Zaniedbane piosenki

Mali Polacy w wieku około ośmiu lat nagle tracą słuch i zainteresowanie muzyką. Tymczasem w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii słuchanie muzyki jest nie tylko częścią formacji wykształconego obywatela, ale też odruchem naturalnym, wyrastającym z estetycznych potrzeb.

20.09.2011

Czyta się kilka minut

Przygotowanie "Raportu o stanie muzyki polskiej" było pierwszym zadaniem powstałego w 2010 r. Instytutu Muzyki i Tańca, którym kieruje Andrzej Kosowski. Autorzy Raportu skupili się na kilku aspektach - Andrzej Chłopecki sportretował przestrzeń muzyki współczesnej, Antoni Beksiak, Maciej Karłowski, Bartek Chaciński i Marcin Flint spenetrowali scenę alternatywną, jazzową, popowo-rockową i hip-hopową, Maria Baliszewska z Remigiuszem Mazurem-Hanajem zajęli się twórczością ludową, stan muzyki dawnej przedstawiła Agata Sapiecha, klasycznej Krzysztof Komarnicki, tanecznej Joanna Szymajda, a filmowej Paweł Sztompke. Osobne miejsce poświęcono edukacji muzycznej, sposobom finansowania kultury oraz dostępności danych na temat życia muzycznego w Polsce.

Sporo w Raporcie zaniechań i niedoróbek. Brak analizy stanu refleksji o muzyce - zarówno tej naukowej, jak i publicystycznej. Niewiele znajdziemy informacji o amatorskim ruchu śpiewaczym, a lista festiwali, zespołów, wykonywanych przez nie utworów, liczba serwisów internetowych i wydawnictw muzycznych jest niepełna. Po macoszemu potraktowano artystyczne szkolnictwo wyższe, nie poddano analizie wymiany międzynarodowej muzyków...

Kowalski i muzyka

Nasz sąsiad zza ściany muzyki słucha raczej przypadkowo (58 proc. badanej populacji), rzadziej celowo i z przyjemnością (29 proc.). Przyznaje jednocześnie, że zdarza mu się śpiewać pod prysznicem (34 proc.), a słuchanie muzyki go odpręża (84 proc.) i ułatwia naukę oraz pracę.

Najbardziej lubi wykonawców sceny popowej (37 proc.), potem disco polo

(29 proc.), na trzecim miejscu stawia rock (27 proc.). Muzyka poważna to dopiero na pozycja szósta (15 proc.), choć z jazzem jest jeszcze gorzej (8 proc.). Być może dlatego rodak w wieku od 15 do 70 roku życia próg sali koncertowej przekracza zwykle raz na 12 lat, zaś do opery wybiera się co 35 lat.

W klasach od IV do VI polskie dzieci poświęcają sztuce (nie tylko muzyce) 120 godzin. W Estonii - 240 godzin, w Niemczech - 330, w Austrii - 510, w Danii - 670, a w Lichtensteinie

aż 900...

Nie wszystkie niedociągnięcia są winą autorów. Wykonali oni katorżniczą pracę, a zdobycie niektórych informacji graniczyło z cudem. Największym chyba kłopotem było ukazanie formacji kulturalnej statystycznego Kowalskiego. Główny Urząd Statystyczny nie gromadzi szczegółowych danych na temat muzycznych zainteresowań Polaków. W dokumencie dotyczącym wydatków na kulturę w 2009 r. urzędnicy połączyli sumy przeznaczane na wizyty w teatrze dramatycznym, operze i teatrze muzycznym. W zestawieniu wydatków na rozrywkę i rekreację według grup społeczno-ekonomicznych do jednego worka wrzucono zakup biletów do filharmonii, teatru i kina. W kolejnych publikacjach GUS nie uwzględnia specyfiki szkół muzycznych, zaliczając je do szerszej grupy placówek artystycznych... Analizą preferencji muzycznych nie są także zainteresowane ośrodki badania opinii publicznej. CBOS w ogóle nie ma danych dotyczących kultury muzycznej w Polsce, TNS OBOP dość miarodajne badania życia muzycznego przeprowadził dekadę temu...

Czym skorupka za młodu...

Jednak nawet ze szczątkowych danych wyłania się dość ponury obraz zaangażowania Polaków w kulturę muzyczną (patrz: ramka obok). Dane pokazują przy tym głębszy problem społecznego podejścia do muzyki. W Polsce nikt raczej nie wyzna, że nie potrafi czytać, a w gazetach ogląda tylko obrazki. Ale jeśli chodzi o muzykę, nawet członkowie tzw. elit politycznych i grup społecznie uprzywilejowanych bez wstydu przyznają, że nie rozumieją muzyki, nie znają się na niej, a tak w ogóle to słoń nadepnął im na ucho. Takie żenujące stwierdzenia nigdy by nie padły z ust polityka w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii czy Czechach, bowiem słuchanie muzyki, i to tej najbardziej wartościowej, oraz uczestnictwo w życiu kulturalnym jest nie tylko częścią formacji wykształconego obywatela, ale nade wszystko odruchem naturalnym, wyrastającym z jego estetycznych potrzeb. W Polsce zaś uważa się, iż muzyka jest przeznaczona dla wybranych, a do jej konsumpcji wymagane jest specjalistyczne przeszkolenie.

W tym miejscu dotykamy drażliwej kwestii - kiepskiej edukacji muzycznej. Transformacja polityczna i gospodarcza poczyniła w kulturowym obyciu trudne do wypełnienia wyrwy. Wycofanie dużej części publicznych środków z przestrzeni działalności artystycznej - nie tylko tej wielkiej, ale także tej prowadzonej w miejskich i wiejskich domach kultury oraz próba urynkowienia wytwarzania dóbr kultury i edukacji - doprowadziły do kryzysu społecznej wrażliwości na sztukę. Dodatkowym czynnikiem jest niespójna polityka kulturalna na wszystkich poziomach zarządzania państwem. Szeroko pojęty rynek muzyczny regulowany jest przez trzy resorty - Ministerstwo Kultury, Ministerstwo Edukacji oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Wrażenie rozproszenia działań dopełnia autonomiczna często aktywność MSZ, które próbuje promować kulturę polską w świecie.

Muzycznej degrengoladzie nie pomogły także kolejne reformy szkolnictwa, zwłaszcza ta z 1998 r., w wyniku której wyrugowano przedmiot "muzyka" z programu nauczania. W zamian zaproponowano merytoryczny potworek o imieniu "sztuka", a Polska straciła muzycznie wyedukowane pokolenie.

A nie musiało tak być. Badania bowiem dowodzą, że mamy bardzo muzykalne dzieci. Tyle że w wieku około 8 lat mali Polacy nagle tracą słuch i zainteresowanie muzyką. Dlaczego? Winne są prawdopodobnie standardy nauczania, które większą wagę przywiązują do wiedzy i historycznych regułek, mniejszą do rozumienia i przeżywania sztuki, jej oceny krytycznej, nie mówiąc o kreatywności, czyli po prostu muzykowania.

Drugim problemem jest niewielka liczba godzin, przeznaczanych w szkole na przedmioty artystyczne. Choć nowa podstawa programowa dopuszcza poprawę sytuacji, wciąż w klasach od IV do VI dzieci poświęcają sztuce (nie tylko muzyce) tylko 120 godzin. Tylko, ponieważ w Estonii jest to 240 godzin, w Niemczech - 330, w Austrii - 510, w Danii - 670, a w Lichtensteinie aż 900. Wprawdzie minister Zdrojewski w Roku Chopinowskim wielokrotnie przypominał, że wreszcie udało się z resortem edukacji podpisać porozumienie o przywróceniu w szkołach przedmiotu "muzyka", ale zapis na razie jest realizowany połowicznie. Dyrektorzy szkół wciąż przywołują ustawową adnotację, że muzyki "może", a nie "powinien" uczyć wykwalifikowany pedagog muzyczny, tak więc w wielu miejscach poziom nauczania jest katastrofalny.

Oczywiście rodzice nie muszą polegać na skąpej ofercie szkół publicznych. Istnieje dość dobrze rozbudowana sieć państwowych szkół muzycznych I i II stopnia (282 placówki) oraz prywatnych ośrodków kształcenia (211 szkoły), do których w 2010 r. uczęszczało łącznie ponad 64 tys. uczniów. Kłopot w tym, że posyłanie dzieci na dodatkowe zajęcia umuzykalniające wymaga nie tylko świadomości, ale nade wszystko determinacji i poświęcenia. A tego, zwłaszcza dzisiaj, trudno od rodziców wymagać.

Należy zatem zastanowić się, jak ów artystyczny potencjał młodych ludzi zauważyć, wykorzystać i rozwinąć. Przykłady wielu krajów dowodzą, że im więcej miejsca poświęca się na muzyczną edukację młodzieży, tym mniejszy kłopot ze społeczną agresją. Nie byłoby zatem od rzeczy, gdyby obok powstających Orlików pojawiały się miejsca, w których kompetentni instruktorzy zbieraliby dzieci wokół wspólnego śpiewania, muzykowania, a premier nie tylko co tydzień grał w piłkę, ale regularnie odwiedzał filharmonię czy teatr.

Kultura, głupcze!

Źle wykształcony, Polak zwykle podąża za tym, co lekkie, łatwe i przyjemne. Nie odbiega przy tym od trendów społecznych w innych państwach. Chodzi jednak o to, by potencjalny konsument kultury muzycznej zarówno miał możliwość wyboru, jak i merytoryczną zdolność do jego dokonania. Jeśli o to drugie chodzi, sprawa wydaje się prosta - należy podnieść poziom edukacji. Kłopot pojawia się, gdy dotykamy kwestii dostępności do dóbr kultury, a co za tym idzie, sposobów jej finansowania. Bo o ile oferta kulturalna jest w Polsce coraz bogatsza, to zaobserwować można jej wyraźną i niebezpieczną demograficzną polaryzację.

Coraz więcej imprez muzycznych pojawia się w dużych miastach. Widać to na przykładzie festiwalowych orgii urządzanych w Krakowie, Wrocławiu czy Warszawie. Patrząc na mapę wydarzeń muzycznych, można nawet pokusić się o stwierdzenie, że Polskę ogarnął festiwalowy wirus. Dzieje się tak, ponieważ system państwowego mecenatu premiuje wydarzenia jednorazowe o dużej medialnie sile rażenia i dobrym poziomie artystycznym, uzyskiwanym zazwyczaj dzięki importowi znanych muzyków i zespołów. Łatwiej też na głośne nazwiska zdobyć przychylność sponsorów, nie mówiąc o publiczności.

Tymczasem w nadmiarze artystycznych świąt zapominamy o muzycznej codzienności, o słabo zarabiających (co się przekłada na poziom artystyczny) rodzimych orkiestrach, sfrustrowanych, niedocenianych, choć wciąż kreatywnych artystach, publiczności abonamentowej, melomanach, chodzących na niepremierowe spektakle operowe. Zapominamy także o małych miastach i wsiach, w których nierzadko jedynym miejscem pozwalającym na obcowanie ze sztuką wysoką byłyby telewizja i radio. Byłyby, bo wiadomo, że komercyjne stacje mają przed oczami słupki oglądalności i słuchalności, zaś media publiczne stronią od wypełniania misji. Dlatego radiowa Dwójka, jedyna antena walcząca o możliwość prezentowania wartościowej muzyki, miast dawać demokratyczne prawo do bycia melomanem w każdym zakątku kraju, wciąż jest pozbawiania kolejnych nadajników, a radiowe zespoły, gwarantujące w eterze świeżą repertuarową krew, co rusz muszą upominać się o jałmużnę pozwalającą na wegetację.

W tym miejscu należałoby zastanowić się nad modelem finansowania kultury. Dziś to głównie na barkach samorządów spoczywa odpowiedzialność za życie muzyczne. One też wydają na ten cel najwięcej - 6,3 mld zł w stosunku do prawie 1,6 mld zł wykładanych z kiesy ministerialnej. Choć mechanizm na poziomie województw i miast działa różnie - pieniędzy wciąż jest mało, a konkursy rozstrzygane są zbyt późno, by sensownie imprezy realizować, w większości przypadków sytuacja ulega stopniowej poprawie, a system wydaje się być zgodnie z potrzebami modyfikowany. Być może samorządy zdały sobie sprawę z tego, że inwestowanie w kulturę przynosi realne zyski, które w krajach starej Unii sięgają nawet 7 proc. dochodu w budżecie?

Wobec podpisanego niedawno przez premiera i przedstawicieli ruchu społecznego Obywatele Kultury paktu o przeznaczeniu na kulturę do 2015 roku 1 proc. budżetu państwa, zasadne natomiast jest pytanie o reguły przydzielanych dotacji na działalność artystyczną przez ministerstwo. Dziś obok prowadzenia instytucji państwowych i współfinansowanych ze środków resortu kilku filharmonii, teatrów muzycznych i autonomicznych orkiestr, wydatków na rozbudowę infrastruktury (w Polsce powstaje 20 nowych sal koncertowych) oraz płacenia za szkolnictwo artystyczne, co roku resort ogłasza programy operacyjne, umożliwiające uzyskanie dotacji na wydarzenia muzyczne.

W 2010 r. rozmaite podmioty z całej Polski, niezależnie od pieniędzy samorządowych i prywatnych, dzięki rekomendacjom zespołów eksperckich uzyskały z MKiDN wsparcie na poziomie ponad 16 mln zł. Do tego doszło blisko 33 mln zł przeznaczone na projekty z Chopinem jako tematem przewodnim. Większość środków wprawdzie połknęli najwięksi festiwalowi gracze, ale pieniądze nawodniły także kulturalne pustynie i popłynęły do małych ośrodków, w których budżety organizowanych imprez były nierzadko porównywalne z kwotami przeznaczanymi przez organizacyjnych gigantów na przysłowiowe kwiaty.

Nadeszła pora, by ministerstwo przesunęło akcenty w dofinansowywaniu muzycznej działalności. Ważniejsze od wspierania festiwali jest konsekwentne dotowanie działań edukacyjnych i popularyzujących kulturę muzyczną w miejscach ze względu na brak odpowiednich instytucji artystycznie upośledzonych. Taka praca u podstaw, mało spektakularna, medialnie nieatrakcyjna, pomoże wykształcić kolejne pokolenia odbiorców, którzy będą nie tylko pełnowartościowymi konsumentami kultury, ale także inicjatorami wydarzeń artystycznych.

Dodatkową opieką powinna być otoczona muzyka polska. Do ważniejszych zadań ministerstwa należy stymulowanie kompozytorów poprzez system zamówień oraz wzięcie finansowej współodpowiedzialności za drogie wykonania rodzimej twórczości współczesnej podczas koncertów abonamentowych. Pilnie trzeba też zmienić zasadniczo słuszny, lecz w szczególe kuriozalny zapis w ustawie medialnej z 1992 r. o 33-procentowej obecności w mediach muzyki polskiej, zgodnie z którym polskość definiuje nie pochodzenie kompozytora, ale język użytego tekstu, co rzecz jasna eliminuje olbrzymi zbiór muzyki instrumentalnej. Utwory Chopina nie zaliczają się więc do muzyki polskiej, podobnie jak "Pasja wg św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego, bo twórca wykorzystał w niej tekst łaciński...

***

Kto z Państwa wczoraj wieczór, usypiając dziecko lub wnuka, śpiewał mu kołysankę? Może czekając na systemowe rozwiązania, należy w zaciszu domowym wcielić w życie program "Zaśpiewaj mi mamo"?

Trzeba pamiętać, że gwarancją postępu cywilizacyjnego nie jest sieć autostrad, stadiony i rozwinięta gospodarka, ale nade wszystko nauka i kultura. O ile ta pierwsza ma szanse na dofinansowanie z sektora prywatnego, druga nigdy nie będzie się opłacać...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2011