Zaświaty to literatura

Miljenko Jergović, pisarz: W życiu po życiu wierzący mają z góry ustaloną historię, mit czy fabułę, a niewierzący próbują ją stworzyć sami.

07.05.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Michał Łepecki / AGENCJA GAZETA
/ Fot. Michał Łepecki / AGENCJA GAZETA

MICHAŁ SOWIŃSKI: Pana książki, a szczególnie powieść „Psy nad jeziorem”, która właśnie ukazała się w Polsce, obracają się wokół tematu śmierci, przemijania i tego, co następuje potem. Co zadeklarowany ateista może mieć na ten temat do powiedzenia?

MILJENKO JERGOVIĆ: Na to pytanie nie ma łatwej odpowiedzi. Same moje deklaracje mają natomiast różne powody. Mieszkam w kraju, gdzie trudno mówić o wolności wyznania. Bycie wierzącym w Chorwacji za czasów reżimu komunistycznego było źle widziane, natomiast obecnie to ateizm jest nie tylko nieakceptowalny – to niemalże skandal. Stąd moje częste deklaracje – chodzi w nich bardziej o politykę i ideologię niż kwestię wiary. Przede wszystkim nie jestem członkiem Kościoła, który uważam wyłącznie za kulturowo-historyczny monument.

Pomijając zatem kontekst polityczny i historyczny – co literatura w ogóle ma do powiedzenia na ten temat?

Śmierć albo możliwość istnienia czegoś po niej – to nie tylko najważniejsze tematy literatury, to podstawa całej cywilizacji, ale i naszej konstytucji psychicznej. Życie upływa nam na próbach wyjaśnienia samym sobie śmierci – uczynienia jej bardziej prawdopodobną i znośną, łatwiejszą do wyobrażenia.

Może w tym pomóc literatura?

Nie wiem, czy może, ale od tysiącleci tym właśnie się para. O tym opowiada Odyseja, podobnie jak duża część Pisma Świętego – Jezus Chrystus właściwie tylko tym się zajmuje. To jeden z tych wielkich tematów, które nie przemijają, są tak samo aktualne w czasach antycznych, jak i dziś. Pisali o nim w tej samej mierze Ajschylos i Sofokles, co Roberto Bolaño – wydaje się, że temat śmierci jest człowiekowi antropologicznie przeznaczony. Chyba wszystkie moje książki o tym opowiadają.

Pytam prowokacyjnie, gdyż literatura, jak żadne inne medium wynalezione przez człowieka, wydaje się predestynowana do mówienia o śmierci. „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa mówi o problemach metafizycznych
więcej niż niejedna narracja religijna. Wydaje mi się, że będąc pisarzem, nie można być w pełni ateistą.

Zgadzam się w zupełności! Więcej – wydaje mi się, że w ogóle niemożliwe jest bycie ateistą w pełni. Istnieją ludzie wierzący i niewierzący, natomiast ateizm jest chyba wbrew ludzkiej naturze. Jeśliby wyciągnąć wszystkie konsekwencje z ateizmu, to życie stanie się śmiercią, a śmierć nieustannym powtarzaniem koszmaru. Niemniej metafizyka nie przynależy wyłącznie do religii. Istnieje metafizyka niewiary czy też ateizmu. Genialnie pokazuje to właśnie Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”. To książka pewnego głęboko niewierzącego ateisty.

W „Psach nad jeziorem” zaświaty to miejsce, gdzie opowiada się historie, czyli przestrzeń literatury.

Absolutnie tak – jeśli istnieje życie po śmierci, to jest ono literaturą. Wszystko, co się wydarza w życiu po życiu, jest najczystszą literaturą, urzeczywistnieniem fikcji. I nie ma tu znaczenia wiara w Boga lub jej brak. Różnica pomiędzy wierzącymi i niewierzącymi polega w dużej mierze na tym, że ci pierwsi mają z góry ustaloną historię, mit czy też fabułę, a drudzy próbują ją stworzyć sami.

Literatura konkuruje z religią?

Oczywiście, a pisarz – z Bogiem. Zdumiewa mnie, że Kościół, szczególnie katolicki, ale i wspólnota islamska, nie zabroniły literatury. W islamie nie pozwala się na ukazywanie twarzy, gdyż została stworzona przez Boga, a więc wszelka jej reprezentacja byłaby bluźnierczym gestem. Tymczasem pominięto fakt, że literatura i narracja są w tym sensie dużo gorsze i bardziej niebezpieczne, gdyż każda historia to stwarzanie świata, czyli bezpośrednie wkroczenie w boskie kompetencje!

Narrator „Psów” przypomina Szeherezadę, która musi cały czas opowiadać, aby uratować swoje życie. W jej przypadku stawka literatury jest najwyższa z możliwych. Jak jest u Pana?

W „Psach” jest odwrotnie niż w przypadku Szeherezady. Ona opowiada, aby uratować życie, podczas gdy u mnie chodzi o to, by życie przekroczyć, stworzyć egzystencję po życiu, uczynić ten krok, który robi Alicja, kiedy przechodzi na drugą stronę lustra.

Czy to powieść autobiograficzna? Nano, główny bohater, podobnie jak Pan, nieustannie snuje swoje historie, opowiada wciąż na nowo swoje życie.

Do pewnego stopnia utożsamiam się z nim, ale nie powiedziałbym, że Nano Mazuth to ja.

Czym się różnicie?

Przede wszystkim temperamentem i sposobem doświadczania świata. Nano Mazuth jest postacią pasywną, w pewnym momencie poddał się, odpuścił – niemalże zrezygnował z literatury. Ja nie mógłbym tego zrobić, gdyż literatura jest sensem mojego życia.

W Chorwacji wydał Pan tomik poetycki „Wybrane wiersze Nano Mazutha”, dzieło, zdawałoby się, fikcyjnego autora, które pojawia się w „Psach”.

Kiedy próbowałem wymyślić historię życia tego poety, zrozumiałem, że nie uda mi się to bez jego wierszy. Zacząłem więc je pisać równolegle z powieścią. W Belgradzie wydano je nawet razem. To integralna całość.

Opowiada Pan jednostkowe historie ludzi, które splatają się z wielką historią Jugosławii i Europy. Czy te opowieści dają się zsumować? Czy z ich kumulacji możliwa jest jakakolwiek synteza?

Być może, ale nie o to mi chodzi. W wielu moich książkach, w tym także „Psach”, obecny jest wątek rozpadu Jugosławii, dla mnie wciąż na nowo interesujący i emocjonujący. Nic nie wydaje mi się tak poruszające i literacko ciekawe jak moment rozpadu wspólnoty, społeczeństwa czy państwa. Nie musi to być koniecznie Jugosławia, równie dobrze możemy mówić o monarchii austro-węgierskiej albo o przedwojennej Polsce. Najciekawsze momenty u Gombrowicza, zarówno w „Dzienniku”, jak i „Trans-Atlantyku”, dotyczą wydarzeń z września 1939 r. To tematy, które powinniśmy szczególnie rozwijać. Nieco ironizując, można powiedzieć, że mamy szczęście, bo nasze światy waliły się i rozpadały. Dużo trudniej jest szwajcarskiemu czy szwedzkiemu pisarzowi, gdyż brakuje mu doświadczenia zanikania własnego społeczeństwa.

Nie da się napisać ponadnarodowego podręcznika do historii – a szczególnie tych skomplikowanych rozdziałów, które dotyczą byłej Jugosławii. Być może jednak da się stworzyć konstelację tekstów literackich, która podjęłaby próbę zrozumienia tego, co się stało?

Nie mam złudzeń, że ktokolwiek pojmie, co tak naprawdę się wydarzyło w Jugosławii i dlaczego musiała się ona rozpaść w taki, a nie inny sposób – między innymi dlatego, że ludzie opierają się jakiejkolwiek próbie zrozumienia. Może czasem lepiej nic nie wiedzieć.

Jaki ma zatem sens pisanie o historii?

Na pewno nie chodzi o wyjaśnianie przeszłości innym, ale raczej o próbę zrozumienia czegoś samemu poprzez przekształcanie historii w fikcyjne opowieści, gdyż to jest najbliższe naszemu pojmowaniu świata. Nie chodzi o ostateczne prawdy czy wyjaśnienia, gdyż te po prostu nie istnieją. Tak jak w przypadku Holokaustu, o którym już tyle napisano, a odpowiedzi na najprostsze pytanie – dlaczego do niego doszło – wciąż nie ma. Co więcej, nie może jej być. Literatura, choć jest poszukiwaniem odpowiedzi, sama ich nie dostarcza.

A może jest sposobem, aby oddać sprawiedliwość ofiarom historii – tak jak zrobił to Pan w „Rucie Tannenbaum”?

Tak, sprawiedliwość urzeczywistnia się w akcie opowiadania historii poszczególnych ludzi. Pojawia się w chwili, kiedy zostaje opowiedziana historia ofiary i jej cierpienia. A więc wtedy, gdy to, co się wydarzyło, zamienia się w literaturę. Niektórzy, na przykład politycy, wierzą, że prawda o narodzie i jego przeszłości kreowana jest przez historyków i ich syntezy. Tymczasem jest zupełnie inaczej – prawda o nas i naszych wspólnotach powstaje wyłącznie dzięki literaturze, dzięki fikcji.

Ale przecież Ruta – choć jej biografia zawiera wiele elementów prawdziwych – to postać fikcyjna. Czy w tej roli nie sprawdziłaby się lepiej literatura faktu?

Zazwyczaj nie ma wyraźnej granicy między faktami a fikcją. Szczególnie bliskie są mi gatunki pograniczne – teksty, w których nie jesteśmy pewni, co jest w nich tak zwaną prawdą, a co zmyśleniem. Fikcja, w odróżnieniu od literatury non-fiction, jest wolna od obowiązku świadczenia przed faktami materialnymi. Ta wolność nie jest jednak absolutna i ma swoje granice, które są w zasadzie granicami literatury w ogóle. Chodzi o wiarygodność opowieści. Każda fikcja dąży do tego, aby brzmieć prawdziwie, oszukać czytelnika, przekonać go, że czyta o czymś, co wydarzyło się naprawdę.

Problem skomplikowanych tożsamości powraca nieustannie w Pana prozie, ale i publicystyce. W jednym z tekstów pisze Pan, że w tej kwestii małe różnice bywają śmiertelnie niebezpieczne. Jednocześnie wiele miejsca poświęca Pan tym drobnym sprawom – zarówno na poziomie języka, co niestety zazwyczaj ginie w przekładzie, jak i w opisach konkretnych miejsc, tradycji czy postaci. Nie ma w tym sprzeczności?

Nie, najmniejszej. Te małe różnice, które istnieją między jugosłowiańskimi narodami, zwłaszcza Serbami, Chorwatami, Boszniakami [Boszniak to nie to samo co Bośniak. Boszniak to przede wszystkim muzułmanin, dopiero w drugiej kolejności obywatel Bośni – MS] i Czarnogórcami, stały się źródłem naszych wojen, na nich także zbudowane są poszczególne nacjonalizmy i wynikająca z nich nienawiść. Nie chodzi jednak o ich przezwyciężenie, ale właśnie o nieustanne zmaganie się z nimi. Małe różnice są motorem napędowym nacjonalizmów, ale również budulcem dla literatury i sztuki. Problem polega na tym, żeby odpowiednio z nich korzystać. Niebezpiecznie utopijna jest próba ich wymazania – w ten sposób na pewno nie pozbędziemy się nienawiści.

Internacjonalistyczna tożsamość, np. jugosłowiańska, nie jest możliwa?

Nie powinniśmy myśleć o tożsamościach, które pomijałaby lokalne, drobne różnice. W ogóle nie należy myśleć o pomijaniu czy ignorowaniu jakichkolwiek tożsamości. Aby być obywatelem świata: internacjonalistą, kosmopolitą albo, mówiąc archaicznie, humanistą, nie można przestać być mieszkańcem określonej dzielnicy, miasta, kraju czy regionu. Wszystko to jest częścią naszego internacjonalizmu, naszej wspólnoty. Małe różnice, podobnie jak i te duże, same w sobie nie są złe. Wszystko zależy od tego, jak się z nich korzysta.

Innym przykładem zantagonizowanej wspólnoty często w Pana prozie bywa rodzina. Dlaczego?

Rodzina to przestrzeń, w której wydarzają się najstraszniejsze rzeczy – rodzaj codziennego piekła. Rodzina to przestrzeń wojny, życiowy koszmar, przekleństwo i największe obciążenie człowieka. I w tym sensie to najbardziej pożądana rama fabularna.

Często pisze Pan również o swojej rodzinie.

Całe dorosłe życie się nią zajmuję... To utopijny projekt polegający na tym, aby jej historia została opowiedziana do samego końca, do ostatniego, najdrobniejszego detalu. Ekscytuje mnie idea, aby historię jakiejś niewielkiej rzeczy czy małej wspólnoty, jaką jest właśnie rodzina, opowiedzieć w sposób ostateczny i definitywny.

Struktura opowieści, jaką daje historia rodziny, pozwala nam spojrzeć na świat inaczej?

Opowieść o rodzinie jest starsza niż sama literatura. Dramaty i historie rodzinne to pierwotny trzon literatury. Weźmy na przykład Biblię, która jest de facto długim ciągiem rodzinnych historii. W niej zawsze jest odnotowane, kto jest czyim synem, ojcem, krewnym – to zdaje się często najważniejszym tematem. Żadne późniejsze dzieło nie opisuje tego tak obsesyjnie.

A co z przedmiotami? Często w Pana prozie pojawia się rozbudowana historia jakiejś, wydawałoby się, banalnej rzeczy. W „Psach nad jeziorem” to historia kompletu kryształowych kieliszków do wina.

Każdy przedmiot, nawet najdrobniejsza rzecz, ma swoją wielką historię, która przeplata się z historią danej wspólnoty czy państwa. Jeden kieliszek, jeśli tylko jest starszy niż parę lat, ma historię, która nie jest gorsza ani mniej ciekawa od historii całego narodu. Jednak kompletnie jej nie znamy, gdyż nie jest spisywana, a same kieliszki nie mogą nam jej opowiedzieć. Dlatego uwielbiam ją sobie wyobrażać. Realizuje się tu bezkresna przestrzeń literackiej wolności – jeśli nie znamy historii tego kieliszka, możemy ją opowiedzieć i wymyślić w dowolny sposób, byle wiarygodny.

Wątek polski powraca często w Pana powieściach. Wydaje się, że Chorwaci darzą niewyjaśnioną sympatią Polaków, ale działa to również w drugą stronę. Dlaczego?

Nie jestem z tego powodu szczególnie szczęśliwy, bo wydaje mi się, że to rodzaj katolickiej miłości, katolickiego braterstwa. W takiej sytuacji wolałbym nie być jego częścią. We wszystkim innym Chorwaci i Polacy są raczej nieporównywalni, choćby dlatego, że polska kultura z chorwackiej perspektywy jest ogromna i wspaniała, co nie działa niestety w drugą stronę. Polska literatura i film to jedne z najważniejszych elementów kultury europejskiej, szczególnie w drugiej połowie XX wieku. Trudno na to pozostać obojętnym, nie wyobrażam sobie, że nie jestem zafascynowany Wajdą, Skolimowskim, Zagajewskim czy Gombrowiczem.

Pana najbardziej „polską” książką jest bez wątpienia „Wilimowski”. Jak to możliwe, że napisał Pan najlepszą w historii literatury powieść o polskiej duszy?

Miło, że pan tak twierdzi. Nie ma jednak w tym nic dziwnego. Pomysł na powieść zrodził się z prawdziwej historii o Erneście Wilimowskim, przedwojennym polskim piłkarzu, który w jednym meczu z Brazylią strzelił aż cztery gole. Gdy byłem małym chłopcem, zafascynowała mnie ta historia, która wydarzyła się latem 1939 r., tuż przed niemiecką napaścią – momentem wielkiego rozpadu, wielkiej katastrofy. Przez te wszystkie lata obsesyjnie o tym myślałem. Polska była zawsze dla mnie niezwykłym tematem literackim. Gdyby o krajach myśleć jako o bohaterach literackich, Polska byłaby dla mnie zdecydowanie najciekawszym.

Dlaczego? Dopytuję, bo my, Polacy, uwielbiamy, kiedy obcokrajowcy mówią lub piszą o nas.

Historia Polski to historia wielkiej przegranej, ogromnej i nieprzerwanej klęski – do tego stopnia, że wydaje się to niemalże nieprawdopodobne. Ta klęska swój szczyt osiągnęła w XX wieku, kiedy Polska znalazła się pomiędzy hitlerowskimi Niemcami i Związkiem Radzieckim. Ta sytuacja to oczywiście wielkie nieszczęście, ale literacko i narracyjnie jawi się ono niezwykle atrakcyjnie. Inną kwestią jest to, jak Polska radziła sobie ze swoim losem przegranego – niekiedy pięknie i bohatersko, kiedy indziej niekoniecznie. Na przykład dzisiaj nie jestem pewien, czy jest godna swojej wielkiej historii. ©

Tłumaczenie i współpraca ALEKSANDRA WOJTASZEK

MILJENKO JERGOVIĆ (ur. 1966) jest urodzonym w Sarajewie chorwackim oraz bośniackim pisarzem i publicystą. Sławę przyniósł mu debiutancki zbiór opowiadań „Sarajevski Marlboro” (1994) o ogarniętej wojną Bośni. Po polsku w przekładzie Magdaleny Petryńskiej ukazały się m.in. powieści „Ruta Tannenbaum” (2006), „Freelander” (2010), „Ojciec” (2012), „Wilimowski” (2016) oraz wybór opowiadań „Drugi pocałunek Gity Danon” (2016). Zdobywca licznych nagród: Pokojowej Nagrody im. Ericha Marii Remarque’a, Nagrody im. Mešy Selimovicia dla najlepszej powieści z obszaru Chorwacji, Serbii, Bośni i Czarnogóry oraz Nagrody Literackiej Europy Środkowej „Angelus” za powieść „Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki” (2011). Mieszka i pracuje w Zagrzebiu.

Powieść Miljenka Jergovicia „Psy nad jeziorem” to historia dwóch obcych sobie ludzi, których łączy jedno – obsesyjna konieczność snucia opowieści. Pierwszy z nich to znany bośniacko-hercegowiński poeta i eseista, Nano Mazuth, który w jednym z belgradzkich hoteli zapada w śpiączkę. Przypadkiem trafia na niego młody recepcjonista imieniem Nezveti. Zafascynowany postacią pisarza, zaczyna zgłębiać jego twórczość, równocześnie podając się za członka rodziny odwiedza go regularnie w szpitalu, o czym jednak nie chce powiedzieć swojemu współlokatorowi. Aby mieć wymówkę dla częstych wizyt, wymyśla fikcyjną postać umierającej kuzynki, specjalistki od renesansowej literatury dubrownickiej, która jednak nigdy w Dubrowniku nie była. Niewinne kłamstwo rozrasta się w rozbudowaną historię, która musi zostać doprowadzona do końca. W międzyczasie Nano Mazuth przebywa w onirycznej przestrzeni swojej świadomości, gdzie spotyka bliskich i przyjaciół z przeszłości, przeżywając na nowo swoje życie.

W „Psach nad jeziorem” Jergović po raz kolejny udowadnia swoją literacką maestrię – snuje przed naszymi oczami niezwykle misterną konstelację opowieści, które łączą się ze sobą w subtelny i nieoczywisty sposób. To powieść pokazująca niezwykłą moc literatury, która zapuszcza się w tajemnicze przestrzenie śmierci. Jeśli zarówno świat materialny, jak i rzeczywistość metafizyczna stają się przestrzenią literatury, to granica między życiem a tym, co następuje po nim, przestaje być istotna. ©

MILJENKO JERGOVIĆ „PSY NAD JEZIOREM”, przeł. M. Petryńska, Czarne, Wołowiec 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2017