Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nagi trend rozprasza przeintelektualizowane wątpliwości. Co prawda, Terminatorowi wciąż jeszcze bliżej do kulturystyki niż do kultury, ale przecież kultura fizyczna to także kultura, w dzisiejszych czasach nawet na scenie nie można poprzestawać na introwertycznych gruźliczych monologach. Co prawda, Arnie nie jest chłopakiem z Hollyłódź, tylko z przesympatycznego Grazu, ale to nie powinno przeszkadzać, wszak keine Grenzen. Co prawda, Arnold jest gubernatorem Kalifornii (bodajże ósma gospodarka świata) - ale to tym lepiej, i z "Dziadami" w Nowym tym bardziej sobie poradzi, a przecież Kalifornia i tak bankrutuje. Logika wyraźnie przemawia za kandydaturą Terminatora, a z Terminatorem można się jeszcze sfotografować. I tutaj dochodzimy do sedna, czyli do znanej twarzy, bezcennej dla włodarzy. Co prawda teatr ma świetnego dyrektora Brzozę, który w ciągu jednego sezonu wyciągnął placówkę z artystycznego niebytu, ale, jak to powiedział pewien operator telefonii komórkowej: Murzyn zrobił swoje - Murzyn może odejść. Tera era Schwarzeneggera. Liczy się twarz, twarz! Twarz, głupku! Gdzie tam Brzozie do Schwarzeneggera? Który z wyborców rozpozna Brzozę na zdjęciu z Kropiwnickim? Mniej więcej tyle, ile Kogoś z Radiowej Dwójki na zdjęciu z Tuskiem. Dlatego widmo znanej twarzy krąży po Polsce.
O ile sobie przypominam, dolnośląscy ludzie władzy przy doborze kandydatów na dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu swego czasu szli kluczem pamiętnej "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Wojciech Pszoniak i Andrzej Seweryn - dawali sobie radę na ekranie, byli rzutcy i przedsiębiorczy, to i teatrem będą zarządzać bezproblemowo. Do kompletu kandydatów brakowało Daniela Olbrychskiego, no ale on mógłby zdewastować swój nowy gabinet szablą Kmicica. Dla ogromnej większości narodu różnica pomiędzy aktorem a jego rolą nie istnieje (o czym świadczy trudny los aktorów w białych kitlach, ciągle proszonych o wypisywanie recept), nic dziwnego przeto, że demokratyczni owego narodu reprezentanci chcą na szefa swojego teatru kogoś poważnego, pomnikowego: Prymasa lub co najmniej gen. Fieldorfa. Tak, tak - Andrzej Seweryn miał podobno na sto procent zostać dyrektorem Starego Teatru w Krakowie, zaś łódzki Teatr Nowy proponowano Olgierdowi Łukaszewiczowi (bez jego wiedzy zresztą). Ale przyszedł Arnold i skasował konkurencję: "Hasta la vista, babe!" Sentymenty na bok: gen. Fieldorf dobry, ale Predator lepszy. Prezydent Kropiwnicki podejmuje słuszne dla krzewienia kultury decyzje.
Czy Arnie da się skusić? Czy, odpowiadając na płynący z głębi serc zew włodarzy miasta Łodzi, odpowiedzialnie porzuci słoneczne Californication dla poważniejszych wyzwań - i uda się? Głęboko wierzę, że się uda.