Żywioły zmieniają świat

Katastrofy to kluczowe momenty ludzkiego doświadczenia. Czy kataklizm, który dotknął Birmę, może przynieść też dobre skutki?

13.05.2008

Czyta się kilka minut

W ponad tydzień po tym, jak nad Birmą przeszedł cyklon "Nargis", w kraju panuje chaos i rozpacz: szacuje się, że zginęło nawet 100 tys. ludzi, a życie kolejnych setek tysięcy jest zagrożone przez głód, brak wody i epidemie. A także przez politykę rządzącej junty wojskowej, która po długich wahaniach zgodziła się łaskawie przyjąć pomoc z zagranicy (choć nie od wszystkich; na "czarnej liście" tych, którym początkowo pomagać nie pozwolono były USA). Władze nie zgodziły się jednak wpuścić do kraju organizacji humanitarnych - i nikt nie wie, jak rozdzielana jest pomoc i czy trafia do potrzebujących.

"Trzeba być przezornym"

Wszystko po to, by zachować władzę - po tym, jak kilka miesięcy temu junta krwawo stłumiła demonstracje opozycji, inspirowane przez buddyjskich mnichów, generałowie najwyraźniej boją się, że kataklizm może mieć także skutki polityczne.

Historia pokazuje, że nie jest to myślenie pozbawione racji.

Bo trzęsienia ziemi, tsunami, erupcje wulkanów, cyklony, powodzie, pożary czy klęski suszy czasem torują drogę wielkim, niekiedy rewolucyjnym przemianom: upadają rządy, rodzą się nowe państwa, strony konfliktów wyciągają rękę do zgody. Zdarza się, że największy wróg zaskarbi sobie sympatię i uznanie. Nie przypadkiem wizerunek USA od razu się poprawił, gdy nie zwlekając pospieszyły one z pomocą krajom, które ucierpiały w następstwie potężnego tsunami na Oceanie Indyjskim w Boże Narodzenie 2004 r.

Z drugiej strony, za nieudolność w sytuacji klęski żywiołowej, za brak wyobraźni, zlekceważenie potrzeb zwykłych ludzi można zapłacić wysoką cenę. Przekonał się o tym Sojusz Lewicy Demokratycznej po pamiętnej wielkiej powodzi z lipca 1997 r. - mimo że jej skutki trudno choćby odlegle porównywać np. ze skutkami birmańskiego cyklonu. Ówczesne słowa premiera Włodzimierza Cimoszewicza, że "trzeba być przezornym i się ubezpieczać", odebrano jako przejaw arogancji i lekceważenia. Wkrótce SLD przegrał wybory i choć trudno jest orzec, jak duży udział miało w tym wystąpienie premiera, na pewno partii nie pomogło.

Nie inaczej było w USA po przejściu huraganu "Katrina" w sierpniu 2005 r. Reputacja władz stanowych i federalnych, które nie radziły sobie z opanowaniem sytuacji w zniszczonym Nowym Orleanie, ogromnie ucierpiała.

Narodziny państwa

Najbardziej spektakularnym wydarzeniem, mającym prapoczątki w wielkiej klęsce żywiołowej, było powstanie Bangladeszu. W 1970 r., gdy na jego terenach szalał cyklon "Bhola", państwa o takiej nazwie nie było jeszcze na mapie. Między Indie na zachodzie i Birmę na wschodzie wciśnięty był niewielki, ale gęsto zaludniony Pakistan Wschodni - dzieło Brytyjczyków. Przyznając niepodległość Indiom, swej "perle w koronie", podzielili oni kolonię wedle kryterium wyznaniowego: na hinduistyczne Indie i muzułmański Pakistan. Na ten ostatni zaś przez ponad 20 lat składały się dwie części: zachodnia (Pakistan) i wschodnia (Bengal).

Przejście przez Bengal potężnego huraganu pochłonęło ogromną liczbę ofiar: 300 tys., może nawet 500 tys. Ale władze Pakistanu nie wykazały zapału ani sprawności w organizowaniu pomocy. Wybuch niezadowolenia doprowadził do wojny, która rok później zakończyła się oderwaniem Pakistanu Wschodniego. Tak powstał Bangladesz.

Związek między kataklizmem i narodzinami państwa jest w tym wypadku widoczny. Nie zawsze tak bywa. Brytyjski dziennikarz Simon Winchester wiąże np. niepodległość Indonezji, proklamowaną w 1945 r., z erupcją wulkanu Krakatau, która w 1883 r. zabiła 40 tys. ludzi. Pięć lat później w Indonezji wybuchło powstanie przeciw Holendrom. Był to, zdaniem Winchestera, pierwszy krok Indonezji na drodze do suwerenności. Do buntu, jak pisze w swej książce "Krakatoa: The Day the World Exploded" ("Krakatau: Dzień, w którym wybuchł świat"), być może by nie doszło, gdyby nie opieszałość Holendrów po tragedii. To dzięki niej bowiem zaczęła się kształtować świadomość narodowa.

Także upadek Anastasio Somozy, dyktatora Nikaragui, nie nastąpił od razu po trzęsieniu ziemi, które w 1972 r. zniszczyło 90 proc. stolicy państwa, Managui, i zabiło 6 tys. mieszkańców. Minęło siedem lat, zanim dyktator utracił władzę na rzecz sandinistowskiego Frontu Wyzwolenia Nikaragui. Ale to trzęsienie właśnie otwarło do tego drogę, obnażając nieudolność władz i korupcję ludzi z otoczenia Somozy, którzy przechwycili znaczną część pomocy zagranicznej.

Z kolei na los cesarza Etiopii Hajle Selassjego miała wpływ susza, która w 1973 r. dotknęła znaczną część kraju. W jednej tylko prowincji Wollo zmarło z głodu 200 tys. ludzi. W 1974 r. cesarz został obalony przez grupę młodych lewicujących oficerów. Być może wypadki potoczyłyby się tak samo, nawet gdyby nie było suszy i głodu. Faktem jest jednak, że bezczynność władz pogrążyła popularnego niegdyś władcę w oczach poddanych.

Wyjście na dobrą drogę

Nie przypadkiem z wystąpieniem kataklizmów tam, gdzie trwają konflikty i toczą się wojny, często wiąże się nadzieje na ich zakończenie. To dlatego, że skuteczność pomocy i odbudowa zniszczonych terenów wymagają współdziałania. Dzięki temu pokój przychodzi nieoczekiwanie w sytuacjach, zdawałoby się, niemal beznadziejnych - jak np. w prowincji Aceh na Sumatrze. Ruch Wyzwolenia Aceh (GAM) przez blisko 30 lat walczył o jej oderwanie od Indonezji. W 2004 r. Aceh stało się największą ofiarą tsunami - najwięcej zabitych (220 tys., z 300 tys. zabitych ogółem w rejonie Oceanu Indyjskiego), największe zniszczenia.

Wobec powagi sytuacji wojska rządowe i dowództwo partyzantów zdecydowały się na zawieszenie broni i nawiązanie rozmów. GAM wyrzekła się niepodległościowych aspiracji, jej oddziały obiecały złożyć broń, a dowódcy wojskowi zobowiązali się do wycofania żołnierzy z prowincji. "Obie strony - stwierdzono w porozumieniu z sierpnia 2005 r. - są głęboko przekonane, że tylko pokojowe rozwiązanie konfliktu umożliwi odbudowę Aceh po tsunami".

Grecję i Turcję z kolei zbliżyły dwa trzęsienia ziemi, które latem 1999 r. nawiedziły najpierw zachodnią Turcję (20 tys. ofiar śmiertelnych), a potem Grecję (znacznie mniej, bo tylko 140 ofiar). Hojność Greków, którzy pierwsi przysłali do Stambułu pomoc, Turcy przyjęli ze zdumieniem, ale i z radością. Minister zdrowia, który publicznie zauważył, że "grecka krew jest Turkom niepotrzebna", pożegnał się ze stanowiskiem. Nic dziwnego, że gdy parę tygodni później wskutek wstrząsów ucierpiały Ateny, Turcy odwzajemnili się Grekom z pełnym przekonaniem. Stosunki obu krajów trudno nazwać przyjaznymi, ale zniknęło z nich dawne napięcie czy wręcz wrogość. Ciekawe zresztą, że pomoc, jaką Turcja otrzymała również od Armenii, wcale nie przełożyła się na ocieplenie kontaktów.

Nie zawsze jednak sprawy przybierają tak pomyślny obrót. Tsunami nie doprowadziło do zakończenia wieloletniej wojny domowej w Sri Lance. Nie spełniły się nadzieje, że szybka pomoc amerykańska dla ofiar trzęsienia ziemi w mieście Bam w Iranie (2003 r., 26 tys. ofiar) przyniesie poprawę stosunków USA z tym krajem. Podobnie w Kaszmirze: trzęsienie z listopada 2005 r. (70 tys. ofiar w Pakistanie, 1400 w Indiach) nic nie zmieniło w stosunkach indyjsko-pakistańskich.

Winni wśród rządzących

Dlaczego klęski żywiołowe mogą pociągać zmiany polityczne? Według Marka Pellinga i Kathleen Dill, autorów opracowania przygotowanego dla Chatham House (brytyjskiego instytutu spraw międzynarodowych), istotnym czynnikiem jest bezradność państwa, które nie potrafi zareagować właściwie. W tej sytuacji - piszą - może powstać próżnia w sprawowaniu władzy, a to stwarza innym pole do działania, zarówno w sferze społecznej, jak politycznej.

Frank Furedi - socjolog z uniwersytetu Kent i autor wydanej już po tsunami książki "Politics of Fear, Beyond Left and Right" ("Polityka strachu. Poza lewicą i prawicą") - zauważa z kolei, że zmienia się sposób postrzegania katastrof naturalnych i ich przyczyn. Dawno temu uważano, że do kataklizmów dochodzi z woli Boga (bogów), a więc należy przyjąć je z pokorą. Później dostrzegano w nich działanie sił natury. Teraz winą obarcza się też człowieka: wielki biznes albo rządzących. Powodzie mają więc tragiczne skutki nie dlatego, że chce tego Bóg albo przyroda, lecz dlatego, że chciwi przedsiębiorcy budują domy tam, gdzie robić tego nie wolno.

Czy rozpacz Birmańczyków też może obrócić się przeciw juncie? Działania władz wojskowych są krytykowane, to prawda, ale krytyka trafia głównie do uszu dziennikarzy zagranicznych. Bo do pomocy wysłano za mało żołnierzy, choć do tłumienia demonstracji nigdy ich nie brakuje. Bo władze, choć skłonne przyjąć pomoc rzeczową z zagranicy, nie chciały wpuścić ludzi, którzy mieli tę pomoc rozdzielać. Bo zignorowano ostrzeżenia o nadciągającym huraganie. Bo wreszcie generałów bardziej obchodzi referendum konstytucyjne, które ma legitymizować ich rządy, niż los ludzi. Referendum odłożono tylko tam, gdzie nie da się go przeprowadzić, i tylko o dwa tygodnie. Gdzie indziej odbyło się w minioną niedzielę.

"Katastrofy to wyznaczniki historii, kluczowe momenty ludzkiego doświadczenia" - pisze Furedi. Czy także dla Birmy?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2008