Życie z resztek

Życiorysy mają potrzaskane jak kafelki, z których tworzą wnętrze domu. Pomaga im praca.

17.01.2016

Czyta się kilka minut

Oskar ze wspólnoty Betlejem, Jaworzno, 2014 r.  / Fot. Dawid Chalimoniuk / AGENCJA GAZETA
Oskar ze wspólnoty Betlejem, Jaworzno, 2014 r. / Fot. Dawid Chalimoniuk / AGENCJA GAZETA

Betlejem mieści się w Jaworznie, wśród domkówjednorodzinnych.

Pan Włodek jest po udarze, ciężko mu mówić. Tłumaczy z wysiłkiem: – Ksiądz Mirek... na górze... po lewej...

Wnętrza budynku inspirowane są twórczością Friedensreicha Hundertwassera, słynnego austriackiego architekta. Linie proste, monotonia, szare barwy – zakazane.

I chociaż życie mieszkańców Wspólnoty Betlejem toczy się według domowego planu, linie ich życia, jak kafelki na ścianie, to prawie same zakręty.

Dom

Ksiądz Mirosław Tosza siedzi w swoim pokoju na ostatnim piętrze. Nad głową ma sufit, który jednocześnie jest mapą świata.

Opowiada losy podopiecznych, prawie wszystkie pamięta, a było ich już sześciuset. Każdy przyniósł swoją historię, swoje problemy i wrażliwość. Ale również – talent, fach w ręku, pracowitość.

Do Betlejem trafiają bezdomni, uzależnieni, czasem chorzy. Sami znajdują adres i własnymi siłami docierają do Jaworzna. Czasem przywozi ich rodzina, sąsiedzi, znajomi. Bywa, że trzeba odmawiać. Niedawno ks. Tosza usłyszał w słuchawce narzekania: „O, to tak wygląda pomoc ubogim w Polsce!”.

Potrafią być przewrażliwieni, obrazić się o byle co. Zdarzają się tacy, którzy w poprzednim życiu byli kimś, a stracili wszystko w ciągu sekundy. Mają honor i przeszłość, o których nie chcą zapomnieć. – Do każdego trzeba podejść inaczej – mówi ks. Tosza. – Ale zawsze z szacunkiem.

Mają 25 miejsc i konkretne zasady. – Mówimy tak: przyjdź jutro do pracy, zjesz śniadanie, obiad, napijesz się gorącej kawy. Jeśli przyjdzie dziś, jutro, pojutrze, jeśli zobaczymy, że jest w nim wola walki o lepsze życie, damy mu szansę – tłumaczy ks. Tosza.

Zasadą w Betlejem jest m.in. wspólna praca. Wyrabianie ikon z drewna, rękodzieło, stolarstwo. Nie tylko po to, żeby zarobić (choć dom utrzymuje się ze sprzedaży swoich wyrobów i darowizn). – Żeby pokazać, że ktoś na tę pracę czeka – mówi ks. Tosza.

Wspólnota zasłynęła w całej Polsce, kiedy postanowiła pomóc w odbudowie spalonego dachu katedry w Sosnowcu. Mieszkańcy domu przerobili spalone belki na ikony. Kiedy akcję pokazała telewizja, ks. Tosza dostał kilkaset wiadomości z prośbą o ikony. Pieniądze ze sprzedaży Wspólnota przekazała na odbudowę katedry.

Dom – stara szkoła podstawowa – pamięta rok 1913 i Franciszka Józefa, który z okazji narodzin dziecka w cesarskiej rodzinie, ufundował sześć podobnych w całej Galicji. Piętrowy budynek z czerwonej cegły nie pasuje do otoczenia domków jednorodzinnych, zwykłych polskich uliczek.

W kaplicy stoi kominek, który mieszkańcy wykonali własnoręcznie. Składa się z rozbitych kafelków (swego czasu miał szansę zwyciężyć w konkursie na najlepszy kominek w Polsce). W podobnym stylu urządzone są łazienki. Ich autorem jest 55-letni Janusz, były alkoholik. „Kiedyś życie potrzaskane przez alkohol. Dzisiaj z potrzaskanych resztek ceramicznych tworzy mozaikowe dzieła” – opisał siebie w broszurze o Betlejem. Mówi też: – W każdym drzemie fantazja dziecka. Trzeba ją tylko obudzić.

Manifest

– Nie lubię słowa „wykluczenie” – opowiada ks. Tosza. – Ono od razu sugeruje, że ktoś jest wykluczony przez wszystkich bez wyjątku, że wszyscy go opuścili, zrobili mu niezasłużoną krzywdę. Znam różne historie, różne życiorysy. Rzeczywistość nie jest czarno-biała. Jak facet dawał w gaz przez 20 lat, to nie może potem liczyć, że rodzina od razu przyjmie go pod dach.

Są też tacy, którzy mówią, że bezdomnymi są z wyboru.

– W ten sposób usprawiedliwiają to, co ich spotkało. Zawsze jest jakaś przyczyna i wbrew pozorom nie jest to tylko strata pracy czy dachu nad głową. Zwykle to zniszczone więzi z ludźmi. Często niewiara w to, że może być inaczej – mówi ks. Mirosław.

Wystarczy popatrzeć na tych mężczyzn siedzących przy wspólnym stole. Wystarczy o coś poprosić, zagadać – chętnie pomogą. Jakby tylko czekali na sygnał, na gest.

Razem zwiedzamy wspólnotowy dom. W pracowniach panuje artystyczny chaos: pełno tu narzędzi, części do produkcji rękodzieł, szkliw, klejów i lakierów. I wszędzie hundertwasserowskie krzywe linie, kolorowe kafle.

W uroczystość Objawienia Pańskiego w 2013 r. ks. Mirosław Tosza zebrał mieszkańców Betlejem na dziedzińcu i odczytał „Manifest Resztek”, dokument zainspirowany filozofią Hundertwassera.

Oto fragment: „W świecie komputerowej precyzji, laserowych cięć i idealnie równych płaszczyzn – to, co pokruszone, ułamane i rozbite, pozbawione jest wartości i czci – odłamki, kawałki i końcówki, fragmenty, odpryski i okruchy – resztki zalegają składy, okupują najniższe półki, mieszkają na wysypiskach, wyprzedawane po najniższej cenie, produkty uboczne wielkich spraw i poważnych przedsięwzięć”.

Do resztek porównał ludzi trafiających do Betlejem. „Oni egzystują w miejscach ostatniej kategorii, trzecich i czwartych światach, podróżują przez życie wagonami najniższej klasy, często bez biletu, na który ich nie stać” – pisał ks. Tosza. I apelował: „Pozbierajmy resztki”.

„Manifest Resztek” wręczyli osobiście papieżowi Franciszkowi 1 października 2014 r. w Rzymie.

Sens

– Jak dobrze pomagać? – pytam ks. Mirosława.

– Mówi się: „bogactwo demoralizuje”. Ale bieda też – brzmi odpowiedź. – Jeśli będziemy tylko dawać jedzenie czy parę złotych na chleb, nauczymy potrzebujących, że nie muszą dawać nic w zamian. A przecież chrześcijaństwo opiera się na wzajemności. Jest też inne powiedzenie: „Weź wędkę zamiast ryby”. W tym sloganie też czegoś brakuje. Bo kiedy powiemy tak bezdomnemu, on zapyta: „Ale dla kogo mam te ryby łowić?”. Bezdomność to nie tylko kwestia socjalu, minimum egzystencjalnego, ale problem braku sensu. Bezdomnym, ubogim, ludziom po przejściach trzeba ten sens pomóc odkryć.

Ks. Tosza nawrócił się dość późno. Jako młody chłopak uważał Kościół za coś egzotycznego. Dużo bardziej wolał kopać piłkę. Powołanie misyjne poczuł w ruchu Wiara i Światło, to tam zapragnął pracować z ubogimi. W 1995 r. pomyślał o wspólnocie. I już sześć lat później zamieszkał w zniszczonym budynku z dwoma bezdomnymi. Remontował dom od podstaw.

W Betlejem zdarzali się ludzie niewierzący, ich też przyjmował. Msze we wspólnocie nie są obowiązkowe. We wtorki praktykują medytację w ciszy, w czwartki po nabożeństwie jest wspólne uwielbienie i adoracja Najświętszego Sakramentu. Chętni wpisują się na półgodzinne „sam na sam z Chrystusem”. Mieszkańcy modlą się po swojemu, czasem nieskładnie, ale ważne – mówi ks. Tosza – że szczerze.

Komedie i dramaty

Mają własne pokoje, niektórzy nawet telewizor i komputer. Wstają wcześnie. Dzień rozpoczynają modlitwą i psalmami. A potem do pracy. W stolarni, pracowni rękodzieła albo jak Sylwek, były bokser, przy remoncie domu, bo ciągle jest coś do zrobienia.

Siedzimy przy obiedzie. Mieszkańcy Betlejem przy stole niewiele mówią, bo nie ma sensu gadać przy posiłku. Ciszę przerywa Sylwek: – Koniu – mówi do jednego z mieszkańców – ty byłeś jak dżin; pojawiałeś się wszędzie, gdzie otwierali butelkę.

Kazek, mężczyzna o uśmiechu dziecka, cieszy się na spotkanie z dziennikarzem, lubi o sobie opowiadać. W orszaku 6 stycznia szedł jako jeden z królów, choć wcześniej żartował: – Znowu się przebiorę za pajaca.

Niektóre życiorysy to gotowe scenariusze filmowe. W większości dramaty, ale opowiadane przez nich samych albo ks. Toszę – mają w sobie coś z komedii.

Mieszkał tu kiedyś aktor, którego za picie wylali z teatru po 25 latach pracy. Stworzyli mu teatr w Betlejem. Mieli ambitne przedstawienia: monodram „Upadek” według Camusa, „Tryptyk rzymski” Jana Pawła II, adaptacja fragmentów „Idioty” Dostojewskiego. W tygodniu na spektakle przychodziły dzieciaki ze szkół, w weekendy mieszkańcy miasta i okolic.

Jeden z domowników, Rychu, był szatniarzem. Kiedyś zagadnął jedną z nobliwych pań, która przyszła do teatru bezdomnych: „Pani pozwoli futerko”. Kobieta lekko się wystraszyła, więc dla pewności wyjęła z kieszeni telefon i kluczyki do samochodu.

Sylwek, lat 43, wpada czasem w nastrój melancholijny. Pochodzi z Nowej Huty, gdzie życie od małego dawało w kość. Na twarzy wypisane ślady przeszłości: po boksie, który trenował, i piciu, które zniszczyło mu życie.

Od dzieciaka lubił sztuki walki. Trenował w lokalnym klubie, stawał się coraz lepszy. Dwa razy zdobył mistrzostwo Polski w wadze lekkopółśredniej. Aż przyszło poczucie, że wszystko może, że każdemu da radę. Pracował w różnych fuchach, najczęściej na budowie. Tam piło się równo, inaczej człowiek nie przetrwał.

Rodzinę zakładał dwa razy, dwa razy się rozwodził. Dwoje dzieci rzadko widziało go trzeźwego. Ciężko pracował i ciężko pił. W końcu brat znalazł informację o Betlejem i zapakował Sylwka do samochodu... Dziś Sylwek nie pije od dwóch lat.

Achim, lat 35, który dzisiaj lubi się śmiać, trafił do Betlejem w opłakanym stanie. Jako podrostek kradł i pił, czasem nawet znicze z cmentarza. Z rzeczywistością radził sobie piciem, aż w końcu przyszywana babcia – kobieta, którą spotykał czasem w kościele – powiedziała mu, żeby się ogarnął. Załatwiła odwyk, a potem pobyt w Betlejem.

– Mam jedną rodzinę, tę ze wspólnoty – mówi Achim, osierocony przez rodziców w wieku 15 lat. Kilka lat temu, wraz z innymi mieszkańcami Betlejem, przebiegł swój pierwszy pełny maraton. Biega do dziś.

Koszty

Za płotem wspólnoty nowe domy z wypielęgnowanymi ogródkami. Mieszkańcy Jaworzna starają się na bezdomnych otwierać. Zdarza się, że przyjmują któregoś na obiad. Tylko jednemu z sąsiadów trochę przeszkadza, że od czasu do czasu mieszkańcy Betlejem zadymią mu podwórko.

– Czy żyjąc w dobrobycie potrafimy jeszcze pomagać? – pytam ks. Toszę.

– Pewnie są tacy, którzy uciekają do grodzonych osiedli, żeby żyć w odseparowaniu od problemów innych. Ale ja znam wiele osób z takich osiedli, które chętnie pomagają potrzebującym. Ludzi trzeba zrozumieć. Bywa tak, że boją się otworzyć na ubogiego. To normalne. Jako wspólnota żyjemy także z darowizn i jednego procenta podatku.

Kilkanaście lat pracy we wspólnocie. Jakie są koszty? – Czasami zmęczenie, brak cierpliwości, kiedy bez przerwy dzwoni telefon albo ciągle ktoś puka do drzwi – mówi ks. Tosza. – Ale kiedy patrzę na życie księży na parafiach, nie zazdroszczę. Czasem kapłani muszą się zmagać z wieloma problemami, z samotnością. Ja mam na kogo liczyć.

– Na kogo?

– Na chłopaków z Betlejem. ©

Na Stowarzyszenie Betlejem można przekazać 1% podatku (KRS: 0000486210). Więcej na wspolnotabetlejem.pl oraz profilu Wspólnoty na Facebooku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2016