem naszej ojczyzny” – w ten typowy dla siebie sposób Mariusz Błaszczak opisywał w czerwcu stan osobowy armii. Minister taktowanie przemilczał jednak fakt, że w jego metodologii na tę liczbę składają się nie tylko zawodowi wojskowi, ale także żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej, studenci uczelni wojskowych (od tego roku wlicza się każdego, kto ukończy nie trzeci, tylko pierwszy rok studiów) oraz ochotnicy odbywający krótką dobrowolną służbę zasadniczą. Samych zawodowych wojskowych mamy obecnie zaledwie 125,7 tys. (według stanu na luty br.). Gdyby minister nie chciał wprowadzić opinii publicznej w błąd, musiałby więc przyznać, że od początku rządów Prawa i Sprawiedliwości Wojsku Polskiemu przybyło nie 77,5 tys. żołnierzy, ale zaledwie 30,7 tys. – bo wymieniona przez niego liczba 95 tys. dotyczyła wyłącznie zawodowych wojskowych. 

Armia boryka się nie tylko z niedostatecznie dużą liczbą chętnych do służby. Równie bolesnym problemem pozostają przedwczesne odejścia ze służby doświadczonych oficerów i podoficerów. W ubiegłym roku – jak wynika z danych udostępnionych przez MON – z armią pożegnało się 8 988 zawodowych żołnierzy. Na szczęście w tym samym czasie podpisano kontrakty z 13 742 innymi. To bezsporny sukces rządu PiS, choć zapewne pomogły mu wydarzenia z początku ubiegłego roku, gdy wybuch wojny w Ukrainie wywołał masowe zainteresowanie Polaków obronnością i zwiększył liczbę chętnych do służby. Nawet w takim tempie powiększenie liczebności Wojska Polskiego do zapowiadanych 250 tys. żołnierzy zawodowych i 50 tys. żołnierzy WOT potrwa jednak nie siedem, lecz 26 lat. 
Część nowoczesnego sprzętu, który 15 sierpnia przejechał przed nosem zadowolonego ministra Błaszczaka, może więc za kilkanaście lat okazać się po prostu bezużyteczna. Zabraknie personelu, który mógłby go obsługiwać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej