Zamaluj zło

Czy coś złego dzieje się w całej Polsce? Coś narasta, tylko zbyt przyzwyczailiśmy się do „drobnych wybryków”? Czy antysemickie napisy mają związek z pojawieniem się Ruchu Narodowego albo atakami na cudzoziemców w Białymstoku?

01.07.2013

Czyta się kilka minut

Afrykańska restauracja La Mama na warszawskim Muranowie, 18 czerwca 2013 r.  / Fot. Agnieszka Chmura
Afrykańska restauracja La Mama na warszawskim Muranowie, 18 czerwca 2013 r. / Fot. Agnieszka Chmura

To była szybka akcja. Ale reakcja równie błyskawiczna. Miejsce akcji i reakcji znaczące, bo warszawski Muranów, a konkretnie – jedna z dwóch przecinających go arterii, nazywana aleją Andersa. Po wojnie wytyczono ją wśród ruin getta, częściowo biegnie tropem dawnych Nalewek – najważniejszej ulicy żydowskiej Dzielnicy Północnej. Dziś królują tu socrealistyczne ośmiopiętrowe bloki.

Malunek na ścianie jednego z nich pojawił się najprawdopodobniej w nocy z 17 na 18 czerwca. Tak przynajmniej przypuszcza Agnieszka Chmura. Zobaczyła go następnego dnia rano, idąc z przystanku tramwajowego do pracy w Fundacji Projekt: Polska, która od roku działa na Andersa. Na ulicę, do niedawna sprawiającą wrażenie zakonserwowanej enklawy PRL-owskiego handlu, coraz śmielej wdziera się ostatnio nowe. Przykurzone sklepy, mieszczące się w parterach bloków, ustępują miejsca siedzibom organizacji pozarządowych, kawiarniom, restauracjom. Część lokali świeci pustkami, czekając na najemców. Podobnie zmienia się cały Muranów – przez długi czas rodzaj śródmiejskiej sypialni, teraz atrakcja turystyczna, osiedle, pośrodku którego wyrosło niedawno Muzeum Historii Żydów Polskich.

Malunek – wielki, sięgający połowy okna – przedstawiał szubienicę i powieszoną na niej postać z napisem „Chocolate Daddy” (czekoladowy tatuś). Wykonano go na murze afrykańskiej restauracji La Mama i sąsiedniego sklepu „Africa Shop” prowadzonego przez jej właścicieli. Te biznesy to też znak nowych czasów. Założyli je kilka lat temu Lidia i Arinze Nwolisa, polsko-nigeryjskie małżeństwo. On kiedyś był piłkarzem, w Polsce mieszka od 10 lat. W minialbumie-przewodniku „Muranów ma wiele twarzy” mówili Karolinie Przewrockiej: „Chcielibyśmy stworzyć miejsce umożliwiające wielokulturową interakcję, lepsze zrozumienie Afrykańczyków i mniejszości w ogóle. Szukamy lepszego zrozumienia ze strony ludzi, by osiągnąć ten cel”.

Tym razem zrozumienia najwyraźniej zabrakło.

WŁASNYMI RĘKAMI

Agnieszka reaguje odruchowo: robi zdjęcia napisu, kilkanaście minut później, już w pracy, umieszcza je na Facebookowym profilu Projektu: Polska. Pyta kolegów, czy mają beżową farbę i czy zechcą pomóc. Tworzy wydarzenie: „Zamalujmy rasistowskie napisy na La Mamie!”. – Pomyślałam, że skoro jesteśmy organizacją społecznie zaangażowaną, często informującą poprzez Facebooka o tym, co dzieje się w okolicy, a La Mama to przecież nasi sąsiedzi, trzeba im pomóc i pokazać, że nie ma zgody na tego typu wybryki. Zwłaszcza że żadna to filozofia, wystarczy kupić pędzle i farby – mówi.

Pierwsze reaguje walczące z rasizmem Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”. W ciągu kilku godzin do pospolitego ruszenia dołącza ponad 500 osób.

Dzień później, kilka godzin przed akcją, któryś z uczestników umieszcza na profilu wydarzenia link do artykułu ze stołecznej „Gazety Wyborczej”. Dołączone do tekstu zdjęcie nie pozostawia wątpliwości: inny malunek, wykonany identyczną czarną farbą, szpeci chodnik przed wejściem na kopiec Anielewicza przy ulicy Miłej, kilometr na zachód od Andersa. Kopiec to rodzaj muranowskiej Masady, autentyczna mogiła kilkudziesięciu członków Żydowskiej Organizacji Bojowej, którzy okrążeni przez Niemców popełnili 8 maja 1943 r. samobójstwo w znajdującym się tu bunkrze. Był wśród nich dwudziestokilkuletni Mordechaj Anielewicz, przywódca powstania. Wymalowane hasło głosi: „Jude Rause” (pisownia oryginalna).

Pierwszy reaguje internauta Szymon: „Strasznie mnie ten napis boli. Pójdźmy tam, proszę, w kilka osób z jakimiś szczotkami i czymś do czyszczenia, zajmie to kilka minut”. Magda Kicińska, reporterka, dołącza się: „Zachlapmy to chociaż resztą farby”. Nie tworzą osobnego wydarzenia, bo – jak mówią – nie chodziło im o to, by przyszło jak najwięcej osób, tylko żeby jak najszybciej usunąć hasło. Skrzykuje się jeszcze kilku chętnych. Nie znali się wcześniej.

Trzy godziny później są już na miejscu, we czwórkę. Napis znikł: okazuje się, że straż miejska zjawiła się przed nimi. Idą więc na Andersa, gdzie o wyznaczonej godzinie zbiera się blisko 70 osób. Kilkunastu ochotników szoruje ścianę, a potem zamalowuje rasistowski napis. Zdjęcia z akcji też lądują na Facebooku. Umieści je na swoim profilu prezydent Warszawy, gratulując organizatorom.

Ci, którzy zaangażowali się w usuwanie malunków, pytani, czemu to zrobili, odpowiadają: przecież to oczywiste.

Magda Kicińska: – Czułam się fizycznie źle, że napis pojawił się i trwa. Jedynym sposobem było jak najszybsze zmycie go z bruku, żeby nikt więcej nie zdołał go przeczytać. I dlatego potem poszłam pod restaurację, usuwać papierem ściernym namalowaną szubienicę. Cieszę się, że to my naszymi rękami zrobiliśmy, a nie właściciele tej knajpy. Należało się im to od nas. Chociaż tyle.

– Nawet jeśli przywykłem do przejawów wandalizmu na murach, to akurat ten przy kopcu Anielewicza dotknął mnie szczególnie mocno. To jakby pisać po grobach – dodaje Szymon.

Pamięta, że gdy podobne napisy pojawiały się pod kopcem wcześniej, w ich usuwanie angażowali się mieszkańcy z okolicznych bloków.

FARBĄ W HEJT

Agnieszka, Magda, Szymon. Wiadomo, kim są ci, którzy zareagowali. Autorzy napisów nie mają imion i twarzy. Można tylko spekulować, dlaczego je wykonali. Można, jak Magda Kicińska, określać ich jednym słowem: frustraci. – Ekonomicznie, kulturowo wykluczeni, niewyedukowani lub wyedukowani słabo, szukający – klasycznie i banalnie – kozła ofiarnego – rozwija definicję Magda. Ale to nadal nie pomaga rozwikłać zagadki.

Może napisy na murze przy Andersa i pod kopcem Anielewicza to problem lokalny – na Muranowie dzieje się coś złego? Może niektórzy mieszkańcy dają upust niechęci do Żydów, zauważając wzrost zainteresowania tym miejscem ze strony turystów coraz liczniej odwiedzających muzeum? Może obawiają się, że „oni” przyjdą odebrać swoją własność, wyrzucą ich z budowanych po wojnie bloków? Brak ustawy reprywatyzacyjnej sprzyja podobnym lękom.

Od czasu do czasu w okolicy zdarzają się nieciekawe incydenty: kilku organizacjom działającym przy Andersa ktoś zaklejał nocą zamki. Feministyczna Fundacja Centra, działająca na rzecz mniejszości seksualnych, miesiąc temu wyprowadziła się z Muranowa: przyznany jej przez władze dzielnicy Śródmieście lokal obok kościoła św. Augustyna na Nowolipkach kilkakrotnie był celem ataków „nieznanych sprawców”: ktoś zaklejał okna i drzwi pianką, malował po szybach.

Z drugiej strony, jak na teren, gdzie znajduje się chyba największe w Warszawie nagromadzenie różnego rodzaju pomników i tablic pamiątkowych – poświęconych nie tylko ofiarom Zagłady, ale również żołnierzom AK – wyjątkowo tu spokojnie. Restauracja La Mama, stałe miejsce spotkań Afrykańczyków mieszkających w stolicy, często gości lokatorów z okolicy. Od trzech lat na Muranowie działa Centrum Kultury Jidysz, na zajęcia dla seniorów zaglądają okoliczne mieszkanki. Miejscowi przychodzą na kawę, przyprowadzają najmłodsze pokolenie na warsztaty dla dzieci.

– Z naszych badań wynika, że Muranów wyróżnia się pozytywnie na tle całej Warszawy: jest tu wyjątkowo niewiele postaw antysemickich – mówi dr Michał Bilewicz z Centrum Badań nad Uprzedzeniami Wydziału Psychologii UW. – W jakimś stopniu to zapewne efekt oswojenia z tematyką żydowską, która jest obecna dzięki nazwom ulic, nazwiskom bohaterów wyobrażonych na pomnikach. Często się o niej mówi.

Ze swojego okna na Wydziale Psychologii na Stawkach (to też Muranów) Bilewicz widzi zgoła inne napisy, tym razem wpisujące się w kontekst walk kibiców Legii i Polonii, której stadion znajduje się niedaleko. – Takich treści zawsze było tu sporo, ostatnio można zauważyć w nich wyraźny nurt nacjonalistyczny – zauważa Bilewicz. – Dla kibiców to rodzaj walki na symbole, zawłaszczania terenu. Może ktoś związany z tym środowiskiem poszedł o krok dalej?

Pytam organizację Kibice Razem, ulokowaną również przy Andersa – to ogólnopolski projekt społeczny zrzeszający członków stowarzyszeń kibiców, który ma na celu m.in. zmianę negatywnego wizerunku „kibola” – czy dostrzega taki problem na Muranowie i jakie działania podejmuje, żeby zapobiegać powstawaniu podobnych napisów. Agata Koczowska odpisuje, że chętnie się spotka i porozmawia, ale dopiero za tydzień, bo teraz ma mnóstwo obowiązków. Najpilniejszym tematem dla członków stowarzyszenia jest teraz degradacja Polonii Warszawa do okręgówki. Więc może nie ma sensu łączyć z wydarzeniami na Muranowie lokalnych kibiców?

Agnieszka Chmura: – Kiedy fotografowałam malunki na murze restauracji La Mama, podeszła jedna z pań z sąsiedztwa i powiedziała, że na pewno napisów nie wykonał nikt z Muranowa. Dołączyło do niej jeszcze kilka osób. Zgodnie powtarzali, że to musieli być obcy, z Nowego Miasta, ze Starówki. Stąd na pewno nie, bo restauracja funkcjonuje od dawna, znają się i lubią.

BEZ PRZESADY?

Może więc coś złego dzieje się w całej Polsce? Coś narasta, tylko zbyt przyzwyczailiśmy się do „drobnych wybryków”, żeby to odnotować? Garść przykładów z ostatnich kilkunastu miesięcy: antysemickie napisy na murze Stadionu Miejskiego w Rzeszowie, gwiazda Dawida na szubienicy i napis „Kalisz bez Żydów” na kaliskim cmentarzu przy ulicy Podmiejskiej, „Jeden Mord” na murach cmentarza żydowskiego w Myślenicach, swastyki i rasistowskie hasła na ścianie i drzwiach Niemieckiego Koła Przyjaźni w Siemianowicach...

– Od 11 listopada ubiegłego roku, kiedy proklamowano Ruch Narodowy, widać, że ugrupowania nacjonalistyczne rosną w siłę – mówi Agnieszka Chmura. – Ale to ekstremizmy, które mogą funkcjonować tylko na krótki dystans. Ich przywódcy się pilnują, żeby otwarcie nie wyrażać rasistowskich czy antysemickich treści. Napisy na murach byłabym skłonna przypisywać mniejszym grupkom, które trudno przypisać do konkretnych organizacji.

Szymon (ten, który zainicjował zamalowanie napisu pod kopcem Anielewicza): – Jeszcze kilka lat temu w społeczeństwie dominowała narracja upowszechniona przez inteligencję postsolidarnościową, że pewne hasła i postawy są niedopuszczalne, należy się ich wstydzić. Teraz to się niestety zmieniło. Politycy nie przyznają się do nietolerancji, ale w dyskursie internetowym albo wśród znajomych można już powiedzieć: „Oj tam, oj tam, od razu faszyzm, czy nie przesadzacie? Zwykłe wybryki, nie można już powiedzieć, co się myśli?”. Inni przyjmują to jako coś naturalnego. Przykre i niepokojące.

Dr Michał Bilewicz przywołuje badania, które pokazują, że najczęstszą przyczyną zaangażowania w sprawy lokalne jest znajomość historii własnego miejsca. – Było to widać doskonale podczas niedawnych warsztatów, prowadzonych w ramach Forum Dialogu w niewielkich polskich miejscowościach. Gdy udało się skłonić licealistów, by zainteresowali się własnym otoczeniem i jego przeszłością, zauważyliśmy zmianę ich postaw również wobec Żydów. Od tego trzeba więc zacząć.

– Na pewno, gdy działa się w fundacji, jest łatwiej – zastanawia się Agnieszka Chmura, kiedy pytam, czy będąc sama w innej okolicy i widząc podobne treści na murach, zareagowałaby tak samo. – Wiem, że działam w grupie, z ludźmi wyznającymi zbliżone wartości. Mogę zadzwonić i za chwilę zbierzemy się w 10 osób, żeby zamalować obraźliwe hasła. Na tym polega przecież siła społeczeństwa obywatelskiego, prawda?

Projekt: Polska szykuje właśnie inicjatywę pod nazwą „Hejt Stop” (slangowe „hejt”, od anglojęzycznego słowa „hate”, czyli nienawidzić). Ma wystartować podczas tegorocznego Open’er Festival. Ma pozwolić na szybkie usuwanie oburzających haseł z murów przy użyciu cyfrowej technologii. Agnieszka Chmura: – Mam nadzieję, że w ten sposób zachęcimy ludzi, którzy coś takiego zauważą, do podejmowania indywidualnych działań.

Niedawno z podobnym projektem ruszył na Podlasiu Teatr TrzyRzecze. Poprzez stronę internetową zamalujzlo.pl można zgłaszać pojawienie się obraźliwych malunków – organizatorzy przekazują je służbom miejskim.

Zdaniem dr. Bilewicza szybka reakcja względem mowy nienawiści na murach to przejaw rosnącego zaangażowania mieszkańców miast takich jak Warszawa w otaczającą ich przestrzeń (pisaliśmy o tym zjawisku szerzej w „Tygodniku” nr 51/2012). – Już nie tylko aktywiści miejscy, ale zwykli obywatele włączają się w współdecydowanie o tym, jak powinno wyglądać najbliższe otoczenie. Bronią drzew w parku przed wycinką, chcą mieć wpływ na nazwy ulic, placów – mówi Bilewicz. – Od tego, co oglądamy na co dzień, zależy też w dużej mierze, jakie zachowania uznamy za dopuszczalne. Mieszkając przy ulicy Lewartowskiego, przyjmujemy do wiadomości jego istnienie, nawet jeśli wcześniej o nim nie słyszeliśmy, a nawet zaczynamy się interesować tą postacią. Na podobnej zasadzie: gdy napisy były na murach od zawsze, łatwiej je zaakceptować. Dlatego zamalowywanie jest tak ważne, bo pokazuje, że nie ma przyzwolenia nawet na słowne obrażanie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2013