Żaden luksus

To upokarzające, być wspieranym zapomogami, nawet jeśli otrzymuje się je jednorazowo, np. za urodzenie dziecka. Oczywiście, w trudnej sytuacji dobrze jest dostać pieniądze, ale zawsze lepiej zarobić je samemu.
fot. P. Krzakiewicz / visavis.pl /
fot. P. Krzakiewicz / visavis.pl /

ANNA MATEJA: - Kiedy będziemy zarabiać tyle, ile Brytyjczycy czy Irlandczycy?

ZOFIA JACUKOWICZ: - Kiedy nasz rozwój gospodarczy będzie bardziej dynamiczny. Nie ma innego sposobu, by zmniejszyć nasz dystans do Wlk. Brytanii, gdzie płaca jest blisko pięć razy wyższa niż w Polsce. Coś takiego, na niespotykaną skalę, udało się zrobić jedynie Irlandczykom, których wynagrodzenia osiągnęły poziom brytyjski, a płacę minimalną mają nawet o parę punktów wyższą. Gdyby polskie wynagrodzenia udało się podnieść chociaż dwukrotnie, to już byłby duży sukces: poprawiłaby się nasza sytuacja materialna, presja wyjazdu zarobkowego za granicę byłaby słabsza, a przede wszystkim młodzi Polacy pracowaliby tu, a nie za granicą. Ostatnia kwestia wydaje się najistotniejsza: jeśli ktoś ma byle jaką pracę - wraca, ale gdy zgodną z kwalifikacjami - niby dlaczego miałby się za granicą nie osiedlić? Na takiej "transakcji" ponosimy ewidentne straty: wychowujemy i kształcimy młodych ludzi, po czym w wieku, kiedy mogliby zacząć wypracowywać dochód narodowy, brak pracy powoduje, że wyjeżdżają.

Minimalnie i przeciętnie

- Wolą wyjechać, niż w Polsce być bezrobotnym czy pracować za płacę minimalną.

- Może nie za płacę minimalną, ale w sumie niewiele większą. Gwarantowane ustawowo 899 złotych 10 groszy, czyli stawka, poniżej której pracodawca ustalając pensję nie może zejść, dotyczyło ostatnio 4,5 proc. zatrudnionych. Wyjeżdżający, ponieważ są z reguły dobrze wykształceni albo mają dobry fach w ręku, zarabialiby prawdopodobnie kilkaset złotych więcej, co oczywiście też nie jest żadnym luksusem - mówimy przecież o płacy brutto, od której musimy odjąć jedną trzecią na podatki i składki ubezpieczeniowe.

Nie mamy szans być konkurencyjni - przeciętną polską płacę wyliczono na 2400 zł. Według danych GUS, 18,2 proc. zatrudnionych otrzymuje 50 proc. tej płacy, blisko 65 proc. pracujących zarabia poniżej płacy przeciętnej, zaś 100-125 proc. jej wysokości otrzymuje 13,6 proc. pracowników. Odsetki osób zarabiających powyżej płacy przeciętnej są już później tylko mniejsze - rzecz dotyczy jedynie 30-35 proc. Teraz pomyślmy - spory odsetek zatrudnionych pobiera w polskich realiach 1200 zł, a przecież to ok. 800 zł na rękę! Za to nawet samemu trudno się utrzymać. Chociażby minimum socjalne przypadające na jedną osobę przekracza tę sumę, a jest to przecież naukowo wyliczona kwota, której potrzebujemy, by godnie przeżyć.

- Niektórzy zarabiają 500-600 zł miesięcznie.

- Mają niepełne etaty, choć jest możliwe, że pracują w pełnym wymiarze czasu i część wynagrodzenia otrzymują niejawnie. Nie jest to jednak sytuacja katastrofalna - w sektorze publicznym taka płaca prawie wcale nie występuje, zaś w sektorze prywatnym otrzymuje ją zaledwie 6-7 proc. pracujących. Sporo zależy też od regionu Polski, np. w województwie warmińsko-mazurskim taka płaca nie byłaby niczym upokarzającym, jednak w Warszawie czy okolicy pracę za wynagrodzenie poniżej 1000 zł netto podjęłoby niewielu.

- Ale politycy lubią podnosić larum: płaca minimalna jest tak mizerna, że nie da się za nią żyć. W odpowiedzi odzywają się przedsiębiorcy lub pracodawcy, którzy za pensję w wysokości 800 zł muszą zapłacić blisko 1040 zł. Wszyscy przesadzają?

- Przesadzają o tyle, że nie biorą pod uwagę, jak niewiele ludzi otrzymuje płacę minimalną. Ale koszty okołopłacowe wyolbrzymione już nie są. Przy okazji dobrze zwrócić uwagę na jeszcze jeden przejaw populizmu polityków: na nawoływanie do obniżenia podatków dla najmniej zarabiających. Otóż, jeśli ktoś zarabia np. 1000 zł brutto, po odliczeniu kosztów odprowadza podatek w wysokości 20-30 zł, czyli 2-3 proc., a nie 19 proc., jak się powszechnie uważa, bo tyle wynosi najniższy próg podatkowy. Najbiedniejsi już teraz płacą podatek w małej skali, wszystkich natomiast, i to w tej samej wysokości - dotyczy składka ZUS. No chyba że się zarabia majątek, czyli powyżej 250 proc. płacy przeciętnej - jeśli ktoś otrzymuje pensję przekraczającą tę kwotę, składki emerytalno--rentowej odprowadzać już nie musi; takich osób pośród zatrudnionych jest jednak w Polsce zaledwie ok. 4 proc.

Furtki do emerytury

Z wywiadów z pracodawcami wiem, że i oni narzekają na wysokość płacy minimalnej.

- Są aż takimi altruistami? Im właśnie powinna być na rękę niska płaca minimalna.

- Czy ja wiem? To normalni ludzie, wiedzą, ile kosztuje życie. Płaca minimalna, która stanowi 35 proc. płacy przeciętnej, jest zdecydowanie za niska i powinna być przynajmniej o 10 proc. wyższa. Obecna stawka nie tylko nie wystarcza na życie, jest niewłaściwa z innego powodu: choć płaca minimalna jest wynagrodzeniem za pracę prostą i nieprzytłaczającą poczuciem odpowiedzialności, zabiera te same osiem godzin. A że każda praca, nawet najprostsza, pozostaje w jakiejś relacji do innej, stopniowo coraz bardziej złożonej i odpowiedzialnej, nietrudno się domyślić, że bardziej adekwatnie ustalona płaca minimalna przełożyłaby się na sprawiedliwiej wyliczone wynagrodzenia w ogóle.

W badaniach pytałam pracodawców, co by zrobili, gdyby płacę minimalną podniesiono do 1000-1200 zł. I zdarzały się odpowiedzi: "Musiałbym ujawniać większą część wynagrodzenia". Niektórzy przyznawali, że korzystają z tzw. kreatywnej księgowości, by, wspomagając "szarą strefę", płacić mniejsze obciążenia. Tymczasem te ostatnie są nie do ruszenia, dlatego i w tym sensie nikt nie przesadza, gdy mówi, że pensja, jakiejkolwiek wysokości, za dużo w Polsce kosztuje.

- Stajemy się coraz starszym społeczeństwem i potrzebujemy pieniędzy na świadczenia.

- Nie tylko dlatego. Obniżyliśmy wiek emerytalny. Oficjalnie nadal mężczyźni przechodzą na emeryturę w wieku 65, a kobiety 60 lat, ale wprowadzono tyle furtek, m.in. dla ludzi zwalnianych z pracy, że właściwie już po skończeniu 55 lat można myśleć o zakończeniu pracy zawodowej, np. dzięki tzw. emeryturze pomostowej. To właściwie poważniejszy problem niż nieszczelny system rentowy. Bierze się on też stąd, że wiele osób po 50. roku życia nie może znaleźć pracy i gdyby nie możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę, mogłoby się okazać, że nie mają za co żyć. Wyjściem byłoby podwyższenie zasiłków dla bezrobotnych, tyle że wtedy mogłoby się okazać, że nie mamy trzech, ale cztery-pięć milionów bezrobotnych. Tymczasem powinniśmy pozostawać na rynku pracy nawet do 60. roku życia - do tego momentu większość z nas jest przecież sprawna, medycyna robi cuda, by przedłużyć nam życie, mamy odchowane dzieci i jesteśmy mniej zaabsorbowani życiem osobistym, chyba też dojrzalsi.

To bardzo dobry wiek do pracy, ale za słaby argument, jeśli nasze pensje nie wzrosną, by kogokolwiek zatrzymać na rynku. Pensje mamy przecież tak obniżone, jakby obowiązywała polityka pełnego zatrudnienia, a biorąc pod uwagę, że mamy ok. 18 proc. bezrobocia, tak nie jest. Jednocześnie

1,3 mln osób pracuje "na czarno" - trudno to popierać, bo wszystko, co nie jest legalne, jest wypaczeniem, ale jeśli ludzie nie mogą pracować inaczej, niech pracują chociaż tak. Dzięki temu mają z czego żyć, podwyższają też dochód narodowy. Nie zmienia to jednak faktu, że nie chroni się ich praw pracowniczych, a ponieważ nie płacą składki na ZUS, w przyszłości będą mieli niską emeryturę albo nie będą jej mieli wcale.

- Ale czy osoby, które otrzymują płacę minimalną, czy nawet przeciętną, mogą liczyć na wysoką emeryturę?

- Ależ skąd! Mimo że systematycznie i przez całe zawodowe życie płacą składki, nawet kilkaset złotych miesięcznie.

"Becikowe", co upokarza

- Kiedy można przyjąć, że rodzina żyje poniżej minimum socjalnego?

- Przeciętna polska rodzina, czyli trzy- lub czteroosobowa, potrzebuje ok. 3 tys. złotych, by żyć bez większych zmartwień. Tymczasem przeciętna płaca, jak już wspomniałam, wynosi ok. 2400 zł brutto - na rękę daje to ok.1600 zł. Brakuje więc prawie połowy. Wyliczam to po to, by pokazać, że nie tylko płaca minimalna jest w Polsce za niska, ale i płaca przeciętna, z reguły pobierana przecież przez pracowników wykwalifikowanych i z doświadczeniem, też nie zapewnia polskiej rodzinie komfortu. Dlatego właśnie w prawie połowie rodzin pracują dwie, nawet trzy osoby, a i tak zdarza się, że najbardziej pomagają dziadkowie. Praca obojga małżonków jest w Polsce właściwie koniecznością, więc nie dziwmy się, że w takich warunkach decyzja o posiadaniu większej liczby dzieci jest sporym wyzwaniem.

- No to uchwalono "becikowe".

- Takie kroki, jak tworzenie dodatkowych świadczeń, które mają wspierać rodzinę, bo "jest biedna i mało zarabia", są wręcz niewłaściwe. Powinno się dążyć do tego, by, jeśli rodzice pracują, zarabiali wystarczająco na godziwe życie. To nieprzyjemne, a nawet upokarzające, być wspieranym zapomogami, nawet jeśli otrzymuje się je jednorazowo, np. za urodzenie dziecka. Oczywiście, w trudnej sytuacji dobrze jest dostać pieniądze, ale zawsze lepiej zarobić je samemu. Takie postępowanie dyktują i prawa ekonomii, i np. encyklika "Quadragesimo anno" - zarobki jednego pracownika powinny wystarczać na utrzymanie rodziny. Obecna sytuacja przypomina trochę PRL - pracować muszą wszyscy: tyle że kiedyś przymus powodowały przede wszystkim względy ideologiczne, teraz bytowe.

Niska płaca i licha robota

- Czym jest płaca godziwa?

- Ma ona kilka aspektów, które dotyczą: wysokości wynagrodzenia, powiązania z wykonywaną pracą i właściwych proporcji wynagrodzeń. Jej wysokość powinna być ściśle związana z możliwościami płatniczymi kraju, wyrażanymi w wysokości dochodu narodowego na mieszkańca. Skoro płaca jest dochodem wytwarzanym przez pracujących, nie powinni oni otrzymywać mniej niż statystycznie na obywatela przypada. Jeżeli jest inaczej - zwłaszcza gdy państwo zatrzymuje szczególnie dużą część dochodu narodowego - może to być zwykły wyzysk.

Dobre systemy wynagrodzeń służą proporcjonalnemu opłacaniu pracy - z jednej strony jej rzetelnej wycenie, z drugiej - zróżnicowaniu wynagrodzeń. Tak, by każdy zarabiał według wartości swojej pracy. W polskiej wersji kapitalizmu pracodawcy z reguły nie biorą systemu płac pod uwagę - są przekonani, że sami wiedzą najlepiej, ile któremu pracownikowi się należy, a nawet że nikt nie ma prawa wiedzieć, ile pracownikom zapłacili. To odwrócenie istoty rzeczy do góry nogami: płace mają być motywacyjne - a jeżeli pracownik nie wie, ile pieniędzy i za jaką pracę otrzymują jego koledzy, co ma go motywować do bardziej intensywnej pracy? Nie bez powodu np. w wielu firmach zachodnioeuropejskich oraz w USA listy płac są jawne, a nawet ogłasza się, kto zarobił najwięcej i za co.

- Desperacki strajk lekarzy pokazuje, że nie tylko prywatni pracodawcy wolą trzymać zarobki pracowników w ryzach.

- W poprzednim reżimie prestiż miał być dobrem samym w sobie, ekwiwalentem płacy godziwej - tak właśnie tłumaczono nadmierne wyrównanie płac. Z zawodem lekarza w Polsce stało się coś podobnego: za prestiżem ciągle nie idzie atrakcyjne wynagrodzenie, chyba że lekarze albo zapracowują się do przemęczenia, albo uzupełniają dochody prywatną praktyką. Jest to niesprawiedliwe i szkodliwe, obniża status zawodu. Podobnie jest zresztą z nauczycielami. Paradoksalnie, cały czas mamy duże uznanie dla kwalifikacji i wykształcenia - przecież prawie dwa miliony studentów nie wzięło się znikąd.

- A czy "płaca kominowa" jest godziwa?

- To nasz "ulubiony" powód oburzenia, jeśli chodzi o wynagrodzenia - wysokie pensje urzędników państwowych. Mniej uwagi zwracamy jednak np. na zarobki kadry prywatnych banków. Czy na pewno mają do tego prawo? Przecież na sukces firmy pracuje się zespołowo: choć wyjątkowe zaangażowanie i kwalifikacje powinny być wynagradzane, to chyba nie tak wysoko. Zbyt rozbudowane apanaże, tak w sektorze publicznym, jak prywatnym, mogą demoralizować, bo otrzymuje się je nie tyle za wykonywaną pracę, ile za piastowanie pewnego stanowiska.

W Polsce skupiamy się głównie na tym, że nasze płace są za niskie z punktu widzenia ich siły nabywczej. Tymczasem jeżeli pracownik ma poczucie krzywdy, będzie szukał innej pracy czy innego wyjścia z niekorzystnej dla siebie sytuacji, zamiast angażować się, by móc awansować (samo skupienie polskich wynagrodzeń w niskich rejonach płacowych, czyli stawkach poniżej 50 proc. płacy przeciętnej, już sporo mówi o nieprawidłowościach). Pracodawcy muszą zrozumieć, że w ich interesie leży nie niska płaca, ale płaca sprawiedliwa i przez to motywacyjna, bo niska płaca to licha robota.

Prof. ZOFIA JACUKOWICZ jest pracownikiem naukowym Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych oraz Wyższej Szkoły Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Specjalizuje się w problematyce zarządzania pracą, wartościowania i opłacania pracy. Jest autorką kilkudziesięciu projektów i wdrożeń efektywnych systemów organizacji pracy i wynagradzania. Mieszka w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2006