Zesłani

Żyje jeszcze 60 tys. osób - głównie byłych więźniów sowieckich łagrów albo urodzonych w nich dzieci - którzy mogliby otrzymać od Rosji zadośćuczynienie. Po 1939 roku 13 mln obywateli Polski, w tym 5 mln narodowości polskiej, dostało się pod okupację sowiecką, gdzie najpowszechniejszą formą terroru były deportacje. W l. 1939-41 i po 1944 r. objęły prawie 2 mln ludzi; dwie trzecie stanowili Polacy. Pierwsza wielka fala wywózek zaczęła się wiosną, 63 lata temu. Jej ofiarą padła także rodzina Hackemerów.

13.04.2003

Czyta się kilka minut

Gdy Maria zobaczyła Romka prowadzonego przez żołnierzy sowieckich, zrozumiała, że dalsza ucieczka jest niemożliwa. Trzymając pięcioletnią Renię za rękę, wyszła zza krzaków. Rosjanin z naganem w ręku najpierw im pogroził, a potem pogonił przez las do czekającego na nich wozu.

Maria Stefania Hackemer, żona oficera Wojska Polskiego, wiedziała, że ta chwila nadejdzie. Większość oficerskich rodzin spotykał ten sam los. Świadomość nieuchronności paraliżowała. Jednak dopiero gdy przyszła znajoma Ukrainka i powiedziała, że następnego dnia - był to 18 kwietnia 1940 r. - zostaną wywiezieni, Maria postanowiła uciekać. Z dwójką dzieci pobiegła opłotkami do krewnych, którzy przyjęli na nocleg 9-letniego Romka. Ona z Renią zna-
nie mieli chleba. Tubylcy nie mogli jeść mydła.

Na początku maja podróż się zakończyła: otworzono wagony. Żadnych zabudowań. Step. Świeże powietrze, ostre słońce.

Przyjechały po nich ciężarówki, dotarli do wsi. Przed budynkiem sielsowietu (rady wiejskiej) zesłańców rozdzielano do kwater. Stali tam długo, obserwowani przez wrogo nastawionych tubylców, którzy nie chcieli intruzów w swych i tak ciasnych, prymitywnych chatach.

Marię z rodziną przydzielono do mieszkania zajmowanego przez rodzeństwo: Hannę, Nataszę i Afanasjeja. Ich chata, stojąca na uboczu, składała się z izby, sieni prowadzącej do kuchni i drugiej sieni z wejściem do piwnicy i stajni. W izbie mieszkały siostry, a czwórka przybyszy została zakwaterowana w kuchni, wraz z Afanasjejem. Pośrodku stał piec, na którym spał Afanasjej. Maria z dziećmi miała legowisko na kabycz-ce (też piec, ale służący głównie do gotowania, w podłużnym kształcie leżanki). Matka spała we wnęce przy kabyczce, na walizkach i tobołkach.

Przyjechali w pierwszy dzień Wielkanocy. Kilka kobiet przyszło obejrzeć nowych lokatorów Hanny. Przyniosły na powitanie chleb, kołacz i dzbanek mleka. W drugi dzień Świąt odbywały się wypominki zmarłych. Marię zaproszono na cmentarz, daleko w stepie. „Dziady” polegały na tym, że miejscowi kładli na grobach gotowane jaja i bułki. Potem modlili się. Na koniec wszystkie produkty ofiarowali Marii.

Poczuła się jak prawdziwy dziad.

Życie w stepie

Aby utrzymać rodzinę, Maria musiała pracować w ogrodzie, ale za pracę nie płacono od razu. Notowano liczbę przepracozwolenie na jej zajęcie kosztowało ją trzy metry materiału na suknię oraz buty. Przed wprowadzeniem się trzeba było zrobić remont: odbudować kabyczkę, ściany oblepić gliną i wybielić, wysprzątać gnój. Efekt pracy był wspaniały: wreszcie mieszkali sami. Ale po trzech miesiącach kazano im się wyprowadzić; w „nagrodę” za remont wypożyczono im teleżkę z koniem, do przewiezienia rzeczy.

Przyjęła ich Frośka, gruba dziewczyna z 3-letnim synem. Izba była mała, brudna i zapluskwiona. Maria z Romkiem pozatykali szpary gliną, by wydusić pluskwy, pobielili ściany, wymazali podłogę (na klepisku rozcierało się szmatą glinę rozrobioną wodą z dodatkiem końskiego nawozu). Pluskiew nie dało się wytępić. Tak jak komarów i wszy.

Jednym ze sposobów walki z tymi ostatnimi była kąpiel w „bani”: w małym pomieszczeniu stał kocioł i tazok (wanienka) z wodą. Paliło się słomę tak długo, aż rozgrzały się kamienie, którymi obkłądano kocioł. Kąpiel rozpoczynała się, gdy na gorące kamienie polano wodę. Powstawała para. Człowiek po paru minutach oblewał się potem. Chłodzono się wodą z tazoka, a uderzeniami wiązkami gałązek brzozowych masowano ciało. „Bania” odświeżała fizycznie i psychicznie. Ale likwidowała całkowicie wszy: zostawały w odzieży. Nie było przecież mydła ani naczyń do gotowania bielizny (organizowano więc, np. w czasie gościnnych odwiedzin, wspólne bicie wszy).

A na powietrzu atakowały roje komarów; ich ilość dziwiła, bo na stepie była susza.

Śmierć

Nadeszła kolejna wiosna - i Frośka wymówiła Marii mieszkanie. Wrócili do pierwszej gospodyni, Hanny. W życiu jej rodziny zaszły zmiany: Afanasjeja wzięto do wojska, Natasza umarła na tyfus. Hanna została sama - i pozwoliła im zamieszkać w kuchni. Hanna miała teraz dwie krowy, kury, zboże.

Wśród tubylców i zesłańców szalały choroby. Romek zapadł na malarię: wychudł, została wielka głowa na cienkiej szyi. Re-nia też chorowała: na malarię, na „jazwę syberyjską” (ropne naloty w jamie ustnej przy wysokiej gorączce) i tyfus. Leczyła się w szpitalu, oddalonym o 18 km. Chorych trzymano tam w zimnych salach, wszystkim golono głowy, rodzin nie wpuszczano nawet do dzieci. Mimo to wszy i pluskwy królowały niepodzielnie. Żywność można było podawać przez okno, ale mało kto miał coś do przyniesienia. Renia bała się chodzić do ubikacji: leżały tam złożone na stos ciała zmarłych.

Za to Marię dopadł tylko świerzb, szkorbut i zakażenie nogi.

Najciężej jednak chorowała matka Marii. Już z kaszlem jechała na zesłanie. Potem na ramieniu pojawiły się pęcherze. Lekarz, zesłaniec z Lwowa, stwierdził półpasiec. Zalecił kąpanie ręki w ciepłej wodzie; bóle ustały. Ręka jednak została bezwładna.

Natomiast z gruźlicą w stepie się nie wygrywało. Od początku 1942 r. matka Marii nie wstawała z barłogu. Nie było co jeść: dwa razy dziennie tylko zupa kartoflana i po jednej lapioszce, placku pieczonym na patelni bez tłuszczu. I mróz, poniżej 35 stopni. Staruszka słabła.

Zmarła 1 maja 1942 r.

Maria, Romek i znajomy chłopak kopali grób. Ziemia była jeszcze zmarznięta na głębokość metra. Zwłoki zaszyli w prześcieradło. Na pogrzeb przyszło kilka znajomych Polek, Ukrainek - oraz dwie Niemki. Od ataku Hitlera na ZSRR we wsi zaczęło pojawiać się bowiem coraz więcej niemieckich zesłańców, głównie z Ukrainy i znad Wołgi, wywiezionych rozkazem Stalina. Wielu umarło z głodu i zimna. Coraz więcej przyjeżdżało też transportów z Czeczenami, Czuwaszami, Inguszami, mieszkańcami republiki Komi i Rosjanami - ukaranymi za to, że np. żołnierz z ich rodziny dostał się do niewoli niemieckiej.

Coraz więcej ludzi, coraz mniej jedzenia. Polacy zaczęli uchodzić za najlepszych lokatorów. Miejscowi bali się przyjmować In-guszów czy Czeczenów, którzy, bywało, dla utrzymania się przy życiu kradli i zabijali.

Także Perechwałowa, jedna z lepiej sytuowanych Białorusinek, bała się dokwaterowania nowych zesłańców - i zaproponowała mieszkanie Marii. Obiecała osobną izbę i korzystanie z maszyny do szycia.

Ziemianka była w dobrym stanie: dwie duże, świeżo bielone izby. Maria z dziećmi dzieliła pokój z córką Perechwałowej, Wa-rią. W ziemiance mieszkała też synowa gospodyni i dwoje małych dzieci.

Maria szyła dla Białorusinki, za symboliczną zapłatę - za uszycie kilku bluzek i spódnic zarobić mogła trzy jajka, trochę kwaśnej kapusty i cztery bułeczki.

Perechwałowa miała sporo bydła. Głód doskwierał, więc Maria - za dwa zegarki, poduszkę z poszewką, płaszcz wełniany i trzy metry materiału - kupiła od niej jałówkę. Krowa dawała w lecie nawet 6 litrów mleka dziennie; było masło, śmietana, ser. Ale okazało się, że zwierzę cierpi na chroniczne zapalenie wymion; w mleku pojawiła się krew. Nie mieli wyjścia: z krwią czy nie, ratowało od głodu.

Rozpacz

Zdarzały się dni pogodne.

Czasem Maria otrzymywała paczkę od krewnych: trochę orzechów, grzybów, miodu, tłuszczu, jakieś buty, elementarz dla Reni. Dziewczynka śmiała się wtedy, podskakiwała z radości.

Kiedy w Kustanaju (najbliższym mieście) utworzono przedstawicielstwo rządu polskiego, Maria dostała ubrania dla siebie i dzieci, nawet koce. Miejscowi zazdrościli - im nikt nie pomagał.

Latem 1944 obok Perechwałowej starsze i bezdzietne małżeństwo budowało ziemiankę z „plast” darniowych. Napracowali się, ale gdy chata była gotowa, on został zarządcą fermy bydlęcej, daleko za wsią - i mu-sieli się przenieść. Nie chcieli zostawiać pustej ziemianki: wiedzieli, że miejscowi rozkradną wszystko, a sam dom pod wpływem opadów rozpłynie się. Zaproponowali go Marii.

Do ziemianki przynależał też ogród. Maria mogła sadzić słoneczniki, kartofle; nie pozwalano natomiast uprawiać zbóż i tytoniu - tu obowiązywał monopol państwa. Maria uprawiała więc ziemię, a plony po połowie dzieliła z gospodarzami. Głód już nie groził.

Zagroziło za to coś innego: pozostanie w stepie na zawsze.

Zesłańcom bez ich zgody zmieniano obywatelstwo: zesłano ich jako obywateli sowieckich, potem, po napaści Niemiec na ZSRR, zwieziono ich uroczyście na wozach do siedziby NKWD i oświadczono, że są znowu obywatelami Polski, pod opieką rządu Sikorskiego. Wracali pełni nadziei. Ale potem znowu nastąpiła zmiana, już nie tak uroczysta: wezwani do NKWD, zostali krótko poinformowani, że są ponownie obywatelami ZSRR. Jedna z Polek nie wytrzymała, zaprotestowała. Aresztowana, trafiła do więzienia - aż do kolejnej zmiany politycznej: powstania komunistycznego rządu w Lublinie.

Wtedy, jesienią 1944 - kopali akurat kartofle - rozeszła się pogłoska, że zesłańcy mogą wracać do kraju, który teraz miał już inne granice. Kilku Polaków, w tym Maria, poszło do NKWD: chcieli wybadać, czy to prawda. Cały dzień czekali na informacje, nikt o niczym nie wiedział. Dopiero po północy dostali wiadomość: akcja powrotów nie dotyczy wysiedleńców z rejonów rolnych.

Świtało, kiedy Maria wróciła do swojej ziemianki. Dzieci spały. Siadła przy stole, głowę położyła na rękach. Tak, w cichej rozpaczy, dotrwała do rana.

Powrót

Wieś, w której Maria z rodziną spędzili sześć lat, leżała w stepie, i do najbliższej stacji kolejowej było 30 km, a do miastaobwodowego 100 km. Aby do niego pojechać, trzeba było zdobyć przepustkę z milicji - czyli przejść na piechotę 15 km, w tym przez rwącą rzekę, wrócić do domu, następnego dnia przejść 30 km do stacji, tam przenocować.

Kiedy więc jesienią 1945 roku wezwano Polaków do NKWD, aby zadeklarowali, czy chcą jechać do Polski (już Ludowej), Maria ruszyła do urzędu.

Była połowa października, mróz, pierwszy śnieg. Doszła do rzeki. Rozebrała się i weszła do lodowatej wody. W połowie przeprawy wpadł jej do wody but; gdy się po niego schyliła, z ręki wypadły dokumenty. W ostatnim momencie, tuż przed miejscem, gdzie przepływał silny prąd, Marii udało się chwycić papiery - i dotrzeć na drugi brzeg.
Kaszel męczył ją całą zimę. Ale przy życiu trzymała nadzieja.

Jeszcze tylko Romek musiał stawić się w NKWD - żeby oświadczyć, że matka nie zmusza go do powrotu wbrew jego woli.

Jeszcze tylko formalności, których załatwianie trwało do maja 1946 r.

Wreszcie nadszedł ten dzień. Ci, którzy zostali, żegnali ich z zazdrością - bo nie wszystkim udało się wrócić.

Na stacji kolejowej czekali tydzień, razem z innymi szczęśliwcami. Spali na tobołkach, gotowali raz dziennie na cegłach.

Do końca nie byli pewni, czy szczęście nie pryśnie.

Wreszcie radość: przestronne, dość czyste wagony, z piecykiem, bez rury na nieczystości. Potrzeby fizjologiczne załatwiano podczas postojów. Wtedy też dostawali prowiant: chleb i mąkę. Po dwóch tygodniach, w Brześciu nad Bugiem, do wagonu wszedł ksiądz. Odprawił nabożeństwo majowe.

Ale transport stanął na granicy. Inne przepuszczano.

Znów niepokój: może władze zmieniły decyzję?

Wreszcie ruszyli.

Byli w Polsce.

Dziękuję Panu Markowi Hackemerowi za udostępnienie pamiętnika Jego Babci i zdjęć z archiwum rodzinnego.
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2003