Zgwałcona republika

Co roku w Indiach znika około dwóch milionów kobiet. Umierają przedwcześnie albo w ogóle się nie rodzą. 23-letnia studentka, brutalnie zgwałcona w Delhi, jest wyjątkiem: nie zniknęła po cichu, a o jej losie dowiedział się cały kraj. I cały świat.

07.01.2013

Czyta się kilka minut

Protest indyjskiej młodzieży po śmierci dziewczyny z Delhi, 30 grudnia 2012 r. / Fot. Parveen Negi / Getty Images / FPM
Protest indyjskiej młodzieży po śmierci dziewczyny z Delhi, 30 grudnia 2012 r. / Fot. Parveen Negi / Getty Images / FPM

Kiedy już było po wszystkim, kierowca autobusu próbował ją przejechać. Przyjaciel zdążył odciągnąć jej zmaltretowane ciało na bok. Wyrzuceni z pojazdu, leżeli prawie nadzy obok wiaduktu – symbolu nowoczesnych Indii.

W Indiach politycy i biznesmeni przecinają wstęgi nowych betonowych gigantów i odjeżdżają do swych rezydencji, a wtedy z zakamarków wyłaniają się biedacy, dla których wiadukty stają się bastionami. Górą mkną samochody z klimatyzacją – w dole slumsy, beznadzieja i upodlenie.

Tam, 16 grudnia późnym wieczorem, policja znalazła 23-letnią Hinduskę z rozległymi obrażeniami i jej 28-letniego przyjaciela z ranami głowy. Przez blisko godzinę oboje krążyli po mieście, uwięzieni w autobusie z przyciemnianymi szybami, należącym do prywatnych linii. Pięciu mężczyzn gwałciło ją, biło i maltretowało, a jego ciężko pobili. Użyli stalowego pręta, który rozerwał jej organy wewnętrzne i spowodował zakażenie.

Potem, po kilku dniach, jej stan gwałtownie się pogorszył – nie wystarczyła opieka rządowego szpitala w New Delhi ani specjaliści transplantacyjni z Singapuru, dokąd ją przetransportowano. Dziewczyna zmarła 28 grudnia.

Sześciu mężczyzn, w tym kierowca autobusu, zostało aresztowanych i postawionych w stan oskarżenia. Tylko jeden, nieletni, nie usłyszał zarzutu morderstwa. Pozostałym grozi kara śmierci.

BÓJ SIĘ WSZYSTKICH

Nic w tej historii nie jest niezwykłe, z wyjątkiem jej następstw. Gwałt to pospolity koszmar, przed którym mieszkanki indyjskich miast próbują chronić się codziennie. Gwałt zbiorowy jest najwyższą kategorią wśród niebezpieczeństw wyliczanych przez opiekuńcze matki, siostry i przyjaciółki.

Hinduski żyją z nieustającym poczuciem zagrożenia. Postępują według kodu, który ma im wykroić bezpieczną ścieżkę w okrutnej rzeczywistości. Ubierać się skromnie, zasłaniać ciało. Nie wyróżniać się w tłumie, nie przyciągać uwagi. Nie reagować na zaczepki, gwizdy, cmokanie. Nie wsiadać do autorikszy po dwudziestej ani do taksówek w nocy. Lepiej jechać państwowym autobusem, z ludźmi. Nie wsiadać do rikszy ani taksówek, jeśli na przednim siedzeniu jest dwóch mężczyzn. Na wszelki wypadek numer boczny taksówki wysłać w SMS-ie do mamy. Po zmroku poruszać się w grupie albo z mężczyzną. W kinie kupować droższe bilety i nie siadać blisko ekranu, wśród mężczyzn. W pociągach wsiadać do przedziałów dla kobiet. Nie wysiadać z samochodu, jeśli jakieś wydarzenie na drodze zmusza do zahamowania. Na światłach zamykać szyby i drzwi. W nocy nie zatrzymywać się na wezwanie mężczyzn w mundurach.

23-letnia ofiara gwałtu w Delhi (jej nazwisko nie zostało upublicznione), studentka prywatnej uczelni medycznej, znała te zasady. Zastosowała się do nich. Na wieczorny seans w centrum handlowo-rozrywkowym w Saket, nowoczesnej dzielnicy na południu miasta, pojechała z przyjacielem, informatykiem. Na dużym skrzyżowaniu wsiedli do jednego z tysięcy prywatnych autobusów, krążących po metropolii nazywanej indyjską stolicą gwałtów.

STATYSTYKA GWAŁTÓW

Według policyjnych raportów do gwałtu dochodzi tam co czternaście godzin, a liczba tych przestępstw rośnie o blisko 10 procent rocznie. Ale to zaniżone dane. Organizacje kobiece szacują, że na każdy zgłoszony w Indiach gwałt przypada nawet 50 nieujawnionych. 94 procent gwałtów popełniają znajomi lub krewni ofiary. Zagrożeniem, znacznie częściej niż obcy, są wujowie, sąsiedzi, bracia, koledzy i mężowie.

Statystyki z Delhi robią szokujące wrażenie, ale we wszystkich wielkich miastach – jak Mumbaj, Kalkuta, Ćennaj, Hajdarabad czy Bangalur – od 2009 r. liczba notowanych gwałtów wzrosła od 12 do 90 procent. I nie tylko gwałtów: rośnie tam w ogóle przestępczość, co ma związek z szybko rosnącą populacją metropolii. Przybywają do nich Hindusi z wsi i miasteczek, gnani biedą albo nadzieją, że skorzystają z biznesowego boomu. Nagle konfrontują swe tradycyjne przekonania z odmiennym, wielkomiejskim stylem życia. Oderwani od społecznych więzi, do których przywykli, w zatomizowanym środowisku, wyładowują swe frustracje.

Gwałty – to nie jedyne przestępstwa na tle seksualnym: galopują też wskaźniki molestowania, napaści, zastraszeń, oblewania kwasem. Te zdarzenia wpisują się w rutynę życia i relacji społecznych w Indiach. A także w kulturę, sankcjonującą poniżanie kobiet. Autorka jednej z setek publikacji, jakie ukazały się w indyjskich mediach po 16 grudnia, podsumowała problem stwierdzeniem, że od najmniejszych wiosek po najwyższe kręgi władzy przestępstwa wobec kobiet pozostają nieważne.

Nieszczęście 23-letniej studentki jest wyjątkowe, ponieważ nie przeszło bez echa. Stało się tak, bo tym razem zbrodnia dotyczyła dziewczyny z klasy średniej, wydarzyła się w stolicy i uruchomiła publiczne protesty młodych. I dopiero skala manifestowanego oburzenia spowodowała reakcję najważniejszych osób w państwie. Na początku bowiem wszystko toczyło się zwykłym trybem, z obojętnością i opieszałością typową dla tego typu przestępstw. Mimo stosunkowo przychylnego ofiarom gwałtów prawa (wystarczającym powodem do oskarżenia jest zeznanie ofiary) tylko co czwarty przypadek kończy się skazaniem. W praktyce wiele spraw w ogóle nie jest podejmowanych, a przestępcy nie muszą obawiać się dochodzenia.

POLICJANT, CZYLI ZAGROŻENIE

Do wszczęcia postępowania konieczna jest wizyta kobiety na posterunku policji i zarejestrowanie First Information Report (raport pierwszego powiadomienia). Ale w indyjskiej kulturze, która uznaje gwałt za coś bezpowrotnie kalającego cześć kobiety i honor jej rodziny, perspektywa składania zeznań w obecności mężczyzn (tylko nieliczne posterunki zapewniają obecność policjantek, a nieliczne placówki medyczne – lekarek stwierdzających gwałt) jest wystarczająco frustrująca, by zniechęcić ofiarę do zgłoszenia przestępstwa.

Do tego dochodzi sankcja społeczna i rozpowszechnione przekonanie, że lepiej zachować gwałt w tajemnicy. Co gorsza, wiele kobiet traktowanych jest przez policjantów okrutnie, wysłuchują od nich szyderstw i kpin; na posterunkach nie czeka na nie opieka, ale dalszy ciąg molestowania. Istnieją nawet udokumentowane przypadki gwałtów dokonanych przez funkcjonariuszy. Policjant stanowi dla kobiety zagrożenie – to tylko jeden z mężczyzn, których powinna się obawiać. Szczególnie na prowincji, gdzie policjanci są powiązani z lokalnymi strukturami władzy; bywa, że z oskarżonymi łączy ich wspólnota interesów.

Nawet jeśli zgłoszenie przestępstwa zostanie przyjęte, rzadko oznacza sprawne podjęcie działań, które zakończą się skazaniem winnych. Także w sądach kobiety spotykają się z szowinizmem i mizoginią. Przekonanie o niższości kobiet przenika wszystkie przestrzenie indyjskiej rzeczywistości. W tym takie, które mają gwarantować demokratyczne prawa, wpisane do najdłuższej konstytucji świata również dzięki masowemu zaangażowaniu kobiet w walkę o niepodległą Republikę Indii.

Sytuację kobiet dodatkowo komplikuje ich pochodzenie, przynależność do niższych kast czy klas społecznych. Raporty organizacji kobiecych pokazują, że najbardziej bezbronne i najsłabiej chronione przez państwo są Hinduski ze społeczności plemiennych i należące do dalitów (dawniej: niedotykalnych). Im gorsze urodzenie i sytuacja ekonomiczna, tym większa bezkarność oprawców.

MARTWA SIŁA KOBIET

Wszystko to dzieje się w państwie gwarantującym kobietom równe prawa, a nawet przywileje. W kraju, gdzie rośnie liczba kobiet wykształconych, zdolnych i chętnych zajmować coraz ważniejsze pozycje w życiu społecznym i ekonomicznym. W demokracji, która z kobiet uczyniła swe ikony, zagwarantowała im parytety w lokalnych władzach i wykształciła wielki ruch feministyczny, reprezentowany przez setki organizacji, uczelni i instytucji państwowych. W społeczeństwie zdominowanym przez wyznawców hinduizmu, wielbiących wspaniałe i mocarne boginie. W kraju setek milionów ludzi wierzących w istnienie Śakti – potężnego pierwiastka żeńskiego. Wśród milionów domów, w których to matka ma ostatnie zdanie i jest boginią codzienną, odbierającą dowody szacunku przy porannej modlitwie czy w chwili, gdy krewni symbolicznie kłaniają się, zdejmując pył z jej stóp. W cywilizacji kultury i sztuki, której celebrowanymi gwiazdami są wybitne pieśniarki, aktorki i tancerki. Wreszcie: wszystko to wydarza się w państwie, w którym kobiety zajmują najwyższe stanowiska publiczne.

Zgwałcona w grudniu studentka, formalnie rzecz biorąc, ma potężne opiekunki. Wystarczająco wpływowe, by mogła na co dzień żyć bez strachu. Są nimi nie tylko symboliczne postaci z przeszłości – jak patrząca z pomników Indira Gandhi (najsłynniejsza indyjska polityk niewiele zrobiła dla poprawy losu kobiet, żadnej nie dała nawet teki w swym rządzie; ją samą nazywano wówczas jedynym prawdziwym mężczyzną w indyjskiej polityce)...

NA (WĄTPLIWYM) ŚWIECZNIKU

Dziś kobiety robią znaczące kariery partyjne i biurokratyczne, ale nie przyczyniają się do zbiorowego awansu ani faktycznej emancypacji Hindusek. Ich sukcesy są raczej potwierdzeniem dysfunkcji machiny państwowej.

Tylko w ostatnich latach Hinduski rządziły – lub wciąż rządzą – nawet całymi stanami [Indie są federacją stanów – red.]. W liczącym ponad 200 mln mieszkańców Uttar Pradeś czterokrotnie szefem rządu stanowego była Mayawati, nazywana królową dalitów. Jej kadencje były festiwalem korupcji, kultu jednostki i wysokich wskaźników przestępczości. Po przegranych w ubiegłym roku wyborach, Mayawati przeniosła się na komfortową emeryturę w wyższej izbie parlamentu krajowego.

Rządząca aktualnie w Bengalu Zachodnim Mamata Bannerjee – populistyczna przywódczyni, którą miejskie elity poparły, aby zniszczyć trwający 34 lata monopol partii marksistowskiej – specjalizuje się w obietnicach bez pokrycia i fatalnym zarządzaniu ozdabianym masowymi wiecami.

Do ubiegłego roku prezydentem Indii była Partibha Patil, pierwsza kobieta na tym stanowisku, mającym głównie wymiar symboliczny. Jedną z jej nielicznych zapamiętanych decyzji było ułaskawienie 35 osób skazanych na śmierć. Rolą prezydenta Indii jest reprezentować majestat demokracji i inspirować masy. Albo, jak wskazują krytycy, powodować gigantyczne koszty – każdy przejazd prezydenckiej kolumny, bijącej na głowę kawalkadę prezydenta Obamy, to rachunek wystawiony obywatelom, z których większość (zgodnie z raportami międzynarodowych organizacji) żyje w ubóstwie lub nędzy, chronicznym niedożywieniu, bez dostępu do czystej wody i toalet.

DEKLARACJE I PAŁKI

Sheila Dixit, administrująca delhijską metropolią od 1998 r., jest członkinią rządzącej Partii Kongresowej, a w latach 80. zasiadała w ONZ-owskiej Komisji ds. Statusu Kobiet. Ale na wiadomość o zgwałceniu studentki zareagowała zrzuceniem odpowiedzialności na operatorów prywatnych linii autobusowych i policję. Dopiero po śmierci ofiary chciała wziąć udział w publicznym zgromadzeniu, jednak tłum okazał jej wrogość i zmusił do odwrotu.

Alarmujące dane o wzroście przestępczości w Delhi – nie tylko dotyczącej kobiet – są znane od lat. Władze reprezentowane przez panią Dixit nie podjęły żadnych systemowych działań, aby jej zapobiegać. Jeśli nie liczyć fasadowych akcji czy kuriozalnych kampanii społecznych – jak billboardy z gwiazdorami Bollywood, oskarżającymi gwałcicieli o niemęskość.

Kilka dni temu, Sheila Dixit oznajmiła, że na wszystkich posterunkach policji w Delhi przez 24 godziny na dobę obecna będzie co najmniej jedna funkcjonariuszka. Policja uruchomiła też specjalną linię telefoniczną dla kobiet. W chórze domagających się ostrzejszych kar dla gwałcicieli i podjęcia zdecydowanych działań znalazły się kobiety, które od lat powinny te działania zapewniać, m.in. Sonia Gandhi (szefowa największej w Indiach Partii Kongresowej, bardziej wpływowa niż premier), Krishna Tirath (minister ds. rozwoju kobiet i dzieci) czy Sushma Swaraj (przywódczyni opozycji w indyjskim parlamencie).

Zanim premier Manmohan Singh zdecydował się przemówić do narodu – deklarując ukaranie sprawców i wzywając całe społeczeństwo do powstrzymania gwałtów – naprzeciw demonstrującym oburzenie wyszły oddziały policji, z armatkami wodnymi i lathi (bambusowymi pałkami, którymi policjanci na co dzień gorliwie okładają tzw. gorzej urodzonych).

W ten sposób wielkomiejska, średniozamożna młodzież miała pierwszą okazję na własnej skórze odczuć siłę państwa. Dotknął ich system, od którego dotąd skutecznie separowali się dzięki pieniądzom, by potem emigrować do Europy, Australii lub USA. Odkąd sukces jest możliwy w kraju, chcą zostać. Ale domagają się też, by państwo szanowało ich prawa i było rządzone w zgodzie z ich potrzebami.

TRZECI AKT WŚCIEKŁOŚCI

W przypadku zgwałconej studentki z Delhi to właśnie presja społeczna, determinacja jej bliskich i świadomość praw spowodowały, że policja aresztowała podejrzanych i że mają być osądzeni w przyspieszonym trybie.

Indyjscy politycy z kilkudniowym opóźnieniem dostrzegli, że manifestowane oburzenie przyjęło rozmiary, których nie można ignorować. Do podjęcia działań i pompatycznych wystąpień skłoniła ich kalkulacja – uliczne protesty są kolejnym dowodem wyczerpanej cierpliwości istotnego elektoratu: młodych, wykształconych, dobrze sytuowanych, pnących się w górę drabiny socjalnej.

To trzeci akt politycznej aktywizacji tego pokolenia Hindusów – dzieci nowoczesnych Indii. Po raz pierwszy swą wściekłość na niewydolne, ignorujące ich państwo okazali w 2008 r., po zamachach w Mumbaju, gdy zginęli nie tylko zagraniczni goście ekskluzywnego Taj Hotel, ale dziesiątki hinduskich przechodniów, pracowników, pasażerów stłoczonych na stacji kolejowej. Indyjski internet huczał wtedy od komentarzy dotyczących skorumpowanej, biernej policji i polityków powiązanych ze światem przestępczym.

Dwa lata później, gdy w Delhi organizowano Commonwealth Games – zawody sportowe o przebrzmiałej sławie – ujawniona została afera korupcyjna: ta impreza lekkoatletyczna stała się okazją do sprzeniewierzenia gigantycznych kwot. Podobnie jak wielki przetarg na usługi telekomunikacyjne, które kwitną w modernizujących się Indiach na trudną do wyobrażenia skalę. Antykorupcyjna kampania społeczna osiągnęła szczyt w 2011 r. pod przewodnictwem słynnego działacza społecznego Anny Hazarego. Wówczas władza poszła na symboliczne ustępstwa, a protesty na ulicach z czasem wygasły.

Wielkie duchowe przebudzenie, które mogłoby odmienić najludniejszą demokrację świata, ogłaszane jest także dziś – gdy znów dają o sobie znać reprezentanci nowego stylu życia, beneficjenci wolnego rynku, pragnący większego wpływu na kraj, którym włada przestarzały biurokratyczno-partyjny moloch.

Wiara w przemianę Indii nie jest bezzasadna, ona już się wydarza – tyle że ma charakter fragmentaryczny. Do protestów różnych grup społecznych dochodzi niejako w odrębnych światach. Raz protestują rolnicy, którym odbierana jest ziemia pod budowę fabryk i koncernów, na których dorabiać się będą ludzie władzy i biznesu. Innym razem manifestuje biedota, wysiedlana i wypędzana ze swej kultury w imię cywilizacyjnego postępu. To znów bogaci z wielkich miast, oszukiwani przez skorumpowanych polityków.

AWANS OBOK UPADKU

Indyjskie społeczeństwo składa się z wielu osobnych rzeczywistości – paradoks ich współistnienia i wynikających z niego napięć skupił się teraz, jak w soczewce, w tragicznej historii zgwałconej studentki.

W tym samym kraju, na ulicach jednego miasta, toczą się, obok siebie, życia ludzi rozdzielonych przepaścią. Spełnia się cud modernizacyjny – i koszmar pogłębiającej się nędzy. Szczęście i awans sąsiadują z rozpaczą i upadkiem. Liberalne, nowoczesne Indie trwają w uścisku z Indiami tradycyjnymi, konserwatywnymi. Lśniące „jutro” i mroczne „wczoraj” składają się w jedno, pełne przeciwieństw „dzisiaj”. Indie są światem ostrych tarć, głębokich różnic, które – jeśli dochodzi do ich bezpośredniego spotkania – kończą się agresywnym, bezwzględnym konfliktem.

Tamtego wieczora, 16 grudnia 2012 r., do autobusu w Delhi wsiadła córka pracownika linii lotniczych, który sprzedał ziemię, by opłacić edukację trojga dzieci, i nie miał nic przeciwko temu, że 23-letnia córka umawia się na randki. Wszystko wskazuje, że wyrastała ona w poczuciu równouprawnienia, troski i swobody decydowania o sobie. Ale w autobusie czekał na nią inny, równolegle obowiązujący w Indiach system wartości. W nim kobieta jest istotą podległą, czymś na kształt terytorium dominacji i władzy mężczyzn, a przemoc seksualna służy jako narzędzie jej egzekwowania.

PRZEMOC AUTORYZOWANA

Geograficznie i statystycznie rzecz biorąc, ten autobus z przyciemnianymi szybami reprezentuje większą część współczesnych Indii. Populacji, w której „brakuje” milionów kobiet. Ich nieobecność jest dowodem głęboko zakorzenionej nienawiści i skutkiem mechanizmów, które eliminują je z życia.

Wiele indyjskich dziewczynek w ogóle nie przychodzi na świat: są ofiarami selektywnych aborcji, bo chłopcy to na ogół bardziej pożądane dzieci. Bywa, że dochodzi do zabójstw noworodków. Te dziewczynki, które przetrwają, spędzają życie w zagrożeniu życia i zdrowia. Szybko uczą się poczucia gorszości: wstają wcześniej niż bracia i wykonują cięższe, bardziej niewdzięczne prace. Jedzą w drugiej kolejności, gdy mężczyźni skończą. Częściej są więc niedożywione, chodzą głodne, chorują. Szybciej niż chłopcy są wycofywane ze szkół i możliwie szybko wydawane za mąż. A trzeba jeszcze dopłacić sowity posag, określający wartość dziewczyny. Kobiety padają też ofiarami specyficznej kategorii zabójstw, powiązanych z wymuszeniami posagów; są mordowane przez krewnych. Podlegają również surowej rodzinnej hierarchii, która nie dopuszcza samostanowienia. Nie mają dostępu do opieki medycznej, a nawet możliwości zachowania podstawowej higieny, co prowadzi do chorób i wczesnych śmierci. Mają za to stały kontakt z obojętnością i przemocą.

Gwarancją względnego komfortu i bezpieczeństwa Hindusek są męscy opiekunowie: ojcowie, mężowie, bracia. Ale także oni stają się ich prześladowcami – albo nie są w stanie zapewnić im opieki. 28-letni informatyk był bezsilny wobec sześciu mężczyzn i stalowego pręta. Wobec większości, rutynowej zbrodni i dominującej reguły.

Wobec społeczeństwa, które w swej masie autoryzuje gwałt.

PAULINA WILK (ur. 1980 r.) jest dziennikarką stale współpracującą z „TP”. Jej książka o Indiach, „Lalki w ogniu”, była nominowana do Nagrody Nike 2012.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2013