Wyspa, na którą się wraca

W poszukiwaniu normalnego życia upadłą Wenezuelę opuściło już kilka milionów obywateli. Niektórzy z nich dotarli na środek Atlantyku.

30.09.2019

Czyta się kilka minut

Na lotnisku im. Cristiano Ronaldo w Funchal, czerwiec 2019 r. /
Na lotnisku im. Cristiano Ronaldo w Funchal, czerwiec 2019 r. /

Z nas trojga najlepiej po portugalsku mówi syn – mężczyzna skinięciem głowy wskazuje na 11-latka, usadowionego na wysokim stołku. Zza grubych czarnych oprawek oczy chłopca śledzą filmiki z YouTube’a, wyświetlane na ekranie położonego na barze laptopa.

W białym wnętrzu, w spokojnym popołudniowym półmroku czuć ostrą woń ciasta kukurydzianego, zanurzanego w gorącej kąpieli z oleju. – Wciąż się uczę i powoli robię postępy. Krok po kroku. Przez ostatnie dwa lata wydarzyło się tyle rzeczy. Ale, dzięki Bogu, zaczynam wychodzić na prostą – mówi mężczyzna.

Jakie to rzeczy, można zgadywać. Faktem jest, że dwa lata temu on, Juan César, jego żona, wraz z synem i teściami, powiedzieli dość: postanowili opuścić upadającą Wenezuelę, rodzinne Caracas, gdzie małżonkowie pracowali w firmie telekomunikacyjnej.

Poszukując nowego życia, zwrócili wzrok ku Maderze – niewielkiej portugalskiej wyspie (800 km2, ćwierć miliona mieszkańców) na Atlantyku. Prawie 700 km od brzegu Afryki – oraz ponad 5600 km od Caracas.

Dlaczego ku Maderze? Bo stąd kiedyś wyemigrowali, także w nadziei lepszego życia, jej rodzice.

Pierożki z Ribeira Brava

Oplecione ciasnym czarnym podkoszulkiem ramiona Juana Césara jak dwie kolumny wbijają się w drewniany blat, oczy od czasu do czasu kierują się ku wejściu.

O tej porze miasteczko jest puste i senne. Na tle zielonej porowatości wzgórz rozpina się biała fasada kościoła św. Benedykta – z górującą po prawicy dzwonnicą, z iglicą z biało-niebieskich kafli. Z kątów gołego, mozaikowego placu dobiegają chichoty nastolatków, którzy niedawno wyszli ze szkoły.

Poza tym po ulicach nikt się nie kręci. Miejscowi siedzą w domach lub barach, rozsianych przy zbiegających się w szachownicę brukowanych uliczkach starówki.

– To jest miejscowość z największą liczbą Wenezuelczyków. Z tej części Madery emigrowano kiedyś głównie do Wenezueli. Z części północnej bardziej do Francji i Wielkiej Brytanii – tłumaczy Juan. Położona w połowie południowej linii brzegowej, Ribeira Brava jest miejscem, gdzie przecinają się dwa główne szlaki komunikacyjne Madery: północ-południe i wschód-zachód.

Juan odrywa ramiona od gładkiego zimnego blatu i kieruje się w głąb baru, gdzie w bulgocie i świście rozgrzanego oleju rumienią się empanaditas, trzecia pozycja z rozpisanego na czarnych kredowych tablicach menu baru Pasapalos.

Pod zachęcającym nagłówkiem „Fritos e felices” (Usmażone i szczęśliwe) tłoczą się wenezuelskie pasapalos, odpowiednik hiszpańskich tapasarepitas, pastelitos, empanaditas, tequeños. Farbowane wstęgi włosów żony Juana mają ten sam słomiany odcień, co wyciągane przez nią z oleju usmażone pierożki. Może i są szczęśliwe, bo kształtem przypominają szeroki uśmiech.

Od kiedy fala przybyszów z Wenezueli zaczęła tu narastać, empanadas można dostać w każdej piekarni na wyspie. Po szesnastej w tej przy głównej ulicy miasteczka (biegnącej wzdłuż rzeczki, od której wzięło nazwę) nie ma już ani jednej.

– W Wenezueli jest wielu Portugalczyków, Włochów, Hiszpanów. Teraz ich kolej na przyjmowanie uchodźców – zdroworozsądkowym tonem kwituje Juan, stawiając na stole koszyk z gorącymi empanaditas. Zawieszona w krańcu sali tabliczka woła „Ama sin límites. Sueña a lo grande”. Historia kołem się toczy, ale ty kochaj bezgranicznie i nie bój się marzyć.

Siedem pór roku

Świta. Chodniki gdzieniegdzie migocą cieniami latarń i palm. Kamienne plaże są o tej porze puste. Nawet jeśli ocean zaczął już obmywać je falami, ich szum ginie w porannym ruchu na Avenida do Mar, biegnącej wzdłuż bulwaru głównej arterii miasta.

Spiętrzone na otulających zatokę wzgórzach miasto Funchal – stolica Regionu Autonomicznego, jakim jest dziś Madera – zaczyna spływać ku centrum i rozpierzchać się we wszystkich możliwych kierunkach. Z rozsianych wzdłuż alei przystanków odjeżdżają kanarkowe autobusy. O tej porze turyści wyruszają ku atrakcjom, położonym w różnych częściach wyspy.

Pogoda jest kapryśna. Choć świeci słońce, wieje silny wiatr, który w każdej chwili może przynieść deszcz. Pytanie o prognozę na dziś Manuel Ângelo kwituje prosto: – Tu jest siedem pór roku w ciągu dnia.

On i Adelino („Mów na mnie Short Joe”) czekają na autobus do Machico, miasteczka na wschodzie wyspy. Wracają do domu po nocnej zmianie w jednym z funchalskich hoteli. Manuel Ângelo pływał kiedyś na statkach wycieczkowych, Short Joe podobnie. Opłynął świat siedem razy.

Jako dziecko Ângelo mieszkał w portugalskiej jeszcze Angoli, Joe również. Po uzyskaniu przez kolonię niepodległości wyjechali do RPA. Choć wcześniej się nie znali, ich losy podążały tymi samymi wydrążonymi przez historię torami. Manuel wrócił na wyspę w 1986 r., by uniknąć służby w armii RPA.

Teraz wracają tu Wenezuelczycy portugalskiego pochodzenia. Według niepewnych statystyk, w 2018 r. ich liczba podwoiła się i dosięgła 6 tys. osób – na archipelagu, którego cała populacja to 260 tys. ludzi.

Jak miejscowi odnoszą się do tej migracji? – W każdej rodzinie jest ktoś, kto wyemigrował, więc wszyscy rozumieją, jak to jest.

Wracający Luso-Wenezuelczycy to głównie drugie i trzecie pokolenie tych, którzy wyjechali w drugiej połowie XX w., gdy ojczyzna Bolivara była prężnie rozwijającym się krajem „otwartych drzwi”, promującym imigrację z Europy. Dziś na Maderze wielu otwiera własne firmy albo zatrudnia się w turystyce.

Jak przyznaje trzydziestoparoletni Pablo, recepcjonista w hostelu, nie wszystkim jest tak łatwo jak jemu. – Wielu Wenezuelczyków znajdziesz na zachodzie, w rolniczej części wyspy, to skromni ludzie, którzy nie mówią po angielsku, a często nawet po portugalsku – wyjaśnia.

Gdy miał 21 lat, Pablo po raz pierwszy wyjechał z Wenezueli do Brighton w Wielkiej Brytanii. Tam uczył się języka i pracował. Śmierć matki zmusiła go do powrotu za ocean i zajęcia się chorym ojcem. Ze względu na jego zdrowie, postanowili wrócić w rodzinne strony rodziców – na Maderę, skąd kiedyś oboje wyemigrowali.

Pablo uważa, że jakość życia jest tu wyższa i łatwiej mu zajmować się ojcem niż w kraju takim jak Wielka Brytania. W wolnych chwilach, kiedy odzywa się latynoska dusza, wybiera się na jedną z licznie organizowanych w mieście fiest (jak działający od ponad 10 lat Mosquito Rumbero) lub do jednej z wielu wenezuelskich restauracji.

Latynoskie rytmy i smaki coraz silniej obecne są w stolicy Madery.

Baseballowa integracja

W 2017 r. liczba pasażerów lądujących na lotnisku w Funchal po raz pierwszy przekroczyła trzy miliony. Według ANA Aeroportos de Portugal (zarządzającej portugalskimi lotniskami), 55 proc. stanowili cudzoziemcy, głównie Niemcy i Brytyjczycy.

Trzy miliony to kamień milowy dla tutejszej gospodarki. To miliony rezerwacji hotelowych, wyjść do restauracji na owoce morza, słynnych haftowanych pamiątek i wycieczek z przewodnikiem. To także trzy miliony spojrzeń rocznie na najsłynniejszego żyjącego Portugalczyka, którego podobizna ozdobiła w marcu 2017 r. fasadę gmachu lotniska.

Mieć za życia port lotniczy nazwany swoim imieniem to niezwyczajny wyczyn. Piłkarzowi Cristiano Ronaldo się to udało. Urodzony w Funchal, w niezamożnej parafii São Pedro, jako dziecko grywał na ulicach w najpopularniejszy w Portugalii sport.

Jednak choć futbol wciąż króluje, dziś o miejsce w sercu Maderczyka dobija się inny sport, a to dzięki przybyszom zza oceanu. Ponad 120 osób wzięło udział w turnieju baseballa, zorganizowanym wiosną tego roku w parafii São Martinho (rzut kamieniem od São Pedro). Dzięki działalności stowarzyszenia miłośników tego sportu, założonego w 2004 r., turnieje odbywają się dość regularnie. Mimo to Pedro Rodolfo Freitas, założyciel organizacji, nadal może tylko pomarzyć o profesjonalnym boisku.

Baseball to narodowy sport Wenezueli, okazja do spotkań towarzyskich, spędzenia czasu z rodziną, ale nie tylko. – Jak kiedyś nasi rodzice wnieśli swoje tradycje do Wenezueli, by poczuła smak ich ziemi, tak teraz i my chcemy zrobić to samo na naszej wyspie – tłumaczy głębszy sens takich wydarzeń Ana Cristina Monteiro, prawniczka i prezeska stowarzyszenia Venecom (współorganizatora turnieju).

Prócz organizacji imprez promujących kulturę Wenezueli i integrację – jak coroczny rejs katamaranem czy fiesta bożonarodzeniowa – Venecom pomaga też reemigrantom. Udziela informacji o legalizacji pobytu, prawie pracy, pomocy społecznej.

– Stowarzyszenie działa dzięki pracy wolontariuszy, nie otrzymujemy żadnej pomocy finansowej i wszyscy pracujemy zarobkowo. Jest nas 28, z czego pięć osób w zarządzie – opowiada Ana. Facebookowa strona Venecom zaprasza do kontaktu przez chat lub mailowo, ze względu na brak personelu konsultacje odbywają się w sieci.

Powiew politycznej świeżości?

Na pytanie o główne problemy, jakim stawia czoło społeczność luso-wenezuelska, Ana Monteiro wymienia naukę portugalskiego, pracę i dostęp do pomocy społecznej: – Lokalne władze zorganizowały parę darmowych kursów języka, ale za mało, więc zostają tylko płatne lekcje w prywatnych szkołach. Wielu przybyszów zaczyna od zera, a na pomoc od władz muszą czekać nawet od sześciu do ośmiu miesięcy od przyjazdu.

W 2018 r. rząd w Lizbonie obiecał autonomicznym władzom Madery 1,5 mln euro na wsparcie dla nowo przybyłych i pokrycie jednej trzeciej kosztów opieki zdrowotnej, której wymagają reemigranci niezatrudnieni, często w podeszłym wieku i cierpiący na przewlekłe choroby. Niektórzy oczekiwali, że sytuację Wenezuelczyków na Maderze zmienią wybory do lokalnego parlamentu, które odbyły się w niedzielę 22 września. Po prawie 40 latach jednowładztwa pod egidą Alberta João Jardima, zakończonego w 2015 r., Maderczycy deklarują dziś rozczarowanie stanem wyspiarskiego życia politycznego.

Cztery partie – konserwatywna CDS, socjal-demokratyczna PSD, lewicowy Bloco de Esquerda i laburzyści z PTP – umieściły na swoich listach siedmiu kandydatów pochodzących z powracającej diaspory, w celu wzmocnienia polityki integracyjnej.

Dwojgu z nich udało się uzyskać mandaty poselskie. Jeden zdobyła Ana Cristina Monteiro, drugi zaś należący do PSD Carlos Fernandes. 28-letni Fernandes osiedlił się na wyspie zaledwie dwa lata temu i podobnie jak Monteiro jest prawnikiem. Oboje obiecują, że pomogą powracającym na wyspę, także np. w uzyskiwaniu potwierdzenia tytułów naukowych i kwalifikacji zawodowych.

A czy okażą się tak długo oczekiwanym powiewem świeżości w lokalnej polityce, okaże się pewnie już wkrótce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2019