Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Spróbujmy jednak tę katechizmową wypowiedź skomentować słowami Benedykta XVI z encykliki "Spe salvi": "Są ludzie, którzy całkowicie zniszczyli w sobie pragnienie prawdy i gotowość do kochania. Ludzie, w których wszystko stało się kłamstwem; ludzie, którzy żyli w nienawiści i podeptali w sobie miłość. Jest to straszna perspektywa, ale w niektórych postaciach naszej historii można odnaleźć w sposób przerażający postawy tego rodzaju. Takich ludzi już nie można uleczyć, a zniszczenie dobra jest nieodwołalne: to jest to, na co wskazuje słowo »piekło«".
W tej papieskiej wypowiedzi jest wiele elementów wskazujących na jakąś nieodwracalność. Papież mówi o zniszczeniu całkowitym, którego nie można uleczyć, a proces ten jest nieodwołalny. W innych miejscach encykliki Benedykt XVI otwiera jednak przed nami perspektywę nadziei. "Nasz sposób życia nie jest bez znaczenia, ale nasz brud nie plami nas na wieczność, jeśli pozostaliśmy przynajmniej ukierunkowani na Chrystusa, na prawdę i na miłość. Ten brud został już bowiem wypalony w Męce Chrystusa. W chwili Sądu Ostatecznego doświadczamy i przyjmujemy, że Jego miłość przewyższa całe zło świata i zło w nas".
Słowa te odnoszą się do stanu, który katolicka teologia nazywa czyśćcem. To tam ma się dokonać "przejście przez ogień". To właśnie w tym stanie błogosławionego cierpienia święta moc Bożej miłości przenika nas jak ogień, abyśmy w końcu całkowicie należeli do siebie, a przez to całkowicie do Boga.
Trudno orzec, którzy ludzie dostąpią łaski oczyszczenia, a którzy nie. Jak odróżnić tych, którzy całkowicie zniszczyli w sobie pragnienie prawdy i gotowość kochania, od tych, którzy zostali przynajmniej ukierunkowani na prawdę i na miłość? Tu bowiem przebiegałaby granica między beznadzieją a nadzieją, między tymi, którzy zmierzają do wiecznego życia bez Boga, a tymi, którym ofiarowane jest jeszcze oczyszczenie. Zapewne trudno byłoby tutaj na ziemi znaleźć miarę właściwą. Żyjemy przekonaniem, że Bóg ją ma, bo przecież - jak przypomina Benedykt XVI za Dostojewskim - "na uczcie wiekuistej złoczyńcy nie zasiądą ostatecznie przy stole obok ofiar, tak jakby nie było między nimi żadnej różnicy". Tej różnicy nie jest w stanie unieważnić żaden człowiek. A Bóg? Czyż nie jest w stanie ocalić każdego? Wschodnia tradycja teologiczna odpowiada na to pytanie jednoznacznie pozytywnie. Zachodnia jest o wiele ostrożniejsza.
Za co więc idziemy do piekła? Nie wiem, czy da się znaleźć na to pytanie zadowalającą odpowiedź. Tak czy inaczej piekło nie zostało zniesione. Wciąż pozostaje wieczną możliwością. Żyjemy nadzieją, że dla nikogo z nas nie stanie się rzeczywistością.