Zasłona

Zimą 2003 roku krakowska artystka Marta Deskur wyszła na ulice Berlina z aparatem. Fotografowała kobiety w muzułmańskich chustkach, pochłonięte zakupami, pchające wózki z dziećmi, zafrapowane jakąś witryną, przyspieszające kroku, żeby przejść przez ulicę.

15.08.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 335881|prawo|1---Pracę, która powstała, Marta Deskur pokazuje dziś w warszawskiej galerii Le Guern. Chustka, jaką najczęściej noszą Turczynki czy Kurdyjki na ulicach Berlina, nie zakrywa twarzy. W pracy Marty Deskur nie zobaczymy jednak rysów fotografowanych kobiet. Wszystkie ujęcia skupiają się na tkaninie udrapowanej na włosach. Rodzi się niedosyt. Czy fotografia nie przyzwyczaiła nas do swobodnego kontemplowania ludzkich twarzy?

Marta Deskur świadomie igra z tym poczuciem frustracji. Muzułmańska chustka - wydaje się mówić - choć zakrywa jedynie włosy kobiety, nie pozwala człowiekowi Zachodu zobaczyć jej twarzy. Chustka w całości skupia na sobie jego spojrzenie.

Marta Deskur wycięła jednak pracowicie obrazy chustek z kontekstu ulicy. I oto paradoksalnie chustka poczyna odsłaniać to, co wcześniej skrywała. Z jej wypukłości odczytujemy kształt głowy kobiety, ciężar spiętych w kok włosów, linię jej pleców - nieomylne znaki obecności. Ukryta przed naszym wzrokiem, niewidzialna dla naszych oczu, kobieta wydaje się tym bardziej dojmująco obecna.

Powrót z Prowansji

Marta Deskur zaczęła od malarstwa. Miała w Prowansji pracownię w opuszczonej romańskiej kaplicy w szczerym polu. Kaplicy użyczył miejscowy mer, w którym odezwało się zamiłowanie do sztuki. Abstrakcyjne obrazy, które tam powstawały, opierały się na rytmie pionów. Zmieszane z ziarnami piasku naturalne pigmenty osadzały te obrazy w ziemi - całe malarstwo Marty Deskur rozgrywało się pomiędzy zakorzenieniem a potrzebą pionu, wzrostu ku górze. “Pionowość elementu przywołuje świadomość przyciągania ku ziemi i wzbudza wewnętrzną potrzebę wzbicia się wzwyż, zbliżenia ku pełni lekkości" - pisała wtedy. “Dzieło - nie wahała się mówić - jest pośrednikiem prowadzącym w rejony intuicji i tajemnicy wiodącej w stronę Boga".

Wracając z Prowansji do Krakowa, Marta Deskur porzuciła malarstwo na rzecz nowych mediów - fotografii, zapisu wideo, instalacji. Jakby oderwała się od tradycyjnego, rękodzielniczego wymiaru sztuki, który tak wydawał się pasować do tamtego, prowansalskiego życia. Czy sztuka jest jednak kwestią zręcznego manipulowania farbą? Jej prawdziwą stawką, od Rembrandta czy Matisse’a po Beuysa, był zawsze przekaz uczuć i myśli, który dokonać się może z pomocą różnych środków.

W Krakowie badanie relacji między ziemią a niebem Marta Deskur zamieniła na badanie więzi, które łączą nas z drugim człowiekiem.

Powstało “Lustro Clowna". Marta Deskur rejestrowała wyrazy własnej twarzy, tej samej wciąż, lecz przecież przenoszącej coraz to nowe znaczenia, niepokojąco wymykające się kontroli. To było podstawowe ćwiczenie z tożsamości. Wstęp do studiów nad porozumiewaniem się ludzi, nad językiem poza językiem.

Tajemnica tego, co kryje się “poza", obecna w najwcześniejszych obrazach Marty Deskur, nigdy nie przestała być główną racją bytu jej sztuki. W swojej pracy “Irrelacje" umieściła trzy neonowe napisy - META, PARA, IR, niczym manifest artystyczny. Trzy przedrostki, wskazujące trzy drogi wyjścia “poza": jak metafizyka wykracza ponad fizykę, jak parapsychologia sytuuje się obok psychologii, jak irracjonalność odrzuca racjonalność.

“Sztuka jest przecież tylko relacją" - pisał wówczas Jarosław Suchan. Bo przecież nie jest ani tą materią, której artysta nadał określoną formę, ani tym, co zainspirowało jego rękę, ani tym, co jego praca przywodzi nam na myśl. Jest przestrzenią zbudowaną z rozmaitych więzi, w jakie wchodzą ze sobą przedmiot i pojęcie, to, co przedstawione i to, co nieprzedstawialne.

Gry dziecięce

Świat, który bada Marta Deskur, zaczyna się blisko - lecz uwaga: kryje głębiny przyprawiające o zawrót głowy.

“To jest Klara, a to ja jestem, Pico" - mówi na zarejestrowanej przez nią taśmie wideo kilkuletni synek jej siostry. To akt nazywania, określenia siebie. Akt założycielski ludzkiego życia, stale podejmowany na nowo. Pico określa się, przeciwstawiając siebie najbliższej osobie - młodszej siostrze, temu intruzowi, ukochanemu i znienawidzonemu, temu drugiemu ja...

Marta Deskur staje się czujnikiem nastawionym na poezję dziecięcych toków myślenia. “Urodziłem się pod znakiem Koziorożca. Od pierwszych moich miesięcy Mama mi dała wolność..." - tak zaczyna się opowieść Pico. Tekst utkany z fragmentów zasłyszanych słów, skoków wyobraźni, urywków tekstów sakralnych, które wplatają się w codzienne życie. “I opłukali swe szaty, i w krwi baranka je wybielili... To jest Klara, a to ja jestem, Pico".

Dzieci leżące, dzieci krzyczące - tekst przeplata się ze zdjęciami. Przeplata się mowa ciała i słów, jawa i sen, który wstrząsa imaginacją dziecka.

W pracy “Human Clear" Marta Deskur wydrukowała swoje zdjęcia na pleksiglasie. Ludzkie ciało wycięte z kontekstu i odwzorowane na przezroczystej powierzchni nabywa zachwycającej lekkości, sugerując zarazem nieuchwytną tajemnicę. Na zdjęciach Marty Deskur dzieci przybierają tajemnicze, wystudiowane pozy. Ich sylwetki rzucają na ścianę niepokojący cień. Dziecięce gry z cieniem stają się archetypem teatru, wszelkiego obrazowania, wszelkiej sztuki - niefrasobliwe i zarazem złowróżbne.

Cień zamienia palce dziecka w pistolet. Nigdy nie będziemy pewni niewinności dziecięcej zabawy. Oto istoty ze snu, których myśl rządzi się inną logiką. Jakbyśmy byli w tej godzinie porannej, gdy, wciąż zaspani, próbujemy schwytać wymykający się w niepamięć sen. Oto istoty obdarzone nieświadomym, absolutnym pięknem, przewrotną niefrasobliwością, wypróbowujące w pozach i grymasach niuanse ludzkich uczuć, cały wachlarz bycia człowiekiem. To my?

Wszystko jest tu żartem - i wszystko jest na poważnie.

Możemy wyczuć niemal namacalnie przyjemność, jaką dzieci fotografowane przez Martę Deskur czerpią z tej gry, której są dwuznacznymi aktorami. Ich gesty, zaczerpnięte z zabaw, filmów, życia dorosłych, nabierają nowych znaczeń, dryfują w dziwną stronę. To, co wydawało się tak znajome, okazuje się nagle nieznane.

A zatem granica była tuż tuż, myślimy sobie.

Rodzinne rytuały

Dziwne gesty, tajemnicze rytuały odnajdziemy w kolejnym projekcie Marty Deskur. Wystawę “Rodzina", najpełniej pokazaną w krakowskim Bunkrze Sztuki, otwierało drzewo genealogiczne. Staliśmy, zafascynowani, przed tym drzewem pełnym kółek i kwadratów, linii ciągłych i tajemniczych linii przerywanych. Przypominało układ scalony. Oto był schemat systemu, który sprawia, że nasz świat działa.

Ale Marta Deskur sama tworzyła własną rodzinę, poza rodziną genetyczną czy małżeńskim stadłem związanym formalnym rytuałem. Jej rodziny nie wiązały więzy krwi, lecz więzy przyjaźni, jakie spajają grupę znajomych.

“Rodzina" była koncepcją z pogranicza sztuki i życia. Istniała w fotografiach na ścianach Bunkra Sztuki, ale istniała i w miejscach, gdzie spotykali się żywi ludzie. Pili piwo, zostawiali niedopałki w popielniczkach i głosy nagrane na sekretarce automatycznej, mieli wspólne plany na wieczór i na najbliższe wakacje. Xawery, Eddie, Monia, Pietia, Kuba, OP i inni. Ci, którzy pojawiali się w mieszkaniu Marty, widywali ich często.

Za oknem zaczynał się świat krakowski, w którym wnuki kolegów ze szkolnej ławki spotykają się w jednej klasie. Świat klaustrofobiczny i swojski zarazem, dający bezpieczeństwo, lecz czasem odbierający powietrze. Świat, gdzie życie jest uregulowane, jak zeszyt w kratkę, rytmem niedzielnych Mszy i odwiedzin u babci, ofiary na tacę i wizyt księdza po kolędzie, swojskie i nieodmienne jak litery KMB wypisane kredą nad drzwiami.

“Moimi rodzicami są osoby jeszcze nieznane - mówiła Marta Deskur. - Za to poznałam moich braci. Nie wiem, czy jesteśmy z tych samych rodziców, podejrzewam, że były inne relacje". Każda rodzina - powtarzała - jest procesem. Redefiniuje się, odsłania nowe tajemnice, ukryte powiązania. Przybywają nowe postaci, odchodzą inne. Ileż rodzin opiera się na niekonwencjonalnych więzach! Modele rodziny zmieniają się, jak zmienia się społeczeństwo.

To nie była zabawa w mamę i tatę. To była redefinicja wszelkich więzi.

Zdjęcia, które Marta Deskur pokazywała na wystawie, przedstawiały małe rodzinne rytuały. Jej bohaterowie przybierali pozy, jakie przybieramy zazwyczaj na fotografiach rodzinnych. Ich znaczenie wyślizgiwało się jednak spod kontroli. Oto Andrzej przykłada rewolwer do skroni i po czole spływa mu krew. Ale krew jest niebieska, a on uśmiecha się - wszystko jest tylko do zdjęcia.

Marta Deskur, wnuczka teologa, często podejmuje symbolikę religijną. Subtelnie, niejako mimochodem, ją zawłaszcza. Definiuje na nowo zastane zbitki znaczeń, fragmenty tradycji. Wyjmuje je z ich miejsca w tekście religijnym, żeby umieścić je w codziennym życiu. Sacrum okazuje się przesycone codziennością. Codzienność okazuje się przesycona sacrum.

Monia jest w ciąży, nad głową unosi jej się błękitna aureola. Miś kładzie rękę na jej brzuchu, z pleców wyrastają mu skrzydła. Oboje śmieją się do aparatu - oto szczęśliwa transpozycja Zwiastowania.

Symbolika rytualnych gestów znów jednak wędruje samopas w nieznane strony. I kiedy nadejdzie Ostatnia Wieczerza, nie dziwmy się, że pośrodku stołu siedzi Monia. Rodzina, już wiemy, krzewi się na wszystkie strony, ale jej punktem wyjścia jest tajemniczo spokojna postać Moni.

W rodzinie Marty Deskur biologia została zastąpiona emocją. Bracia, syn czy siostrzenice Marty wtapiają się płynnie w tę sieć, gdzie liczy się tylko miłość, przyjaźń, duchowa bliskość. We wszystkich rolach - rodziców, dzieci, wnuków - pojawiają się ludzie młodzi. Młodość to wiek poszukiwań swego miejsca, budowania więzi. Wiek utopii - jak utopijny mógł się wydawać postulat wolnej i szczęśliwej rodziny, opartej na akceptacji.

Rodzina na wystawie organizowała się wokół swoich stref symbolicznych. Miała strefę poświęconą dzieciństwu. I miała bibliotekę.

W pracy nazwanej po prostu “Biblioteka" Marta Deskur zgromadziła ponad sto książek. Oto Platon, Maeterlinck, Rilke, Nietzsche, Conrad. Każdy tom ma na okładce tytuł i nazwisko autora, ale jego stronice są puste. To księgozbiór-widmo. Pomnik wystawiony bibliotece dziadka Marty, profesora Stefana Swieżawskiego, która spłonęła podczas wojny w rodzinnym majątku. Jej symbolem był ekslibris z parą sfinksów strzegących greckiej amfory, symbolu mądrości, i podpisem “Biblioteka Nieledew". W pracy Marty Deskur towarzyszy mu inny symbol - znaleziony na ulicy w Niemczech dziecięcy stempelek. W zdumiewającej symetrii dwa misie strzegą na nim rzędu książek. Napis mówi: “Das Buch gehört..." (“Ta książka należy do..."). W pustym miejscu można wpisać własne nazwisko.

Otwiera się przyszłość.

Mistyka nieobecności

Znaleziony na ulicy stempelek nabierał nowych znaczeń. Fotografując na ulicach Kreuzbergu chustki tureckich czy kurdyjskich kobiet Marta Deskur znów pochylała się nad ukrytym znaczeniem fragmentów tajemniczego tekstu, jaki przesyłał jej świat. Wkraczała zarazem ostrożnie ze sfery prywatnej w publiczną.

We Francji spór o chustki muzułmańskich licealistek urósł niedawno do rangi sporu o być czy nie być laickiej Republiki. Marta Deskur nie wdawała się jednak w polityczne aktualności. Nie dociekała, jakie powody, społeczne, kulturowe czy religijne, skłaniały fotografowane kobiety do zasłaniania włosów. Poddawała analizie własne spojrzenie - to spojrzenie, jakie towarzyszy kobiecie, która okrywa głowę chustką na ulicy Berlina.

Fascynacja Zachodu światem islamu ogniskowała się długo w stereotypowym wyobrażeniu muzułmańskiej kobiety. Zasłona zdawała się wyrażać symbolicznie niedostępność nie tylko muzułmańskiej kobiety, ale i całego świata Orientu. Wydawała się barykadą wznoszoną przed Europejczykiem.

Algierski badacz Malek Alloula analizował zdjęcia robione przez francuskich fotografów na ulicach kolonialnego Algieru. “Biel zasłony staje się symbolicznym ekwiwalentem ślepoty, bielmem na oku fotografa, plamą na jego obiektywie" - pisał Al-loula. Zachodnia wyobraźnia odczytuje zasłonę jako wyzwanie. “Te białe wysepki, rozsiane w pejzażu, to faktycznie zbiory zakazów, ruchome aneksy wyobrażonego haremu, którego nienaruszalność dręczy podglądacza-fotografa".

Dopiero popularne w tamtych czasach pocztówki, na których algierskie kobiety nie tylko odsłaniają twarz, ale często też obnażają ciało, symbolicznie przywracają porządek kolonialny. Zamykane w fantazyjnych dekoracjach kobiety, rekrutowane z marginesów społecznych, posłusznie odgrywają spektakl reżyserowany przez kolonialną wyobraźnię. Rzekomo etnologiczne katalogowanie (“Arabska kobieta przy studni", “Dziewczyna z Aurčs podczas kąpieli") kryje erotyczny podtekst. Czy znakiem podbicia obcego narodu nie jest symboliczne zawłaszczenie jego kobiet? Pocztówkowe obrazy mnożą się w nieskończoność - zauważa Alloula - układając się w inwentarz wyobrażonego stanu posiadania mężczyzny-kolonizatora, w wyimaginowaną kolekcję wschodnich odalisek, kolonialny harem.

Marta Deskur bierze w nawias debatę nad religijnym znaczeniem chustek w tradycji islamu. Wycięte z kontekstu chustki mogą zacząć przemawiać w nowy sposób, nabierając uniwersalnych znaczeń. Do pracy Marty Deskur znów wkrada się subtelne poczucie sacrum.

Chustki Marty Deskur, puste niejako, lecz promieniujące dziwną obecnością, mogą być nawiązaniem do dominującej w sztuce islamu - choć przecież często nierespektowanej - religijnej zasady nieprzedstawiania postaci. W wyobraźni chrześcijańskiej chustki Marty Deskur zaczynają przypominać sztywne srebrne koszulki, jakie nakłada się na święte ikony. Przywodzą też na myśl mistyczne przedstawienia nieobecności - jak odrzucony całun przy opustoszałym grobie w obrazach Zmartwychwstania.

Krawędź nieistnienia

Zdjęcia chustek Marta Deskur drukuje na kafelkach. Kafelki są, jak pisze sama Marta Deskur, dalekim echem wschodniej tradycji mozaiki. We współczesnej wyobraźni stały się jednak najlepszym symbolem fabrycznej powtarzalności tego samego wciąż, banalnego ornamentu.

Na zdjęciach z epoki kolonialnej - pisze Malek Alloula - kobiety w tradycyjnych strojach algierskich prawie zawsze pojawiają się w grupie. Zachodniemu obserwatorowi wydają się identyczne, seryjne, powtarzalne.

A jednak chustki muzułmańskich kobiet, które na berlińskiej ulicy mogą uderzać nieprzywykłe oko swą powtarzalnością, umieszczone przez Martę Deskur na kafelkach odsłaniają nagle całą różnorodność swych wcieleń. Każda okazuje się inna, niepodatna na próby kafelkowego ujednolicenia. Objawia swój indywidualny, nieuchwytny, proteuszowy charakter.

To właśnie kwestia tożsamości jest kluczowym pytaniem w pracy Marty Deskur. Chustka wpisuje się tu w szerszy kontekst, kontekst wszelkiej ubraniowej mody. Każdy z nas, wybierając ubrania, pragnie z jednej strony wpisać się w określoną tradycję, utożsamić z określoną grupą, a z drugiej strony podkreślić własną wyjątkowość. W początkach XX wieku socjolog Georg Simmel pisał w eseju “Filozofia mody", że moda jest po prostu jedną z wielu form życia, z pomocą których staramy się połączyć tendencję ku społecznemu ujednolicaniu z pragnieniem jednostkowego wyróżnienia się i zmiany.

Jak wszelki element stroju, chustka jest językiem. W tym języku skomplikowaną mową koloru, materii czy sposobu wiązania wyrażają się złożone treści - subtelne, niejednoznaczne niuanse indywidualnej i zbiorowej tożsamości.

Welony katolickich zakonnic idą krok dalej. To nie jest już odzieżowa norma, dopuszczająca różne wariacje - to uniform. Oblec habit to symbolicznie wyrzec się myśli o wszelkiej zewnętrznej indywidualizacji. Ale gdy patrzymy, jak na wideo Marty Deskur zakonnica delikatnie przesuwa dłonią po materiale spływającym z głowy, jakby gładziła się lekko po włosach, odnosimy wrażenie, że na naszych oczach oswaja tkaninę, czyni ją częścią samej siebie, jak paznokcie czy włosy. Pytanie, czym jesteśmy, nabiera kolejnego wymiaru.

W galerii Le Guern ustawione w stosy kafelki mówią o swej nietrwałości. Każdy nasz nieostrożny ruch może je obrócić w stertę pokruszonego gruzu - balansują na krawędzi nieistnienia. A jednak strata może być powetowana. Kategorie tego, co wyjątkowe i tego, co masowe, mieszają się niepokojąco. Wizerunki kobiet w chustkach stały się wymiennymi przedmiotami konsumpcji, którymi każdy z nas mógłby udekorować kuchnię czy łazienkę, tworząc niemal abstrakcyjne wzory. Oto - zdaje się przewrotnie sugerować Marta Deskur - możemy rozpocząć własną kolekcję, na wzór owych zbiorów kolonialnych pocztówek, o których pisał Malek Alloula.

Ale przecież kobieta, która zawiązała chustkę na głowie wychodząc na berlińską ulicę, wymknęła nam się, nie wiedzieć kiedy, i pozostał nam w dłoniach jedynie odwzorowany na zdjęciu kolorowy skrawek materiału, pusta zasłona.

MARTA DESKUR, “FANSHON II". Galeria Le Guern, Warszawa, ul. Widok 8. Wystawa czynna od 24 czerwca do 4 września 2004 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2004