Z czego tu się cieszyć

Grzegorz Lindenberg, socjolog i medioznawca: Doszlusowaliśmy do Europy, ale nie zdajemy sobie z tego sprawy. Nie wiemy, że jesteśmy w Europie nie dlatego, że mamy Tuska na stanowisku, tylko dlatego, że potrafimy to samo albo więcej.

15.09.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maksymilian Rigamonti / FORUM
/ Fot. Maksymilian Rigamonti / FORUM

PAWEŁ BRAVO: Wpisz, proszę, w okienko Google’a frazę „Polacy to…” i zobacz, co Ci podpowie – na podstawie tego, co najczęściej ludzie wpisują.
GRZEGORZ LINDENBERG: Widzę: „Polacy to chamy”, „Polacy to głupi naród”, „Polacy to brudasy”…
Dostaliśmy ostatnio kilka bodźców, które mogą zmienić na korzyść nasz ogląd samych siebie. Jest dobry sezon na czucie się Polakiem. Czy jako socjolog i niegdyś naczelny popularnego dziennika, znający dobrze zbiorowe emocje, sądzisz, że to się utrzyma?
Media na pewno nie będą mogły cieszyć się długo, bo sami ludzie szybko przestają się cieszyć. Skoro negatywne emocje są silniejsze i trwają dłużej niż pozytywne, media muszą odwoływać się do tych pierwszych: to wzbudza większe zaangażowanie odbiorcy. Jest też coś takiego w polskim charakterze, tradycji: poczucie, że ciągle czyha na nas złe oko. Że gdy tylko się ucieszysz, zaraz oberwiesz. Moment radości – i przywali cię dziesięć razy większa kupa złego.
Nasza obecna obawa przed wojną ma głęboko w tle przekonanie, że za wszystko dobre trzeba zapłacić. To niemożliwe, żeby bezkosztowo się nam udało – demokracja, dobrobyt, Polska w Europie.
Tak, pamiętam jak moja babcia powtarzała, że polski los to gehenna.
W 1989 r. nie było wybuchów radości, uświadomienia sobie skali wydarzeń. Nie dlatego, że ludzie się nie cieszyli, tylko dlatego, że nie wierzyli własnym oczom i bali się sprowokować licho, czyli komunistów.
Nam, starszym, łatwiej doceniać takie fakty, jak nominacja Tuska na szefa Rady Europejskiej. Za komuny poza papieżem Polacy nie mieli osiągnięć w widocznej na świecie skali, Polska była po prostu jednym z ponurych krajów bloku wschodniego. No, była Solidarność, ale przegrała, więc nie ma się czym chwalić. Czuliśmy się gorsi.
Z kolei dla młodych to dosyć oczywiste: skoro facet z Luksemburga może być szefem KE (a co to jest Luksemburg? dwa tysiące kilometrów kwadratowych!), to dlaczego ktoś z Polski też nie ma być kimś ważnym?
Dla nich układem odniesienia jest Europa Zachodnia dziś, a nie Polska sprzed 25 lat. Uważają, że Polska to taki sam kraj jak inne, tylko gorzej rządzony i urządzony. Mają mniej kompleksów. Zmienili się, bo Europa jest niewiarygodnie otwarta, jeżdżą do niej, mają internet i popkulturę. Młodzi chcą być taką częścią Europy, z której będą dumni. Dla nas to cud, że w ogóle jesteśmy jej częścią.
Kiedy do Google’a wpiszemy angielską frazę „Poles are…”, dopowie nam „everywhere”. Biedni, sfrustrowani Brytyjczycy widzą Polaków wszędzie.
I widzą ludzi, którzy w pracy są co najmniej równi im. Polacy też to widzą, nie czują się gorsi, więc nie rozumieją, dlaczego ich kraj ma być gorszy niż kraje Zachodu. Nie tyle mają poczucie niższości, co są wkurzeni: „dlaczego u nas nie może być tak jak w Niemczech?”.
Ja natomiast widzę, że jako kraj ciągle jesteśmy biedniejsi, ale to nie jest już taka różnica jak wtedy, kiedy moje stypendium doktoranckie wynosiło 25 dolarów miesięcznie. Nie muszę mieć kompleksów, że przyjeżdżam z Polski. Mamy ogromne osiągnięcia ostatnich 25 lat i dzięki temu podobne problemy jak inni. Ale młodzi uważają, że problemów po prostu nie powinno być. Niektórych rzeczywiście nie powinno, niektóre, jak niższy poziom życia, jeszcze długo będą. Niezależnie od tego, kto rządzi.
W sieci robi furorę wyrażenie „Polska Radomiem Europy”, a przecież Radom jest równie potrzebny jak inne, może większe miasta.
Może i jest Radomiem Europy, ale za komunizmu była megapipidówą Europy. Być Radomiem stanowiło niedościgłe marzenie.
Pomagam przyjaciółce w prowadzeniu serwisu pośredniczącego w szukaniu mieszkań wakacyjnych w Toskanii. Reakcje Włochów, właścicieli agroturystyk, na polskich gości wahają się od zadowolenia do zachwytu. Nam się Polak na wakacjach kojarzy z piciem piwa nad basenem, podczas gdy Polacy jeżdżą, zwiedzają, są ciekawi. Jesteśmy takimi samymi albo lepszymi turystami jak inni, nawet jeśli mamy troszkę mniej pieniędzy.
Doszlusowaliśmy do Europy, ale nie zdajemy sobie z tego sprawy. Polacy nie dostają znikąd dobrych informacji zwrotnych: że jesteśmy w Europie nie dlatego, że mamy europosłów, tylko dlatego, że potrafimy to samo albo więcej. Media tej informacji nam nie przyniosą. Chętniej napiszą, że Polak goły wskoczył do fontanny i się w niej wysikał, niż że polscy turyści częściej niż inni chodzą do muzeów. Zdjęcia takim efektownego nie zrobisz, podczas gdy gołemu Polakowi w fontannie – owszem.
Dobrze byłoby dotrzeć do ludzi z takim przekazem, żeby się poczuli lepiej. Łatwiej znosisz problemy twojego kraju, gdy wiesz, że nie wypadłeś sroce spod ogona.
Czy władza może podejmować wysiłki na rzecz poprawy samooceny?
To trudne, bo można się ośmieszyć, jak w przypadku słynnego czekoladowego orła pod Pałacem Prezydenckim. Wszelkie kampanie społeczne mające zmieniać postawy na lepsze muszą być długotrwałe: z historii wiemy, że łatwo i szybko można wydobywać z ludzi tylko to, co najgorsze. Są też trudne „politycznie” – kampanie odwołujące się do dumy i zadowolenia mogą zdążać w kierunku nacjonalistyczno-szowinistycznym. Chyba Amerykanie są najbliżsi formuły dumy narodowej bez nacjonalizmu.
Mamy przecież wyobrażenie Francuzów zadowolonych z siebie, potrafiących instytucjonalnie wspierać swoją wyjątkowość – w naszych oczach to pusty nacjonalizm, aktywne wspieranie egoizmu narodowego kosztem innych.
Jednocześnie dochodzi do głosu kompletnie zaściankowe myślenie, rodem z Zadupia Dolnego: „co Tusk nam załatwi w Brukseli”. To nie duma, że nas docenili i że mamy polityka, który nie jest gorszy od zagranicznych, lecz pozostałość myślenia: jesteśmy gorsi, biedniejsi, bardziej prześladowani, a więc musimy kłami i pazurami walczyć o swoje, bo jak nie, to nas pominą. Przeciwieństwo dumy narodowej.
Dążymy do tego, żeby Polak chciał założyć koszulkę „Proud to be Polish” i żeby się spodziewał, że ludzie będą się na jego widok uśmiechać, a nie wytykać. Skąd wziąć wzorce takiej nie-nienawistnej dumy? Z tradycji?
Politycy się bronią, żeby ich nie wyśmiali, bronią się też przed budzeniem upiorów. Może warto zacząć od pokazywania historii nie z naciskiem na klęski, a osiągnięcia, i tak spojrzeć np. na dwudziestolecie.
Ale ważne raczej jest docenianie obecnych osiągnięć i pokazywanie podobieństw Polski i Europy – i w dobrych rzeczach, i w złych. To trudne dla polityków starszej generacji – komuna próbowała nam obrzydzić kraje Zachodu, pokazując na okrągło to, co najgorsze: bezrobocie, zapaści i kryzysy. No i teraz trzeba by się trochę do tego odwołać. Mówić: zgoda, mamy duże bezrobocie młodych, ale popatrzcie na Francję.
Kiedy mówimy: „w normalnym kraju”, mamy na myśli Europę Zachodnią. Często twierdzimy: „to możliwe tylko u nas”, chociaż we Włoszech zdarzają się rzeczy tutaj niepojęte. Byłem niedawno w Mesynie, 400-tysięcznym mieście, gdzie przystanki komunikacji miejskiej są nieoznaczone, bo tablice dawno rozkradli. Zwaliła mnie z nóg informacja, że przedsiębiorstwo komunikacji miejskiej ma 23 sztuki autobusów i parę tramwajów, ale zatrudnia 600 osób. A oni są w Unii nie od 10 lat, tylko od 60.
Polska staje się normalnym krajem – co nie znaczy idealnym. Nam się wydaje, że nasi politycy to jakaś masakra, bezideowi, cyniczni, podczas gdy w zachodniej Europie średnia jest tylko troszkę wyższa.
Kiedy Tusk dostał nominację, nie dało się o tym pisać wprost źle. Dlatego tabloidy skupiły się na jego przyszłych zarobkach. Żeby obudzić zawiść.
To się odwołuje do przekonania, że wszyscy powinni mieć równo, a ściślej: wszyscy powinni mieć równie źle. Nie chodzi o to, żebym zarabiał tyle, co Tusk, tylko żeby Tusk zarabiał tyle, co ja. Platforma bała się nakręcać poczucie sukcesu, bojąc się, że zrazi ludzi – bo przecież chwalenie się jest źle widziane, a poza tym osoby przechwalające się dostają od losu kontrę. Zasada „stój w kącie, znajdą cię” jest bardziej akceptowalna.
Żałuję, bo to był moment radości dla całego kraju. Mam pretensję, ale nie do tabloidów, tylko do polityków z innych ugrupowań, którzy powinni byli powiedzieć, że to gigantyczny sukces. Jak w momencie, kiedy umiera twój przeciwnik: na pogrzebie nie mówisz wdowie: „To był kawał drania”, tylko: „Bardzo mi przykro, za życia spieraliśmy się, no ale z byle kim się nie spieram”.
Paradoksalnie przeciwnicy Tuska mówiąc: „Dostał drugorzędną posadę”, pomniejszają samych siebie: skoro on jest kurduplem, to i walczący z nim nie są więksi. Jaki stan emocji mógłby dać Polakom odczuć realną skalę sukcesu – oddającego nasz status średniaka?
Ważnego średniaka. 25 lat temu mogliśmy najwyżej sprzątać przed klatką schodową Europy.
Zabrakło mi jednego: wyrazistego wystąpienia Tuska. Żeby podziękował i pokazał, że jest dumny w naszym imieniu. Bo przecież został tym, kim został, nie dlatego, że jest najgenialniejszym mediatorem na kontynencie, tylko z powodu ważnej pozycji swojego kraju. Szkoda, bo z wyjątkiem ponownego wyboru Polaka na papieża, co chyba za życia naszego i naszych dzieci nie nastąpi, nie wyobrażam sobie konkurencyjnego powodu do powszechnej radości.
W jakich innych wymiarach Polska mogłaby się poczuć dumna?
Sport, ale przez sport rozumiem piłkę. Ostatnio nie przynosi nam zadowolenia, a inne dyscypliny funkcjonują w sferze zbiorowych emocji trochę zastępczo, z całym szacunkiem dla Małysza i Kowalczyk.
Kolejna globalna sfera, gdzie nie funkcjonujemy, to biznes. Nie ma prawie Polaków w biznesie międzynarodowym i w kategorii „wielcy miliarderzy”, co może i dobrze, bo brak oligarchów oznacza, że polska transformacja działa się uczciwiej niż w Rosji. Ale nie ma też gwiazd biznesu – ludzi, którzy stworzyli ważną innowacyjną firmę, i nie ma na świecie polskich produktów. Umówmy się: jabłka nie podniosą dumy z kraju.
Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to gra „Wiedźmin”. Jednak Polacy, poza kręgiem fanów gier komputerowych, nie zdają sobie sprawy ze skali tego sukcesu w segmencie przemysłu rozrywkowego, więcej dziś wartego i bardziej konkurencyjnego niż film. Na ogół nie pamiętamy nawet, jak się nazywa firma, która za tym stoi.
Jeżeli państwu zależałoby na tym, by budzić dumę narodową, tu jest rola dla rządu: pobudzanie rozwoju firm, które mogą zaistnieć w świecie. System wspierania innowacyjnego biznesu. Jeśli wziąć pod uwagę ilość europejskich pieniędzy wydanych na wspieranie innowacji, to wyniki mamy marne. To nie jest kwestia braku ludzi, tylko systemu…
Może zaczniemy sobie wyrabiać markę w nowym showbiznesie – zobacz sukces Sylwestra Wardęgi, internetowego prankstera, czyli autora wygłupów, który w zeszłym tygodniu nazbierał kilkadziesiąt milionów widzów filmiku z psem-pająkiem…
Nie podoba mi się ten model osiągania sukcesu. Choć jest modny wśród młodych – oni śnią o cudownym strzale, jednym pomyśle, który sprzedadzą za miliony i to ich ustawi na całe życie. Takie sukcesy, jak Wardęgi, są niepowtarzalne, nie budują wspólnego dobrobytu. Jeden zręczny zabawiacz zarobi wygłupem na mercedesa, następnych paru może na skuter, a kolejnych dwudziestu nie kupi sobie nawet śniadania.
Mam nadzieję, że będę żył wystarczająco długo, żeby doczekać się polskiej firmy, która wchodzi na Nasdaq i wyceniana jest od razu na 10 miliardów dolarów. Ale wyobrażasz sobie, jak by ludzie zareagowali na naszego rodaka czy rodaczkę w wieku, powiedzmy, 27 lat, których udziały w firmie z dnia na dzień stają się warte, dajmy na to, 3 miliardy dolarów? Ja wolę sobie tego nie wyobrażać.

GRZEGORZ LINDENBERG (ur. 1955) jest socjologiem, ekspertem ds. mediów. Współzałożyciel „Gazety Wyborczej”, pomysłodawca i założyciel dziennika „Super Express”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2014