Wymodlić świat

Jeśli zamkniemy się w skorupie własnych uprzedzeń, świat jawić się nam będzie jako zagrożenie. Jeżeli natomiast otworzymy się trochę i z miłością pogłaszczemy szlachetne i dobre poszukiwania, które są ukryte za parawanami słabości, zacznie on pięknieć - mówił zmarły przed dekadą bp Jan Chrapek.

11.10.2011

Czyta się kilka minut

Jan Chrapek był swego czasu rektorem sanktuarium w Castel Sant’Elia we Włoszech. Jeden z jego współbraci michalitów kilka lat później spotkał tam mocno niezadowolonego Włocha, który nie załatwił w sanktuarium swojej sprawy. Klął siarczyście i wołał: "Padre Giovanni, dove sei?" - "Księże Janie, gdzie jesteś?".

Biskupa Chrapka nie ma wśród nas od dziesięciu lat, a pamięć o nim wciąż żyje w wielu ludziach i środowiskach. Przyznawane są nagrody jego imienia, m.in. tzw. Totus medialny, dziennikarski "Ślad" czy nagroda "W imię człowieczeństwa" ustanowiona przez Fundację Pro Publico Bono; odbywają się konferencje i spotkania przyjaciół Biskupa; pojawiają się bardziej lub mniej konwencjonalne pomysły uczczenia jego osoby - jak idea, żeby trasę Warszawa-Radom, na której zginął, nazwać... "Chrapkówką". Jego imię nosi już most w Białobrzegach.

Te płynące z serca próby upamiętnienia to oczywisty odruch wdzięczności. Odpowiedź na to, kim był Jan Chrapek ? biskup otwierający się na ludzi, słuchający ich i ciągle powtarzający sobie i innym: "Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp cię przetrwały".

Jemu to się udało.

Rozdmuchać dobro

Poszukiwanie źródeł jego otwartości i akceptacji świata warto zacząć od domu rodzinnego w Skolankowskiej Woli, w powiecie opatowskim, u podnóża Gór Świętokrzyskich. Rodzice, ludzie prości i dosyć ubodzy, wśród wielu zalet mieli i tę, że nie przytłaczali swoich dzieci, nie tłumili ich wyobraźni. Przeciwnie: pomagali jej się rozwinąć. Jan opowie po latach (w książce "Świat, zbawienie i... telewizja"), jak ojciec uczył go rozpalać ognisko. Drewno nie było całkiem suche i nie chciało się palić. Ojciec poradził mu wtedy: "Uklęknij i spróbuj podmuchać". A potem dodał: "Widzisz, to drewno płakało (...) i łzami zalewało ognisko. (...) Ty jednak pochyliłeś się nad nim i rozdmuchałeś tych kilka ogników, dzięki temu rozproszyłeś ciemności i dałeś ciepło potrzebne do upieczenia kartofli".

Młody Chrapek zapamiętał tę chwilę do końca życia, a ojcowska rada stała się dlań zasadą uniwersalną, którą odnosił również do relacji międzyludzkich. W każdym z nas - powtarzał - "tlą się małe ogniki tęsknot i dobra. Ważne jest, abyśmy nad nimi uklękli". Abyśmy "pochylali się nad dobrem i pięknem, rozdmuchiwali je oraz zachwycali się nimi". Być może to naiwność, niemniej on wolał okazać się naiwny, niż kogokolwiek przekreślić. Wierzył bowiem, że "jedną z największych wartości jest nie bać się dawać innym nawet małego dobra. Dzielić się z innymi sercem i wrażliwością, choćby wcześniejsze w tym względzie doświadczenia nie były najlepsze". I dalej: "Jeśli zamkniemy się w skorupie własnych uprzedzeń, to świat jawić się nam będzie jako zagrożenie. Jeżeli natomiast otworzymy się trochę i z miłością pogłaszczemy (...) szlachetne i dobre poszukiwania, które gdzieś tam są ukryte za parawanami słabości, to nagle zaczyna on pięknieć".

Sposób Małego Księcia

Drugiej wielkiej życiowej lekcji udzielił mu zakon michalitów, z którym związał się zaraz po szkole podstawowej. Poznał ich dzięki ojcu leczącemu się w sanatorium w Iwoniczu, niedaleko Miejsca Piastowego - kolebki Zgromadzenia św. Michała Archanioła. Po pierwszym zetknięciu z michalitami ojciec - wiedząc o duchowych poszukiwaniach i tęsknotach najstarszego syna - napisał do niego z prośbą, ażeby tu przyjechał. Tak zaczęła się michalicka przygoda Jana Chrapka, który za lat z górą dwadzieścia zostanie wybrany przełożonym generalnym całego zgromadzenia. Wtedy jednak to był impuls: jeden dzień spędzony w klasztorze (gdzie, jak wspominał, urzekł go autentyzm i prostota księży) zaowocował decyzją podjętą na całe życie, pomimo lekkiego przerażenia rodziców, tłumaczących mu, że nie można tak szybko i pochopnie dokonywać ważnego wyboru. Ale w nim była już wewnętrzna pewność, choć - opisze ją po latach - "miała ona raczej charakter emocjonalny i intuicyjny niż intelektualny".

U michalitów przeszedł wszystkie etapy formacji, poczynając od niższego seminarium, poprzez nowicjat, kolejne śluby zakonne, pracę wychowawcy w zakładzie opiekuńczym, a w końcu wyższe seminarium i święcenia kapłańskie. Szczególnie istotna była dlań duchowość założyciela, ks. Bronisława Markiewicza, genialnego wychowawcy, dziś błogosławionego. Próbował go naśladować, gdy - jako zaledwie 18-latek - podjął pracę w Zakładzie Specjalnej Troski dla Chłopców w Strudze k. Warszawy. To nie było łatwe zajęcie. "Najpierw bałem się tych chłopców i nie lubiłem ich - opowiadał. - Czytałem [wtedy] wiele książek poświęconych psychologii i pedagogice, gdyż wydawało mi się, że jeśli posiądę wiedzę z zakresu tych dziedzin, będę w stanie zrozumieć ich zachowania. Oni uświadomili mi jednak prawdę, którą głosił Mały Książę, że drugą istotę rozumie się poprzez serce. Musiałem ich pokochać".

Poza okopami

Jan Chrapek nigdy o tym doświadczeniu nie zapomniał. Choć lubił książki i bez problemu przychodziło mu studiowanie, obrona doktoratu, a potem habilitacja, nie był typem naukowca. Dużo bardziej fascynował go kontakt z żywym człowiekiem. Może dlatego - już po seminarium - zdecydował się na studia specjalistyczne w dziedzinach raczej praktycznych, mających bezpośredni związek z duszpasterstwem i poszukiwaniem dróg prowadzących do człowieka, takich jak socjologia religii, teologia pastoralna i medioznawstwo.

Jego stosunek do "czystej" teorii dobrze oddaje anegdota o przyjaźni, jaka łączyła go w czasie studiów z klerykiem Józefem Życińskim: "Przemawiał on językiem metafizycznych skojarzeń, tak hermetycznie szczelnych, że często nie mogłem tego słuchać. Kiedy wieczorem mówił nam, iż byt jako byt w kategoriach immanentnej otwartości na relatywne byty istnień ziemskich realizuje się..., wołałem - przestań!". Jego pociągała wówczas raczej poezja i teatr, a wśród osób, które wywarły nań wpływ w czasach seminaryjnych, wymieniał m.in. aktorkę Marię Przybylską oraz filozofów zajmujących się refleksją nad człowiekiem: Stanisława Grygiela, a zwłaszcza ks. Józefa Tischnera, który go "porywał, otwierał furtki, inspirował". Ale podziwiał też o. Alberta Krąpca, będącego, jak wiadomo, intelektualnym przeciwieństwem Tischnera. Moim zdaniem to jeszcze jedno świadectwo jego otwarcia i niechęci do okopywania się na jakichkolwiek ideologicznych pozycjach.

Wielkim autorytetem już wtedy - na początku lat 70. - był dla niego kard. Wojtyła, wzór biskupa podziwiany za "autentyzm i ojcowską miłość". "Urzekała mnie w nim - mówił - umiejętność słuchania innych ludzi". Nic dziwnego, że chciał tę postawę przyszłego papieża naśladować.

Powściągliwość i Praca

I rzeczywiście - słuchał: wychowanków z zakładu opiekuńczego; młodzież oazową (w tym czasie blisko współpracował z ks. Franciszkiem Blachnickim); kleryków z krakowskiego seminarium michalitów, gdzie pracował jako wychowawca; wiernych i pielgrzymów z sanktuarium w Castel Sant’Elia.

Aż wreszcie spadło nań zadanie, do którego wydawał się być przez dotychczasowe doświadczenia i studia (był uczniem McLuhana, studiował między innymi w Lublinie, Florencji, Lowanium, Paryżu i Londynie) szczególnie przygotowany. W roku 1984 został bowiem mianowany redaktorem naczelnym wskrzeszonego właśnie - a założonego jeszcze przez ks. Markiewicza w XIX stuleciu - michalickiego miesięcznika "Powściągliwość i Praca". Pomimo staroświecko brzmiącego tytułu "pismo pod rządami Chrapka zrobiło prawdziwą furorę - opowiadał ks. Adam Boniecki. - Władze były zaskoczone, podobno usiłowały protestować: »jakże to, przecież to miało być pismo religijne?«. Religijne było, ale w najlepszym stylu, dalekim od łatwej dewocji czy bezproblemowej dydaktyki".

Wtedy, w połowie lat 80., "Powściągliwość" rozchodziła się jak świeże bułeczki. Ogromna była w tym zasługa zespołu redakcyjnego, pełnego świetnych dziennikarzy i autorów związanych z opozycją. Z kolei zasługą ks. Chrapka było, że potrafił się z tymi ludźmi dogadać. Że - jak wspominał Jacek Żakowski, ówczesny redaktor "PiP" - "był mniej szefem, a bardziej przyjacielem, który nie krytykował, nie nawracał, nie moralizował, ale starał się zrozumieć ludzkie kręte drogi i pomóc innym zrozumieć samych siebie".

Razem robili coś ważnego, co nie we wszystkich jednak (także w Kościele) budziło entuzjazm. Raz jeszcze Żakowski: "Bronił nas przed komuną i integrystami. Ubecja pobiła go do nieprzytomności, integryści atakowali nie mniej zażarcie niż KOR...". Jakieś pretensje - jak się domyślam - mogli zgłaszać również michalici, inaczej niż Chrapek wyobrażający sobie Markiewiczowy miesięcznik. Ale on robił swoje. Zaś po latach, już w wolnej Polsce, w dziesiątą rocznicę wznowienia "Powściągliwości i Pracy", tłumaczył, jak rozumiał wtedy jej katolickość. "Na pytanie, co to jest pismo katolickie, odpowiadaliśmy: »Przede wszystkim dobre i ciekawe, bo szukające prawdziwych odpowiedzi na ważne pytania«. Nie potrzebowaliśmy zaklęć ani nieustannego powtarzania, że jesteśmy dobrymi chrześcijanami. O tym nie trzeba mówić, to się ma wyrażać w życiu każdego z nas, w osobistych decyzjach, w sposobie widzenia świata, w stosunku do innego człowieka. Nie w publicznych deklaracjach".

Boję się pewności

Eksperyment, jakim stało się redagowanie "PiP", nie trwał długo, bo zaledwie dwa lata. Już w 1986 r. ks. Jan Chrapek został wybrany przełożonym generalnym Zgromadzenia św. Michała Archanioła i - jako świetny organizator - rychło stał się w Kościele osobą znaczącą. Nic dziwnego zatem, że w 1992 r. mianowano go biskupem pomocniczym: najpierw w Drohiczynie, a potem w Toruniu, co wywołało w mediach spekulacje, że ściągnięto go tam, aby rozwiązał problem Radia Maryja. To jednak (nie z jego winy) okazało się niemożliwe.

I choć po śmierci biskupa Jana toruńscy redemptoryści zaprzeczali, jakoby traktowali go z niechęcią, to przecież - pisał Tomasz Wiścicki - ,,gdy biskup Chrapek został zaproszony do Radia [Maryja] po raz pierwszy (czy też raczej, gdy nie udało się uniknąć zaproszenia go), szedł przez zupełnie puste korytarze, ponieważ pracownicy rozgłośni starannie unikali kontaktu ze swoim pasterzem".

Jako biskup stawiał na wolność sumienia. "Bardzo się boję ludzi pewnych, nieomylnych, zawsze mających rację - mówił na łamach "Gazety Wyborczej", która przez wielu ludzi Kościoła już wtedy odsądzana była od czci i wiary. - Sam jestem pewien tylko co do kilku rzeczy: że Pan Bóg istnieje, że jest wielką miłosierną miłością i sprawiedliwością, że Kościół jest żyjącym Chrystusem w ludziach i że powinienem budować na Piotrze. Tu moja pewność jest nieskończona. Reszta to są pytania, tęsknoty, nadzieje, niepokoje. Boję się innych »pewności«, bo one się zamieniają w pewność cenzora, dyktatora, inkwizytora". I dalej: "Biskup potrafi być przekonywający, kiedy odpowiada na niepokoje, które sam w sobie ma. Jestem częścią społeczeństwa, więc niby dlaczego miałbym być pozbawiony tej troski, którą noszą inni? I przecież są też niepokoje, na które żaden biskup nie da odpowiedzi. Może zresztą nie zawsze ludzie oczekują konkretnej odpowiedzi. Czasem wystarczy, że się przy nich usiądzie na ławce, wysłucha i porozmawia. A czasem trzeba też powiedzieć człowiekowi: »To jest twoja odpowiedzialność. Tu musisz wybrać sam«".

Wymodlić świat

Mimo że był wówczas jedynie biskupem pomocniczym, to - ze względu na wspomniane talenty organizacyjne - było o nim głośno w Kościele w Polsce. Razem z nuncjuszem przygotowywał reformę administracyjną Kościoła, współzakładał Katolicką Agencję Informacyjną, tworzył sieć diecezjalnych radiostacji, wreszcie - w 1997 i 1999 r. - z ramienia Episkopatu został głównym organizatorem pielgrzymek Jana Pawła II do Polski.

Po drugiej z tych wizyt Papież mianował go ordynariuszem diecezji radomskiej. Biskup Chrapek postawił sobie wtedy trzy cele: ,,nauczenie wiernych modlitwy w skupieniu i otwartości na słowo Boże, troskę o potrzebujących i biednych, budowanie wspólnoty". Już samo wymienienie powołanych przez niego do życia instytucji charytatywnych robi wrażenie (warto pamiętać, że rządził diecezją zaledwie dwa lata). Podobnie jak lektura czterech obszernych listów pasterskich: o ubóstwie, dobru wspólnym, wolontariacie i ostatniego, opublikowanego miesiąc przed śmiercią: "Troska drugim imieniem miłości". A także odnotowanie tego wszystkiego, czego dokonał na rzecz promocji Radomia. I na rzecz Kościoła w Polsce, bo Chrapek jako biskup ordynariusz czynił go sympatyczniejszym i nieco bardziej przejrzystym, np. wtedy, gdy zdecydował się na ujawnienie finansów swojej diecezji.

Był, co tu kryć, człowiekiem wierzącym. Zdaniem Jacka Żakowskiego, "to typ księdza, który ? gdy sprawa jest poważna ? spędza noc w kaplicy, leżąc krzyżem. Który mniej wierzy w politykę, bardziej w modlitwę, i który mówi, że »łatwiej wymodlić świat, niż go wywalczyć«".

Kiedy zginął w wypadku samochodowym 18 października 2001 r., miał zaledwie 53 lata, co dla polskiego biskupa jest wiekiem niemalże młodzieńczym. A przecież był już wtedy niezwykle dojrzały, świadom duchowych zagrożeń stojących przed kościelnym dostojnikiem. "Chcę być (...) autentyczny, boję się o to, by nie grać. (...) Obawiam się, że na sądzie ostatecznym Pan Jezus mi powie: odpowiesz teraz za kilka fałszów, które zagrałeś na puzonie swojego powołania" - mówił. - "Boję się, żebym nie stawał się letni i pyszałkowaty". I dalej: ,,Kiedy myślicie o biskupach, o tym, czy podołają, czy będą umieli słuchać ludzi, czy będą zdolni żyć ewangelicznie, módlcie się za nich. Bo o własnych siłach, oczywiście, nie podołają. Wzajemnie sobie jesteśmy potrzebni".

Swoją drogą, ciekawe, ilu polskich biskupów potrafiłoby równie szczerze mówić o własnym życiu duchowym. To również jest miara otwartości.

Od śmierci biskupa Chrapka minęło dziesięć lat. A ja wciąż mam ochotę zawołać, jak ów Włoch z Castel Sant’Elia: Biskupie Janie, gdzie jesteś?

Korzystałem m.in. z: "Świat, zbawienie i... telewizja. Z bp. Janem Chrapkiem rozmawiają Barbara Czajkowska i Dorota Maciejewska" (Katowice 2001) oraz "Ślady serca. Wspomnienia o biskupie Janie Chrapku CSMA", red. ks. Edward Poniewierski, ks. Marek Fituch (Marki 2001).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2011