Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Autoironiczny dystans godny pochwały – czy jednak ograniczając się do suchych, udokumentowanych faktów, zdołalibyśmy ożywić scenę przeszłości i zrozumieć motywacje jej aktorów? Oczywiście nie, stąd potrzeba takich świadectw. Nowa książka Marty Wyki kontynuuje autobiograficzny cykl, a równocześnie stanowi osobną całość, skomponowaną z różnorodnych elementów wokół przewodniego wątku, którym jest doświadczenie pokoleniowe. Mowa o pokoleniu wzrastającym po wojnie, o „ludziach czasów lokatorskich”, dla których stabilizacja epoki przedwojennej była już tylko odziedziczonym wspomnieniem. O stosunku do przeszłości – często przemilczanej i wypartej – i o szukaniu (nieosiągalnej) prawdy biograficznej w rzeczywistości, w której zostało niewiele dotykalnych śladów po tych, co odeszli.
Mamy więc najpierw portrety dwojga przyjaciół ze studiów polonistycznych w Krakowie – Janiny Katz i Jana Goślickiego. Ich życiorysy to kolejny wariant polsko-żydowskiego losu, dramatu niezakorzenienia i po części niespełnienia. Eseje na marginesie pośmiertnie wydanych książek Anny Micińskiej (także koleżanki z czasów studenckich!) i recenzje z autobiografii Jadwigi Staniszkis oraz z rozmowy, jaką z Małgorzatą Szpakowską przeprowadziły jej uczennice, pozwalają wprowadzić na scenę kolejne postacie. Szkice o krakowskim Domu Literatów przy Krupniczej i zakopiańskiej Astorii oraz recenzja ze wspomnieniowej książki Ewy Bieńkowskiej, córki Władysława Bieńkowskiego – działacza komunistycznego, później wyklętego przez władze dysydenta – w której opisany został dom trzeci, „Akwarium” (termin ukuty przez Stefana Kisielewskiego) przy warszawskiej alei Szucha, znów pozwalają na zmianę punktu obserwacji. Tak jakby kamera oddalała się, obejmując coraz większy obszar, jakbyśmy od galerii portretów przechodzili do sceny zbiorowej. Jaką rolę w kształtowaniu poglądów i zachowań aktorów tej sceny odegrał „Przekrój” Mariana Eilego i publikujący w nim Gałczyński? To kolejny temat i kolejne pytanie.
Pastisze (udane) wierszy Iwaszkiewicza, Miłosza, Szymborskiej, Lipskiej, Różewicza, Herberta, J.M. Rymkiewicza, Zagajewskiego i Różyckiego oraz prozy Marka Bieńczyka stanowią w tej książce interludium. A szkic zatytułowany „Pisać jak Paul Auster” to już nie pastisz, ale piękna próba autobiograficznej prozy. „Zanosi się na długi wyż, bezwzględnie słoneczne lato” – w zdaniu kończącym opis wakacyjnych wędrówek w Pieniny, które Kazimierz Wyka odbywał z córkami, leciutka ironia miesza się z melancholią. ©℗
MARTA WYKA, PRZYPOMNIAŁAM SOBIE, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015, ss. 186