Żywe Ciało

Są miejsca, gdzie symbolika tego święta jest wciąż żywa. Są też takie, gdzie jego znaczenie zaczyna się zacierać. Wtedy to, co miało zbliżać do tajemnicy, staje się pustą, niewygodną formą.

12.06.2017

Czyta się kilka minut

Procesja Bożego Ciała w Gdańsku-Brzeźnie, 2016 r. / Fot. Maciej Kosycarz / KFP
Procesja Bożego Ciała w Gdańsku-Brzeźnie, 2016 r. / Fot. Maciej Kosycarz / KFP

Pamiętacie, jak robiliśmy któregoś roku ołtarz ze zdjęciami księży pochodzących z naszej parafii?

– Tak, udało nam się znaleźć wszystkich trzech.

– I ja mówiłam, żeby Kazika najwyżej powiesić, bo najprzystojniejszy. A tuż za mną stała Kazikowa siostra i się ze mnie śmiała.

– A jak innym razem Jan rozwieszał tiul? Parkinsona miał, młody chłopak. Uparł się, że wejdzie na drabinę. Ręce mu okropnie drżały, ale zawiesił.

– Jak u mnie ołtarz był, to mi kiedyś wszystkie winogrona pozrywali. Rosły niedaleko, więc kto przechodził i brał gałązkę z ołtarza, to obrywał też winogrona. Patrzę, a zostały same suche kikuty.

– Bo u Marysi bardzo długo były ołtarze. Teraz ksiądz wybrał inne miejsce, niedaleko figurki.

– I dobrze, że już nie u mnie. Przynajmniej mogę iść na procesję. Dawniej musiałam zostać i pilnować, bo przecież wszystko otwarte.

– Nie mów, Marysiu! Przecież ty tym żyłaś!

– No, jak jednego roku usiadłam po procesji i przez okno popatrzyłam, to aż miałam świeczki w oczach. Tak było pięknie! – mówi pani Maria, organistka z podkrakowskiej Dąbrowy Szlacheckiej, i dyskretnie ociera oczy chusteczką.

Wizja Julianny

Kiedy w 1207 r. 16-letnia Julianna z klasztoru w Cornillon, w Belgii, po raz pierwszy miała dziwne, niepokojące wizje, bez wątpienia nie mogła przewidzieć, że staną się one pośrednią przyczyną wzruszeń pani Marii, kobiety żyjącej na przełomie XX i XXI w. Zresztą długo w ogóle nie była w stanie zrozumieć, co oznacza ten obraz: tarcza księżyca z niewielką ciemną plamą na jej tle. Dopiero wiele lat później, już jako przeorysza klasztoru, otrzymała wyjaśnienie zagadki. W 1245 r. ukazał jej się Chrystus.

Wyjaśnił: księżyc to symbol roku liturgicznego, ciemna plama – to znak, że brakuje w nim święta, które w należyty sposób uczciłoby sakrament Eucharystii. Wskazał nawet dzień tego święta – czwartek po niedzieli Trójcy Świętej. Miało mieć charakter uroczysty i radosny, zupełnie inny od wyciszonego i refleksyjnego Wielkiego Czwartku.

Wieść o objawieniach Julianny dotarła do biskupa Liège, Roberta z Thourotte, który nakazał zbadać ich prawdziwość, a następnie wprowadził święto w swoim biskupstwie. Tylko że w tym samym roku zmarł, a wśród duchowieństwa znów pojawiły się wątpliwości co do autentyczności wizji. Juliannę podejrzewano o herezję. Została przeniesiona do klasztoru gdzieś na prowincji. Zmarła jako pustelnica, zanim temat święta Eucharystii powrócił.

W latach 60. XIII w. zainteresował się nim papież Urban IV. Kazał ponownie zbadać sprawę objawień Julianny. Przyjmuje się, że skłonił go do tego cud eucharystyczny podczas mszy w Bolsenie. Kiedy jeden z księży przełamywał konsekrowaną hostię, z opłatka popłynęła prawdziwa krew i skropiła leżący na ołtarzu korporał. Został on natychmiast przesłany do przebywającego w Orvieto papieża, a gdy ten zobaczył ślady krwi, uznał to za znak, by mocniej skupić się na kulcie Najświętszego Sakramentu.

Ustanowił święto dla Rzymu, a ułożenie tekstów liturgicznych zlecił św. Tomaszowi z Akwinu. W 1317 r. Jan XXII ustanowił święto Bożego Ciała dla całego Kościoła. W 1320 r. dotarło do Polski, do Krakowa. Od XV w. utarł się zwyczaj towarzyszącej świętu procesji, do dziś praktykowany we wszystkich kościołach w Polsce.

Najważniejszy Gość

W parafii Najświętszej Marii Panny w Dąbrowie Szlacheckiej jeden ołtarz przygotowują mieszkańcy położonego w pobliżu Wyźrału, drugi – wierni z Wołowic, trzeci – z samej Dąbrowy. Czwarty to żywy ołtarz – stolik z monstrancją otaczają dzieci komunijne. Gromadzą się na placu niedaleko kościoła, pod punktem aptecznym i remizą strażacką. W rękach trzymają małe bochenki chleba, kwiaty lub zielone gałązki.

– I ten ołtarz jest najpiękniejszy! – mówi jedna z parafianek.

Przygotowania w parafii zaczynają się od zebrania pieniędzy na kwiaty.

– Ludzie dają chętnie. Jeszcze dopytują, czy na pewno tyle wystarczy, bo o tej porze kwiaty drogie – opowiada pani Marta.

Pani Maria jedzie rano na giełdę. Przywozi lilie, róże, margaretki. Dzień przed Bożym Ciałem przygotowują miejsce pod ołtarz.

– Im trudniejszy teren, tym większa radość – pani Marta zaciera ręce. – Czasem trzeba wykosić, zagrabić, ułożyć panele, żeby wyrównać. Potem panowie montują stelaż pod ołtarz. Temat dekoracji wyznacza ksiądz proboszcz, zwykle związany jest z tematem roku liturgicznego. Reszta należy już do nas. A więc tiule, obrazy, kwiaty i oczywiście mnóstwo gałązek.

– U nas zawsze to są lipy – dopowiada pani Maria. – Czemu? Nikt już nie pamięta. Może starsi by wiedzieli...

– Dawniej z tych gałązek robiło się krzyżyki i ustawiało na polach, żeby był urodzaj – wyjaśnia pani Marta. – Kiedyś każdy miał kawałek pola. Moi rodzice pracowali w mieście, ale skrawek ziemi uprawiali. Dziś już mało kto pracuje na roli. Teraz ludzie zabierają gałązki do domu, żeby się darzyło.

– Ktoś mi mówił – dopowiada pan Franciszek – że dawniej te gałązki suszyło się i jak ktoś umarł, to spalało. Trochę jak kadzidło.
Ze znalezieniem chętnych do pracy nie ma problemu. Ludzie, jak tylko zobaczą, że coś zaczyna się dziać, spontanicznie podchodzą, dopytują, w czym pomóc, biorą w ręce grabie lub młotek.

– U nas na wsi to jest jedno z najważniejszych świąt – mówi pani Maria. – Atmosfera taka, jakby to była druga Wigilia.

– Bo to jest dzień, kiedy Jezus jest blisko – dopowiada ks. Józef Sowa, proboszcz parafii. – Blisko naszych domów i nas samych.

– To najważniejszy, wyjątkowy Gość i dlatego staramy się przygotować wszystko jak najpiękniej – wyjaśnia pani Marta. – Ta wiara jest mocno zakorzeniona w naszych sercach. Tego uczyliśmy się od małego. Obserwowaliśmy naszych rodziców i widzieliśmy, że dla nich to wyjątkowy dzień. Moja świętej pamięci mama zawsze mówiła, że w Boże Ciało niebo jest otwarte.

Czyny, nie słowa

Pierwsze ołtarze robiła jeszcze jego babcia. Potem ten obowiązek przejęli rodzice. Od małego im pomagał, a dziś sam z żoną i dziećmi stawia ołtarz na procesję Bożego Ciała. Pan Aleksander mieszka na terenie parafii Pana Jezusa Dobrego Pasterza w Krakowie, z wykształcenia jest inżynierem.

– Kiedy po raz pierwszy przyszło mi samemu przygotować ołtarz, rozrysowałem sobie projekt. Przemyślałem, jak najlepiej skonstruować stelaż, jak dobrać wymiary stolika pod monstrancję. Zbudowałem zgodnie z tym planem. W kolejnych latach było już łatwiej, bo całą konstrukcję demontowałem i zabezpieczałem w szopie. Wystarczyło tylko wynieść i ponownie skręcić.

Budowę ołtarza rozpoczynali zawsze rano, przed procesją. Ale już tydzień wcześniej przy stole toczyły się rozmowy.

– Jakie kwiaty wybrać, bo przecież Boże Ciało różnie wypada. Więc czasem braliśmy coś z naszego ogródka, a czasem trzeba było kupić. Który obraz wywiesić – może ten z Matką Boską? Dostałem go dawno temu od matki, a teraz wisi u mnie w pokoju.

Zwykle na stelażu wieszaliśmy dywan, na nim montowaliśmy obraz. Mama hodowała w domu palmy. Kiedy jeszcze żyła, zawsze upierała się, żeby je wykorzystać do dekoracji i musieliśmy z ojcem nosić ciężkie donice.

I zielone gałązki. Posadził na działce specjalnie kilka brzózek. Lubi, kiedy wokół ołtarza jest dużo zielonego.

– Dla mnie najważniejsze jest to, żeby w przygotowanie ołtarza włożyć całe serce. Nie zrobić tego ot tak, żeby odfajkować. Zawsze w trakcie pracy przystajemy, przyglądamy się, coś zmieniamy, zastanawiamy się, co jeszcze dodać. Żeby było jak najpiękniej. Robi się to na cześć... Nie, to chyba zbyt duże słowo. Po prostu. Robi się to dla Boga.

– Boże Ciało to jest właśnie ciało i dlatego w tym dniu tak ważne jest przeżycie w ciele: poprzez konkret, przez pracę, przez nasze zmysły – mówi ks. Grzegorz Strzelczyk, teolog. – Najważniejszą prawdą tego dnia jest to, że obecność Chrystusa jest nie tylko symboliczna, ale rzeczywista. To potrzeba wyrażenia tej prawdy stoi u początków święta. Czasem mamy problem z tym, że to w ten sposób ma się wyrazić.

Słabnący zapał

– Tak, budowaliśmy te ołtarze od lat, ale ostatnio trochę straciłem serce – przyznaje pan Aleksander. – Lata już nie te, sił brakuje. Żona niedawno ciężko chorowała, więc już nie może mi pomagać. Synowie wyjechali za granicę za chlebem. Poza tym niedawno ksiądz zamówił gotowe banery do ołtarzy. Druk wielkoformatowy. Przyznam szczerze: nie za bardzo mi się to podoba. Dawniej trzeba było pomyśleć, na czym ten obraz zawiesić, jak go udekorować. To wymagało inwencji, pomysłu. Wysilić się było trzeba. Teraz wszystko jest spod jednej sztancy. Owszem, jak ksiądz prosi, to mu miejsce na ten baner udostępnię, jakieś dekorację zrobię. Ale to już nie to samo.

Pani Małgorzata przez wiele lat mieszkała w Krakowie. Pracuje na uczelni. Do podkrakowskiej wsi, z której pochodzi jej mąż, przeprowadziła się niedawno. Szybko odnalazła się w lokalnej społeczności. Kiedy ksiądz w ubiegłym roku poprosił o przygotowanie ołtarza na Boże Ciało, mocno zaangażowała się w prace.

– Ponieważ z doświadczenia wiem, że pieniądze często są źródłem konfliktu: pojawiają się wątpliwości, czy na pewno zostały dobrze wydane, kłótnie o to, kto powinien wziąć zakupione ze wspólnej kasy kwiaty lub obrusy, zaproponowałam, żebyśmy przygotowali dekoracje własnym sumptem. Sąsiadka dała piękne lilie z ogrodu. Ja przyniosłam donice z kwiatami ze swojej werandy. Jednak pojawiły się wątpliwości: co roku były wazony z kupionymi kwiatami. Co ksiądz na to powie? Odpowiedziałam ze spokojem, że moje kwiaty są tak piękne, że na pewno się proboszczowi spodobają. Ten incydent jest dla mnie, niestety, odzwierciedleniem relacji, które panują w parafii. Proboszcz nie ma zwyczaju chwalić, jest bardzo krytyczny. To zniechęca do wychodzenia z inicjatywą. Równocześnie respekt wobec księdza jest na tyle duży, że nikt nie ośmiela się zwrócić mu uwagi. Ludzie wolą po prostu się wycofać.

Na spadek zaangażowania w przygotowania do procesji skarży się także pan Józef z krakowskiej parafii Pana Jezusa Dobrego Pasterza. Co roku przygotowuje listę osób, które będą nieść sztandary i feretrony. W sumie wychodzi około pięćdziesięciu. Do każdego dzwoni, żeby potwierdzić, czy na pewno przyjdzie. Ale z każdym rokiem w liczącej ponad tysiąc wiernych parafii coraz trudniej znaleźć chętnych.

– Ja nawet nie mówię o tym, żeby młodzi się zaangażowali. Wiadomo: mają pracę, dzieci. Ale coraz trudniej znaleźć chętnych nawet wśród 60-latków. Ci, którzy najmocniej się włączają, mają po 70-80 lat – tłumaczy pan Józef.

We wspólnocie

Tam, gdzie brakuje więzi, trudno o wspólne przeżywanie i świętowanie.

– Kiedyś tu na ulicy wszyscy się znaliśmy – opowiada pan Aleksander. – Mógłbym po kolei wymienić, kto w którym domu mieszkał. Jak szła procesja, to każde okno było udekorowane: stawiano obrazy, świece i kwiaty. Nawet w tych dziesięciopiętrowych blokach. Powstawały w latach 70. na miejscu dawnych domów jednorodzinnych i ich mieszkańcy dostawali z przydziału nowe mieszkania. Byli tutejsi i na nowym miejscu kultywowali stare tradycje.

Dziś wielu z dawnych mieszkańców nie żyje, wprowadzili się nowi. Coraz więcej jednorodzinnych domów stoi pustych. Niektóre znikają, a w ich miejsce wciskają się nowe bloki. Rzadko w którymkolwiek z nich pojawi się przed procesją choćby obrazek z papieżem.

– W dużych, miejskich parafiach niemożliwe, żeby wszyscy się znali – przyznaje ks. Strzelczyk. – Nie da się takiej relacji sztucznie zbudować. Ona musi istnieć, zanim zaczniemy ołtarz budować lub przygotowywać procesję. To, co w małej parafii, gdzie wszyscy znają się od pokoleń, tworzy się niejako naturalnie, w parafiach miejskich realizuje się przez budowanie mniejszych grup skupiających się wokół określonej formy pobożności: adoracji, modlitwy różańcowej, studiowania Pisma. Z tego, co wiem, w wielu miejscach to się udaje.

Nawarstwienie znaczeń

Od samego początku procesje prowadziły do czterech ołtarzy, które oznaczać miały cztery strony świata: w symboliczny sposób Najświętszy Sakrament wiódł tryumfalny pochód aż po krańce ziemi. Przy ołtarzach odczytywano fragmenty Ewangelii, przy każdym z nich – innego spośród czterech ewangelistów.

Początkowo procesja miała charakter wyłącznie uwielbienno-dziękczynny. Ale już w XV w. nabrała także znaczenia błagalnego – proszono o urodzaj i ochronę przed klęskami. Z czasem na ten rytuał nakładały się kolejne znaczenia. W epoce reformacji stała się sposobem na zademonstrowanie prawdziwej obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie w opozycji do ruchów reformacyjnych, głoszących jej symboliczny charakter.

Procesje coraz bardziej przypominały pełne przepychu orszaki królewskie. „W przedzie, przed Przenajświętszą Hostią kroczyli w szeregu członkowie rozmaitych bractw. Dalej sześciokonny zaprzęg wiózł sztucznie uczyniony owoc Drzewa Żywota, wysoko umieszczony, jakby na scenie. Wokół stali chłopcy przebrani za aniołów i pierwszych rodziców, w pokornej adoracji oddając cześć pokarmowi eucharystycznemu. Następnie pojawiła się Arka Testamentu, otoczona przez dwóch aniołów i dwóch serafinów, którą nieśli kapłani w tiarach i strojach starożytnych. Za nimi kroczył Najwyższy Arcykapłan niosąc świętą księgę. Na końcu jechał wóz ciągniony przez anioły, a na nim Chwała należna Najczcigodniejszemu Sakramentowi. Towarzyszyły jej krwawiące jagnię i orzeł z rozpostartymi skrzydłami, oddający cześć Chrystusowi, oraz inne bardzo liczne wyobrażenia, które nie tylko u katolików, lecz także u schizmatyków szczególny wzbudzały podziw” – zapisano w kronice z Ostroga, co przytacza Józef Smosarski w swojej książce „Świętowanie doroczne w Polsce”.

W okresie rozbiorów, a potem w II RP, polskie procesje stały się dodatkowo manifestem wartości patriotycznych. W okresie PRL-u były manifestacją wiary w opozycji do ateistycznej i antyreligijnej władzy. Na wsiach do obchodów Bożego Ciała zaadaptowano dawne obrzędy pogańskie, takie jak używanie zielonych gałązek do odstraszania klątw lub plecenie wianków z polnych ziół (dziś święcone są w kościołach w oktawę Bożego Ciała).

W wielu krajach zwyczaj procesji na Boże Ciało zanikł. W Polsce jest obecny od ponad 500 lat.

Nieczytelne znaki

Ale niektóre zwyczaje związane z tym wiekowym świętem stają się nieczytelne.

– Popularny jest zwyczaj zabierania z ołtarza zielonych gałązek i zanoszenia ich do domów. Ostatnio ta tradycja przyjęła u nas trochę dziwną formę – mówi pan Aleksander. – Któregoś roku, gdy przechodziłem w procesji koło ołtarza na naszej działce, usłyszałem, jak jedna pani szepcze do drugiej: „Czekaj, wezmę sobie kwiatka. Będę miała na cmentarz”. Raz to nawet przygotowaliśmy z katechetą specjalny sznur i jak ksiądz odszedł od ołtarza, to go rozwiesiliśmy wzdłuż bramy, żeby wszystkie kwiatki nie poznikały.

– Prawdę powiedziawszy, mnie zawsze trudno skupić się podczas procesji – mówi pani Małgorzata. – Rozpraszają mnie ci wszyscy ludzie i toczące się rozmowy, nie zawsze związane ze świętem. Sama łapię się na tym, że jak widzę kogoś znajomego, to zagadam, co u niego słychać. Czasem obserwuję syna, jak z pobłażaniem patrzy na starsze panie w strojach krakowskich, bo już tylko one je zakładają. Zastanawiam się, czy jego pokolenie w ogóle jeszcze odnajduje się w tym święcie. Bo powiedzmy sobie szczerze, że do nich przemawia zupełnie inna estetyka. Wystarczy przypomnieć sobie Lednicę lub Światowe Dni Młodzieży.

U nas

Są jednak ciągle tacy, dla których święto pozostaje ważne i żywe.

– Jednego roku ksiądz proboszcz postanowił, że ze względów logistycznych ołtarz będzie parę domów dalej – wspomina pan Aleksander. – Tam, gdzie brama jest szersza i jest więcej miejsca. Rozumiałem ten wybór, choć nie ukrywam, że trochę mnie zakłuło. Wiele lat temu decyzja o tym, której rodzinie powierzy się budowę ołtarza, była formą wyróżnienia. Ludzie trochę rywalizowali. Tymczasem dom, który wybrał proboszcz, należał do rodziny o kiepskiej reputacji. Tam mieszkali woźnice. Dużo pili, mieli melinę, inni sąsiedzi raczej od nich stronili. Ale skoro już ksiądz tak zdecydował, to co było robić. Ponieważ już miałem przygotowaną dekorację pod ołtarz, wystawiłem ją u siebie na podwórku. Tylko stolika na monstrancję nie postawiłem. I kiedy szła procesja, to ksiądz odruchowo skręcił do nas. Ktoś go zatrzymał, że to nie tu, przez chwilę była konsternacja – przecież zawsze było tutaj, w końcu się wycofał i poszedł dalej. Ale za rok ołtarz znów był przy naszym domu.

– U nas na procesji jest naprawdę pięknie – mówi z dumą ks. Józef, proboszcz z Dąbrowy Szlacheckiej. – Dziewczynki w strojach krakowskich sypią kwiaty, chłopcy dzwonią dzwoneczkami. Jest orkiestra strażacka, feretrony, sztandary. Domy na trasie procesji pięknie przystrojone.

– A tego, co się tu dzieje, kiedy przygotowujemy ołtarze, tej atmosfery, to się nie da oddać słowami – dopowiada pani Marta. – To po prostu trzeba przeżyć. ©


Więcej do czytania na Boże Ciało >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017