Ludzie i ściany

Ci, których życie wyrzuciło na margines, też mają prawo do stworzenia domu według własnej wizji. Choćby była tak szalona jak ta realizowana przez Wspólnotę Betlejem w Jaworznie.

23.12.2016

Czyta się kilka minut

Pielgrzymi ze Wspólnoty Betlejem (od prawej): ks. Mirosław Tosza, Kazimierz Lara i Dariusz Bujalski w drodze do Lisieux, sierpień 2016 r.  / Fot. Andrzej Grygiel / PAP
Pielgrzymi ze Wspólnoty Betlejem (od prawej): ks. Mirosław Tosza, Kazimierz Lara i Dariusz Bujalski w drodze do Lisieux, sierpień 2016 r. / Fot. Andrzej Grygiel / PAP

To nie jest eksperyment, tylko wizja – mówi ks. Mirosław Tosza, opiekun i założyciel Wspólnoty Betlejem. Zaczęli kilka lat temu od skucia tynków, wyburzenia gospodarczych zabudowań, postawienia śmietnika i stajni dla osłów. Pomysłów im nie brakuje. Potrafią wymyśleć nieoczekiwane zastosowania dla zwykłych odpadów czy pozostałości po sakralnym wyposażeniu. Kiedy na podwórku pojawiły się piszczałki organowe, po prostu wyłożyli nimi ścianę garażu, w którym trzymają skutery i kosiarkę.

Linia prosta jest bezbożna

Ks. Tosza, zainspirowany twórczością austriackiego performera Friedensreicha Hundertwassera, autora słów: „linia prosta jest bezbożna i niemoralna”, planuje przearanżować nie tylko dom, ale i całe otoczenie, w którym mieszkają.

– Hundertwasser twierdził, że praca architekta musi być podporządkowana wymaganiom przyszłego mieszkańca, ma poprawiać nastrój, podbudowywać. Bo im bardziej ktoś jest w życiu umęczony, tym bardziej powinien mieć prawo mieszkać w wyjątkowym miejscu – mówi ks. Tosza.

We wspólnocie znanej z zamiłowania do filmu „Prosta historia” Davida Lyncha (którego bohater, by pojednać się z bratem, przejechał szmat drogi na traktorku-kosiarce) pojawiają się ubodzy z całej Polski, którzy cierpią nie tylko z powodu biedy i niedostatku, ale również z powodu samotności, odrzucenia i uzależnienia od alkoholu. Ks. Tosza chce, aby miejsce, w którym przebywają, motywowało ich do pracy, by poczuli się w nim potrzebni, a także ciekawie spędzili czas.

– O naszym pomyśle powiadomiliśmy Fundację Hundertwassera w Wiedniu. Usłyszeliśmy, że kopiowanie pomysłów architektonicznych artysty nie uprawnia wcale do mówienia o stylu Hundertwassera, ale jeśli będziemy się w naszych projektach kierować filozofią artysty, to będzie jak najbardziej w jego stylu – mówi. Nad projektem pracują od kilku lat. W tym zadaniu pomaga im również pracownia projektowa z Bytomia.

Dokonaniami Austriaka, które poza Austrią oglądać można w Niemczech, Japonii, Nowej Zelandii czy Izraelu, członkowie Wspólnoty Betlejem zainteresowali się przed laty przy okazji wycieczki do Wiednia. Od tego czasu odwiedzili wiele miejsc, gdzie znajdują się realizacje artysty. W oko wpadły im charakterystyczne mozaiki z roślinnymi motywami, nieregularne okna, kolumny, a także złote kule i kopuły jak w elektrociepłowni miejskiej i spalarni śmieci Spittelau w Wiedniu.

Ślady po tych wypadach widoczne są w całym domu. Jeden z nich można oglądać na parterze. W oratorium, gdzie mieszkańcy wspólnoty modlą się i śpiewają, wykonali kominek wzorowany na wieży widokowej projektu Hundertwassera w Abensbergu. Światło z kolei przenika do pomieszczenia przez okna z witrażami, które są pracą dyplomową liceum plastycznego z Dąbrowy Górniczej.

Traktorem do Francji

Wspólnota ulokowała się w kilkupiętrowym ponadstuletnim budynku. Pierwsze chwile w budynku wprawiają jednocześnie w zakłopotanie i zaskoczenie. Miejsce to nie przypomina ani przytuliska, ani noclegowni, mimo że jest to ośrodek dla ubogich i samotnych mężczyzn. Jest trochę teatralne, ale nie pretensjonalne. Główny parterowy korytarz wyłożony jest zabytkowymi kafelkami z kamienicy w Sosnowcu, pochodzącymi z pracowni znanego kafelkarza i glazurnika Alojzego Korzeńca, bohatera powieści „Korzeniec”, który kończy swój żywot pozbawiony głowy.

– Podłoga pochodzi z pożydowskiej willi. Kilka lat temu właścicielka ją sprzedawała i pozwoliła nam odbić wszystkie podłogi. Kafelki wykonane 110 lat temu były w fatalnym stanie. Chłopaki to czyścili specjalnym kamieniem, żeby je odrestaurować, no i, jak widać, udało się – mówi ks. Tosza.
Na parterze jest też kuchnia wyłożona pomarańczowymi kaflami, a wokół ościeżnic potłuczonymi resztkami kolorowej ceramiki z odzysku. Tutaj mówi się, że to w „hundertwasserowskim stylu”. Charakteryzuje się unikaniem regularności, symetrii i prostych linii oraz kątów.

– Może sernika? Zaraz zrobię herbatę – proponuje 47-letni Darek, jeden z domowników, który właśnie przygotowuje kanapki na kolację. Kuchnia jest wyposażona w nowoczesny sprzęt, jakiego nie powstydziłaby się żadna restauracja.

– Na starość mi odwaliło, poszedłem do szkoły – mówi Darek. Kończy liceum, w przyszłym roku matura. O pracy na razie nie myśli, bo ma teraz na głowie język polski, matematykę, wiedzę o społeczeństwie, geografię i angielski. Jest najstarszy w klasie.

Darek to były kierowca zawodowy. Kiedyś pracował w komunikacji miejskiej. – Kawał świata zobaczyliśmy, Czechy, Niemcy, Francję – mówi o wyjazdach i pielgrzymkach organizowanych w ramach wspólnoty.

Kilka miesięcy temu pojechali niewielkimi traktorami do sanktuarium ich patronki, św. Teresy z Lisieux (naśladując bohatera filmu Lyncha). Darek we Wspólnocie pojawił się w 2015 r. prosto po odwyku. Było źle, ale rękę mu podał przyszywany szwagier. – Praktycznie już nie potrafiłem chodzić. Wtedy jak mnie w grudniu szwagier znalazł, urzędowałem z takim moim byłym zmiennikiem, z którym kiedyś jeździłem w komunikacji miejskiej. Znalazłem go w pustostanie powykręcanego przez śmierć; na filmach Hitchcocka tego się nie zobaczy. Od tego czasu wystraszyłem się okrutnie. Pojechałem na odwyk – opowiada.

Mówi, że Betlejem nie ma co porównywać do noclegowni czy innych ośrodków: – Kto tu przychodzi, jest zachwycony. No, że może być tak ładnie i przyjemnie. A żyje się jak we własnym domu. Jeden drugiemu pomoże, jest z kim porozmawiać.

Projekt Hundertwasser

Najnowsze plany przearanżowania siedziby Wspólnoty oraz jej otoczenia nazywają tutaj „Projektem Hundertwassera”. Nie bez znaczenia jest jedna z ulubionych myśli tego artysty: „Człowiek mieszkający w bloku powinien mieć możliwość wychylić się ze swojego okna i zdrapać tynk, wychylić się i tak daleko, jak sięgnie ręką z pędzlem, pomalować swoje okno na różowo, tak żeby z daleka było widać, że tam mieszka człowiek”.

„Nasz dom odwiedza bardzo wielu ludzi – ubogich, dzieci, młodzieży, rodzin. Wielu z nich ma naprawdę bardzo trudne życie. Widzieliśmy, z jak wielkim entuzjazmem reagują na »hundertwasserowe« elementy naszego domu. Stało się to dla nas sygnałem i wezwaniem do podjęcia większego wyzwania: modernizacji i rozbudowy naszego 100-letniego domu, wybudowania budynku kawiarni i sali teatralno-muzycznej w ogrodzie oraz zagospodarowania Skweru św. Teresy – naszej Patronki – na Rodzinny Park. Poprosiliśmy o pomoc zaprzyjaźnionego architekta. Powstał wstępny projekt modernizacji domu” – to fragment listu adresowanego do pani Silvii Salleck z Abensbergu, gdzie stoi wieża, jedno z dzieł Hundertwassera. List jest podziękowaniem za gościnę.

Plan zakłada, że po oczyszczeniu cegieł nałożone zostaną elementy ceramiczne wypalone w pracowni. Część z nich przykrywa już trawnik nieopodal. – Hundertwasser cenił bardzo stare domy. Uważał, że patyna dodaje im szlachetności i powagi, jak zmarszczki u starszej kobiety – mówi ks. Tosza.

Komplety do sushi

Wspólnota jest samowystarczalna. Tu każdy ma swoje konkretne zadania do wykonania, a jeśli pracuje poza domem, płaci za miejsce w pokoju 400 zł miesięcznie. Miejsca dla obiboków nie ma.
Pokoje są jednoosobowe i dwuosobowe. Każdy pokój to inna historia. 45-letni Kazek mieszka w pojedynkę, na co dzień myje schody i sprząta, czasami ma też dyżury w kuchni, wtedy sam wymyśla menu i gotuje. – 12 lat już tu jestem i jeszcze tu posiedzę – mówi.

W pokoju są wersalka, meblościanka, umywalka, trochę ubrań poskładanych w kącie i oprawiony dyplom, pamiątka po meczu piłki nożnej halowej w Cieszynie, w którym grał wspólnie z ks. Toszą. – Dobrze mi się żyje, wśród przyjaciół mieszkam – mówi, otwierając drzwi. – Na początku, jak przyszedłem, 10 osób było w tym ośrodku. Nie był taki wyremontowany – dodaje.

Najbardziej dumni są z łazienek. Każda z nich to charakterystyczna dla austriackiego artysty mozaika z kafli z motywami roślinnymi i biblijnymi: – Tu jest prysznic Eden. Są wąż, jabłko, wmurowane butelki po winie, siedem pokus, zwierzęta, rośliny, a na suficie gwiazdy – demonstrują.

Na najwyższym piętrze ulokowali kaplicę oraz pracownię artystyczną, gdzie powstają ikony, ceramika, w tym komplety do sushi. Kazek lubi tę pracę: – Robię ikony, codziennie wychodzi po osiem sztuk.

Wycinane są deseczki na rozmiary i na sztuki. Koledzy opalają je w ogniu, potem skrobiemy szpachelkami, czyścimy szczoteczkami i papierem, żeby były gładkie. Potem znowu kolega maluje pastą i dziewczyny kleją obrazki. Masę roboty. Zamówień dużo. Nieraz osiem godzin i dłużej się robi. Tego drewna z katedry już połowę poszło – dodaje Kazek. Od księdza dowiaduję się, że ikony powstają między innymi na drewnie odzyskanym po pożarze w katedrze w Sosnowcu.

Sprzedaż wykonanego w tutejszej pracowni rękodzieła za pośrednictwem sklepu internetowego będzie jedną z działalności spółdzielni socjalnej, która zostanie uruchomiona z początkiem 2017 r. – Chcę być tutaj, może ruszy ta spółdzielnia socjalna – mówi Marek.

Niedawno był z innymi we Francji. Przeszedł 1700 km piechotą i przywiózł zdjęcie z wieżą Eiffla w tle.

Jego największym marzeniem jest odwdzięczyć się wszystkim, którzy mu pomogli. Prowadzi magazyn żywnościowy w ośrodku, o piątej rano otwiera bramę i przygotowuje posiłki, bo spać nie może. – Żywność dostajemy z różnych sklepów, jeżdżę po to, załadowuję dobre produkty. Cały dzień prawie coś robię, ale to i dobrze, bo czas leci – mówi Marek.

Po szkole przez jakiś czas pracował w piekarni. To były lata 90.: – Gdzieś na klatkach spałem, popijałem, jak miałem 15 lat. Po domu dziecka był zakład wychowawczy, potem zakład poprawczy i zakład karny, samego więzienia mam 13 lat. Dopiero się tak naprawdę tego życia uczę, wcześniej też wszystko szło nie w tę stronę i było złe – mówi. – Do domu przychodziły osoby uzależnione od alkoholu, recydywiści po zakładach karnych. Od najmłodszych lat z nimi przebywałem. Brali mnie też na niektóre włamania i na czujce stałem.

Mówi, że nawrócił się już w zakładzie karnym, kiedy ksiądz wziął go do sprzątania kaplicy. Potem został ministrantem i przyjął sakrament bierzmowania: – Dalej mam kontakt z księdzem. Bardzo mi też pomogły siostry zakonne i rodzina jednej z sióstr. Czasami mnie zabierają do siebie – opowiada. – Dobrze jest mieć kogo odwiedzać.

Quasi-klasztor

– Kiedyś, pod wpływem wspólnot francuskich, miałem wizję takiego klasztoru chrześcijańskiego z ubogimi. Coś z tego udało się zrealizować, mamy jutrznię rano, choć ja sam czasem zaśpię i potem na śniadanie z głową spuszczoną idę. Chłopaki sami tego pilnują codziennie – dodaje ks. Tosza.
Były też adoracje od wieczora do rana: – Odeszliśmy od tego chyba z powodu braku gorliwości, tak mi się zdaje – mówi.

Kiedyś zdarzyło się, że jeden z mieszkańców w adoracjach uczestniczył z podręcznikiem do geografii. Obecnie adoracja trwa krócej.

– Robił nam się tu taki quasi-klasztor z przedsiębiorczością socjalną w tle – dodaje duchowny.
Kwestię charakteru domu ks. Tosza omawiał z pewnym benedyktynem: – Tym, co powiedział, trochę mnie zażył. Wyjaśnił mi, że on jest w klasztorze, bo Bóg go powołał do takiego życia, a chłopaki przychodzą nie dlatego, że wspólnota tak promieniuje i chcą w niej prowadzić wspólne życie, tylko z powodu biedy, braku mieszkania, pieniędzy i bliskich przy sobie.

Pewne więzi, jak zaznacza, udało się jednak wypracować: – Chłopaki nawet mówią: „ksiądz by bez nas zginął”. Jak się coś zepsuje w samochodzie w późnych godzinach, to oni przyjadą. Do kolegów księży? Musiałbym się dobrze zastanowić, który z numerów wybrać.

Niedawno odprawiał pogrzeb jednego ze swoich domowników. Miał 18 lat, jak trafił do więzienia za zabójstwo. We wspólnocie pomieszkiwał przez rok. Odszedł, bo głowę miał ciągle w więzieniu, czasami próbował więzienne zwyczaje narzucać. Ks. Tosza: – Jak tu przyszedł, miał taką nienawiść do wszystkiego, co związane z Kościołem. Ale miał bardzo pobożną ciotkę, która modliła się za niego przez całe życie, i tu u nas wyspowiadał się po 25 latach więzienia. Nie było to jakieś spektakularne nawrócenie, ale cieszył się z tego. Kiedy byliśmy we Francji, on w noclegowni umierał na raka. Nie chciał iść do hospicjum. Mówił, że chce umrzeć wśród swoich. Jego ciotka zadzwoniła: „On się nie chce wyspowiadać, a jest umierający”. Usłyszałem, że już nie przeżyje do naszego powrotu.

Zadzwoniłem do niego: „Cześć, co tam u ciebie?”. A on mi mówi: „Kiepsko, chyba się będę zwijał”. Wysłałem do niego księdza, wyspowiadał się. Myślę sobie, że umarł pojednany.

A idea klasztoru? – Już jej nie ma. Dom jest na tyle chłonnym pojęciem, że to wystarczy – dodaje duchowny.

Złotej kopuły nie będzie

Elewacja zostanie obramowana kafelkami w kolorze chabrowym, a nad oknami pojawią się różnokolorowe romby. Przy głównym wejściu zostanie dobudowany ganek z czterema stylizowanymi barokowymi kolumnami, które mają symbolizować czterech ewangelistów. Na jego dachu posadzą sadzonki drzew – symbol nowego życia. Nad wejściem, w najwyższym punkcie frontonu, w miejscu, gdzie znajduje się kaplica, zamiast okna zamontowany zostanie okrągły witraż w formie trójkolorowej spirali, przedstawiający Trójcę Świętą. Projekt zakłada również wybudowanie dodatkowego obiektu z przeznaczeniem na miejsce spotkań oraz kawiarnię, gdzie będzie można „przyjść, by odpocząć, pomodlić się, posłuchać muzyki, obejrzeć wystawę fotograficzną, wypić dobrą kawę, a dzieciom dać sposobność do dobrej zabawy i dziecinnych szaleństw!”. Ma być to miejsce z własną palarnią kawy i domowym ciastem, gdzie znajdą zatrudnienie osoby bezdomne ze wspólnoty.

W planach była też złota kopuła na dachu, ale ta część projektu jest w zawieszeniu: – Nie wszystkim się to podoba – mówi ks. Tosza, mając na myśli konserwatora zabytków.

– Hundertwasser zachęcał do korzystania z rozwiązań recyklingowych, z założenia też chciał, żeby to była inspiracja dla budownictwa oddolnego. Stworzył filozofię domu tworzonego przez samych jego mieszkańców. I to mnie najbardziej uwiodło, stąd się tu u nas w Jaworznie znalazł ten Hundertwasser. Bo przecież nie tylko ze względu na estetykę, a bardziej na filozofię budowania – dodaje ks. Tosza.

Dla niektórych sukcesem są te 300-500 dni, które tu przeżyli: – Niektórzy uważają, że tracę czas, że lepiej byłoby, żebym zajął się ludźmi, co do których jest duże prawdopodobieństwo, że im się uda. Ale według mnie skuteczność nie jest podstawową chrześcijańską kategorią – uważa ks. Tosza. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2017