Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Muniek Staszczyk z zespołem T.Love śpiewał ongiś: „Stany, Stany, fajowa jazda”. Ta piosenka, bardziej niż „We Found Love” Rihanny czy tytułowe „American Honey” Lady Antebellum, mogłaby dziś promować w Polsce najnowszy film Andrei Arnold, w którym gwiaździsty sztandar powiewa na każdym kroku, a jazda – dosłownie i w przenośni – trwa bez mała trzy godziny.
Brytyjska reżyserka w swoim pierwszym filmie nakręconym za oceanem opowiada o grupie nastolatków podróżujących busem po USA w poszukiwaniu wolności i zabawy. Żyją z dnia na dzień, naciągając tzw. porządnych obywateli na prenumeratę specjalistycznych magazynów. Niczym gwiazdy na sztandarze, pochodzą z różnych stanów, a i główna bohaterka nie przypadkiem nosi imię Star. „American Honey” to bowiem gorzkie spojrzenie outsiderki na kraj, w którym jeszcze niedawno prawie każdy miał szansę spełnić swoje marzenie o domku z ogródkiem. Ale także opowieść przepełniona młodzieńczą, anarchizującą energią, która uderza w system jego własną bronią, jednocześnie ocalając coś znacznie ważniejszego niż prawo i porządek.
Zainspirowana reportażem śledczym z „New York Timesa” traktującym o mobilnych grupach złożonych z młodocianych domokrążców, Arnold sięga po jeden z najbardziej amerykańskich gatunków filmowych, czyli kino drogi. Ta droga, jakkolwiek naprawdę przebyta przez ekipę filmową na odcinku 12 tysięcy mil, i tym razem nie prowadzi do wyraźnego celu. Możemy się za to domyślać, że podobnie jak Star każde z tych beztroskich dzieciaków przed czymś ucieka – przed upokarzającą biedą, wykorzystywaniem seksualnym czy innymi formami przemocy fundowanej przez świat dorosłych.
Grupa kierowana przez przedsiębiorczą Krystal (w tej roli Riley Keough, wnuczka Elvisa Presleya) ma w sobie coś z hedonistycznej sekty. W uprawianym przez nią procederze liczą się nie tyle osobiste zyski, ile sama możliwość bycia w drodze, bycia razem. Główna bohaterka zrazu zachłystuje się tym powietrzem, a reżyserka razem z nią. Za oknami busa pojawiają się dwie różne Ameryki skąpane w letnim słońcu – Ameryka eleganckich przedmieść wzbogaconych na przemyśle naftowym i Ameryka rozpadających się bieda-domków. Oglądając film Arnold, trudno uwierzyć, że uciekinierzy z tej drugiej Ameryki tak łatwo potrafią wyłudzać pieniądze od tej pierwszej. „Żerujmy na ich poczuciu winy” – brzmi jedno z haseł przyświecających młodym domokrążcom. Star buntuje się jednak przeciwko regułom wspólnoty, kiedy bardziej niż w głos szemranych mentorów zaczyna wsłuchiwać się we własne uczucia.
Awanturniczy duch roznosi nie tylko bohaterów „American Honey”, ale i sam film, kręcony niespokojną kamerą z ręki, z udziałem głównie aktorów nieprofesjonalnych (choć jest i gwiazdor Shia LaBeouf), zachęcanych do improwizacji na planie. Grająca Star amatorka Sasha Lane, w której żyłach płynie krew afroamerykańska i maoryska, swą spontanicznością prawie rozsadza ekran. Warto przy tej okazji nadmienić, że Arnold, twórczyni „Red Road”, „Fish Tank” czy odważnej adaptacji „Wichrowych wzgórz”, jest wyjątkowo wrażliwą, tak psychologicznie, jak i społecznie, reżyserką kobiet. W najnowszym filmie całkowicie przejmuje optykę swojej bohaterki. Lekko zdziwionym, pozbawionym zjadliwości spojrzeniem obejmuje zarówno hipokryzję amerykańskiej klasy średniej, jak i zdegradowany byt mieszkańców społecznych nizin. Za to w scenach „fajowej jazdy” po Stanach to spojrzenie staje się ostentacyjnie przeciągłe – jakby europejska reżyserka nie była w stanie ani na moment oderwać kamery od amerykańskiego pejzażu, od mikrokosmosu tamtejszych roślin i zwierząt, a przede wszystkim od swoich bohaterów. Stąd tyle w filmie tzw. pustych przebiegów: gibania się w rytm hip-hopu czy zwykłej nastoletniej głupawki. Podobnie jak „Spring Breakers” Harmony’ego Korine’a czy obrazy Gusa Van Santa, „American Honey” to film złożony w dużej mierze z takich „bezinteresownych”, czysto zmysłowych zapatrzeń.
W jednej ze scen bohaterka próbuje wykorzystać trzech podstarzałych kowbojów. Ale wszystko wskazuje, że to Star, wywieziona w odludne miejsce, zostanie przez nich wykorzystana – i nie skończy się na zjedzeniu pływającej w mezcalu gąsienicy. Twórcy „American Honey” wyposażają jednak swoją bohaterkę w ten rodzaj zdrowego instynktu, który pozwala Star ujść cało nawet z najbardziej ryzykownych sytuacji i ostatecznie, pomimo oblepiającego ją zewsząd brudu, zachować niewinność. Film Arnold, uhonorowany m.in. Nagrodą Jury w Cannes, opowiada o życiu w drodze, o wiecznej prowizorce na granicy prawa, chętniej mitologizując niż piętnując zjawisko sekciarskiej akwizycji. I nawet jeśli jest to podróż przydługa czy nawet nieco monotonna, mimo wszystko warto w nią wyruszyć i poddać się jej rytmowi. ©
AMERICAN HONEY – reż. Andrea Arnold. Prod. Wielka Brytania/USA 2016. Dystryb. Gutek Film. W kinach od 31 marca.