Kluczowy kwadrans

Na nizinach wiosna, ale w górach zima w najlepsze. W wyższych partiach potrwa do końca kwietnia, a nawet do maja. Wraz ze wszystkimi swoimi niebezpieczeństwami. W tym z największym: lawinami.

19.03.2012

Czyta się kilka minut

Szkolenie lawinowe z sondami i detektorami lawinowymi na Hali Gąsienicowej w Tatrach, luty 2010 r. / Bartek Solik
Szkolenie lawinowe z sondami i detektorami lawinowymi na Hali Gąsienicowej w Tatrach, luty 2010 r. / Bartek Solik

Góry bywają w złudnie wiosennym marcu zdradzieckie. Pokrywa śnieżna robi się niestabilna: w nocy i nad ranem zaśnieżone stoki skuwa silny mróz, za dnia roztapia je słońce. Podczas pierwszego weekendu marca w Tatrach, w wyniku poślizgnięcia i upadku, zginęły aż trzy osoby, a w słowackich Niżnych Tatrach – cztery.

W marcu pokrywa śniegu w Tatrach jest zwykle najgrubsza. Zaczyna się też okres wyjątkowo niebezpiecznych lawin gruntowych, które zdzierają śnieg aż do ziemi, porywając i mieląc wszystko, co napotkają na drodze. – Na wiosnę metr sześcienny śniegu waży od 600 do 800 kg, podczas gdy na początku zimy 30-100 kg – wyjaśnia Adam Marasek, doświadczony ratownik TOPR.

Z tych powodów właśnie w marcu Tatrzański Park Narodowy i Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe inaugurują akcję „Lawinowe ABC”, która ma uczyć bezpieczeństwa teraz i w kolejnych sezonach.

Faza przetrwania

To był jedyny tej zimy w polskich Tatrach wypadek lawinowy ze skutkiem śmiertelnym. Zdarzył się 19 lutego. Mimo silnego wiatru i rosnącego zagrożenia lawinowego trójka narciarzy wybrała się na wycieczkę skiturową. Wybrali podejście bezpieczną trasą narciarską na Kasprowy Wierch przez Halę Goryczkową. W drodze powrotnej chcieli zajechać na herbatę do schroniska na Hali Kondratowej. Prowadzi tam wąski szlak narciarski. Na jego początku jednej z uczestniczek wycieczki wypięła się narta. Druga uczestniczka zatrzymała się przy niej. Wtedy z opadającego w tym miejscu z Kondratowego Wierchu Żlebu Marcinowskich ruszyła lawina. Porwała kobiety.

Jedną udało się odkopać po dziesięciu minutach i skutecznie reanimować. Druga przebywała pod śniegiem niemal godzinę. Zmarła po kilku dniach w szpitalu. Miała 52 lata, niegdyś była znaną wspinaczką i prezesem Klubu Wysokogórskiego Warszawa.

– To była doświadczona osoba, na pewno miała też detektor lawinowy i używała go, ale akurat tego dnia wychodząc na „bezpieczną” wycieczkę nie wzięła go ze sobą – przyznaje dyrektor TPN Paweł Skawiński. – Gdyby miała go przy sobie, dotarcie do zasypanej zajęłoby z pewnością mniej czasu i być może udałoby się ją uratować.

3 marca 1956 r. lawina, która zeszła z tego samego żlebu, zniszczyła stojące poniżej Schronisko Polaka, zabijając pięć osób: małżeństwo gospodarzy i trzech żołnierzy WOP. Przy wysokim zagrożeniu lawinowym nie ma w Tatrach miejsc bezpiecznych. 24 lutego lawina z czołem wysokości 2 m zeszła na drogę w Dolinie Chochołowskiej naprzeciwko dawnego Schroniska Blaszyńskich. Adam Marasek wspomina, że podobna sytuacja przed laty zdarzyła się w Dolinie Kościeliskiej. Jeszcze bardziej zaskakujące było zejście lawiny z Uhrocia Kasprowego 25 marca 2009 r. Uderzyła w bazę taterników „Betlejemka” na Hali Gąsienicowej.

W ubiegłym roku, 13 marca, mimo słabej zimy zginęło trzech członków Akademickiego Koła Przewodników Tatrzańskich w Krakowie. Tęsknota za kawałkiem śnieżnego stoku do zjazdu zaprowadziła ich do żlebu pod Koszystą w Tatrach Wysokich. Zmienili plan wycieczki, która miała prowadzić bezpiecznym terenem reglowym. Nie wzięli detektorów, chociaż wśród zasypanych była właścicielka krakowskiego sklepu ze sprzętem górskim.

Tragicznie zakończyła się również dla dwójki krakowian wycieczka szlakiem pod stokami Tatr Bielskich na Słowacji. Zaginionych 4 kwietnia 2009 r. ojca i córkę po pięciu dniach odnalazła w potężnym lawinisku na dnie Doliny Czarnej Rakuskiej Horská Záchranná Služba.

W latach 1996–2010 w polskich Tatrach doszło do 41 wypadków, porwane przez lawiny zostały 134 osoby: 39 poniosło śmierć, 27 zostało rannych. Część ofiar ginie w wyniku urazów oraz hipotermii, zdecydowana większość (według statystyk z krajów alpejskich aż 75 proc. ofiar) dusi się pod zwałami twardniejącego i betonującego ciało śniegu. Kluczowe dla ich uratowania jest pierwsze 15-18 minut po zasypaniu. Czas ten, nazywany fazą przetrwania, przeżywa 93 proc. zasypanych. Potem szanse na ich uratowanie zaczynają gwałtownie spadać, a w 35. minucie, kończącej tzw. fazę duszenia, wynoszą zaledwie 26 proc.

Święta triada

15 minut to zazwyczaj za mało, by na lawinisku zdążyli się zjawić ratownicy z profesjonalnym sprzętem i psem lawinowym. Trzeba więc liczyć na własną i towarzyszy wiedzę, umiejętności i sprzęt. Zwłaszcza że od kilku lat jest on w Polsce coraz bardziej dostępny, a w górach co roku odbywają się dziesiątki szkoleń w jego używaniu. Do kanonu tego sprzętu należą detektor, sonda i łopata.

Najważniejszym elementem tej świętej triady jest detektor lawinowy (nazywany też, od nazwy pierwszego producenta, „piepsem”). To niewielki elektroniczny nadajnik i odbiornik fal radiowych o częstotliwości 457 kHz. Detektor nosi się obowiązkowo na pasku, w ochronnej kaburze na pierwszej przy ciele warstwie odzieży (bo z wierzchniej warstwy lawina może swoją ofiarę rozebrać!). Wychodząc w góry, ustawiamy go na nadawanie. Gdy dochodzi do zasypania uczestnika wycieczki, ten, komu się udało pozostać na powierzchni, przestawia detektor na odbiór sygnału i rozpoczyna poszukiwanie.

Dzisiejsze detektory cyfrowe wskazują na wyświetlaczu kierunek poszukiwań i odległość od nadajnika zasypanej osoby z dokładnością do kilkunastu centymetrów. Znalazłszy się najbliżej przysypanego, należy zbliżyć detektor do śniegu, by wyznaczyć miejsce zasypania i prawdopodobną głębokość.

Trudności mogą się pojawić przy skomplikowanych wieloosobowych zasypaniach, gdy detektor odbiera sygnał z kilku nadajników. Firma Mammut wyprodukowała detektor Pulse, odczytujący funkcje życiowe zasypanego, co ma ułatwiać dotarcie najpierw do osób z szansami na uratowanie. Pod warunkiem, że wszyscy dysponują urządzeniem z tą funkcją. Kontrowersyjną w dodatku, bo wiadomo o przypadkach błędów odczytu powodowanych przez śnieg, który dostał się między ciało zasypanego a detektor.

Teraz trzeba ustalić pozycję zasypanego. Do tego służy sonda: długi na 2-3 metry, przypominający maszt do namiotu, składany pręt, który wbija się w śnieg. Gdy natrafia na opór i lekko sprężynuje, można przystąpić do kopania. Tu nieodzowna będzie lekka, składana plastikowa lub metalowa łopata. Zwały śniegu na lawinisku twardnieją szybko i kopanie rękami może się okazać niemożliwe.

Niektóre kurtki narciarskie i górskie mają wszyty także inny system – płytkę RECCO. Odbija ona sygnał nadawany przez ratowników. System obsługują jedynie górskie służby ratownicze, nie ma więc on zastosowania w pomocy koleżeńskiej.

Innego rodzaju innowacją jest wymyślony przez inżynierów z firmy Black Diamond avalung: urządzenie przypominające rurkę, które umożliwia czerpanie tlenu ze śniegu wokół ciała oraz odprowadzanie dwutlenku węgla jak najdalej od twarzy. Skuteczność urządzenia, wykorzystywanego głównie przez narciarzy pozatrasowych, nie została jednak jeszcze zbadana.

Pozostać na wierzchu = przeżyć

Najbardziej niezawodnym jak do tej pory i skutecznym sprzętem ratującym życie są plecaki lawinowe ABS (Aschauer Bag System) i Snowpulse. Technologii tej przyświeca hasło jej twórcy, Petra Aschauera: „Pozostać na wierzchu = przeżyć”. Pociągnięcie za uchwyt na pasku plecaka otwiera zawór z gazem, a ten błyskawicznie wypełnia do objętości 150 litrów dwa worki po bokach plecaka: porwany przez lawinę zyskuje dużą objętość przy niezmienionej wadze i nie jest wciągany przez śnieg, ale unosi się na jego powierzchni. Na sto przypadków porwania przez lawinę ludzi wyposażonych w plecak ABS przeżyło 97.

Problemem jest ciągle cena sprzętu lawinowego. Plecak ABS to wydatek rzędu 2-3 tys. zł. Ceny detektorów wahają się pomiędzy 600 a 1800 zł. Można je już jednak wypożyczać za niewielkie pieniądze w Zakopanem i w Krakowie.

Do myślenia powinien dawać przypadek holenderskiego księcia Johana Friso, drugiego syna królowej Beatrix, który w lutym porwany został przez lawinę poza trasą w austriackich Alpach, gdy obowiązywał krytyczny 4. stopień zagrożenia lawinowego. Miał detektor, co pozwoliło odkopać go po 20 minutach akcji, ale doznał rozległych obrażeń mózgu i pozostaje w śpiączce.

Bo żaden system nie działa, jeśli nie ćwiczy się jego stosowania. Sprzęt nie zwalnia też z odpowiedzialności i zachowywania ostrożności: czytania komunikatów lawinowych oraz wiedzy o tym, jak zmieniają się warunki i jak wpływa to na zagrożenie lawinowe. Wiedzę na ten temat można zdobywać na kursach organizowanych w polskich górach m.in. przez TOPR, GOPR i Fundację Anny Pasek.

Nawet jednak największy ekspert nie może czuć się w górach zimą całkowicie bezpiecznie. Najwybitniejszy znawca tematu, Szwajcar Werner Munter, powiada: „Ekspercie, pamiętaj – lawina nie wie, że jesteś ekspertem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2012