Życie wewnętrzne

Ludzie w śpiączce balansują między życiem i śmiercią. Wchodzą tak głęboko w siebie, że dostępnego im doświadczenia nie da się porównać z niczym na jawie.

09.12.2008

Czyta się kilka minut

/fot. Andrzej Kramarz /
/fot. Andrzej Kramarz /

W dniu, kiedy sąd w Mediolanie zgodził się, żeby odłączyć od aparatury podtrzymującej życie Eluanę Englaro, od 16 lat w śpiączce, Hubert Krzywkowski malował Eli paznokcie, Janina Walczakowa opowiadała Heniowi, dlaczego w ich mieszkaniu założyła łańcuch, Aleksandra Urbaniak kąpała Mariana.

Ela

Przed pomalowaniem paznokci Hubert zwykle robi Eli manicure. Mówi "Eluś, pokaż mi paluszki" - przeważnie za pierwszym razem nie reaguje, za drugim, trzecim delikatnie prostuje palce z przykurczu. Jak Hubert chce Elę uczesać, prosi: "Unieś troszkę głowę" - i ona unosi. Tylko trzeba przemawiać spokojnym, równym głosem, żeby się nie zdenerwowała, bo na jawie robiła to często. We śnie wyciszyła się, stonowała. Tylko niekiedy wybucha przeciągłym, chrapliwym krzykiem, co brzmi jak skowyt, a wydobywa się - Hubert jest pewien - z samego środka Eli, z tego miejsca, które na jawie nie pozwalało jej żyć, a we śnie nie daje zasnąć.

Na 53 lata swego życia Ela śpi dwa. Przedtem już dwukrotnie próbowała czmychnąć. Kiedyś powiada: "Hubercik, ja tylko herbatę zrobię". Ale coś długo z kuchni nie wraca. Zagląda tam Krzywkowski, a czajnik paruje, Ela na podłodze leży, fiolka po tabletkach pusta. Lekarze ją odratowali. Do najlepszych szpitali z nią jeździł, dziś o depresji wie wszystko - bo Ela ma jej najcięższą postać, z zakodowanym przymusem samobójstwa.

Gdy się z nią żenił, miała troje dzieci z pierwszego małżeństwa i blizny po razach zadanych przez męża - damskiego boksera. "Eluś, życie może być dobre" - powtarzał Hubert, żeby nie zapadała się do środka, w to złe miejsce. - Każdego dnia - wyznaje, przewracając Elę na bok, żeby nie dostała odleżyn - zadaję sobie pytanie, czy popełniłem jakiś błąd, czy zrobiłem wszystko, żeby ją zatrzymać.

Tamtego październikowego przedpołudnia nic szczególnego się nie wydarzyło. Przed wyjściem do pracy pocałował Elę na pożegnanie. Powiedziała: "Po zakupy pójdę, obiad ugotuję". I te zakupy zrobiła, obiadu już nie. Co zaszło w tym czasie? Zadzwonił telefon? Spotkała kogoś w sklepie? Wiatr załomotał w futrynie?

- W tej chorobie wystarczy impuls - tłumaczy Hubert, a gałki w półprzymkniętych oczach Eli przesuwają się to w jedną, to w drugą stronę. - Widzi pani, zdenerwowała się - zauważa, przesuwając dłonią po bieluśkich włosach. Wychodzimy na korytarz.

A więc tamten październikowy wieczór: Hubert wraca, Ela, skulona, klęczy przy wersalce, nad którą wisi święty obrazek z napisem "Jezu, ufam Tobie". Woła ją, potrząsa - nic. Czy ona Pana Boga przepraszała, jak już połknęła te tabletki, w ostatnim błysku świadomości, czy też wzywała pomocy - tego Hubert nie wie. Ale coś mu mówi, że w drodze na tamtą stronę zmieniła zdanie i Bóg posłuchał, dlatego serce, które już nie biło, znowu zaczęło bić. Tylko w innym czasie, w innej przestrzeni, bo Ela śpi.

Henio

W sąsiedniej salce oddziału apalicznego miejskiego hospicjum w Płocku Janina Walczak przepłukuje wziernik do sondy, za pomocą której karmiony jest dożołądkowo jej syn. Henio od urodzenia był wyjątkowy - pięć kilo ważył, dwa dni się męczyła; uszkodzili mu splot barkowy. Chłopak z niego porządny, nie pił, pieniędzy nie trwonił. Sen zaczaił się na Henia podstępnie. Rok temu wraca z pracy w sobotę - magazynierem był - a tu okazuje się: kluczy zapomniał. - Może gdybym była w domu, to bym mu o nich przypomniała - wyrzuca sobie Walczakowa, która pojechała wtedy do sanatorium podleczyć cukrzycę. Z tysiąc razy wyobrażała sobie, jak Henio wybija okienko w piwnicy, stawia nogę na stole w pobliżu ściany, ale w środku ciemność, noga trafia w próżnię, upada. Później sąsiedzi przyznają, że skarżył się na ból głowy - pewnie wziął proszki od Goździkowej, a to krwiak w nim pęczniał. Nazajutrz Janina telefonuje do domu: "Heniu, we wtorek wracam". "To ja po ciebie wyjdę, mama". Nie wyszedł. To były jego ostatnie słowa na jawie.

Na początku bała się, iż Henio nigdy się nie dowie, że ona tu dzień w dzień przychodzi, że go nie zostawiła jak jakiegoś bezpańskiego psa w schronisku. Ale kiedy poprosiła: "Synku, jak mnie słyszysz, to mrugnij" - mrugnął. Odetchnęła.

Czasem ludzie w śpiączce nie chcą słyszeć, blokują się, ale to wtedy, gdy mają w sobie jakąś gorycz, żal. Henio nie ma. Jak przyszli odwiedzić go koledzy i opowiadali dowcipy, to nawet się uśmiechnął. Teraz już się nie uśmiecha, bo stopniowo słabną mu mięśnie, zanika mimika.

- Zresztą nie do śmiechu mu jest, przecież wie, że zostałam sama - wtrąca Walczakowa. - Kilka dni temu, gdy opowiadała pielęgniarce, że sąsiadkę okradł złodziej, to łzy mu pociekły.

Dr Magdalena Kwiatkowska, neurolog pracująca w hospicjum: - Czy czują? Tak. Nie wiemy tylko, w jakiej skali. Mamy tu czterdziestolatka, który wielokrotnie usuwał sobie rurkę do karmienia założoną do nosa, pewnie uciskał go jej dren. Mamy pacjenta, który podczas zabiegów pielęgnacyjnych wpada w drgawki, a uspokaja się, gdy przemawia się do niego serdecznie. Już po grymasie twarzy widać, czy coś jest nie tak. Co - zgadujemy metodą prób i błędów.

Na oddziale apalicznym, jak nigdzie indziej, życie zewnętrzne mocuje się z życiem wewnętrznym w czujnym skondensowanym napięciu - żeby, broń Boże, nie przegapić najmniejszej oznaki wybudzania. Choć zazwyczaj trafiają tu ludzie po wielu miesiącach od utraty przytomności, a każdy kolejny teoretycznie zmniejsza szansę na powrót do rzeczywistości, w powietrzu wisi czekanie na cud.

Paweł

Jeden z nielicznych w Polsce psychologów zajmujących się pacjentami w śpiączce, Grzegorz Szczepański z warszawskiego Ośrodka Psychoterapeutyczno-Szkoleniowego "Poza Centrum", świadkiem cudu jeszcze nie był. Ale to nie cud wyznacza kryterium, według którego mierzy sens tej pracy: - Śpiący balansują w przestrzeni pomiędzy życiem i śmiercią. Wchodzą tak głęboko w siebie, że dostępnego im doświadczenia nie da się porównać z niczym na jawie. Raz będzie to przypominać przeżycie mistyczne, raz marzenie senne.

W takim marzeniu osoba w śpiączce może spotkać się np. ze zmarłym bliskim, przekazać mu coś ważnego, wejść z nim w duchowy, ponadwymiarowy kontakt. - Tajemnica tego przeżycia przeraża i fascynuje - wyznaje Grzegorz. Wśród podzielających ten pogląd są też neurofizjolodzy, w tym najsłynniejszy, sir John Eccles, laureat Nagrody Nobla. "Najważniejsza realność mojego doświadczalnego »ja« - głosił - nie może być zidentyfikowana z mózgiem, neuronami i impulsami nerwowymi. Uważam, że w mojej egzystencji leży fundamentalna tajemnica przewyższająca każde biologiczne wytłumaczenie".

Grzegorz Szczepański co i raz dotyka niewytłumaczalnego. Wchodzi do pokoju, w którym leży śpiący, i od razu czuje atmosferę: raz jest jak struna, kiedy indziej luźna, wręcz radosna. To dla terapeuty ważna informacja, bo wie, jak zacząć rozmowę. Jeszcze trzy dekady temu psychologia nie zajmowała się śpiącymi. Na Zachodzie zrobiło się głośno dopiero o metodzie Arnolda Mindella, który zaapelował, żeby w kontakcie z nimi opierać się na sygnałach płynących z ciała.

- Gdziekolwiek przebywasz, cokolwiek czujesz, nie jesteś sam. Towarzyszę ci w dopełnieniu twego doświadczenia - wyjaśnia istotę tej terapii Szczepański. - Jeśli moje przesłanie dociera do ciebie, wyślij mi taki sygnał, jaki potrafisz, powędrujemy dalej. - Czasem to tylko nieznaczne drgnienie mięśnia, trzeba umieć je pochwycić.

Ewa Błaszczyk, matka śpiącej od ośmiu lat Oli Janczarskiej, twierdzi, że metoda Mindella może pomóc zdezorientowanemu człowiekowi, zakleszczonemu na granicy dwóch światów, w podjęciu decyzji: wrócić czy odejść. Grzegorzowi zdarzyło się wejść w niezwykłą relację z dwudziestokilkuletnim Pawłem, który wybrał to drugie: - Miał raka i wycięty kawałek mózgu. Ręce ułożone na wysokości klatki piersiowej. Położyłem na jednej z nich swoją. Naraz zaczął badać ją dotykiem, bardzo delikatnie, miękko, między palcami. I nasze dłonie splotły się. Gdy tak trwały w jakimś uroczystym zespoleniu, zrozumiałem, że zostałem dopuszczony do najbardziej intymnej sfery jego człowieczeństwa. Nigdy przedtem ani potem nie czułem tak głębokiej, bezsłownej więzi z bliźnim.

Nazajutrz Paweł umarł. Rodzina mówiła, że łagodnie, pogodzony.

Doktor Kwiatkowska zwraca uwagę na jeszcze jeden rodzaj więzi, która wytwarza się między bliskimi tych, co przeszli na tamtą stronę, a personelem w hospicjum: - Pracowałam na zwykłych szpitalnych oddziałach i w poradniach. A tylko tutaj, już dawno po pogrzebie, ludzie przychodzą, żeby nam podziękować.

Jakby zmarli - w taki sposób - spłacali żywym dług za możliwość dopełnienia swego doświadczenia we właściwym czasie, w spokoju.

Stefan

Z szacunków wynika, że w około połowie przypadków cud się spełnia - śpiący wracają. O tych cudach ma się wyobrażenie jak z holly-

woodzkich filmów: ona się budzi, ukochany bierze ją w ramiona i żyją długo i szczęśliwie. Tymczasem powrót do sprawności trwa lata, często jest ona szczątkowa. Nawet w spektakularnym przypadku Krystiana Ławniczaka z Poznania, który w 2002 r. wybudził się pięć miesięcy po wypadku samochodowym, a dziś jest samodzielnym, w pełni odpowiedzialnym mężem i ojcem, rehabilitacja trwa nieustannie, bo wciąż ma on kłopoty z wymową, z poruszaniem ręką i nogą.

Marianna Michna może przynajmniej przyznać, że w hollywoodzkim stylu przeżyła ze swoim Stefanem cztery lata. On: profesor wyższej uczelni, dużo starszy, właściciel świetnie prosperującej firmy, majętny. Ona: nauczycielka rysunków w podlaskiej wsi. On wybiera jej fotografię w katalogu biura matrymonialnego. Ona wstrzymuje oddech na widok srebrnego BMW 525, którym Stefan zajeżdża na pierwszą randkę. Ślub biorą szybko. Podróżują po Europie, zamieszkują w luksusowym domu, rodzi im się Luśka. Pewnej nocy Michnową budzi dziwny odgłos; ni to charczenie, ni chrapanie. Szturcha Stefana, zapala światło, a on oczy ma otwarte, niewidzące. "Jeśli przeżyje, będzie w stanie wegetatywnym" - orzekają lekarze. "Jak to? Roślinka? Niemożliwe, przecież w siatkówkę grał, po górach chodził" - myśli ona. Stefanowi w śpiączce puszcza filmy wideo: jak bawi się z Luśką, jak tarzają się po śniegu. Bez przerwy z nim rozmawia, wie (skąd? "Nagle mnóstwo rzeczy się wie, czuje"), że obudzeni zachowują pamięć o tym, co się działo podczas śpiączki.

Jest niedziela, ranek. Telefon ze szpitala: "Wybudził się".

Marianna: - Biegnę tam, a Stefek leży jakoś przekrzywiony, z głową między szczebelkami łóżka. Wzięłam tę głowę w swoje ręce, w oczy zajrzałam. A w nich pustka. Nie poznał mnie.

Do dziś nie poznaje. Z jawy pamięta tylko pierwszą żonę i pierwsze dzieci. Hollywoodzkie lata wyparowały mu z mózgu jak kamfora. Nie wie, kto to Luśka. "Czemu tata nie chce się ze mną bawić?" - pyta córka, dziś dziewięcioletnia. Marianna tłumaczy, że chce, tylko nie umie - bo Stefan ma zanik tej części kory mózgowej, która odpowiada za intelekt. Nawet Luśka uczyła go czytać, pisać - nie udało się. Po miesiącach rehabilitacji (zabrała fortunę) nauczył się chodzić - i drepcze po mieszkaniu małymi kroczkami, niczym truchcikiem. Sam je - ale łyżką do ust nie trafi, na noc trzeba mu zakładać pampersa. Na początku, bywało, zerknie na Mariannę i mruknie: "Pocałuj mnie". Może jeszcze błyskało mu wspomnienie, jak w swoim hollywoodzkim życiu godzinami nie wychodzili z łóżka. Teraz już tak nie mówi.

Lekarze uprzedzili: u sporej części takich pacjentów z czasem następuje regres. Można więc powiedzieć, że nie śpiąc, Stefan na swój sposób śpi nadal. Czasem, jak rachunki niepopłacone, mleko wykipi, Luśka zachoruje, a Stefan przy porannej toalecie marudzi, to Marianna miałaby ochotę uciec na chwilę, gdzie pieprz rośnie. "No, ale jak on by sobie przez tę chwilę coś zrobił - wpada zaraz w panikę - i umarł?". I podbiega do Stefana, jak kiedyś całuje w ręce. A gdy przypomina sobie te żony w szpitalu, ośrodku rehabilitacyjnym, przy łóżkach unieruchomionych mężczyzn, to mówi do siebie: "Mańka, stuknij się w łeb, przecież ty masz szczęście".

O takim szczęściu rozmyśla często Hubert Krzywkowski. Wie: tabletki uszkodziły mózg Eli nieodwracalnie. - Ale niechby i nie chodziła, niechbym ją musiał na rękach nosić - mówi, zaglądając do sali. - Byleby choć trochę na jawę wróciła.

Puściłby wtedy płytę disco polo, jej ulubioną, i z Elą na rękach by sobie potańczyli. W ich mieszkaniu w Sierpcu nic nie zmienił, nawet jej papierosów nie przesunął na regale ani kuponu totolotka, który razem wypełniali. "Sprawdzałeś, czy nie ma wygranej?" - spytał go kiedyś znajomy. Odparł: "A po co?".

Janina Walczakowa, ósmy krzyżyk na karku, modli się, żeby - jak Henio się obudzi - była jeszcze na chodzie, bo kto będzie się nim opiekować i ugotuje pomidorówkę?

Boże Narodzenie spędzą w hospicjum. W Wigilię skrawek opłatka położą śpiącym na język. "Wesołych Świąt" - powiedzą.

Dziękuję pani Elżbiecie Michalczuk i  personelowi hospicjum miejskiego w Płocku, a także pani Wandzie Ławniczak ze Stowarzyszenia Pomocy Osobom po Urazach i Udarach Mózgu "Cerebrum", za pomoc w zbieraniu materiałów.

Nazwisko rodziny Michnów zostało zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2008