Zaniechane zdrowie

Alarm związany ze świńską grypą pokazuje słabości obecnego systemu. We Wrocławiu osobie, która zgłosiła się do przychodni, oświadczając, że właśnie wróciła z Meksyku z objawami grypy, pani rejestratorka zaproponowała wizytę następnego dnia.

05.05.2009

Czyta się kilka minut

Zazwyczaj scenariusz jest podobny: ktoś w kolejce, kto wie, do kogo zadzwonić, nie wytrzymuje, sięga po komórkę i wzywa telewizję. Tak było ostatnio w przychodni Szpitala Bielańskiego w Warszawie. Widzowie zobaczyli około sto umęczonych, rozdrażnionych kobiet w dojrzałym wieku, które od wielu godzin stały w kolejce po to, żeby zarejestrować się do endokrynologa. Dyrekcja szpitala termin zapisu na deficytową usługę wyznaczyła właśnie na ten dzień. Pierwsi pacjenci ustawili się w ogonku jeszcze przed świtem.

Ustawa w koszu...

Tak jest od wielu lat - i to w całej Polsce. Jedni upokorzenia podczas rejestrowania się do lekarzy doświadczają na własnej skórze, inni takie sceny oglądają w telewizji. W zeszłym roku byłem świadkiem awantury w jednej z przychodni na obrzeżach Warszawy, kiedy to o siódmej rano, tuż po otwarciu okienka rejestracji, drugi stojący w kolejce pacjent dowiedział się, że już nie ma numerków do lekarza.

Niestety, Ministerstwo Zdrowia robi niewiele, żeby tę sytuację zmienić. Przekształcenie szpitali w spółki prawa handlowego, o które rząd zabiega, to krok w dobrym kierunku - dzięki temu placówki ochrony zdrowia będą efektywniej zarządzane i rzadziej będą się zadłużać. Sama jednak zmiana osobowości prawnej zakładów opieki zdrowotnej nie rozwiąże problemów. A już na pewno nie rozładuje kolejki do endokrynologa. Potrzebne są działania kompleksowe.

Zapowiedzi takich zmian wielokrotnie padały z ust minister Ewy Kopacz. Była więc obietnica wprowadzenia na rynek konkurencyjnych wobec Narodowego Funduszu Zdrowia prywatnych firm, które mogłyby zabiegać o pieniądze z naszych obowiązkowych składek na powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Miały też być ubezpieczenia dodatkowe, dzięki którym publiczny system zostałby zasilony większymi pieniędzmi. W tym celu na początku roku ministerstwo przygotowało specjalną ustawę. Okazało się jednak, że zawiera ona tyle błędów, że nie warto jej poprawiać i sami posłowie Platformy Obywatelskiej po pierwszym czytaniu wyrzucili ją do kosza. W tej chwili w resorcie zdrowia przygotowywana jest druga wersja ustawy. Do jej przeforsowania, wbrew prezydentowi, który już dawno oświadczył, że jest przeciw tej koncepcji, potrzebne byłoby poparcie lewicy. Ale nikt z lewicą o treści ustawy nie rozmawia.

…a koszyka nie ma

Miał też powstać wykaz świadczeń gwarantowanych w ramach publicznego ubezpieczenia - tzw. koszyk. Chodziło o to, żeby wreszcie każdy z nas dowiedział się, do jakich świadczeń ma prawo w ramach płaconej składki. Do tej pory koszyka nie ma, choć ministerstwo już w czerwcu zeszłego roku na konferencji prasowej tryumfalnie ogłosiło, że koszyk powstał. Ale okazało się, że przedstawiono wówczas jedynie założenia programowe do koszyka.

Rząd chciał nie tylko efektywniej wydawać pieniądze, którymi już dysponujemy na ochronę zdrowia, ale też dosypać trochę środków do niewielkiej kupki pieniędzy, którą każdego roku obowiązkowo odkładamy na leczenie. W tej chwili w Polsce publiczne i niepubliczne nakłady razem wzięte wynoszą jedynie 6,2 proc. produktu krajowego brutto. Dla porównania: w Niemczech - 10,7 proc., we Francji - 11,2 proc. PKB. Dlatego w styczniu ubiegłego roku, podczas tzw. białego szczytu, premier Donald Tusk zapowiedział zwiększenie składki na ubezpieczenie zdrowotne o jeden punkt procentowy. Dzięki tej podwyżce do NFZ miałoby wpłynąć w roku 2010 dodatkowe 6,1 mld zł. W tym względzie premier akurat mógłby liczyć na poparcie prezydenta, wszystko jednak wskazuje na to, że do podniesienia wysokości składki nie dojdzie, bo rząd ma łatwą wymówkę: kryzys.

Jak więc widać, lista zaniechań i niezrealizowanych obietnic jest kompromitująca.

Rejestracja po północy

W tej sytuacji każdy pacjent radzi sobie, jak może. Wykupienie dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego przy obecnych uregulowaniach prawnych jest mało efektywne. Proponowane przez firmy ubezpieczeniowe pakiety, z każdym rokiem coraz bogatsze, nie są w stanie zagwarantować pełnej opieki, łącznie z bardzo kosztownymi terapiami, np. antynowotworowymi.

Braki w dostępie do usług medycznych w zakresie opieki specjalistycznej na razie uzupełniają doraźnie tzw. firmy abonamentowe. Ubezpieczonych w tej chwili jest w nich (głównie poprzez zakłady pracy) ponad milion Polaków.

Jednak i tu kołdra bywa krótka. Ostatnio chciałem zapisać żonę w firmie abonamentowej do jednego z warszawskich ginekologów. Nie było żadnego wolnego terminu. Okazuje się, że firma zapisuje z maksymalnie dwumiesięcznym wyprzedzeniem, więc pani z infolinii zaproponowała, abym zadzwonił do niej w celu umówienia wizyty tuż po zdjęciu blokady na kolejny termin. Infolinia czynna jest całą dobę, a firma zdejmuje blokadę o północy, więc należało zadzwonić minutę po dwunastej, bo rano mogłoby już nie być miejsc. Udało się. Co mają jednak zrobić osoby bezrobotne i te, które z różnych powodów nie mogą korzystać z prywatnej służby zdrowia?

Diagnoza w pierwszej minucie

Alarm związany ze świńską grypą pokazuje słabości obecnego systemu. We Wrocławiu osobie, która zgłosiła się do przychodni, oświadczając, że właśnie wróciła z Meksyku z objawami grypy, pani rejestratorka zaproponowała wizytę następnego dnia po południu. Zapewne pacjentka powinna się cieszyć, że w ogóle zostanie przyjęta.

Ktoś obliczył, że średnio lekarz w gabinecie poświęca jednemu pacjentowi niecałe dziesięć minut. Diagnoza stawiana jest w pierwszej minucie. Niestety, dziś już jednak wiadomo, że czasu na wizyty w gabinecie nie przybędzie. W związku z spowolnieniem gospodarki, coraz trudniej ściągać składki. Być może po raz pierwszy w historii, w tym roku w budżecie NFZ pojawi się dziura i publiczny płatnik będzie musiał zaciągnąć w banku pożyczkę. I wprawdzie wiadomo, że ją spłaci (z odsetkami), ale zrobi to z… naszych pieniędzy.

Rząd się nie wychyli

Przyglądając się temu, co premier Donald Tusk mówi i jak działa, trudno oprzeć się wrażeniu, że służba zdrowia do priorytetów jego polityki nie należy. Rządowi brakuje nie tylko wizji, jak mają być przeprowadzane w Polsce zdrowotne reformy, ale też woli politycznej do ich zrealizowania. Powód takiego stanu rzeczy wydaje się prosty: koalicja PO-PSL pracuje już w cieniu kampanii prezydenckiej. Premier boi się podejmować ryzykowane decyzje, które mogłyby go narazić na populistyczne ataki i obniżyć notowania w rankingach popularności.

Na przykład do rozładowania kolejek w gabinetach lekarzy rodzinnych i lekarzy specjalistów mogłoby się przyczynić wprowadzenie opłat ryczałtowych za każdą wizytę. Niewielkich - takich, które byłyby do przyjęcia dla każdego pacjenta (np. 5 zł). Najbiedniejsi mogliby być z nich zwolnieni. W krajach, w których je wprowadzono (Czechy) znacznie spadła liczba nieuzasadnionych wizyt u lekarza. Chory płaci symbolicznie, ale wreszcie do jego świadomości dociera fakt, że publiczna służba zdrowia nie jest bezpłatna, a leki refundowane nie są lekami darmowymi.

Rząd Tuska nie zaproponuje jednak takich opłat. Wie, że natychmiast z ław opozycji (PiS, SLD) oraz z pałacu prezydenckiego padłby zarzut wprowadzania płatnej służby zdrowia, co wielu ludzi mogłoby przypłacić jeszcze cięższymi chorobami, a nawet utratą życia. Zarzut nieprawdziwy, ale jakże mocno brzmiący!

Brak reformy służby zdrowia obciąża więc nie tylko rząd, ale także opozycję i prezydenta. Od lat wiadomo bowiem, że można ją przeprowadzić tylko wtedy, jeśli dojdzie do współpracy ponad politycznymi podziałami. Niestety, nie dochodzi. Tym samym obnażona zostaje podstawowa słabość polskiej klasy politycznej, która w imię doraźnych interesów nie potrafi zadbać o najważniejszą wartość swoich obywateli - ich zdrowie.

Marek Nowicki jest dziennikarzem TVN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2009