Dłużnik

Ojca stracił w Katyniu, matka zmarła na zesłaniu w Kazachstanie. Dziś mówi: „Spłacam dług wdzięczności wobec tych, którym nie udało się wrócić do ojczyzny”. Bo jemu się udało.

23.04.2012

Czyta się kilka minut

Wincenty Dowojna, syn zamordowanego w Katyniu Witolda Pawła Dewojno. Pod Pomnikiem Ofiar Katynia i Sybiru w Poznaniu, kwiecień 2012 r. / Fot. Waldemar Wylegalski
Wincenty Dowojna, syn zamordowanego w Katyniu Witolda Pawła Dewojno. Pod Pomnikiem Ofiar Katynia i Sybiru w Poznaniu, kwiecień 2012 r. / Fot. Waldemar Wylegalski

Białystok, noc z 12 na 13 kwietnia 1940 r. Łomot do drzwi mieszkania Mieczysławy i Witolda Dewojnów. W środku cztery przerażone kobiety: Mieczysława, jej młodsza siostra Maria, ich matka i babka. W łóżeczku trzymiesięczny Wincenty. Oficer NKWD daje im pół godziny. Kobiety wrzucają do walizek garść rzeczy, Mieczysława opatula syna w koc. Pędzą ich na dworzec. Tam – tłum płaczących kobiet z dziećmi. To rodziny oficerów i policjantów, którzy za chwilę zginą w Katyniu, Miednoje, Charkowie, Bykowni i być może także (tego nie wiadomo na pewno do dziś) w Kuropatach pod Mińskiem.

Wtedy tych nazw nikt jeszcze nie zna. Nikt z kobiet i dzieci obecnych na tym dworcu – i na wielu innych dworcach – nie wie, dlaczego został aresztowany: że skazując na śmierć mężów i ojców, władze ZSRR postanowiły zarazem pozbyć się ich bliskich – zsyłając na Syberię albo do republik azjatyckich. Dla wielu to także będzie wyrok śmierci.

MATKA

Kolejne trzy tygodnie spędzą w bydlęcych wagonach, w drodze na Wschód. Mieczysława suszy na własnym ciele pieluchy i śpioszki syna. Pociąg dotrze do stacji Pawłodar w północno-wschodnim Kazachstanie. Stąd cztery kobiety i niemowlę trafią do osady Bogdanowka w pawłodarskiej obłasti (obwodzie).

Zesłańcy mieszkają w ziemiankach albo w chatkach stawianych z „semana” (cegła z gliny i słomy). Zimno, głód, choroby. Ludzie umierają masowo. Zmarłych grzebie się w stepie.

Najpierw umrze prababka Wincentego – powiedzą, że ze starości.

Rok później, po ataku Hitlera na Stalina, generał Sikorski nawiązuje stosunki dyplomatyczne z ZSRR. Mieczysława dostaje pracę w delegaturze polskiej ambasady w Pawłodarze. – To był nasz najlepszy czas na zesłaniu – powie kilkadziesiąt lat później jej syn, Wincenty Dowojna.

„Dobry czas” trwa krótko. W kwietniu 1943 r. Niemcy odkrywają groby w Katyniu. Stalin zrywa stosunki z rządem Sikorskiego, a Mieczysława traci pracę w Pawłodarze. Trzy kobiety z dzieckiem wywiozą do sowchozu, jeszcze dalej w step.

Znowu głód. Raz Wicuś (tak nazywają Wincentego) porwie koledze z pieca upieczoną łupinę. Kolega go pobije (dorosły Wincenty nie będzie tego pamiętał – pół wieku później przypomni mu o tym kolega).

W 1944 r. Mieczysława Dewojno zapada na tyfus. Umiera w odizolowanym baraku, do którego przenoszą zakaźnie chorych. Gdy Maria, siostra matki, idzie ją odwiedzić – czteroletni Wicuś stoi na zewnątrz, żeby się nie zarazić.

Z pogrzebu matki zapamięta taki szczegół: woły ciągnące wóz ze zbitą z czterech desek trumną. Pamięta, bo dorośli pozwolili mu poganiać woły. Matki nie pamięta.

OJCIEC

Początek kwietnia 1940 r., Kozielsk. Porucznik Witold Dewojno, mąż Mieczysławy i ojciec Wincentego, siedzi z czterema tysiącami polskich oficerów w zamienionym na więzienie prawosławnym monasterze. Nie wie, że miesiąc wcześniej Beria napisał do Stalina, że „wszyscy oni są zdeklarowanymi wrogami władzy sowieckiej”. I że 5 marca zapadła decyzja.

Witold Dewojno urodził się w 1909 r. na Zakaukaziu. Z wykształcenia handlowiec, przed wojną jest naczelnikiem izby skarbowej. Gdy Hitler napada na Polskę, jako rezerwista idzie na front. Gdy jesienią wraca do domu, Białystok jest już sowiecki. Okupanci każą stawić się młodym mężczyznom do pracy. Mieczysława prosiła męża, by nie szedł. Witold nie chciał ukrywać się, narażać ciężarnej żony.

Potem ktoś powiadomił Mieczysławę, że widział, jak sowieccy żołnierze prowadzili jej męża z innymi mężczyznami na dworzec. W grudniu przyjdzie kartka. Witold będzie pisał, że jest zdrowy, że nic mu nie brakuje i na święta wróci do domu.

Więcej wiadomości od niego nie będzie. 22 stycznia 1940 r. urodzi mu się syn. Nie wiadomo, czy Witold o tym wie, gdy w połowie kwietnia leży na pryczy (żona pisała do niego listy, ale nie wiadomo, czy je dostawał). Za dwa tygodnie sowiecki wartownik wyczyta jego nazwisko: porucznik rezerwy jest na liście wyznaczonych do transportu.

Transporty wyjeżdżają z Kozielska od początku kwietnia. Niektórzy z tych, co znaleźli się na kolejnych listach, cieszyli się, że jadą do domu (tak mówią znalezione podczas ekshumacji pamiętniki). Czy porucznik Dewojno też wierzył, że jedzie do domu? Na podstawie listy wywozowej wiadomo, że Kozielsk opuścił 27 kwietnia. Na drogę dostał – jak wszyscy – przydziałową rację: kawałek chleba i zawinięte w papier śledzie (to wiemy z wydobytych z grobów zapisków).

Pociąg jedzie całą noc, minie Smoleńsk i zatrzyma się na stacyjce Gniezdowo. Tam przesiądą się do więźniarek, ujadą kilka kilometrów do wsi Katyń, potem pójdą pieszo przez las.

Dewojno zginął prawdopodobnie 28 kwietnia 1940 r. Następnego dnia skończyłby 31 lat.

WIGILIA

– Czuję się w Polsce jak u siebie – cieszy się Anna Żytnikowa. Jest lato 2003 r. Osiemnastoletnia Anna (Polka z Pawłodaru; na początku wojny Sowieci zesłali do Kazachstanu jej dziadków) przyjechała na wakacje do Rościnna w Wielkopolsce. A razem z nią > > kilkudziesięciu rówieśników z polskich rodzin z Kazachstanu i Rosji.

W sierpniowe popołudnie postanowili zorganizować to, czego wielu z nich u siebie nigdy nie przeżywało: ubrali choinkę. Słychać „Wśród nocnej ciszy”. Opłatek, życzenia i wszyscy siadają do świątecznego stołu. Zapach siana pod obrusami miesza się z zapachem barszczu, karpia i kapusty z grzybami. Potem idą na Pasterkę. Ktoś przyzna, że pierwszy raz w życiu był na Wigilii.

– To wielkie szczęście, że możemy przyjeżdżać do Polski – Anna Żytnikowa mówi z rosyjskim akcentem. W Rościnnie jest już trzecie wakacje. Skończyła kurs językowy we Wrocławiu, po wakacjach zacznie w Polsce studia.

Młodych Polaków zaprosił poznański Klub Pawłodarczyka. Założyli go dawni zesłańcy, którzy spędzili wojenne dzieciństwo w obwodzie pawłodarskim – stąd nazwa. Kilka lat wcześniej, we wrześniowy wieczór 1998 r., wsiedli na dworcu w Poznaniu w pociąg z Berlina do Astany – nowej stolicy Kazachstanu. Cały przedział załadowali kartonami z żywnością, odzieżą, lekami i książkami (Mickiewicz, Prus, Sienkiewicz). Wiedzieli, że rodakom się nie przelewa.

Po powrocie dawni zesłańcy wysyłają konwoje z pomocą dla kazachskich Polaków, zapraszają młodzież. – Starsi zapuścili w Kazachstanie korzenie i już tam zostaną. Ale młodzi chcą się osiedlać w Polsce, więc trzeba na nich stawiać – tłumaczą „pawłodarczycy”. – U was perspektywy bolsze – odpowiadają mieszaniną polskiego i rosyjskiego wnuki zesłańców.

– Na wakacje w Rościnnie czeka się cały rok – mówiła w 2003 r. Anna Żytnikowa.

– Poznałem tam polski język i kulturę na żywo, a nie z podręczników – opowiadał Stanisław Tatarynowicz, kolega Ani z Pawłodaru.

Oboje skończą w Polsce studia. Dostaną polskie obywatelstwo. Do Kazachstanu nie wrócą.

CMENTARZ

28 kwietnia 2007 r. Z odremontowanej stacji Gniezdowo rusza pochód. Za biało-czerwonym transparentem z napisem „Marsz Pamięci” idzie w granatowych mundurach z czerwonymi lampasami dwudziestu kadetów ze słynnego korpusu w Smoleńsku, dalej trzy setki uczniów z polskich i rosyjskich szkół, z biało-czerwonymi i biało-niebiesko-czerwonymi chorągiewkami.

– Katyń to symbol tragedii narodu polskiego i rosyjskiego, bo tutaj funkcjonariusze NKWD wymordowali tysiące Rosjan i Polaków – mówi dyrektor poznańskiego liceum, który przyjechał z polskimi uczniami.

Minęli bramę Państwowego Kompleksu Memorialnego „Katyń”. Idą na rosyjską stronę cmentarza (upamiętnia obywateli ZSRR – ofiary popełnionych tu zbrodni). Przy krzyżu z trzema poprzecznymi belkami prawosławny ksiądz odmówił modlitwę.

Przechodzą na Polski Cmentarz Wojenny. Każdy uczeń z Polski musi odnaleźć tabliczkę z nazwiskiem jednego oficera, zapalić znicz i zatknąć chorągiewkę. Rosyjscy kadeci salutują.

Z młodzieżą jest wysoki starszy mężczyzna. Długo będzie stał pod tabliczką z napisem: „por. Witold Dewojno, 1909–1940”. Zapali znicz.

Marsz Pamięci zorganizowało Stowarzyszenie Współpracy ze Wschodem „Memoramus”. Powstało rok wcześniej w Poznaniu. W „Memoramusie” mówią, że chcą ocalić pamięć o wojennych losach Polaków na Wschodzie, pomagać Polonii w dawnym imperium sowieckim, pielęgnować kontakty młodych Polaków z rówieśnikami z krajów byłego ZSRR.

Po co? Bo, tłumaczą w stowarzyszeniu, chcemy pokazać, że można pamiętać o narodowej przeszłości, ale razem budować przyszłość. I pokazać, że to, co trudne albo niemożliwe w polityce, staje się możliwe w zwykłych kontaktach. Że można się poznać i spokojnie rozmawiać.

Wspólne Marsze Pamięci młodzieży polskiej i rosyjskiej w Katyniu odbywają się co roku – ostatni był w minioną niedzielę, 22 kwietnia. Zawsze biorą w nim udział kadeci ze Smoleńska. – Bo w przyszłości zostaną oficerami i chcemy, żeby wiedzieli, co się tam wydarzyło – tłumaczą ich rosyjscy przełożeni.

W 2010 r. Marsz Pamięci odbył się w tydzień po katastrofie smoleńskiej. Z Katynia polscy uczniowie pojechali na lotnisko Siewiernyj. W miejscu, gdzie rozbił się prezydencki samolot, wbili w ziemię pierwszy krzyż.

POWRÓT

– Wyjeżdżamy! – ciotka Maria wbiega do chałupy i zaczyna zbierać skromny dobytek. Jest wiosna 1946 r. Z Kazachstanu jadą do Polski ostatnie transporty wojennych zesłańców.

Wincenty ma już tylko ciotkę – pół roku po śmierci matki zmarła też babcia. Ciotka od świtu do nocy harowała w sowchozie. Przed wyjściem gotowała gar ziemniaków, którymi przez cały dzień żywił się Wicuś. Kiedy wstawał, ziemniaki były jeszcze gorące, w południe jadł letnie, wieczorem zimne. Ziemniaki to przysmak. Zimą szuka z kolegą zmarzniętych, bo są słodkie (innych słodyczy przecież nie ma).

Barką płyną ze swymi tobołkami rzeką Irtysz do Pawłodaru, skąd kolej zabierze ich do Polski. Pociąg czasem się zatrzymuje i ludzie wychodzą z wagonów. Wicuś biega z dziećmi. Ciotka napomina, że jak tylko usłyszy gwizd, ma szybko wracać, żeby się nie zgubić. Któregoś razu słyszy gwizd i puszcza się biegiem przed siebie. Sygnał był z pociągu nadjeżdżającego z przeciwka – o mało pod niego nie wpadł.

Już w Polsce wychowuje go druga babka – matka ojca. Mieszka we wsi pod Szamotułami w Wielkopolsce (to wtedy w metryce zmienią mu nazwisko na Dowojna).

Dalsza rodzina porucznika Dewojny jeszcze w czasie wojny dowiedziała się, że Witold zginął w Katyniu – jego nazwisko było na niemieckiej liście ekshumowanych, drukowały ją gadzinówki.

Naziści chcą wykorzystać sowiecki mord – namawiają, żeby rodziny rozstrzelanych zgłaszały się do okupacyjnych władz po wydobyte z grobów pamiątki po bliskich. Młodszy brat Witolda idzie do warszawskiego gestapo, ale w ostatniej chwili zawraca. Boi się, że to podstęp.

Babka Wincentego do końca życia (zmarła w 1968 r.) nie uwierzy, że syn nie żyje. Odwiedza jasnowidzów. Ma nadzieję, że Witold jest więziony na Syberii, że kiedyś wróci.

W Polsce – komunizm. W gimnazjum dyrektor mówi Wincentemu, że wie, iż jego ojciec zginął w Katyniu. Każe mu więcej do szkoły nie przychodzić. Jedzie więc do starszego brata ojca do Wrocławia. Po pierwszej lekcji matematyki nauczyciel mówi mu, że znał jego ojca: byli razem w niewoli u Sowietów, chcieli uciec, ale ojcu się nie udało.

Wuj i ciotka powtarzają, aby o ojcu i Katyniu z nikim nie rozmawiał. Boją się. Przez całe lata Witold nie opowiada więc nawet, że był w Kazachstanie – w PRL obowiązuje „przyjaźń z ZSRR”.

DŁUG

Pół wieku po powrocie z zesłania Wincenty Dowojna (mieszkający już w Poznaniu) czyta książkę Jadwigi Tomczyńskiej o zesłańcach do Kazachstanu.

Tomczyńska, żona zamordowanego w Charkowie kapitana Jana Tomczyńskiego, została wywieziona z trójką dzieci: Marysią, Markiem i Tytusem. Na zesłaniu Dowojna mieszkał z nimi po sąsiedzku. Teraz dzwoni do nich. Tytus Tomczyński pyta, czy nie gniewa się, że go wtedy pobił za tę łupinę ziemniaka. Dowojna mówi, że nic takiego nie pamięta. – To znaczy, że musiał być straszny głód – powie.

Dzięki książce Tomczyńskiej nawiąże kontakt z rówieśnikami, których ojcowie zostali zamordowani na mocy decyzji władz ZSRR z 5 marca 1940 r. Namówi ich na wyjazd do Kazachstanu. W tamten wrześniowy wieczór wsiądą więc w pociąg do Astany, zabierając tyle żywności, odzieży itd., ile zdołają.

W Pawłodarze nie pozna dworca. Wtedy były baraki, a teraz stoi budynek z marmuru. Nadaremno szuka sklepu, do którego chodził z matką i ciotką po chleb na kartki. Po osadzie, gdzie mieszkali przez ostatnie lata, też nie ma śladu. Od miejscowych dowiaduje się, że na przełomie lat 40. i 50. wybuchła zaraza bydła, ludzi wywieźli w inne miejsce, a osadę zrównali z ziemią.

Najbardziej było mu żal, że nie znalazł grobu matki. Wtedy, w 1944 r., ciotka okopała go głębokim rowem, aby na grób nie wchodziły krowy i owce. Krzyża nie postawiła, bo nie było z czego (zdobyte deski poszły na trumnę). Długo chodził po stepie, szukał. W końcu na ziemi zapalił znicz i zmówił „Ojcze nasz”.

Przez dwa tygodnie napatrzył się na biedujących rodaków. „Też mogłem nie wrócić do Polski i być tutaj jak oni”, myślał. Po powrocie przy poznańskim Związku Sybiraków założy Klub Pawłodarczyka. Będzie organizował pomoc dla polskich zesłańców i ich potomków. W 2001 r. sprowadzi po raz pierwszy do Rościnna młodzież z Pawłodaru – będą wśród nich Ania Żytnikowa i Stanisław Tatarynowicz.

W 2007 r. Wincenty Dewojno zorganizuje pierwszy Marsz Pamięci w Katyniu.

Do Katynia jeździ młodzież z wielkopolskich szkół. Wincenty Dowojna marzy, żeby były tam grupy z całej Polski. I żeby Marsz Pamięci przypominał Marsz Żywych – gdy co roku wiosną do dawnego obozu w Auschwitz przybywają młodzi Żydzi, aby oddać hołd ofiarom Zagłady.

– Każdy powinien tam pojechać – mówi.

***

Z Kazachstanu i z Katynia przywiózł ziemię. Po kilka grudek rozdał znajomym, którzy też stracili tam bliskich. Część wysypał przy sadzeniu dębów w 70. rocznicę Zbrodni Katyńskiej.

Resztę trzyma w woreczku.

– Na pamiątkę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2012