Tak trzeba

Nie zaśpiewamy już siostrze "100 lat" - obiecują michalitki. Siostra Gabriela jest zafrasowana: - Nie wiem, jak teraz trzeba śpiewać. 17 czerwca minęło stulecie od jej urodzin. Sędziwa zakonnica to żywa historia zakonu - jako jedyna pamięta matkę współzałożycielkę Annę Kaworek i burzliwe początki michalitek.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Siostra Gabriela Sporniak, 2011 r. / fot. Artur Sporniak /
Siostra Gabriela Sporniak, 2011 r. / fot. Artur Sporniak /

Siostra Nereusza, archiwistka zakonu, prowadzi nas do kaplicy w domu macierzystym michalitek w Miejscu Piastowym koło Krosna. W oświetlonym promieniami przedpołudniowego słońca przestronnym pomieszczeniu wystawiony Najświętszy Sakrament adorują trzy zakonnice. Archiwistka podchodzi do siostry z pierwszej ławki i coś jej szepcze. Ta powoli wstaje, opierając się na lasce, odwraca się i z daleka uśmiecha. Siostra Gabriela lubi odwiedziny. Tym bardziej że z bliższych krewnych pozostał jej tylko młodszy o 22 lata stryjeczny brat - mój ojciec.

Odsłona pierwsza:

życie spełnione

Przy całym skomplikowaniu i niejednoznaczności tego świata istnieje na szczęście gatunek ludzi, którzy z niewyczerpalnym optymizmem przyjmują życie takie, jakie jest, nieustannie okazują za nie wdzięczność, a podejmowane trudy kwitują: "tak trzeba". Ludzie ci przywracają wiarę w porządek rzeczy, w anielską obecność albo - jak kto woli - w Bożą opatrzność.

Do tej garstki należy siostra Gabriela, niewysoka zakonnica o ciemnej karnacji, żywych brązowych oczach i ciepłym uśmiechu, który właściwie nie schodzi jej z twarzy. Urodziła się w 1911 r. w Równem koło Dukli. Jak podała w dokumentach zakonnych, jej ojciec był stelmachem, czyli kołodziejem. Szybko straciła z nim kontakt, gdyż wcielony do austriackiej armii podczas I wojny światowej od razu trafił do niewoli. Działo się to najprawdopodobniej podczas sierpniowej ofensywy Rosjan na Galicję w 1914 r. Niespełna rok później jej matka zmarła na "hiszpankę", chorobę cieszącą się ponurą sławą w Europie. Ojciec przeżył wojnę, ale z rosyjskiej niewoli powrócił dopiero ok. 1922 r., gdy Helenka, bo takie imię otrzymała na chrzcie (Gabriela to imię zakonne), przebywała już od pięciu lat wraz z młodszą siostrą Zosią w ochronce prowadzonej przez panny od ks. Markiewicza, jak zwano pierwsze michalitki, którym władza kościelna długo wzbraniała tworzyć struktury zakonne.

- Pamiętam, zawołali mnie i Zosię, że "przyszedł wasz ojciec". W ogóle nie znałam ojca, więc nie rozumiałam, czego od nas chcą. Zaprowadzono nas do sąsiada, gdzie było kilku mężczyzn, którzy wrócili z niewoli. Zosia, gdy zobaczyła ojca, przestraszyła się i uciekła. Był strasznie wychudzony i zarośnięty, cały sczerniały - opowiada siostra Gabriela.

Z wczesnego dzieciństwa, czyli z trzyletniego pobytu jeszcze przed ochronką u ciotki (siostry matki), pamięta gromadkę dzieci (było ich razem aż dziewięcioro) oraz drewnianą lalkę podarowaną jej przez wujka, przez którą omal nie straciła życia. Lalka podczas kąpieli w rzece zaczęła płynąć z prądem. Helenka pobiegła za nią. Na szczęście w ostatniej chwili wyciągnęła ją z wody za włosy kobieta robiąca nieopodal pranie.

Od początku podobało jej się w ochronce, choć dzieci wraz z siostrami mieszkały w starych chłopskich chatach, często brakowało jedzenia, miały też swoje obowiązki. Helenka pasła gęsi i krowy, karmiła kury i kaczki. Szybko też nauczyła się haftować. To zajęcie pokochała. Z czasem w zakonie zasłynęła jako specjalistka od haftowania chorągwi i ornatów. - Haftowany dwustronnie sztandar ze skomplikowanym hasłem robiłam przez trzy tygodnie. Ornat dwa tygodnie. Teraz chcą proste ornaty, to taki uszyję w dwa dni. W tej chwili już nie haftuję, bo coraz słabiej widzę, ale wciąż szyję stuły - cieszy się sędziwa siostra. Właśnie przygotowywany komplet stuł pojedzie w sierpniu do Kamerunu, gdzie siostry mają placówkę misyjną.

Była lubianym dzieckiem. - Do naszej ochronki w niedzielę i święta przychodziły dzieci ze wsi. Grywałyśmy różne przedstawienia, np. o pierwszych męczennikach, jasełka albo scenki humorystyczne. Po latach będąc w Łodzi, spotkałam jednego z wychowanków zakładu dla chłopców. Wspominając nasze przedstawienia, mówił mi, że gdy wychodziłam na scenę (pamiętam, zrobioną w refektarzu ze stołów), to wszyscy się śmiali - przypomina sobie siostra Gabriela.

O matce założycielce Annie Kaworek mówi z czułością "moja kochana matka". - To była spokojna, dobra osoba.

- Nie denerwowała się na was? - Nigdy.

- Na zdjęciach wygląda na surową kobietę. - Jej młodsza siostra rodzona, s. Franciszka, była surowa, ale musiała taka być, bo zajmowała się budową domu i sprawami praktycznymi, była prawą ręką matki. Jako dziecko nigdy się nie bałam matki, z wszystkimi sprawami do niej przychodziłam. Co niedzielę zabierała nas na przechadzki. Uczyła nas, żeby się dzielić z innymi, jeśli się coś dostało, np. jabłko czy placek. Jak jesz, a przyleci ptaszek, odmów sobie i daj mu okruszki. To mi do dzisiaj zostało. Była czuła na cierpienie, często pytała o nasze samopoczucie, czy coś nas nie boli. Sama miała kłopoty ze zdrowiem. Poświęcała się dla wszystkich i była bardzo pobożna. Tak ją zapamiętałam.

Helenka nie myślała o życiu poza zakonem. Dlatego nikt jej nie pytał, czy chce wstąpić do postulatu, gdy osiągnęła 16. rok życia. Po prostu przyszła matka Kaworek i powiedziała, że 7 lutego 1928 r. rozpoczyna postulat. "Poszłam do kaplicy i z Matyldą Gaweł całą noc siedziałyśmy i modliłyśmy się. Tak się cieszyłyśmy, że już jesteśmy w postulacie" - zanotowała zakonnica w życiorysie spisanym w 2006 r. 29 września 1934 r. złożyła śluby wieczyste. W 2008 roku siostra Gabriela świętowała 80-lecie pobytu w zakonie.

Zagadnąłem rzeczniczkę zgromadzenia, s. Dawidę o anegdoty związane z Jubilatką. Odpowiedziała tajemniczo: - Proszę zapytać o buty.

- Po ślubach pojechałam na kwestę - opowiada siostra Gabriela. - Najpierw chodziło się po wioskach, tu blisko, i zbierało na zimę kartofli, zboża i wszystko, co było potrzebne. Na te bliższe kwesty często wysyłała mnie matka, bo jakoś miałam szczęście, że zawsze dużo uzbierałam. Kwesta wcale mnie nie męczyła ani nie krępowała, przyjmowałam, że tak trzeba i już. Ludzie różnie reagowali. Na przykład pamiętam, że jeden gospodarz powiedział: "Jak se narobiłyście dzieci, to se je chowojcie".

Kilka razy wyjeżdżałam z inną siostrą na kwesty do innych województw. Każda musiała mieć wyrobioną książkę kwestarską z pieczęcią władz wojewódzkich i biskupa danej diecezji, a potem jeszcze zgodę proboszcza danej parafii. Nieraz zgodę dali, a nieraz nie dali. Chodziło się od rana do wieczora, od wiosny do jesieni.

A jeżeli chodzi o buty, to kwestowałam wówczas z siostrą Bolesławą Skowronek z Leżajska (bardzo ją lubiłam, razem byłyśmy w nowicjacie). Kiedyś pękła jej podeszwa i trzeba było kupić nowe buty. Tylko że szkoda nam było pieniędzy (jak się dostaje po 10 groszy, to trzeba było się sporo na nowe buty nachodzić). Kupiłyśmy więc najtańsze, za mniej niż 10 złotych. Na następny dzień akurat było święto, więc poszłyśmy do kościoła. Siedzimy w ławce. W pewnym momencie siostra Bolesława mówi mi do ucha, że nie wytrzyma, tak ją pieką stopy. Do klasztoru daleko - co tu robić? Powiedziałam: - Zdejmuj jednego buta, ja ci dam swojego. Na jedną nogę ja będę cierpieć, na drugą ty. Chodziłyśmy w tych butach nie do pary do końca kwesty.

Odsłona druga: Matka

Dwa zdjęcia. Na jednym niezwykle elegancko ubrana, delikatnie uśmiechnięta piękna dziewczyna o niebieskich oczach i gładko uczesanych ciemnoblond włosach. Zdjęcie wykonane na początku ostatniej dekady XIX w. przedstawia urodzoną w 1872 r. w dzisiejszych Biedrzychowicach na Śląsku Opolskim Annę Kaworek, córkę dość zamożnego ekonoma pracującego w różnych majątkach ziemskich. Otrzymała staranne polskie i katolickie wychowanie.

W chwili wykonania zdjęcia właśnie zastanawiała się, co ma robić dalej w życiu. Myślała o wstąpieniu do zakonu, ale sprawa nie była przesądzona. Dopiero przypadkowo spotkany u zamężnej siostry Albiny kleryk salezjański namówił ją, by wybrała się do Galicji do tworzonego w Miejscu koło Krosna przez ks. Bronisława Markiewicza nowego na ziemiach polskich zgromadzenia salezjanek.

Gdy Anna w lutym 1894 r. wysiadła na stacji w Iwoniczu, zdziwiło ją, jak notują kroniki, że domy nie mają kominów. Galicyjska bieda dla Ślązaczki była tak mocnym przeżyciem, że Anna Kaworek rozpłakała się, gdy dowiedziała się, że zamiast w klasztorze, jak się spodziewała, ma zamieszkać w krytych strzechą wiejskich chatach. Dopiero rozmowa z charyzmatycznym proboszczem ks. Markiewiczem przekonała ją do jego wizji życia. Ostateczną decyzję podjęła dopiero kilka miesięcy potem, ale od tej chwili aż do śmierci w opinii świętości 30 grudnia 1936 r. stała się fundamentem nowego żeńskiego zgromadzenia: michalitek.

Drugą fotografię wykonano w 1919 r. Matka współzałożycielka siedzi w otoczeniu sióstr i ubranych w jasne sukienki wychowanek. Wśród tych ostatnich ośmioletnia Helenka, późniejsza siostra Gabriela. Zakonnice nie są ubrane w habity, tylko w proste ciemne suknie i czarne chusty zawiązane pod szyją - tradycyjny strój śląskich wieśniaczek. Powód jest dla tych kobiet bolesny: wystosowana w 1902 r. po rozstaniu się z salezjanami przez ks. Markiewicza prośba o kościelne zatwierdzenie nowego żeńskiego zgromadzenia według jego wizji spotkała się ze stanowczą odmową ówczesnego biskupa przemyskiego Józefa Sebastiana Pelczara (podobnie zresztą jak postulowane zgromadzenie męskie). Ordynariusz uznał, że istnieje już wiele podobnych zgromadzeń i nie ma potrzeby tworzyć nowego, a ponadto "nie ma też w Miejscu Piastowym warunków do dokonania tak trudnego dzieła i zabezpieczenia mu należytego rozwoju". Nakazał zatem siostrom rozejście się do domów lub wstąpienie do innych zakonów.

Siostry, powołując się na nakaz sumienia, odmówiły opuszczenia Miejsca Piastowego (te, które podlegały władzy biskupa, wyrobiły sobie świeckie papiery służących). Matka Kaworek pisała w odpowiedzi, okazując swój śląski charakter: "Jeżeli tedy nie wolno nam będzie zwać się zakonnicami i nosić ubrania, o jakie w podaniu swym prosiłyśmy, to jednak bynajmniej nam nie przeszkadza żyć w dalszym ciągu jak najściślej wedle reguły, której się dotąd trzymałyśmy, zadowalając się mianem zwykłych sług". Nie było sposobu na te twarde kobiety.

Podobna sytuacja powtórzyła się 20 lat później, gdy ordynariuszowi doniesiono o zakładaniu przez "służące" zmarłego w 1912 r. ks. Markiewicza nowych placówek oraz o gromadzeniu materiałów na dom w Miejscu Piastowym. Przed administracyjnymi decyzjami bp. Pelczara znów siostry uratował "doczesny" fortel. Ktoś zaprzyjaźniony doradził, by siostry założyły świecką organizację opiekującą się sierotami i postarały o zatwierdzenie władz wojewódzkich. Tak powstało Stowarzyszenie Niewiast im. ks. Bronisława Markiewicza.

Dopiero po śmierci bp. Pelczara w 1924 r. jego następca, były biskup pomocniczy krakowski Anatol Nowak wystarał się o pozwolenie Stolicy Apostolskiej. Uroczyste promulgowanie nowego zakonu pod nazwą Towarzystwa Sióstr św. Michała Archanioła odbyło się 21 sierpnia 1928 r.

- Biskup Pelczar  był niewzruszony - wyjaśnia siostra Gabriela po latach - chciał , abyśmy poszły do innych zgromadzeń.  Matka nie mogła się na to zgodzić. Sama bardzo z tego powodu cierpiała. Zabierała nas często na cmentarz do grobu ojca założyciela i tam modliłyśmy się gorąco. Ale tak przecież Bóg doświadcza na różne sposoby.

Odsłona trzecia:

pojedynek gigantów

W Kościele nietrafione decyzje łatwo tłumaczy się wolą Bożą. Może zbyt łatwo. Faktem jest, że trudności zahartowały młode zgromadzenie. Skąd jednak ten dziwny spór dwóch wybitnych duchownych?

Wiele ich łączyło. Byli rówieśnikami: rocznik 1842. Pochodzili z tego samego środowiska: Pelczar urodził się w Korczynie koło Krosna; Markiewicz w Pruchniku koło Jarosławia. Obaj pochodzili z niezbyt zamożnych, ale ambitnych i religijnych rodzin. Obaj też szybko odkryli powołanie. Nie jest zaskoczeniem, że znali się dość dobrze, a nawet biskup Pelczar przyjaźnił się z bratem Markiewicza, Władysławem, który jako prawnik osiadł w Przemyślu. Charakteryzowała ich podobna religijna gorliwość i konsekwencja. Zdecydowanie różnił natomiast temperament.

Markiewicz był wizjonerem, charyzmatykiem. Wyraźnie czuł, czego oczekuje od niego osobiście Bóg. I w podążaniu własną drogą był niezmordowany. Wiele zawdzięcza salezjanom i św. Janowi Bosco, którego spotkał osobiście we Włoszech, ale nie wahał się opuścić zakonu, gdy nie uzyskał zgody na konieczną jego zdaniem adaptację reguły salezjańskiej do specyficznych warunków galicyjskich (bieda, alkoholizm, silne wpływy socjalistyczne).

Pelczar z kolei był racjonalistą i do szpiku kości klerykałem. Jego mistrzem i wzorem był sam bł. Pius IX, któremu Kościół zawdzięcza m.in. dogmat o nieomylności papieża i "Syllabus błędów" potępiający rozdział Kościoła od państwa. W spuściźnie pisarskiej pozostawił trzytomową monografię o ulubionym papieżu. W jego wizji Kościoła wola Boga jest precyzyjnie wyrażana w woli hierarchii kościelnej. Co nie uzyska jej aprobaty - religijnie nie istnieje. Duch nie "wieje, kędy chce", Duch przemawia z góry przez hierarchię.

Konflikt był właściwie nieunikniony. Paradoksalne jest w nim to, że dzieło zostało uratowane właśnie dzięki rozdziałowi Kościoła od państwa.

Tymczasem po latach Kościół obu wyniósł na ołtarze: Pelczar został beatyfikowany w 1991 r., a kanonizowany w 2003 r., a Markiewicz - beatyfikowany w 2005 r. Tym samym zostały potwierdzone obie drogi i obie, wydawać by się mogło, nieprzystające do siebie wizje Kościoła. Podobny gest uczynił Jan Paweł II, beatyfikując równocześnie w 2000 r. Piusa IX i Jana XXIII. Być może chcąc tym samym powiedzieć, że stuprocentowa harmonia czeka nas dopiero w niebie.

***

Siostra Gabriela przyznaje, że nie lubi jubileuszy. Uroczyste obiady z refektarzem pełnym gwaru ją męczą. Woli indywidualne spotkania, a najbardziej te intymne w kaplicy. Na pytanie, czego by sobie na setne urodziny życzyła, odpowiada z uśmiechem: "dobrej śmierci". Ale zaraz dodaje, że modli się tak: "Panie Boże, przyjmij, jeśli chcesz, a jak chcesz jeszcze zostawić, to trzymaj". Jak trzeba, to trzeba.

Korzystałem z książki o. Cecyliana Niezgody OFM Conv. "Matka Anna Kaworek wśród swoich" oraz z materiałów archiwalnych Zgromadzenia Sióstr św. Michała Archanioła. Za pomoc dziękuję siostrom michalitkom, w szczególności s. Dawidzie Ryll i s. Nereuszy Czubińskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011