Wyciszona godność

Utwierdziłem się w przekonaniu, że z jednej strony powinienem maskować religijne przesłanie mojego filmu, a z drugiej - dać widzowi wyraźny sygnał, by jego wewnętrzna antena nastawiła się na myślenie religijne.
Andriej Zwiagincew, Iwan Dobronrawow i Konstantin Ławronienko w Wenecji /
Andriej Zwiagincew, Iwan Dobronrawow i Konstantin Ławronienko w Wenecji /

JAN STRZAŁKA: - Festiwal Filmowy w Wenecji, rok 2003. Złotego Lwa otrzymuje niespełna czterdziestoletni debiutant z Rosji, krytycy uznają jego "Powrót" za objawienie. Co Pan wtedy czuł? Spodziewał się Pan, że "Powrót" może pobić najnowsze filmy Bertolucciego czy Bellocchia?

ANDRIEJ ZWIAGINCEW: - Dotąd nie wiem, jakimi słowami wyrazić, co wówczas przeżywałem. Była to chwila absolutnego szczęścia i wielkiej radości, chwila, jaka nigdy się już w moim życiu nie powtórzy.

Kiedy film zakwalifikowano na Festiwal, miałem przeczucie, że coś się może wokół ,,Powrotu" wydarzyć, ale wcześniej nie myślałem o nagrodach i rozgłosie. Co prawda czasem błagałem aktorów i ekipę, by dali z siebie wszystko - a dawali, czując pewno, że uczestniczą w tworzeniu dość oryginalnego dzieła - to zdobędziemy Złotą Palmę w Cannes, lecz były to tylko żarty...

  • Droga do Wenecji

"Powrót" to mój debiut, dość późny i nieoczekiwany. Z wykształcenia jestem aktorem teatralnym. Już podczas studiów w moskiewskim GITIS-ie zagrałem w eksperymentalnym monodramie opartym o “Zapiski z podziemia" Dostojewskiego i swoją przyszłość wiązałem ze sceną. Kiedy jednak w 1990 r. skończyłem studia, okazało się, że nikt niczego młodym artystom nie gwarantuje. Zostałem stróżem, potem imałem się różnych zajęć: od reżyserowania spotów reklamowych po epizodyczne rólki w telewizyjnych filmach sensacyjnych...

- Jest Pan postacią nową w kinie rosyjskim, ale scenarzyści “Powrotu" nie są nieznani. Władimir Mojsiejenko i Aleksander Nowototski współpracowali z Eldarem Riazanowem, klasykiem rosyjskiego kina. Co Pana zafascynowało w ich scenariuszu?

- Czytałem wcześniej masę rzeczy nieciekawych. Przy pierwszym spojrzeniu na scenariusz Mojsiejenki i Nowototskiego byłem pewien, że mam do czynienia z dziełem profesjonalistów. Profesjonalizm łączy się czasem z pewnym chłodem, tymczasem “Powrót" urzekł mnie wysoką temperaturą. To opowieść pisana sercem, z głębin jestestwa, szczerość zawsze się wyczuje. Od pierwszej strony widziałem żywych bohaterów, wiedziałem nawet, kto powinien zagrać rolę ojca.

Przed dziesięciu laty trafiłem na przedstawienie inspirowane “Rewizorem" i życiem Gogola, wystawione w undergroundowej piwnicy moskiewskiej. Zachwycił mnie jeden z aktorów: pojawiając się na scenie, wnosił wyciszoną ludzką godność, zmuszał widza, by odkrywać, co się dzieje w jego wnętrzu. Był zaprzeczeniem aktora, który bezwstydnie lubuje się w obnażaniu prawdy o postaci, zmuszając zażenowanego widza do odwrócenia wzroku. Nic o nim nie wiedziałem, nigdy później go nie spotkałem, nie zapamiętałem nawet jego nazwiska. Przeczytawszy scenariusz “Powrotu" poleciłem asystentce, by odszukała człowieka, który wywarł na mnie takie wrażenie. I muszę powiedzieć, że Konstantin Ławronienko mnie nie rozczarował.

- Patrząc na jego rolę w "Powrocie" najlepiej powtórzyć za Panem: wyciszona godność, tajemnica, niechęć do aktorskiego bezwstydu...

- Cieszę się słysząc, że jego rola - pierwsza rola kinowa! - budzi uznanie. Konstantin otrzymał już kolejną propozycję - zagra w najnowszym filmie Piotra Trzaskalskiego.

  • Religia i tajemnica

“Powrót" to na pozór prosta historia: dwóch chłopców spotyka się z ojcem, nie widzieli go od lat, być może to nawet ich pierwszy z nim kontakt. Kim jest ojciec i gdzie się przez tyle lat podziewał, tego się nie dowiemy. Ojciec zabiera synów w podróż. W drodze zaczyna między nimi narastać napięcie... Bo to jest film o tym, co się dzieje między ludźmi. Wbrew temu, co się mówi, niewiele zmieniłem w pierwotnym zamyśle scenarzystów, choć wprowadziłem kilka nowych akcentów, chcąc dać odbiorcy sygnał, że historia, którą obserwuje, rozgrywa się także w płaszczyźnie innej niż realistyczna czy psychologiczna.

- Czyli w jakiej? W jednej z pierwszych scen chłopcy wchodzą do pokoju i widzą śpiącego ojca, który przypomina martwego Chrystusa z obrazu Andrea Mantegni, potem znajdują stare fotografie ojca schowane między stronicami Biblii. "Powrót" jest więc mitem? Ewangeliczną przypowieścią?

- Tę kwestię pozostawiam do rozstrzygnięcia widzowi. Jestem przekonany, że o świętości lepiej nie mówić głośno, lepiej ją pokazywać. W oryginalnym scenariuszu nie pojawiała się scena z Biblią, podobnie jak i obraz Mantegni, lecz w pewnym momencie poczułem, że są one niezbędne. Bo rozmyślając nad filmem utwierdzałem się w przekonaniu, że z jednej strony powinienem maskować jego religijne przesłanie, a z drugiej - trzeba dać widzowi wyraźny sygnał, by jego wewnętrzna antena nastawiła się na myślenie religijne. Chciałbym, aby “Powrót" był postrzegany jako film religijny.

Jeszcze słowo o aktorach. Ławronienko okazał się interesującym odtwórcą postaci tajemniczego ojca, ale wielkie role stworzyli też dwaj chłopcy grający jego synów. Z początku nie miałem pojęcia, na czym polega praca z młodymi amatorami. Działałem intuicyjnie, doświadczenie sceniczne podpowiadało mi, w którym momencie aktor potrzebuje mojej pomocy. Każda scena wymagała innego podejścia. Wierzę, że gdy głównym kryterium staje się prawdopodobieństwo i wiarygodność, prostota i naturalność - metoda objawi się sama. To irracjonalne, ale tak się dzieje.

- Zaczynam się powoli domyślać, dlaczego za swojego mistrza uznaje Pan Roberta Bressona...

- Owszem, kino Bressona mnie fascynuje, ale w czym Pan dostrzega odbicie tej fascynacji?

- Wydaje się, że tworzy Pan podobne do niego kino religijne. I czy nie łączy Pana z Bressonem zbieżność widzenia zadań stojących przed aktorem? Proszę zauważyć, nie pytam o Pana stosunek do kina Andrieja Tarkowskiego!

- Jestem za to wdzięczny. Wszyscy pytają mnie o Tarkowskiego, a ja mogę odpowiedzieć jedynie, że żaden z współczesnych reżyserów rosyjskich nie ucieknie od konfrontacji z jego dziełem.

Bresson gardził aktorstwem teatralnym, twierdząc, że rzemieślnicze popisy wiodą widza na manowce. Chciał uczynić z aktora modela i marionetkę, żądając od niego wyrzeczenia się emocji i namiętności. Bressona nie interesowała psychologia, motywy działania, lecz jedynie konsekwencje naszych czynów. Dzięki tej metodzie w jego filmach rozwiera się szczelina, dostrzegamy przez nią stan aktora, który nie jest emocjonalny; nazwałbym go poetycznym i pozaziemskim, nadrealnym.

Moja koncepcja pracy z aktorem - mówiłem, że jej nie mam, ale na poczekaniu konkretyzuję odpowiedź - jest odmienna. Dla mnie aktor nie jest modelem, pragnę, by stał się on absolutnie wiarygodnym, żywym człowiekiem, może nieco wyobcowanym... Obserwuję emocje i uczucia, jakie wydobywa z siebie aktor, ale muszą one pozostać maksymalnie opanowane. Może to główna lekcja, jaką dało mi kino Bressona.

I tu powracamy do Tarkowskiego. W jego wczesnych filmach, od debiutanckiego “Dziecka wojny" aż do “Andrieja Rublowa", dostrzegamy poniekąd romantyzację ludzkiej sfery emocjonalnej, ale im bardziej Tarkowski zbliżał się do “Ofiarowania", swojego ostatniego arcydzieła, tym bardziej dążył, jak sądzę, do zastąpienia aktora modelem. Może Tarkowski pozostawał pod wpływem Bressona?

  • Na gruzach państwowej machiny

- Przyzwyczailiśmy się, że kino rosyjskie to wielkie studia filmowe wspierane przez państwową machinę. Tymczasem "Powrót" jest produkcją prywatną. W jakich okolicznościach zrodziło się w Rosji kino niezależne?

- Wielkie monopolistyczne wytwórnie, takie jak Mosfilm czy Lenfilm, padły właściwie pod koniec lat 80. Machina państwowej kinematografii rozpadła się na wiele niedużych firm o średnich możliwościach i ograniczonym autorytecie artystycznym. Powstało wiele stowarzyszeń twórczych, na czele których stanęli artyści należący wcześniej do Radzieckiego Związku Kinematograficznego. Choć zmienił się ustrój, nie zmieniło się myślenie o kinie i sztuce. Ale państwo nie dysponowało już pieniędzmi, by wspierać kinematografię. Kino musiało stać się niezależne i samodzielne, nikt bowiem nie dopuszczał myśli, by skapitulować i zaniechać produkcji rosyjskich filmów. Niektórzy twórcy przetrwali najczarniejszy okres zajmując się reklamą, mistrzowie, rzecz jasna, gardzili taką haniebną - ich zdaniem - formą działalności. Na szczęście w połowie lat 90. pojawili się nuworysze, którzy dla prestiżu i dobrego samopoczucia nie żałowali pieniędzy. Także “Powrót" powstał dzięki prywatnym pieniądzom.

Kryzys trwa jednak niemal do dziś, przejawia się nie tylko brakiem środków na produkcję, ale przede wszystkim kryzysem formy i idei, tych bowiem nuworysze nie podarują artyście. Tzw. niezależna kinematografia rosyjska - poza wyjątkiem w postaci znakomitego “Psiego serca" Władimira Bortko według Michaiła Bułhakowa - nie może się pochwalić wybitnymi dziełami. Owszem, w latach 90. powstały filmy ambitne, jak choćby “Spaleni słońcem", lecz Nikita Michałkow mógł realizować wysokobudżetowe filmy, gdyż jest artystą propaństwowym...

Producentem “Powrotu" jest Dmitrij Lesniewski, właściciel firmy REN Film. Zależało mu na tym filmie, nie liczył nawet, że zwrócą się koszty włożone w produkcję, bo jak powiada: pieniądze zarabia na produkcji telewizyjnej. Dał mi całkowitą swobodę artystyczną. Można więc powiedzieć, że mój film należy do nurtu kina niezależnego w tym sensie, w jakim niezależność pojmuje się na Zachodzie.

Cieszę się, że “Powrót" jest dobrze przyjmowany przez moich rodaków. Z początku ich zainteresowanie brało się głównie z ciekawości wywołanej przez wenecką nagrodę, dziś “Powrót" wyświetlany jest w kilkudziesięciu miastach, w Moskwie w kilku kinach - zawsze przy pełnej sali, nawet na porannych seansach. Powiem nieskromnie, że żaden rosyjski film od dawna nie budził takiego zainteresowania. Wkrótce będzie dostępny w wypożyczalniach. Może więc kino nie musi być wcale rozrywką połączoną z popcornem i coca-colą? Myślę, że głód prawdziwego kina czują nie tylko Rosjanie; jak długo można się karmić hollywoodzkimi superprodukcjami?

Może kiedyś wrócę do teatru, który kocham. Dziś jestem na etapie poszukiwania tematu do następnego filmu. Jeszcze nic o nim nie wiem, ale chciałbym pozostać w nurcie - szumnie mówiąc - kina metafizycznego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2004