Zatruta kuchnia świata

Chiny, najludniejszy kraj na ziemi, przeżywają imponujący wzrost. Perspektywa, że dogonią świat, staje się realna. Tylko czy świat to wytrzyma?.

15.08.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Celem Pekinu jest rozwój gospodarczy i czterokrotny wzrost gospodarki do 2020 r. Najdalej do 2030 r. Chiny chcą zwiększyć roczny dochód na jednego mieszkańca z tysiąca do 5 tys. dol. Władze robią wszystko, by dosiąść się do stołu możnych - tyle samo jeść, tak samo mieszkać, tak samo wygodnie żyć. Wszystko inne odstawiono na bok. Również wzgląd na środowisko naturalne.

Witajcie w korku

- Mówią o nas w radiu - od godziny stoimy w korku, ale w głosie pekińskiego taksówkarza nie słychać irytacji, a raczej coś w rodzaju dumy.

Pekin, Szanghaj, Kanton mają dziś te same problemy, co reszta świata: spaliny, korki, brak miejsca do parkowania. Wszystko jest na tyle nowe, że aż ekscytujące. W samym Pekinie są już dwa miliony aut. Korki wydłużają się: co miesiąc Chińczycy kupują 365 tys. zagranicznych samochodów. Jednak Toyota, General Motors i Volkswagen liczą wciąż na więcej. Właśnie uzyskały zgodę na sprzedaż samochodów na kredyt. W 1994 r. rząd zdecydował, że motoryzacja stanie się jednym z filarów gospodarki chińskiej. Chiny mają już 30 tys. km autostrad i budują dalej.

Gdy się stoi nieopodal Zakazanego Miasta, wizja Chin, które przesiądą się z rowerów do samochodów, wydaje się zupełnie realna. Według oficjalnych prognoz w 2020 r. po chińskich szosach będzie już jeździć 156 mln samochodów.

Załóżmy, że Chiny będą rozwijać się w obecnym tempie i w przyszłości zechcą mieć tyle samochodów co Amerykanie. Klaus Toepfer, dyrektor programu ochrony środowiska ONZ obliczył, że przybyłoby 650 mln nowych aut. - Nie ma na świecie dość blachy, by wyprodukować tyle samochodów, a w szybach naftowych dosyć ropy, by napełnić ich baki - mówi Toepfer.

Dyrektor Instytutu Ziemi w Waszyngtonie, znany ekolog Lester Brown, obliczył, że jeśli chiński Chen chciałby zjadać tyle befsztyków co amerykański John, potrzebne byłoby rocznie dodatkowo 49 mln ton wołowiny, a żeby ją wyhodować - 343 mln ton paszy. Tyle, ile Ameryka produkuje rocznie. Gdyby Chen wolał kuchnię japońską, to nawet gdyby czerpała z całych światowych połowów morskich - 100 mln ton - nadal byłoby to za mało. Na Chińczyka przypada dziś 35 kg papieru rocznie, na Amerykanina 342 kg. Aby zlikwidować różnicę, trzeba byłoby ściąć wszystkie lasy na świecie, a i tak byłoby to za mało. Można tak ciągnąć wyliczenia wymieniając kolejne produkty z koszyka zachodniego konsumenta. Zawsze z tą samą konkluzją: świata na to nie stać.

Te alarmy brzmią nieco jak echo słynnych raportów Klubu Rzymskiego z 1968 r., który ostrzegał, że granice światowego wzrostu gospodarczego są już blisko. Trzydzieści lat minęło, alarm się nie sprawdził. Ale takie głosy są częścią nowej dyskusji o globalizującym się świecie, w którym coraz więcej Chin.

Chińczycy nie lekceważą ostrzeżeń pod swoim adresem. Choć Brown nie prawi im komplementów, często go zapraszają - a nuż coś przydatnego podpowie?

Światowa "lokomotywa"

Gospodarcze supermocarstwo XXI wieku, “ważny czynnik poprawy koniunktury światowej", czwarta potęga handlowa świata. Te określenia padają w ostatnich miesiącach pod adresem Chin w raportach Banku Światowego, Forum Ekonomicznego i w amerykańskich mediach. Gospodarki chińskiej wydaje się nie dotyczyć klasyczne prawo cyklu, że wzrost musi się kiedyś skończyć. W Chinach trwa on nieprzerwanie od ponad 20 lat i według oficjalnych statystyk wynosi obecnie 9 proc. Rezerwy dewizowe, najwyższe w świecie, sięgają 403 mld dol., przy niedużym deficycie. Chiny wykupiły już połowę amerykańskich bonów skarbowych, zaś w Ameryce związki zawodowe i producentów niepokoi utrata miejsc pracy i 124 mld dol. deficytu w handlu z Chinami. Z roku na rok wzrasta wzajemna zależność najludniejszego i najbogatszego państwa świata. Więcej, cała planeta coraz bardziej zależy od decyzji Pekinu.

Tylko jednego w Chinach jest nadmiar: rąk do pracy. Inne składniki do produkcji największa fabryka świata zmuszona jest w coraz większym stopniu sprowadzać. Stąd kolejne pytanie: czy światu wystarczy ropy, węgla, żelaza, żywności? W 2003 r. Chiny były drugim importerem ropy na świecie - cena ropy skoczyła. Mając wielkie zasoby węgla, importują go. Kupują koreańską, japońską, indyjską stal; w sumie 36 proc. wyprodukowanej na świecie stali i 55 proc. cementu. Chiński apetyt na metale sprawił, że cena miedzi podskoczyła o 40 proc. a ołowiu o 55 proc.

W maju premier Wen rozmawiał o surowcach w Afryce, w czerwcu prezydent Hu przyjmował brazylijskiego prezydenta Lulę - owocem są kontrakty surowcowe. Chińskie delegacje różnego szczebla jeżdżą wszędzie. Krajom biednym, które nie rozwijały bazy surowcowej z braku środków, proponują wspólne inwestycje, również budowę dróg i kolei. Chiński głód surowców to dobra wiadomość np. dla górnictwa australijskiego, które planuje budowę nowych kopalni rudy żelaza.

Rzadko zdarza się, by ten sam kraj chwaliły jednocześnie koncerny i agendy pomocy międzynarodowej. Chiny dostają punkty od jednych za wzrost gospodarczy, od drugich za wydobycie milionów z nędzy. Ćwierć wieku temu, u zarania reformy, Chiny były krajem, w którym w tradycyjnym powitaniu “ni chi bao le ma?" (“czy najadłeś się do syta?") brzmiało echo przeszłości. Według ostatnich danych Programu Rozwoju ONZ (UNDP), w latach 90. 150 mln Chińczyków przestało żyć w nędzy (na 1,3 mld ludności). W 1978 r. w skrajnej nędzy żyło 250 mln ludzi. Dziś, jeśli zastosować chiński próg 0,7 dol. przychodu dziennie, to 24 mln. Jeśli przyjąć za ONZ, że progiem nędzy są dochody poniżej 1 dol. dziennie - 90 mln. Jak by nie liczyć, tendencja spadkowa jest uderzająca.

Do dostatku jeszcze daleko, ale większość Chińczyków może już zaspokoić swe podstawowe potrzeby. - Nigdy nie było im tak dobrze i są za to wdzięczni władzy - mówi Yu-Shan Wu, dyrektor tajwańskiego Instytutu Nauk Politycznych Academia Sinica. “To, co się dzieje z Chinami, daje wgląd w przyszłość, kiedy znaczna część społeczeństw w krajach biednych zacznie się bogacić" - pisze Lester Brown.

Jaka jest cena tego sukcesu? Płaci ją środowisko, a mówią o niej ekolodzy chińscy i zachodni.

"Przyjaciele Ziemi"

czyli chińscy Zieloni mają siedzibę w zwykłym pekińskim bloku. To najstarsza ekologiczna organizacja pozarządowa w Chinach o celach edukacyjnych. Założyło ją 10 lat temu kilku intelektualistów zapatrzonych w podobne organizacje zachodnie. Jej dyrektor, Liang Congjie, emerytowany historyk z Qinhua, chińskiego Oksfordu, sadza nas na fotelach. Na oparciu dziura przykryta serwetką - meble są z odzysku, czyli ze śmietnika. W przegródce Liang trzyma pałeczki: to skromny protest przeciwko wycinaniu setek tysięcy metrów sześciennych drewna na jednorazowe pałeczki.

Chiński ruch ekologiczny rodzi się w bólach, zarejestrowanie się w sądzie pozostaje trudne, pole działania ograniczone. “Przyjaciele Ziemi" związali się z prywatną uczelnią, bo tylko tak, pod organizacją-matką, mogą tu istnieć organizacje pozarządowe.

- Mówi się o Chinach, że są kuchnią świata - mówi Liang. - Że z tej kuchni wynosi się potrawy, którymi się planeta raczy. To znaczy, że w Chinach zostają pomyje. Rzeki-ścieki, zatrute powietrze, wycięte lasy. Chiny nie wybrały modelu rozwoju, przyjęły zachodni, energo- i surowcochłonny, produkujący góry odpadów.

Największy ekologiczny problem Chin to przeludnienie. Pod koniec XVIII w. Chińczyków było 300 mln, dziś 1,3 mld. Na mapie fizycznej w siedzibie fundacji widać zieleń tylko na skraju północnowschodnim i południowozachodnim. W całej historii Chin nigdy nie było tak mało zasobów naturalnych jak obecnie. Pekinowi brakuje wody, w rzekach płynie ściek. Wodę czerpie się ze studni głębinowych, ale tam też może jej zabraknąć.

- Skoro zasoby naturalne są na wyczerpaniu, na czym ma się opierać dalszy rozwój Chin? - głośno pyta Liang. - Przede wszystkim musimy zwolnić tempo, przestać aspirować do standardów amerykańskich.

To jednak głos wołającego na puszczy. W sprawach środowiska Chiny reprezentują te same priorytety co 30 lat temu Tajwan czy Korea Południowa, wówczas kraje gwałtownie uprzemysławiające się: najpierw rozwój, potem oczyszczenie środowiska. Tym razem może się to nie udać ze względu na ogrom powstałych szkód - stwierdza UNDP w najnowszym raporcie o środowisku naturalnym Chin.

Na plus trzeba zapisać, że sposób myślenia góry szybko się zmienia - pod koniec lat 90. zdjęto zapis i można już pisać o problemach ekologii. Udział ochrony środowiska w budżecie wzrósł do 1,3 proc., decydenci rozumieją powagę sytuacji. Priorytety narzuca jednak demografia.

- Rozmawiałem z kimś naprawdę wysoko postawionym. Przedstawiałem mu te problemy i usłyszałem: “tak, ale co rok na rynek wchodzi 20 mln ludzi w poszukiwaniu pracy". Niewykluczone, że będąc pod taką presją postąpiłbym tak samo - mówi Liang.

Najbardziej zielone intencje Pekinu więdną, zanim dotrą do prowincji. Doły mają zapewnić stabilizację społeczną, nie zamkną truciciela, nie wyślą załogi na zieloną trawkę. Przepisami, nad którymi pracują światli urzędnicy w Pekinie, nikt się nie przejmuje - truciciele wolą płacić grzywnę i nadal zanieczyszczać rzeki i powietrze. Można tylko ufać w działanie tzw. krzywej Kuznetsa, która mówi, że kiedy dochód na głowę przekracza 5 tys. dol., poziom zanieczyszczeń gwałtownie spada. Czy jednak do 2030 r. coś ze środowiska naturalnego jeszcze pozostanie?

Pekin zagrożony

Można w to wątpić, czytając najnowszą książkę Browna “Rescuing a Planet under Stress and a Civilization in Trouble" (W.W. Norton&Company, 2003). “Chiny są dziś atakowane. To nie armia nieprzyjacielska odbiera im terytorium, a rozszerzające się pustynie. Stare pustynie prą przed siebie, tworzą się nowe, jak ugrupowania partyzanckie, zmuszające Pekin do walki na kilka frontów" - pisze Brown. Władze chińskie obliczają, że tylko w latach 1994-99 pustynia Gobi powiększyła się o 52 400 km kw. i zbliża się do Pekinu, od którego dzieli ją tylko 240 km. Broniąc stolicy władze sadzą wokół niej pas drzew.

- To daremne. Trzeba raczej ratować step mongolski, który zamienia się w pustynię - uważa Liang. W wyniku erozji Chiny Północne stają się wielkim tumanem pyłu. Rozprzestrzeniające się pustynie wyludniają tysiące wiosek w prowincjach Gansu, Mongolii Wewnętrznej, Ningxia. Ich mieszkańcy powiększają tłum nielegalnych migrantów w miastach.

W niedawnym raporcie ambasady amerykańskiej w Pekinie opublikowanym pod przewrotnym tytułem “Pustynie: fuzje i zakupy" autorzy piszą, że dwie pustynie w północnośrodkowych Chinach są w trakcie tworzenia jednej ogromnej, łączącej Mongolię Wewnętrzną i Gansu. Na zachodzie szykuje się z kolei połączenie dwóch wielkich pustyni Taklimakan i Kumtag.

Za zmianami w przyrodzie nie nadążają oficjalne statystyki. Delegacja ambasady amerykańskiej w Chinach podczas wizyty w Mongolii Wewnętrznej stwierdziła, że w jednej z prefektur tej prowincji pastwisk jest nie 97 proc., jak się oficjalnie podaje, a o jedną trzecią mniej. Przy obecnym tempie pustynnienia, za 15 lat nie będzie już można tam mieszkać.

Skutki pustynnienia Chin odczuwają ich sąsiedzi. W Seulu, wiosną 2002 r., wiatr niosący pył z chińskich pustyń powiał z taką siłą, że przechodnie tracili oddech. Zamknięto szkoły, odwołano samoloty, szpitale wypełniły się ludźmi, którzy mieli kłopoty z oddychaniem. Od tego roku Koreańczycy zaczęli liczyć się z tzw. “piątą porą roku" - okresem burz pyłowych pod koniec zimy lub na początku lata. Wiatry znad chińskich pustyń docierają nawet nad Wyspy Japońskie, których mieszkańcy narzekają na pył pokrywający parapety ich domów. Wiatry niosące pył z pustyni Gobi docierają przez Ocean na wschodnie wybrzeże USA.

Co się stało? Winne są owce i kozy, których jest już prawie 400 mln sztuk - USA, przy tej samej powierzchni co Chiny, mają ich tylko 8 mln - a raczej ludzki pęd do wzbogacenia. To on sprawia, że hodowcy wciąż powiększają stada. Kiedy owce wyskubią roślinność, wiatr wywiewa warstwę humusu, żyznej gleby, która potrzebuje wieków, by się odtworzyć.

W Chinach Północnych wskutek erozji wzbiera tuman kurzu, podobny do tego, który Ameryka pamięta z lat 30. Wygnał on 2,5 mln mieszkańców Teksasu, Oklahomy i Kansas do Kalifornii. Różnica polega na tym, że USA liczyły wtedy 150 mln mieszkańców. Chińczycy nie mają gdzie się podziać, przynajmniej nie w Chinach, których jedna czwarta pustynnieje - piszą autorzy amerykańskiego raportu “Grona gniewu w Mongolii Wewnętrznej".

Rząd centralny, jak mówi się w Chinach na władze w Pekinie, świadomy powagi zagrożenia, próbuje nakłonić hodowców do zmniejszenia stad o 40 proc. Bez większego powodzenia, bo dla hodowcy stado to zabezpieczenie życiowe i prestiż.

Ofiary: woda i lasy

- Zatrucie środowiska bardziej niż kondycja banków i wysokie bezrobocie jest “wąskim gardłem" rozwoju Chin - mówi Don Ye, prezes China Environment Fund, pierwszego proekologicznego funduszu inwestycyjnego w Chinach.

Bo nie tylko ekolodzy, ale i niektórzy ekonomiści obawiają się, że w nadchodzących latach stopień zanieczyszczenia wody i powietrza może się stać barierą wzrostu. Bank Światowy ocenia, że straty spowodowane degradacją środowiska, wliczając w to koszta leczenia chorób bezpośrednio spowodowanych skażeniami, już teraz kosztują Chiny 7 proc. ich dochodu narodowego.

W Chinach znajduje się 16 z 20 miast świata o największym zanieczyszczeniu, kwaśne deszcze spadają na jedną czwartą terytorium kraju. 700 mln Chińczyków nie ma dostępu do wody pitnej i korzysta z wody o wysokim stężeniu bakterii coli. Jak pisze oficjalny dziennik “China Daily", z 672 miast 400 cierpi na brak wody. Codzienne życie mieszkańców162 miast to łapanie racjonowanej wody.

Pod Wielką Równiną Chińską, na której rośnie połowa chińskiej pszenicy i jedna trzecia kukurydzy, poziom wody obniża się od jednego do trzech metrów rocznie. W ciągu ostatnich czterech lat susza sprawiła, że plony spadły o 66 mln ton - to równowartość zbiorów Kanady, jednego z wielkich światowych eksporterów.

Pekin wygrał los na loterii. Stolica produkowała rocznie 1,2 mld litrów ścieków, z których połowa trafiała do rzek zamienianych w ścieki. Przyznanie miastu organizacji Igrzysk Olimpijskich w 2008 r. sprawiło, że powstanie tu 30 oczyszczalni. Świat ma zobaczyć Chiny czyste i ekologiczne. Ale do większości Chińczyków świat nie dojedzie.

Gdy w 1998 r. po katastrofalnej powodzi na Jangcy, w wyniku której 4 tys. ludzi straciło życie, a 18 mln dach nad głową, w Chinach zakazano wyrębu lasów - winny powodzi był brak retencji wody na zboczach, z których wycięto drzewa. Gdy odetchnęła resztka chińskich lasów, od razu odczuły to lasy indonezyjskie, birmańskie, syberyjskie. “Lasy azjatyckie padają ofiarą chińskiego wzrostu" - informuje wychodzący w Hongkongu “Far Eastern Economic Review". Organizacja Global Witness oskarżyła w październiku 2003 r. juntę birmańską, że na zamówienie Chińczyków wycina obecnie ostatnie wielkie tropikalne lasy świata. Według danych ONZ tylko w 2002 r. Chiny sprowadziły 17 mln metrów sześciennych drewna z Rosji, 70 proc. więcej niż rok wcześniej. Rosyjski ekolog Anatolij Lebiediew uważa, że 70 proc. tego drewna jest przemycane przez mafię rosyjską i chińską. Pekin nie ucieka od problemu: podpisał dwa lata temu umowę z Indonezją o zwalczaniu nielegalnego wyrębu, ale jedynym rozwiązaniem, przy ogromie popytu, jest powrót do wyrębu chińskich lasów.

Kto wyżywi Chiny?

Obserwatorów najbardziej fascynuje jednak wzrastająca współzależność Chin i ich głównego rywala oraz partnera - USA. W 1994 r. w Chinach było głośno o artykule Lestera Browna “Czy świat wyżywi Chiny?". Brown zakłada, że w przyszłości Chiny zmuszone będą kupować 30-50 mln ton ziarna rocznie i zwrócą się do USA, największego eksportera świata. Powstanie fascynująca sytuacja geopolityczna - pisze Brown. Chcąc nie chcąc, amerykańscy konsumenci będą zmuszeni dzielić się żywnością z chińskimi. Dojdzie do wzrostu światowych cen zboża. To będzie znak nowej epoki dla świata: po latach tłustych krów, nadprodukcji i niskich cen nadchodzi okres krów chudych, niedoborów i związanych z nimi wysokich cen.

Tezy Browna powszechnie uznano za wyjaskrawione. Gorąco polemizowali z nim Chińczycy, zapewniając, że mając jedną piątą ludności ziemi, a tylko 7 proc. ziemi uprawnej do tej pory jakoś sobie radzili. ONZ zarzuciła mu m.in, że nie bierze pod uwagę ogromnego postępu technik rolniczych, do jakiego doszło w ostatnich latach. Inny ekspert do spraw Chin, geograf Vaclav Smil z kanadyjskiego Uniwersytetu w Manitoba wytknął Amerykaninowi, że oparł swe tezy na chińskich statystykach rolnych, które znacznie zaniżają obszar uprawny.

O tym, że Chiny świata nie wygłodzą, przekonuje ostatni raport rolny Organizacji Współpracy i Rozwoju OECD. Prognozuje on, że światowe ceny żywności będą spadać w ciągu najbliższych 10 lat, m.in. dlatego, że podaż przewyższy popyt. Kraje rozwijające się (np. Turcja, Rosja, Argentyna) będą produkowały coraz więcej mleka w proszku, masła i mięsa. To właśnie ceny tych surowców mają spaść najbardziej, zmniejszy się również udział tych towarów w eksporcie krajów najbogatszych.

Brown upiera się jednak przy swoim. Chinom proponuje politykę antynatalistyczną, która może polegać tylko na bardziej surowym niż dziś stosowaniu obowiązującej polityki jednego dziecka. Trzeba też zatrzymać świat nad przepaścią, do której prowadzi zachodni model produkcji i konsumpcji, wymyślony dla wybranych a przyjęty przez prawie cały świat. Niewykluczone, że będzie konieczne zrewidowanie obecnego modelu rozwoju.

Można odpowiedzieć Brownowi, że w katastroficznych prognozach nie uwzględnia olbrzymich możliwości lepszej eksploatacji zasobów naturalnych, choćby przez ograniczenie marnotrawstwa i zmianę produkcji na mniej energochłonną. Że jego neomalthuzjańskie nawoływania do ograniczenia rodzin brzmią w Chinach absurdalnie.

Jednak pytania stawiane przez ekologów pozostają.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2004