Życiorys z dżointem

Podoba mi się w „Dziewięćdziesiątych” ich punkowość. I to, że Shuty tak naprawdę ma gdzieś nudną tyranię konsekwencji. Prawda nikogo nie ma tu wyzwalać, więc nie jest najważniejsza.

02.03.2014

Czyta się kilka minut

To nie jest książka ani równa, ani wycyzelowana. To jest książka punkowa, i – jak każda punkowa rzecz – bywa krytykowana. Co nie zmienia faktu, że wrażenie robi, i że trudno się od niej oderwać. Ja na przykład czytałem ją na telefonie komórkowym, żeby ciągle mieć ją w kieszeni, i żeby móc sobie na nią zerkać w kolejce do kasy w sklepie czy barze. Choć lepiej pasuje do baru, nie ma co kryć.

Podoba mi się w „Dziewięćdziesiątych” ich punkowość właśnie. I to, że Shuty tak naprawdę ma gdzieś nudną tyranię konsekwencji. Jak to w gonzo – prawda nikogo nie ma tu wyzwalać, więc nie jest najważniejsza. Polska też tu nie jest, dodajmy, najważniejsza. Ani nawet lata 90., bo tylko część historii jest w nich osadzonych (choć ważna część, jak historie o jeździe Shutego z bratem na handel na Zachód czy o wyprawie z kolegami na rowerach do Stambułu). Nie Polska jest więc tu najważniejsza ani nie lata 90. Shuty jest najważniejszy. To jest jego münchhausenowski życiorys, ale życiorys snuty od niechcenia, z dżointem w łapie, przy stoliku w knajpie, na lekkiej bani. Są w „Dziewięćdziesiątych” wszystkie wady takiego podejścia do sprawy, ale są też wszystkie jej zalety. Słowem – przysiądziesz się do Shutego, to nie wstaniesz, póki nie dosłuchasz do końca, bo fajnie opowiada, choć historia czasem będzie naginana, podkręcana, rwana, czasem opowiadający będzie sobie z ciebie otwarcie jaja robił, czasem cię będzie wkręcał, czasem czuć, że opowiadając jest ewidentnie nawalony i że trochę mu się opowieść rozłazi, ale to wszystko jakoś niespecjalnie przeszkadza, bo klimat jest okej. Gonzo – jak to się teraz mówi. A co za tym idzie, powrót Shutego do korzeni, do opowieści prostej, mocnej, ale napisanej melodyjnym językiem, smacznym jak oferta gastronomiczna nocnych fast foodów na gastrofazie, językiem, który słyszy się w głowie, gdy się go czyta – choć pod tym względem „Cukier w normie” nadal pozostaje niedoścignionym wzorem, wartym pomnika na środku ronda Kocmyrzowskiego.

No i jeszcze jedno. Last but not least. „Dziewięćdziesiąte” mi się też dlatego podobają, bo Shuty wyjeżdża w nich z Polski i pcha się starą ładą od Poradziecji aż po Murmańsk, snuje się po Bałkanach, po polskich zadupiach, generalnie – jeździ po okolicach, po których ja sam lubię jeździć i o których lubię czytać i pisać. Howgh.


ZIEMOWIT SZCZEREK (ur. 1978) jest pisarzem i tłumaczem, współpracownikiem czasopisma „Nowa Europa Wschodnia”. Opublikował m.in. poświęconą Ukrainie książkę „Przyjdzie Mordor i nas zje”, za którą otrzymał w tym roku „Paszport Polityki”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2014