Zatrzymane życie Lesi Gongadze

Nagła śmierć Jurija Krawczenki, byłego ukraińskiego ministra spraw wewnętrznych, zamieszanego w zabójstwo dziennikarza Georgija Gongadze, i zaraz po niej powrót z zagranicznych wakacji eks-prezydenta Leonida Kuczmy mogą znaczyć, że tajemnica najsłynniejszego mordu politycznego na Ukrainie ostatnich lat nigdy nie zostanie wyjaśniona.

13.03.2005

Czyta się kilka minut

---ramka 347946|prawo|1---Dlaczego na Ukrainie mówi się o “sprawie Gongadze"? Dlaczego wymienia się tylko to jedno nazwisko, gdy mowa o walce o wolność słowa? Przecież kilka lat temu internet nie był medium, które mogło w jakikolwiek sposób zaszkodzić ówczesnemu prezydentowi Kuczmie. A jednak Gongadze, twórca internetowej gazety “Ukraińska Prawda", zginął.

Georgij Gongadze nie był wtedy jedynym niewygodnym dziennikarzem. Nie był też jedynym dziennikarzem, który stracił życie w tajemniczych okolicznościach. Za rządów Kuczmy zginęło ich kilkunastu. Jak korespondent “Kijewskich Wiedomosti" Petro Szewczenko, którego znaleziono powieszonego w Ługańsku w marcu 1997 r. Albo zastrzelony kilka miesięcy później wydawca “Weczernej Odessy" Borys Derewianko. Czy zamordowany w Donbasie szef stacji telewizyjnej “Tor" Igor Aleksandrow. Jednak nie ma “sprawy Szewczenki" ani żadnego innego zabitego dziennikarza (czy polityka, bo i tacy ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach). Jest za to “sprawa Gongadze", od pięciu lat.

Po części zapewne dlatego, że ciągłe podtrzymywanie “sprawy Gongadze" było potrzebne zarówno komuś ze starej władzy (obalonej przez Pomarańczową Rewolucję), jak i niedawnej opozycji. Jednym z najbardziej nośnych haseł kampanii wyborczej Wiktora Juszczenki była obietnica wyjaśnienia okoliczności tej śmierci. Teraz nowa władza nazywa wyjaśnienie jej do końca “kwestią honoru", a Juszczenko osobiście obiecał matce dziennikarza, że mordercy zostaną znalezieni.

Jednak czy zostaną? O tym, jak potężne siły strzegą tajemnicy zbrodni, świadczą wypadki ostatnich dni: gdy aresztowano trzech milicjantów podejrzanych o zabójstwo, ktoś próbował zabić granatem jednego ze świadków. Wkrótce potem znaleziono ciało Jurija Krawczenki, byłego ministra i do niedawna zaufanego człowieka Kuczmy. Wcześniej, w 2003 r., w areszcie zginął eks-oficer milicji Ihor Gonczarow, który miał znać szczegóły zbrodni.

Lesia i Gia

Matka zamordowanego dziennikarza, Lesia Gongadze, nie interesuje się informacjami o śmierci Krawczenki. Choć w sobotę, 26 lutego, telewizyjne wiadomości pełne są wypowiedzi polityków na temat “sprawy Gongadze", ona woli rozmawiać o synu: - To wszystko polityka, a ja nie jestem politykiem, tylko matką.

Cierpliwie odpowiada na wszystkie pytania: - Gdyby nie dziennikarze, już nikomu nie zależałoby na prawdzie.

Mieszka w kamienicy, w centrum Lwowa. Zajmuje niewielki pokój z kuchnią. Ma 62 lata, ale wciąż pracuje, bo emerytura nie starcza na życie. Na jej twarzy widać ślady cierpienia, ale zachowała urodę.

- Ojciec Georgija, Gruzin, był architektem, a z pasji reżyserem, kręcił filmy dokumentalne - wspomina. - Po nim Gia odziedziczył temperament i gorącą gruzińską krew - mówi Lesia o synu, zdrabniając jego imię. - Wesoły, wysportowany. Biegał, zdobywał medale. Szybko zjednywał sympatię. Ale jak każdy chłopiec nie słuchał rodziców, tylko wiecznie szukał guza. Serce bolało od jego pomysłów. Do Suchumi [stolica Abchazji, separatystycznej gruzińskiej prowincji - red.] pojechał w czasie wojny domowej w 1993 r. i przywieziono go rannego samolotem.

Lesia Gongadze przeżyła nie tylko śmierć Georgija, ale i jego brata bliźniaka. Gia tęsknił za bratem, którego nigdy nie poznał. Kiedy robił program dokumentalny o tajemniczych zniknięciach noworodków we lwowskim szpitalu, rozpoczął go słowami: “Miałem brata starszego od siebie o 20 minut".

Wachtang Kipiani, dziennikarz telewizyjnego “Kanału 1+1", poznał Georgija Gongadze w 1991 roku: - W republikach sowieckich rodziła się niepodległość. Szedłem ulicą z gruzińską flagą, a wysoki uśmiechnięty chłopak w ludowej ukraińskiej koszuli i czerwonych szerokich spodniach zawołał za mną po gruzińsku. To był Gia - wspomina.

Bogdana Kostiuk, dziennikarka Radia Swoboda z Kijowa: - To była osobowość obdarzona niezwykłą charyzmą. Gongadze był też typowym Gruzinem: wylewny, wspaniałomyślny, ale czasem zbyt impulsywny, wręcz agresywny.

Lesia Gongadze mówi dziś, że próbowała z synem rozmawiać. Że tłumaczyła: “Dziecko, igrasz z ogniem". Odpowiadał: “Mamo, jak my, dziennikarze, nie będziemy bronić tego narodu, to kto? Nie można się bać!". Matka: - Nawet po ślubie nic się nie zmienił. Nawet wtedy, gdy urodziły mu się bliźniaki. Liczyło się tylko dziennikarstwo. Miałam nadzieję, że po narodzinach dzieci przestanie tak ryzykować. A on był dalej taki sam.

Lesia doskonale pamięta 16 września 2000 r.: - Od dłuższego czasu coś nie dawało mi spokoju. Miałam złe przeczucia. W sercu czułam strach. Poszłam do teatru, żeby na chwilę oddalić złe myśli. W przerwie dowiedziałam się: Gia znikł.

Tego, co działo się dalej tamtego dnia, nie pamięta. - Wtedy moje życie się zatrzymało - mówi. - I tak stoi w miejscu, do dziś.

Kuczmę przed sąd

Gongadze jest na Ukrainie symbolem walki o wolność słowa. Gdy władza zamykała usta kolejnym redakcjom, gdy w zależnych od niej telewizjach normą stały się tzw. temniki (od rosyjskiego tema: odgórnie przygotowywane instrukcje), Gongadze odkrył internet: miejsce, gdzie panuje pełna wolność wypowiedzi. Stworzona przez niego “Ukraińska Prawda" była właśnie gazetą internetową, pierwszą na Ukrainie. Gongadze pokazywał innym dziennikarzom możliwości sieci. Wcześniej ci, którzy na Ukrainie korzystali z internetu (było ich niewielu), używali go głównie do poczty elektronicznej.

- Gia przekonywał: “zobaczcie, co jest w mojej gazecie, odkryjcie internet jako źródło informacji" - wspomina Kipiani.

Gongadze miał przy tym dobre kontakty z ludźmi i władzy, i opozycji, głównie z drugiego szeregu. Od nich zdobywał informacje, które wykorzystywał w publikacjach. I chodził na konferencje prasowe rządu, gdzie zadawał niewygodne pytania.

Kipiani: - Krytykował władze. Był ironiczny. Interesował się śmierdzącymi sprawami: korupcją, drażliwymi tematami społecznymi.

Nie przepuszczał też politykom, których cenił. Kipiani wspomina, jak w 1999 r. na konferencji prasowej Gongadze spytał ówczesnego premiera Wiktora Juszczenkę: “Czy to prawda, że chciał się pan ubiegać o fotel prezydenta, ale zabroniono tego panu?". Juszczenko miał spuścić wzrok i odpowiedzieć: “To nieprawda". Gongadze znowu: “Wiktorze Andrejewiczu, pytam jeszcze raz, czy to prawda, że chciał pan kandydować, ale panu zabronili?". Juszczenko znów: “Nie, to nieprawda". Na to Gongadze, przed kamerami telewizyjnymi: “Wiktor Andrejewicz Juszczenko to dobry polityk i uczciwy człowiek. Choćby dlatego, że gdy kłamie, to spuszcza oczy".

- Gia uważał, że dziennikarz zawsze musi być w opozycji, bo gdy chwali władzę, przestaje być dziennikarzem - wspomina matka. - Dla niego dziennikarstwo było zdobywaniem informacji. Mówił: nie mieszam się w afery i spory. Zadaję pytania.

- Walczył o wolność słowa i prawo Ukraińców do godnego życia. Jego ideą było doprowadzić Kuczmę przed sąd - dodaje Bogdana Kostiuk.

Możliwe, że Gongadze zdobył informację, na ukryciu której szczególnie zależało władzy. - Może nie zdążył nikomu jej przekazać. A może bał się, bo ta wiedza narażała na niebezpieczeństwo - zastanawia się Kostiuk.

Na Ukrainie mówi się dziś, że Pomarańczowa Rewolucja ma swoje korzenie w prekursorskiej działalności Gongadze, bo zwycięstwo nad “kuczmizmem" nie dokonałoby się bez internetu. - To wielka zasługa takich ludzi jak Gongadze, że go upowszechniali - mówi Kipiani.

Kostiuk: - Gongadze był dobrym dziennikarzem. Lubiano go i ceniono. Jego śmierć obudziła ludzi. Najpierw dziennikarzy, potem społeczeństwo.

To właśnie zniknięcie Gongadze stało się bodźcem do pierwszej wielkiej akcji opozycji: “Ukraina bez Kuczmy!". Kuczma pozostał, ale powstawały kolejne inicjatywy opozycyjne, niezależne strony internetowe (jak www.maidan.org.ua - założona przez przyjaciół zabitego).

Niewygodne taśmy

- W świecie dziennikarskim nie było wątpliwości, że władze od początku znały wszystkie szczegóły morderstwa. Ludzie w ministerstwie spraw wewnętrznych i może w prokuraturze znali prawdę przez cały czas - uważa Bogdana Kostiuk.

Wiedząc, czym był “kuczmizm", nietrudno się domyślić, czemu prawda nie ujrzała światła dziennego. Zastanawiać może co najwyżej, czemu władze nie zatarły wszystkich śladów. Pierwsza odpowiedź brzmi: bo były zbyt pewne siebie. Jednak ekipa rządząca Ukrainą przed Pomarańczową Rewolucją nie była monolitem. Może komuś zależało, by dowody przetrwały. Nie pozbyto się np. aut, których użyto do uprowadzenia Gongadze. - Dowody zbrodni to doskonała broń w wewnętrznych rozgrywkach. Nadawały się do szantażowania ministra Krawczenki lub innych - spekuluje Kostiuk.

Ze sprawą Gongadze związane są tzw. taśmy majora Mykoły Melnyczenki. Ten ochroniarz Kuczmy nagrywał (z przyczyn, jak twierdzi, patriotycznych) rozmowy polityków w pokoju prezydenta, w sumie kilkaset godzin nagrań. Po śmierci Gongadze uciekł za granicę.

Fragment nagrań dotyczących Gongadze ujawnił lider opozycyjnych socjalistów Oleksandr Moroz. Wedle taśm Kuczma miał mówić: “Zróbcie z nim porządek, oddajcie go Czeczenom", a Krawczenko miał odpowiedzieć, że ma takich “orłów", co się tym zajmą.

Ten dialog między Kuczmą a Krawczenką, w którym pada nazwisko Georgija, odróżniał jego sprawę od zabójstw innych dziennikarzy i uczynił ją polityczną. Wysłuchania taśm w całości mogą nie bać się tylko ci politycy, którzy już wtedy byli w opozycji wobec Kuczmy i do gabinetu prezydenta nie zaglądali. Ale tych, którzy w tamtych latach u Kuczmy gościli, jest w obecnej ekipie Juszczenki całkiem sporo. Tym właśnie tłumaczy się niechęć obecnego prezydenta do uznania taśm za dowód w sprawie - mimo że sam Melnyczenko deklaruje gotowość ich oddania, pod pewnymi warunkami.

Prawdą jest, że ukraińskie prawo za dowód uznaje tylko taśmy nagrane przy użyciu policyjnego podsłuchu (taśmy Melnyczenki takimi nie są). Ale w kwestii nagrań z gabinetu Kuczmy problemem nie jest prawo, ale brak woli politycznej. W rozmowie Kuczmy z Krawczenką uczestniczył Wołodymyr Litwin, przewodniczący parlamentu i dziś potencjalny sojusznik Juszczenki.

Jednak teraz, po (oficjalnie samobójczej) śmierci Jurija Krawczenki, waga nagrań zapewne wzrośnie. Bo Krawczenko mógł na przesłuchaniu wyjawić wiele szczegółów. Mógł też milczeć. Teraz zamilkł na zawsze. A taśmy zostały.

- Krawczenko z pewnością nie był na tyle głupi, aby osobiście wydać rozkaz zabicia Gongadze - mówi Kostiuk. - Ludzie kryjący się za mordem są wciąż wpływowi. Mają możliwości, by powstrzymać tych, którzy mogliby przyczynić się do wyjaśnienia sprawy.

Krawczenko już nie może się bronić i być może nieprzypadkowo Leonid Kuczma wrócił na Ukrainę zaraz po tym, jak dowiedział się, że eks-minister nie żyje. Kuczma i jego rodzina wciąż mają pieniądze i koneksje. Najgorszym scenariuszem byłoby, gdyby nowa władza przyjęła, że głównym sprawcą mordu był Krawczenko. I gdyby (po ukaraniu wykonujących rozkaz milicjantów) uznała sprawę za zamkniętą.

"Chcę wiedzieć, że to on"

Lesia Gongadze uważa, że politycy ukraińscy - i to z wszystkich opcji - nie chcą zakończenia “sprawy Gongadze". Że ciągłe jej nagłaśnianie służy np. zdobywaniu poparcia. Minęły ponad cztery lata, jest już drugi parlament, przyszedł nowy prezydent, było pięciu premierów, czterech prokuratorów generalnych, a “sprawa Gongadze" nadal jest “sprawą".

- Teraz też zbliżają się wybory parlamentarne [w 2006 r. - red.], więc znów wraca sprawa mojego syna - mówi matka. - A na niej można zyskać, pokazać się w telewizji, wypowiedzieć w gazecie. Już tylu polityków obiecywało mi pomoc...

Faktycznie, w ukraińskich mediach czy na sali obrad parlamentu niemal każdy polityk ma coś do powiedzenia “w sprawie Gongadze". Każdy ma własną wersję. Każdy wie, jak dojść do prawdy. Każdy chce ukarania winnych. I obwinia prokuraturę za opieszałe dochodzenie. Czy nowa władza dała matce nadzieję?

Lesia Gongadze: - Nie odczułam, by Pomarańczowa Rewolucja zrobiła coś dla mnie. Owszem, prezydent jest uczciwym człowiekiem, ale on nie prowadzi śledztwa. Wie tyle, ile powie mu prokurator.

A prokurator Światosław Piskun pełnił ten urząd także w czasach Kuczmy i Krawczenki. Gdy w 2002 r. rząd USA oskarżył Ukrainę o sprzedaż do Iraku systemów radarowych “Kolczuga", Piskun zapewniał, że dochodzenie jego podwładnych wyklucza taką możliwość. Teraz oskarża się Piskuna, że celowo pozostawił Krawczenkę na wolności przed przesłuchaniem i nie zapewnił mu należytej ochrony.

- Na Ukrainie “sprawę Gongadze" porównuje się do zabójstwa Kennedy’ego - mówi Bogdana Kostiuk z Radia Swoboda. - W obu przypadkach wszystko skończyło się na znalezieniu kozła ofiarnego.

Tam był nim Lee Harvey Oswald, tu mogą nim być bezpośredni sprawcy zabójstwa: ci, których już aresztowano. Trudno też uciec od skojarzeń z zabójstwem ks. Jerzego Popiełuszki: także i tu poznano tylko wykonawców, a mocodawcy zostali w ukryciu nawet po 1989 r.

Bo takich rozkazów, jak zabicie kogoś niewygodnego, nie wydaje się na piśmie. Ubiegając się o prezydenturę, Juszczenko deklarował, że jednym z zadań nowej władzy będzie (obok wyjaśnienia nieprawidłowości przy prywatyzacji czy fałszerstw wyborczych) ukaranie winnych zabójstwa Gongadze. A jednak mocodawcy mordu na dziennikarzu mogą chyba odetchnąć z ulgą. Martwy były minister nadaje się idealnie na kozła ofiarnego, a milicjanci, którzy mordowali, prawdopodobnie będą mogli wskazać jedynie bezpośrednich przełożonych. Dlatego matka nie ma złudzeń.

Ma za to pretensje do prokuratury: - Przede wszystkim o to, że nie uratowała mojego syna. Przecież on dwa miesiące wcześniej napisał list do prokuratury, że czuje się zagrożony. A potem całymi miesiącami nie dopuszczali ani mnie, ani synowej do oglądania zwłok. Teraz każą mi znowu oglądać kości, bo po raz kolejny chcą badać DNA. Co oni tam znajdą? Ciągle powtarzam: jak nie ma głowy, to nie ma ciała.

Lesia Gongadze nie wierzy, że winni “sprawy Gongadze" zostaną ukarani. Właściwie nawet jej już na tym nie zależy:

- Czekam tylko na jedno. Żeby na pewno odnaleźli jego ciało i pozwolili mi go pochować. Chcę mieć pewność, że gdy umrę, to będę leżeć w grobie obok mojego dziecka.

---ramka 347827|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2005