Wysypiska Zachodu

Segregacja odbywa się ręcznie. Pracownicy, najczęściej kobiety, potrafią rozróżnić rodzaj surowca po zapachu dymu, jaki wydziela podczas spalania. Tak kończą śmieci, które Zachód „sprzedaje” państwom globalnego Południa.

10.06.2019

Czyta się kilka minut

Na wysypisku Agbogbloshie,  przedmieścia Akry, Ghana, 2017 r. / CRISTINA ALDEHUELA / AFP / EAST NEWS
Na wysypisku Agbogbloshie, przedmieścia Akry, Ghana, 2017 r. / CRISTINA ALDEHUELA / AFP / EAST NEWS

Wybrała za nich bieda – przecież dobrowolnie nikt nie zgodziłby się na wdychanie toksycznych substancji. Zdrowie to często jedyna rzecz, którą mają, lecz poświęcają je, by zarobić choćby grosz. W ostatnich latach Malezja, Filipiny, Indonezja i Tajlandia stały się „wysypiskami śmieci” dostatniego świata – Unii Europejskiej, Stanów Zjednoczonych czy Japonii.

Z pozoru to czysty biznes. Dla bogatych krajów – możliwość taniego recyklingu. Dla ubogich – nowe miejsca pracy i zarobek. Ale globalny handel odpadami to bardzo brudny interes, dosłownie i w przenośni.

Wojna o śmieci

Pod koniec maja malezyjska minister środowiska, nauki i zmiany klimatycznej Yeo Bee Yin zaprosiła dziennikarzy do portu w Port Klang, „bramy morskiej” Malezji. Zobaczyli tam dziewięć kontenerów z nieprawdziwie oznakowanymi śmieciami. Zamiast nadającego się do recyklingu plastiku, były w nich odpady mieszane, w tym elektroniczne. Minister grzmiała, że dopuszczono się oszustw celnych i złamania przepisów o ochronie środowiska. Wkrótce po decyzji o odesłaniu z powrotem 3 tys. ton niepodlegającego recyklingowi plastiku do państw, z których ­przybyły, głos zabrał premier Mahathir Mohamad: „To bardzo niesprawiedliwe, że bogate kraje zasypują nas swoimi śmieciami, tylko dlatego, że biedne kraje nie mają wyboru”.

„Kanada traktuje nas jak wysypisko”, oburzał się tydzień wcześniej prezydent Filipin Rodrigo Duterte. Kanadyjsko-filipińska wojna o śmieci zaczęła się w 2013 r., gdy do portu w Manili wpłynął frachtowiec ze 103 kontenerami odpadów. Zamiast plastiku znaleziono w nich inne śmieci.

– Przez sześć lat te śmieci gniły w naszym porcie. To oburzające, jak Kanadyjczycy chcieli załatwić sprawę – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Von Hernandez, znany filipiński aktywista, wieloletni kierownik biura Greenpeace na region Azji Południowo-Wschodniej, dziś koordynator akcji #Break Free from Plastic. – Na początku proponowali, by odpady wyrzucić na jedno z filipińskich wysypisk. Nasz prezydent musiał się posunąć do gróźb dyplomatycznych, żeby zgodzili się w końcu zabrać je z powrotem do swojego kraju.

Hernandez tłumaczy, że postępowanie Kanadyjczyków jest podwójnie nieetyczne, bo Filipiny mają gigantyczny problem z własnymi odpadami. W 2000 r. po przejściu tajfunu zawaliła się góra śmieci na jednym z największych filipińskich wysypisk śmieci w Payatas, niszcząc okoliczne slumsy i zabijając 219 ludzi.

W końcu kontenery opuściły port w Manili. Obecnie są już w drodze do Ottawy. Ale zdaniem aktywisty to nie kończy problemu nielegalnego zaśmiecania Filipin i innych krajów regionu: – Handlarze odpadami nie mają skrupułów. Wiedzą, jak wykorzystać system. Te kilkadziesiąt kontenerów z Kanady to tylko wierzch góry lodowej. Problem polega na tym, że nasze władze na to pozwalały, tłumacząc, że na imporcie śmieci z bogatych krajów może skorzystać gospodarka. Problem w tym, że bardzo znikomy procent odpadów, które do nas trafiają, nadaje się do recyklingu – mówi Von Hernandez.

Mit taniego recyklingu

Gospodarka Filipin, Malezji, Indonezji czy Tajlandii nie rozkwitła dzięki recyklingowi. Zmienił się za to krajobraz.

– Widzieliśmy, jak w ciągu roku tereny rolnicze zmieniły się w wysypiska śmieci. Spotykaliśmy ludzi, którzy mają coraz większe problemy z oddychaniem, cierpią z powodu problemów skórnych, wysypek. Woda została skażona metalami ciężkimi. Zaprzestano łowienia ryb i hodowli krewetek. Widzieliśmy ogromne stosy płonącego plastiku – wylicza „Tygodnikowi” Claire Arkin z Globalnego Sojuszu Alternatywy dla Spalarni Śmieci (Global Alliance for Incinerator Alternatives „Gaia”). Aktywiści przez rok jeździli po państwach Azji Południowo-Wschodniej i obserwowali, jak wygląda życie ich mieszkańców. Wszystko zaczęło się bowiem zmieniać rok temu, kiedy Chiny ogłosiły zakaz importu odpadów.

– Kiedy kontenery ze śmieciami z Europy i Stanów Zjednoczonych trafiały do Chin, nikogo nie obchodziło, co się w nich znajduje – mówi w rozmowie z „Tygodnikiem” Jim Puckett, szef Basel Action Net­work, organizacji monitorującej nielegalny handel odpadami. Obrazy dzieci żyjących i pracujących na stertach toksycznych śmieci wstrząsnęły światową opinią publiczną, kiedy ukazał się głośny dokument „Recykling po chińsku”. – Władze w Pekinie zabroniły wyświetlania filmu. Chwilę później ogłosiły zakaz importu śmieci – dodaje Puckett.

W ten sposób kontenery pełne odpadów z Europy, Ameryki i bogatych krajów Azji zaczęły zawijać do portów Azji Południowo-Wschodniej. Zdaniem Pucketta decyzja Chin wywołała szok, lecz świat tego potrzebował. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, że recykling plastiku jest mitem. Plastik bardzo trudno przetworzyć nie trując ludzi i nie powodując skażenia środowiska. Kiedy plastik jest brudny i zmieszany z innymi śmieciami, tak jak w kontenerach, które trafiają do Azji Południowo-Wschodniej, recykling jest właściwie niemożliwy.

Życie w oparach

Puckett wspomina swoje wizyty w azjatyckich zakładach utylizacji. Mówi, że wystarczy pobyć tam chwilę, a już zaczyna boleć głowa. Segregacja odbywa się ręcznie. Pracownicy, najczęściej kobiety, potrafią szybko rozróżnić typ tego surowca po zapachu dymu, jaki wydziela podczas spalania. Ludzie spędzają cały dzień w toksycznych oparach. – I to nazywamy „dobrym recyklingiem” – wzdycha Puckett.

Szef Basel Action Network uważa, że cały przemysł recyklingu plastiku opiera się na oszustwie. Świadczą o tym statystyki. Tylko 9 proc. światowego plastiku poddawane jest recyklingowi. W tych 9 procentach mieści się też brudny plastik, który trafia do Azji i powoduje skażenie środowiska oraz choroby ludzi.

Jim Puckett: – Globalny obieg śmieci polega na tym, by efekty uboczne naszego stylu życia przerzucić na słabszych. Dlatego naszymi odpadami zajmują się najbiedniejsi ludzie z najbiedniejszych części świata. Musimy sobie uświadomić, że aby recykling plastiku przebiegał w sposób nieszkodliwy dla przyrody i człowieka, musi być kosztowny.

Według ostatnich wyliczeń, każdego roku produkujemy 235 mln ton plastikowych śmieci. Ta ilość mogłaby wypełnić 4,8 mln basenów olimpijskich. Za 10 lat roczna produkcja plastikowych odpadów wzrośnie do 417 mln ton. W maju 180 krajów zgodziło się na poprawkę do konwencji bazylejskiej z 1989 r., która mówi o kontroli transgranicznego przemieszczania i usuwania odpadów niebezpiecznych. Według nowych zapisów, państwa eksportujące będą musiały zyskać zgodę rządu kraju przyjmującego transport z odpadami (dotychczas wystarczało porozumienie między firmami). Nowych ustaleń nie uznały Stany Zjednoczone, które są największym światowym eksporterem plastikowych odpadów.

Toxic City

Ale plastik to tylko część naszych śmieci. Według ONZ każdego roku wyrzucamy 50 mln ton odpadów elektronicznych. W 2050 r. liczba ta ma wzrosnąć dwukrotnie. Tylko 20 proc. podlega recyklingowi. Reszta trafia na wysypiska, do najbiedniejszych krajów, gdzie są rozbierane na części.

Oto przykład z Ghany. Kontenery ze starymi komputerami, telewizorami, lodówkami, pralkami, drukarkami i telefonami komórkowymi docierają do tego zachodnioafrykańskiego kraju przez port w Temie. Trzeba jechać 30 km na wschód, żeby znaleźć się w Agbogbloshie, dzielnicy Akry, stolicy Ghany, będącej jednym z największych wysypisk elektrotechnicznego złomu na świecie. Przez niektórych to miejsce nazywane jest Sodomą i Gomorą, przez innych Toxic City. 80 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci utrzymuje się z „odzyskiwania” cennych metali ze starego sprzętu. To najbiedniejsi mieszkańcy Akry. Wielu z nich pochodzi z północnej części Ghany, wielu z Nigerii, Mali i Wybrzeża Kości Słoniowej. Ich praca polega na rozbijaniu telewizorów, komputerów i telefonów, a następie wrzucaniu ich do ogniska, by wytopić plastik. Nad niezliczonymi ogniskami unosi się czarny gryzący dym. To strefa wysokiego ryzyka skażenia ołowiem, rtęcią, arszenikiem czy kadmem.

W tym roku pracownicy Basel Action Network pobrali próbki jajek z tego miejsca. Okazało się, że mają rekordowe stężenie dioksyn. W Agbogbloshie dorosły człowiek po zjedzeniu jednego jajka przekracza 220-krotnie limity wyznaczone przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności.

– Te jajka okazały się trucizną. To oznacza, że zagrożeni są nie tylko ludzie, którzy pracują przy śmieciach, lecz ryzyko skażenia przenosi się na całą społeczność. Niedaleko wysypiska znajduje się jeden z największych w Akrze targów z żywnością – mówi Jim Puckett i dodaje, że żyjemy w naprawdę strasznym świecie, skoro tak wielu ludzi skazanych jest na wybór między biedą a trucizną.

Potrzebny namysł

Kiedy kilkadziesiąt kontenerów z kanadyjskimi odpadami opuszczało port w Manili, media w Kanadzie relacjonowały to w tonie narodowego wstydu. Zaśmiecanie uboższych krajów odpadami to mocny symbol niesprawiedliwości społecznej. Jednak prof. Daniel Hoornweg z wydziału ekorozwoju na Politechnice w Ontario przestrzega w rozmowie z „Tygodnikiem” przed emocjonalnymi reakcjami na takie doniesienia. Bo choć są mocne, to niestety krótkotrwałe. – Wysyłanie odpadów do biednych krajów nie różni się dla mnie wiele od kupowania ubrań produkowanych w fabrykach zatrudniających dzieci i wykorzystujących swoich pracowników, na przykład w Bangladeszu. W jednym i drugim przypadku chodzi o to, żeby jak najwięcej oszczędzić kosztem biednych – mówi prof. Hoornweg.

I dodaje: mamy obowiązek znać prawdziwą cenę zarówno produkcji, jak i utylizacji rzeczy, które kupujemy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2019