Zakazy przed lawiną nie ochronią

Z Krzysztofem Kuleszą, prezesem Centrum Przewodnictwa Tatrzańskiego rozmawia Krzysztof Burnetko

09.02.2003

Czyta się kilka minut

KRZYSZTOF BURNETKO: Co można zrobić, by ograniczyć prawdopodobieństwo takich dramatów, jak śmierć siedmiu młodych turystów w lawinie pod Rysami?
KRZYSZTOF KULESZA: Słowacy po prostu zamykają w zimie górne partie Tatr. Turyści nie mogą przekraczać poziomu schronisk powyżej Magistrali Tatrzańskiej. Wyjątkiem jest schronisko pod Przełęczą Waga, z drugiej strony Rysów. Są ogłoszenia, stawia się tablice, a naruszających zakaz surowo karze. Słowacka część Tatr jest więc dostępna tylko w sezonie letnim.

Po dramacie pod Rysami pojawiły się żądania, by model ten zastosować także u nas. Ale zakazy to nie najlepszy pomysł. Na Słowacji też zdarzają się w zimie wypadki, bo jeśli ktoś naprawdę chce iść w góry, to pójdzie. Nie sposób go upilnować. Ponadto wielu ludzi prezentuje wysoki poziom taternictwa i może śmiało poruszać się po górach także w warunkach zimowych. Dlaczego zabraniać im realizowania tej pasji?

Tak naprawdę warto byłoby przestrzegać choćby istniejących przepisów. Organizatorów wycieczek oraz zbiorowych imprez turystycznych i sportowych obowiązuje przecież na obszarze Tatrzańskiego Parku Narodowego - a także na terenach górskich w innych parkach narodowych i rezerwatach przyrody oraz leżących powyżej 1000 m n.p.m. - nakaz zapewnienia grupom liczącym 10 lub więcej osób wykwalifikowanego przewodnika górskiego.

Swoją drogą dopiero parę dni po wypadku na Rysach Ministerstwo Edukacji i Sportu ogłosiło na swej stronie internetowej - obok listu kondolencyjnego pani minister - także wykaz podstawowych przepisów dotyczących organizacji turystyki i wypoczynku...
Ponadto, choć mniejsze grupy formalnie nie muszą brać przewodnika, Centrum Przewodnictwa Tatrzańskiego wydało wewnętrzne zalecenie, określające, ile osób maksymalnie może prowadzić przewodnik na poszczególnych trasach. Przykładowo, na Rysy w lecie może zabrać najwyżej 5 osób. W zimie grupa musi być oczywiście mniejsza. Po prostu: ze względu na stopień trudności, przewodnik nie byłby w stanie zapewnić bezpieczeństwa większej. Ponadto w przypadku zimowego wejścia na Rysy, przewodnik taki musiałby spełniać określone wymagania: legitymować się licencją drugiej bądź pierwszej klasy tatrzańskiej albo być przewodnikiem klasy międzynarodowej.

Na ile przewodnik może zapobiec tragedii? Lawiny w dużej mierze są nieprzewidywalne. W Alpach narciarze czy turyści poruszający się po terenach o dużym zagrożeniu lawinowym niemal powszechnie korzystają z usług przewodników. Mimo to nierzadkie są przypadki zasypania takich grup - łącznie z przewodnikiem.
Owszem, ale uwzględniając powierzchnię Alp, liczba wypadków jest znacznie mniejsza niż w Tatrach.

W tej konkretnej sytuacji przewodnik przede wszystkim oceniłby potencjalne możliwości grupy na tę trasę. Z nimi akurat chyba nie było najgorzej. Przede wszystkim oceniłby jednak warunki atmosferyczne w tym dniu. Ogłoszony był II, a więc umiarkowany, stopień zagrożenia lawinowego. Ale były też sygnały, że na stokach północnych i północno-wschodnich może być niebezpiecznie, że istnieje ryzyko pójścia „desek”, czyli lawin płytowych, a po południu niewykluczone jest pogorszenie pogody. Dla mnie są to wystarczające argumenty, by nie wychodzić na Rysy z grupą. Bo jak się popatrzy na mapę TPN, to akurat ten rejon jest gęsto upstrzony strzałkami oznaczającymi miejsca zagrożeń lawinowych.

Prywatnie, sam bądź z którymś z doświadczonych kolegów, może bym i poszedł. Ale jeżeli się ma po opieką grupę, sytuacja jest całkiem inna. Tu trzeba ludziom zapewnić maksimum bezpieczeństwa.

Ponadto podczas wyprawy przewodnik ma obowiązek na bieżąco analizować sytuację: tak kondycję wszystkich uczestników, jak zmieniające się przecież warunki atmosferyczne. I w każdej chwili może powiedzieć: wracamy, zaczyna się robić niebezpiecznie - wycofujemy się. To on rządzi i nikt z grupy nie ma nic do gadania. To, że klient zapłacił za Rysy czy inną trasę, nie ma znaczenia. Żaden poważny przewodnik nie powie klientowi: gwarantuję, wejdziemy na tę górę. Jak pogoda nie jest odpowiednia na zaplanowaną trasę, można wybrać inny cel.

W Alpach nie ma obowiązku angażowania przewodnika, w niebezpiecznych miejscach poza trasami narciarskimi i szlakami są co najwyżej tabliczki: „Poruszanie się na własne ryzyko”. Mimo to zapotrzebowanie na przewodników, czy choćby instruktorów narciarskich, jest olbrzymie. Jaki jest popyt na przewodników w Tatrach?
Trudno to precyzyjnie oszacować. Przypuszczam, że przewodnika wynajmuje u nas nie więcej niż 50 proc. grup, zobowiązanych do skorzystania z jego usług.

Z czego bierze się ta różnica w podejściu?
Z różnicy w edukacji górskiej. W krajach alpejskich ludzie mają wyobraźnię potencjalnych zagrożeń. Albo więc chodzą po dolinkach, gdzie jest bezpiecznie, albo - gdy mają większe ambicje - nie żałują pieniędzy i biorą przewodnika. U nas takiej świadomości jeszcze nie ma. Najgorsze, że brakuje jej często nauczycielom i wychowawcom, a to oni odpowiadają za większość wycieczek chodzących po Tatrach.

Tu jest sedno sprawy: chciałbym, by turyści w Tatrach brali przewodnika nie dlatego, że wymusza to na nich prawo, ale z takich motywów, z jakich bierze się go w Alpach: bo z przewodnikiem jest w górach i bezpieczniej, i ciekawiej.

Chodzi nie tylko o znajomość trasy: dobry przewodnik swoim autorytetem dyscyplinuje grupę, co ma znaczenie szczególnie w przypadku wycieczek młodzieżowych, a tych jest w Tatrach ok. 90 procent. Potrafi też podczas wyprawy przekazać uczestnikom - i to niezależnie od stopnia ich zaawansowania - sporo informacji: tak o zasadach zachowania się w górach, jak o przyrodzie tatrzańskiej, historii, etnografii i folklorze regionu. Zwróci też uwagę na te miejsca i detale krajobrazowe, których zwykły turysta mógłby nie zauważyć.

A może przewodnicy w Polsce są za drodzy?
Koszt przewodnika w Tatrach waha się od 180 zł za wycieczkę po dolinkach do 600 zł za szczyty typu Gerlach czy Lodowy. Wyjście na Rysy kosztuje 350 zł. Wszystko zależy więc od skali trudności. O ile jednak w dolinki przewodnik może wziąć nawet i grupę 50-osobową, i wtedy każdy uczestnik płaci za jego opiekę niewiele ponad 3 zł, to już na Świnicę, Zawrat, Orlą Perć nie powinien brać w lecie więcej niż 5 osób - cena „na głowę” staje się zatem wyższa. Można dyskutować, czy te najwyższe stawki nie są wywindowane. Ale i tu działa rynek: Słowacy przewodnicy są, na przykład, jeżeli chodzi o najtrudniejsze wejścia ok. 20 proc. tańsi od polskich. Ponadto takich tras nie wybierają przypadkowi turyści, ale tacy, którzy wiedzą, czego chcą i gotowi są oszczędzić nieco pieniędzy na swą pasję.

Może w trosce o bezpieczeństwo należałoby przynajmniej ustalić limit grup, jakie w jednym dniu mogą znaleźć się na co trudniejszych szlakach? Tatry są przepełnione, a lawiny - tak śnieżne w zimie, jak kamieniste w lecie - schodzą zwykle wskutek podcięcia przez turystów bądź narciarzy.
Faktycznie, pojemność Tatr jest zbyt mała w stosunku do liczby turystów. Można sobie wyobrazić wprowadzenie obowiązku zgłaszania przez grupy w Tatrzańskim Parku Narodowym z jedno czy dwudniowym wyprzedzeniem, zamiaru zdobycia z przewodnikiem Giewontu czy Orlej Perci. TPNmógłby w ten sposób regulować ruch w niektórych partiach gór: gdyby gdzieś szykował się tłok, można byłoby odmówić zgody na przejście tą trasą w określonym terminie.

Polska turystyka w Tatrach ma i inną specyfikę: otóż często jest tak, że ludzie przyjeżdżają w góry ledwie na weekend lub nawetjeden dzień. Po nocy w pociągu lub paru godzinach w samochodzie od razu ruszają na szlak. To musi wpływać na kondycję, nie mówiąc o tym, że wyprawę traktuje się jak wyścig: w planach zaliczenie kolejnego szczytu, a czasu jest mało. Znowu: w Alpy przyjeżdża się zwykle na dłużej...
Swoje robi i to, że Alpy swoją wysokością i ogromem robią wrażenie i temperują nawet najbardziej porywczych. Skłaniają do ostrożności i rozwagi. Tatry postrzegane są jako góry raczej niewysokie i wielu turystów nie zachowuje wobec nich należnego respektu. Pod schroniskiem w Morskim Oku często można spotkać ludzi, którzy studiują mapę, planują pójście na Rysy i liczą odległość: to będzie dwa i pół kilometra... Takie podejście dowodzi i niewiedzy, i braku wyobraźni.

Czemu nie wprowadzić prostego oznaczenia stopnia trudności szlaków - na wzór oznaczenia tras narciarskich, gdzie wiadomo, że trasa „ czarna” jest najtrudniejsza, „czerwona „trudna”, a „zielona” i „niebieska” łatwe? Kolory, jakimi oznaczone są w Polsce szlaki do turystyki pieszej, ze skalą trudności nie mają nic wspólnego?
Owszem, kolory mają tu inną funkcję: czerwonym, na przykład, oznacza się z reguły szlaki graniowe, najatrakcyjniejsze widokowo...

Dla własnego bezpieczeństwa trzeba przed wycieczką poczytać przewodnik i zapytać o radę oraz najświeższe informacje TOPR-owca. Chyba nie ma na świecie gór, które mają tak bogatą monografię i są tak szczegółowo opisane, jak Tatry. Przewodników, i to dobrych, jest mnóstwo, w Zakopanem działa punkt informacji turystycznej, a w każdym schronisku są TOPR-owcy.

Wydaje się też, że w Alpach precyzyjniejszy jest system ostrzegania przed lawinami. Bywa że w jednej dolinie obowiązują tam różne stopnie zagrożenia lawinowego. W Polsce ustala się jeden stopień dla całego obszaru naszej części Tatr.
Powierzchnia polskich Tatr jest tak niewielka, że traktuje się je jako całość. Co najwyżej w razie lokalnego zagrożenia zamyka się poszczególne szlaki.

Decyzje o stopniu zagrożenia lawinowego należą do TOPR-u, który współdziała jednak w tej mierze z TPN-em oraz Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Jako że z zawodu jestem akurat meteorologiem, mogę więc ocenić, że w prognozach krótkoterminowych, a więc sięgających dnia bądź dwóch, Polska nie odbiega od poziomu europejskiego. Gorzej jest z długoterminowymi. Lecz do oceny zagrożenia lawinami najważniejsze są właśnie krótkoterminowe.

A jak wypada takie porównanie, jeśli chodzi o wyposażenie w sprzęt ratowniczy? Chodzi nie tyle o znane kłopoty TOPR-u ze śmigłowcem, bo generalnie TOPR jest tu raczej dobrze wyposażony, ale o ekwipunek samych turystów. Znowu: na Zachodzie większość turystów i narciarzy wychodzących w potencjalnie niebezpieczny teren ma detektory, pozwalające odszukać ich w razie lawiny pod śniegiem, niektórzy wyposażeni są w spadochrony antylawinowe, sondy i łopaty do odkopywania zasypanych towarzyszy itd. Zachowuje się takie środki ostrożności, pomimo że sprzęt ten jest drogi nawet jak na tamtejsze warunki.
Otóż właśnie: jeśli ktoś wynajmuje tam przewodnika, to zwykle w cenę wycieczki wliczone jest wypożyczenie takiego ekwipunku - a w każdym razie wyposażenie w detektor. Także w Polsce coraz więcej firm przewodnickich zapewnia już go klientom. Niektórzy pasjonaci, chodzący dużo w zimie po Tatrach, też już zainwestowali nieco pieniędzy w poprawę własnego bezpieczeństwa. Ci, którzy w zimie chodzą rzadko niechby przynajmniej mieli z sobą szpulkę kolorowego sznurka, z jednej strony przytroczoną do pasa. Kiedy zbliża się lawina, rzuca się tę szpulę i zawsze jest pewna szansa, że ktoś go potem zauważy na powierzchni. Coraz więcej firm produkujących odzież sportową wyposaża jej zimowe modele w monitory „Recco” pozwalające w razie lawiny odszukać zasypanego.

Jeśli przewodnik bądź TOPR-owiec spotyka na szlaku turystów nie mających odpowiedniego ekwipunku, bądź idących w góry mimo załamującej się pogody, może im na najwyżej zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo. Czy nie powinien mieć prawa zawrócenia ich ze szlaku?
W rezultacie, jak ktoś chce przejść góry w sandałach to rusza, a w razie wypadku i tak TOPR musi go ratować. Ani przewodnicy, ani TOPR nie mają w górach stosownych uprawnień dyscyplinujących. Jako przewodnik mogę w takich przypadkach najwyżej zawiadomić kolegów z TOPR, że niewykluczone, iż będą musieli ruszać na pomoc. Także strażnicy TPN mogą w Parku interweniować tylko w razie łamania przepisów o ochronie przyrody.

Jeżeli doskonały narciarz zjedzie z wyznaczonej trasy, bo chce pojeździć po puchu, to może dostać mandat, nawet jeśli akurat nikomu nie zagraża. Bezmyślnemu turyście, który trawersuje lawiniaste zbocze nie można nic zrobić.
To generalne pytanie: jak dyscyplinować ludzi w górach? Żeby kogoś skontrolować, trzeba by mieć też możliwość wylegitymowania go. Takie uprawnienia mają tylko straż miejska i policja, które w góry raczej się nie zapuszczają. Z kolei Żołnierze Wojsk Ochrony Pogranicza mają inne zadania. Wniosek o rozszerzenie umocowań prawnych w tej materii od półtora roku leży w departamencie turystyki Ministerstwa Gospodarki.

Nie tylko zresztą w przepisach problem. Więcej niż 10-osobowe grupy bez przewodnika mogłyby być po prostu nie wpuszczane na teren TPN. Wystarczyłoby, gdyby osoby sprzedające bilety wstępu przy szlakach na granicy Parku, zaczęły egzekwować istniejące przepisy. I to można jednak obejść: jeśli nieodpowiedzialny nauczyciel zechce, to podzieli klasę na 3, 4 grupki i każe dzieciakom w ten sposób się przedostawać. Oczywiście, wszyscy się przy tym świetnie bawią.

Z akcjami ratowniczymi wiąże się nierozwiązywalna, jak się okazuje, w Polsce kwestia ubezpieczeń dla turystów i narciarzy w Tatrach. TOPR cierpi na chroniczny brak pieniędzy, tymczasem nijak nie udaje się przeforsować reguły, by koszt prowadzonych przezeń akcji był refundowany - przez uratowanych, jeśli się nie ubezpieczyli, albo przez ich towarzystwa asekuracyjne.
Tak jest za granicą: możesz się ubezpieczyć albo nie - tyle że wtedy w razie wypadku, płacisz za akcję z własnej kieszeni.

W Polsce ustawowy obowiązek ubezpieczenia dotyczy tylko grup, bo każdy organizator turystyki musi wykupić polisę dla prowadzonej wycieczki. Ale również w przypadku turystów indywidualnych sprawa byłaby prosta: wystarczyłoby wliczać koszt ubezpieczenia do ceny biletów do TPN i karnetów na wyciągi.

Tak czy tak, żadne obostrzenia nie zagwarantują w górach pełnego bezpieczeństwa.
Żadne. Nawet opieka przewodnika tylko ogranicza zagrożenie. Ale to chyba nie przypadek, że tylko na palcach jednej ręki można policzyć w Tatrach wypadki w obecności przewodników. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 6/2003