Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaraz po wyborach 1989 r. wybuchła w Krakowie sprawa radzieckiego cmentarzyka na Plantach, w sąsiedztwie Grobu Nieznanego Żołnierza. Uznany za relikt okupanta, za obrazę uczuć patriotycznych, miał być jak najszybciej zlikwidowany. Wnioskodawcy gęsto zapewniali zresztą, że nie ma tam tak naprawdę żadnych mogił żołnierzy “wyzwalających Kraków", że to tylko pretekst do postawienia ostentacyjnego pomnika. Za zabranie głosu przeciw temu chórowi (wespół z nieżyjącym już senatorem RP, prof. Romanem Ciesielskim) i wzywanie do uszanowania zmarłych zgodnie z naszą najbardziej polską kulturą nasłuchałam się i naczytałam wszelakich inwektyw i obelg. Już wołano nawet o spychacze i koparki, i żeby nie czekać ani dnia dłużej. Taką sytuację zastał nowy wojewoda. Zrobił to, co było do zrobienia: nawiązał kontakt z konsulatem ZSRR w Krakowie, uzyskał kontakt z rodzinami poległych (bo mogiły były autentyczne) i zgodę tychże rodzin na ekshumację, zarządził i zrealizował ceremonię przeniesienia szczątków na wojskowy cmentarz na Rakowicach. Wszystko odbyło się w powadze i ciszy, pomnik zniknął, uspokoiły się głowy. Tadeusz Piekarz był i mądry, i skuteczny. Był z tych ludzi władzy, których nigdy nie ma za dużo, a bezcenni są zawsze.
Dziś, wspominając go w atmosferze jazgotu politycznego i crescendo emocji konfrontacyjnych coraz żałośniejszego kalibru, nie tylko odczuwam tę stratę szczególnie dotkliwie. Kołacze się jakaś nadzieja, że może odezwą się liczniej ci, co chcieliby naśladować takich jak on: jutro i na przyszłość.