Wyjście z szuflady

Kraków to miasto poetów. Sławnych, obiecujących i niedoszłych.

27.09.2015

Czyta się kilka minut

Wiersz Michała Zabłockiego na kamienicy przy Rynku, 2006 r. / Fot. Marek Skorupski / FORUM
Wiersz Michała Zabłockiego na kamienicy przy Rynku, 2006 r. / Fot. Marek Skorupski / FORUM

Naciskam guzik domofonu. Z głośniczka odzywa się ciepły kobiecy głos: „We śnie / maluję jak Vermeer van Delft. / Rozmawiam biegle po grecku / i nie tylko z żywymi. / Prowadzę samochód, / który jest mi posłuszny. / Jestem zdolna, / piszę wielkie poematy”. Dzwonię pod kolejny numer. Tym razem mężczyzna: „Moi mistrzowie nie są nieomylni. / To nie Goethe, który nie może / zasnąć tylko wtedy, kiedy w oddali płaczą wulkany, ani Horacy, / piszący w języku bogów i ministrantów”. Oprócz Szymborskiej i Zagajewskiego mogę też zadzwonić do Julii Hartwig, Ewy Lipskiej czy Czesława Miłosza. Domofon zamontowano na ulicy Brackiej, obok ulubionej przez literatów kawiarni Nowa Prowincja.

Kilka kroków dalej, na Plantach, mogę przysiąść na ławce Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Miłosza Biedrzyckiego lub Andrzeja Bursy. W Kamienicy Szołayskich przy pl. Szczepańskim zaglądam do szuflady Szymborskiej – żeby obejrzeć świnię z pozytywką w ogonie i zapalniczkę w kształcie łodzi podwodnej, wycinanki, pocztówki i zdjęcia. Kiedy jadę tramwajem przez Straszewskiego, z muralu na rogu Piłsudskiego przemawia do mnie Adam Ziemianin. Jadąc ul. Na Zjeździe, zczytuję fragmenty wierszy z fasady dawnego Składu Solnego: „Tak pisać aby nędzarz / myślał że pieniądze. / A ci co umierają: / że to urodziny”. Miasto poetów.

Surowe oko Przybosia
– Lubię chodzić po Krakowie i myśleć, że do tych samych knajp, do których ja zaglądam, chodzi Świetlicki – mówi Marek Psonka. – Kiedyś jechałem autobusem z Ryszardem Krynickim, co bardzo mnie ucieszyło, bo szczególnie cenię jego poezję.

Ale Kraków to nie tylko atmosfera, to też środowiska, gdzie początkujący poeci mogą zaprezentować swoją twórczość i szkolić warsztat. Marek jest członkiem Koła Młodych przy Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich. Młodzi spotykają się raz w miesiącu i rozmawiają o swoich utworach.

– Młodzi nie tylko metrykalnie – wyjaśnia Michał Piętniewicz, przewodniczący Koła. – Może przyjść do nas każdy, kto ma ochotę. Przed pierwszym spotkaniem przygotowuje zestaw wierszy. Ja, a od niedawna również Paulina Pidzik, piszemy recenzje. Prezentujemy je na spotkaniu. Potem każdy członek Koła ma szansę się wypowiedzieć. Spotkanie kończy prof. Bogusław Żurakowski, od lat nasz opiekun, który w krótkim wykładzie daje tło teoretycznoliterackie.

– Przez rok wahałem się, czy wysłać tam moje wiersze. Nigdy wcześniej nie prezentowałem innym tego, co piszę. Ale nie było tak źle – uśmiecha się Marek. – Panuje przyjazna atmosfera. Jest krytyka, ale konstruktywna, nie miażdżąca.

Jadwiga Grabarz, choć przed wejściem do Koła wygrywała już poetyckie konkursy, też czuła stres. Koło ma długą tradycję i prestiż. Swego czasu należeli do niego Szymborska i Miłosz.

– Kiedy spotykamy się w siedzibie SPP i ze zdjęć patrzą na nas ci wielcy, to trzeba przyznać, że czujemy pewne brzemię – mówi Michał.

– A kto patrzy najsurowiej? – pytam.

– Zdecydowanie Przyboś.

Najlepsze utwory publikowane są w „Almanachach Koła Młodych przy SPP w Krakowie”, dla obiecujących twórców organizowane są wieczory autorskie. W marcu swój wieczór miał Marek.
– Było strasznie – śmieje się. – Zimno, deszcz, więc przyszło mało ludzi. Ja też bym najchętniej nigdzie nie wychodził, bo nie najlepiej się czułem. Prowadząca spotkanie zadawała mi pytania w stylu „Czym dla pana jest poezja?”. Nie miałem pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Zdenerwowany szybko przeczytałem wiersze tak, że nie wiadomo było, gdzie się jeden kończy, a drugi zaczyna.

Paulina Pidzik, laureatka Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Georga Trakla, pisze od dzieciństwa, ale dopiero dwa lata temu odważyła się przeczytać swoje wiersze na spotkaniu amatorskiej grupy poetyckiej „Sylaba” przy Ośrodku Kultury im. C.K. Norwida w Mistrzejowicach.
– Zawsze chciałam to zrobić, a równocześnie bardzo się bałam. Pisanie jest jednym z najważniejszych elementów mojego życia. Obawiałam się, że ktoś powie, że moje wiersze są nic nie warte i zostanę tego brutalnie pozbawiona. Gdy okazało się, że zostały odebrane pozytywnie, poczułam niesamowity przypływ energii – opowiada Paulina. Oczy jej błyszczą, ręce leciutko drżą.
Przy Śródmiejskim Ośrodku Kultury działa też nieformalna grupa poetycka „Każdy”. Istnieje od dwudziestu lat i co miesiąc gromadzi od kilkunastu do kilkudziesięciu osób; odbywają się też warsztaty literackie.

– Na warsztatach nie ma limitu wieku – mówi prowadzący prof. Marek Karwala. – Raz przyszły licealistki, bardzo zdolne panienki. Był też osiemdziesięcioletni pan. Niestety pojawił się tylko na kilku zajęciach. Tak naprawdę był zainteresowany wyłącznie jednym gatunkiem – gawędą. I do tej gawędy w końcu nie doczekał.

Lirycy na ringu
Masz trzy minuty i mikrofon, a przed sobą publiczność, która może okazywać swoje niezadowolenie: dogadywać, buczeć, gwizdać.

– Raz na widowni pojawił się facet z główką kapusty. Jeśli nie podobały mu się wiersze, obrzucał stojącego na scenie kapuścianymi liśćmi – opowiada slamer Radek Jakubiak.

Na świecie slam poetycki ma już ponad trzydziestoletnią historię, w Polsce pierwszy zorganizowano w 2003 r. W Krakowie od ponad czterech lat, co miesiąc, odbywają się slamy w knajpie „Kolanko no 6” na Józefa. Zasady są proste. W pierwszej rundzie każdy ma 180 sekund na zaprezentowanie swoich wierszy. Nie wolno się przebierać i wykorzystywać rekwizytów, poza tym można wszystko. Osoby z widowni przyznają punkty. Do półfinałów przechodzi czwórka, która później rywalizuje w parach. Znowu wybiera widownia. W finale w ten sam sposób wyłania się zwycięzcę. Nagrodą jest konewka, do której na wejściu wszyscy wrzucają po piątce. Przeważnie jeszcze tego samego wieczoru zwycięzca i jego przyjaciele nagrodę upłynniają przy barze.

– Na slamie nie tylko ważna jest brawura w prezentacji tekstów – w tym mistrzem jest Maciek Dżinn Słota – ale też to, co się prezentuje – mówi slamerka Rudka Zydel. – Zwykle wybieram rzeczy wesołe, bo jak ludzie siedzą w knajpie, to nie chcą się upić na smutno. Dobrze sprawdzają się tematy okołoseksualne.

Na przykład tekst (Rudka wzdraga się przed słowem wiersz) zatytułowany „Chuć leśna”: „Mężczyznę sobie wyśnię drwaloseksualnego / Niech będzie wysoki / Niech łączy w sobie romantyczny urok ciecia zakładów włókienniczych / ze zwierzęcym magnetyzmem pracownika nadleśnictwa Węgierska Górka”.
– Nie każdy wiersz, który dobrze wygląda na papierze, sprawdzi się na slamie – mówi Radek. – Kiedyś napisałem taki: kobieta zwraca się do kogoś, o kim mówi, że ma kapeć w mordzie. On natomiast cały czas zachwyca się, jaka ona cudowna. Na koniec okazuje się, że kobieta cały czas mówiła do psa, a kapeć w mordzie to po prostu but w psim pysku. Jak się przeczyta ten wiersz, to widać, że przewijające się przez niego aluzje erotyczne można rozumieć dwuznacznie. Ale jak go powiedziałem kiedyś na slamie, publiczność patrzyła na mnie zdezorientowana, jak na zoofila.

Bardziej spektakularną formę ma poetycka rywalizacja w Teatrze Barakah.

– Ustawiliśmy na środku ring z metalowych ram od łóżek, daliśmy dwa mikrofony. Wchodzi dwóch zawodników, czytają swoje teksty, a ja zagrzewam ich do walki, jak na zawodach MMA – relacjonuje Miłosz Majchrzyk.

Na pomysł, by w teatrze raz w miesiącu urządzać bitwy na teksty, wpadli we trójkę z Anną Treską i Jakubem Śledziem: – Idea zrodziła się tu na antresoli, między kawą a papierosem.

Choć to całkiem nowa impreza na kulturalnej mapie Krakowa, już teraz jest bardzo popularna.
Miłosz: – Najlepsza była grupa Niemców, którzy z zapałem kibicowali zawodnikom, nie rozumiejąc ani słowa po polsku. Na koniec jeden z nich pozbierał rozrzucone w ferworze walki kartki i powiedział, że koniecznie chce to przetłumaczyć, bo po prostu musi wiedzieć, o czym to było.

Skarby
– Kraków ma doskonałe warunki do tworzenia poezji – podsumowuje prof. Marek Karwala. – Ma genius loci. Wielu tu jest poetów znanych, wybitnych, zasłużonych. Ale wielu, wielu więcej takich, o których nikt nie słyszał. Gdybyśmy przeszukali szuflady mieszkańców Krakowa, kto wie, jakie skarby byśmy w nich odnaleźli? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2015